Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2012, 18:51   #301
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Już kiedyś wpadłam do króliczej nory i trafiłam do Krainy Czarów, czyli Faerie landu. No prawie. Właściwie to był zamek Plum, ale było mu tak blisko do Magicznej Krainy jak tylko się dało. Tylko, że nie do tej, jaką zwykle przedstawiano w starych bajkach Disneya. To już było raczej takie miejsce, które mógłby wyśnić ktoś z pokręconą psychiką. Mnie w każdym bądź razie nic takiego nigdy się nie śniło. Przejście do innego świata przez dziurę w ziemi było już klasyką a przez bramę w czyichś plecach jeszcze nie zdarzyło mi się przechodzić. Pracując dla MRu człowiek codziennie doświadczał czegoś nowego. To mógłby być niezły pomysł na ich hasło rekrutacyjne. Zaraz, zaraz. A może to było ich hasło rekrutacyjne?

Czy naprawdę przeleźliśmy przez plecy Prokopova? Rozumiem, że mnie mogłoby wciągnąć do środka, ale jak w takim razie przedostali się wraz ze mną Laura, Max i Riordan. Trochę to było dziwne. Może to, dlatego że wszyscy znaleźliśmy się w zasięgu czarnego dymu, który wypełzł z tatuażu. Może to nie była stricte brama a raczej coś na kształt portalu i chwycił nas wir portalowy? Strasznie dużo tych:”może”.

Kiedy dym nieco opadł moim oczom ukazał się zupełnie inny korytarz, wyglądający bardziej na część domu mieszkalnego. Na pewno nie znajdowaliśmy się już pod ziemią. Korytarz był nadpalony. Efekt działania Prokopovowej bramy czy czegoś innego?

- Musimy się stąd jak najszybciej wydostać. Irol pomóż mi nieść Toppera. Musimy sprawdzić gdzie jesteśmy. – Słowa Nekromantki wyrwały mnie z zamyślenia.

- Hej czy wszystko w porządku? Nic się nikomu dodatkowo nie stało? – Odwróciłam się w ich stronę.

- Nie, chyba nie – rozległ się ponownie głos Morales - nie ma Scotta i Prokopova.

- Scott przecież gdzieś poszedł - Irol starał się sam sobie poradzić w podźwignięciu Toppera. - Tylko ten cholerny Prokopov.

- Tak, tylko, że my nie jesteśmy już w tym samym miejscu – Laura wyraziło głośno to, czego wszyscy musieli się już domyślać.

- Musimy się stąd wydostać, bo się podusimy. – Stwierdził Irol pomiędzy atakami kaszlu.

- W którą stronę? – Padło pytanie od Wiedźmy.

No właśnie, w którą. Rozejrzałam się jeszcze raz po korytarzu. Widziałam płomienie, ale nie były na tyle duże żeby nam bezpośrednio zagrażały. Wszystko wyglądało jakby budynek dopalał się po niedawnym pożarze. Dym był problemem, bo nadal było go sporo i ograniczał widoczność. Na szczęście było i tak widniej niż w tunelach pod ziemią, w których byliśmy wcześniej. Bez latarki wiele byśmy nie zdziałali.

- Zgubiłam go - wymamrotałam - Zgubiłam go do cholery - powtórzyłam głośniej - Nie wiem jak to się stało, ale był i go nie ma, a dosłownie trzymałam na nim ręce żeby nie uciekł. Nie wiem jak to się stało - powtórzyłam bezradnie.

Czułam się kiepsko, bo miałam przypilnować pieprzonego Prokopova a on jakiś cudem wymknął mi się prosto z rąk. Wkurzało mnie to i dobijało jednocześnie. Kiedy tak pomstowałam sama na sobie zobaczyłam go. Nie uciekł daleko, bo właśnie znikał za drugimi drzwiami po prawej od nas.

- Sukinsyn - syknęłam - Widzę go - rzuciłam do pozostałych - Spróbuję go złapać.
Nie czekałam na ich aprobatę bądź jej brak i ruszyłam w kierunku drzwi, gdzie jak widziałam wlazł Czarownik. Dobyłam tasera i cicho podkradłam się do drzwi uważnie nasłuchując i wykorzystując wszelkie pozostałe dostępne mi zmysły.

Wyczucie Śmierci dosłownie oszalało. Gorąco zwalało z nóg a dym dusił. Weszłam do nadpalonego salonu a w tym czasie Prokopov dotarł do kolejnych drzwi. Mialam jednak okazję przyjrzeć mu się dokładniej. Z pleców faceta wydobywał się tłusty i czarny dym a on szedł dziwnie zgarbiony, pokracznie stawiając kroki. Jakby ta zwykła czynność sprawiała mu dziwną trudność.

Kontynuowałam swój pościg za Prokopovem, jeśli w ogóle to można było tak określić, bo oboje poruszaliśmy się w żółwim tempie. Czarownik miał problemy z poruszaniem, a ja z kolei byłam nadzwyczaj ostrożna ze względu na naruszoną konstrukcję podłogi. Najpierw się paliła a potem zlano ją dużą ilością wody. Jeden nieostrożny krok i mogłam w ułamku sekundy znaleźć się piętro niżej. Instynktownie przeszłam na fantomski tryb ukrywania ze wzglądu na silne wibracje śmierci, które cały czas wyczuwałam. Cokolwiek tam było odciskało na tyle wyraźny ślad w fakturze rzeczywistości, że uznałam to za zagrożenie.

Słyszałam za sobą czyjeś kroki i szybki rzut oka pozwolił mi stwierdzić to, co wcześniej przypuszczałam. Dołączyła do mnie Laura. Irol z Topperem musieli zostać na korytarzu albo próbowali znaleźć wyjście z budynku. Na pewno to drugie. To drugie wydawało się bardziej sensowne.

Dotarłam do mocno zniszczonych, w większej części zwęglonych drzwi. A za nimi znajdował się kolejny korytarz, naprawdę szeroki. Po lewej stronie ciągnęły się szeregiem osmalone drzwi do jakiś pomieszczeń zniszczonych przez pożogę. Po prawej stronie straszyły dziury po oknach. W kilku z nich nadal czerniły się kawałki szyb, ale w większości okna zostały całkowicie zniszczone. Z zewnątrz wpadało do środka świeże powietrze, które było przyjemną odmianą po całym tym dymie. Przez dziury w szybach widziałam budynki i drzewa, ale w sporym oddaleniu od zniszczonego przez pożar gmachu. Budynek musiał stać samotnie oddzielony od innych budynków kawałkiem wolnej przestrzeni. Skupiłam wzrok na Prokopovie, który był już w połowie korytarza. Poza tym teraz już nie szedł tylko pełzał. Jego nogi zaczęły zrastać się ze sobą tworząc jedną grubą kończynę. Gdyby wyrósł mu na końcu rybi ogon to przypominałby wyjątkowo brzydką syrenkę a tak jego pełzanie i ten ogon na końcu upodobniały go do węża a konkretniej do nagi.

Dziwne, ale Prokopov nie zwiewał przed nami. Nawet się ani razu nie obejrzał czy ktoś za nim nie szedł. Nie zmierzał też do wyjścia. W połowie korytarza było szersze przejście nadpalone tak samo jak pozostałe. Tam właśnie pełznął Czarownik.

Podłoga zdawała się bardziej stabilna, więc przyspieszyłam kroku. Nadal byłam ukryta na fantomie, chociaż trudno było orzec czy Prokopov mnie nie wyczuwał czy zwyczajnie ignorował. Teraz, kiedy Czarownik przeszedł na pełznie mogłabym go dogonić bez problemu i przydepnąć mu ten długaśny ogonek. I to właśnie zamierzałam zrobić. Kiedy jednak podeszłam go naprawdę blisko wstrzymałam się z tym planem. Prokopov emanował tak silnie, że odkształcał swoją osobą Całun. Poza tym nadal zmieniał się. Jednak nie przemieniał się w węża. Z jego ogona wyrosły małe odnóża, jak u krocionoga czy innej stonogi. Wtedy drań odwrócił łeb w moją stronę i mnie nie zauważył. Swoje człowieczeństwo pozostawił już daleko za sobą. Jego twarz obrosła naroślami i guzami. Już wcześniej nie był zbyt urodziwy, ale teraz mógłby zastępować potwora spod łóżka gdyby tamten miał wolne i w jego zastępstwie straszyć dzieci.



Mnie Prokopov nie zauważył, ale zobaczył Laurę, która wyglądała sobie przez okno. Ona też spostrzegła, że stwór na nią patrzył.

- I na co ci to było Prokopov, chodź, podpełznij tu ty gnido – prowokowała go trzymając w rękach jakąś nadpaloną dechę.

Stwór spełnił jej żądanie i zaczął pełznąc w jej kierunku. Nadal przechodził transformację. W tylnej części ciala gdzie kiedyś miał stopy zaczęły tworzyć się wypustki, które szybko przobraziły się w parę całkiem sporych kleszczy. Takich co to mogłyby odciąć komuś nogę, na przykład mi, albo Laurze.

Nie mogłam przepuścić takiej okazji. Wyminęłam pełzające paskudztwo i ostrożnie zajrzałam do pomieszczenia, do którego kierował się Prokopov. Zbyt pewnie wybrał taką drogę. Możliwe, że posługiwał się jakimś zmysłem dostępnym tylko Nadnaturalom i chciałam zobaczyć, co go tutaj przyciągnęło.

Pozostawiłam główny hol za sobą i zajrzałam w korytarz, do którego kierował się Czarnoksiężnik. Zobaczyłam...A jakże kolejny korytarz. Co to był za budynek do licha? Na końcu tego kolejnego już korytarza były spalone drzwi. Zza nich dochodziła muzyka. Liturgiczny śpiew nawiedzeńców, grzechotanie grzechotek, dźwięki fletni pana. Jak nic ktoś odprawiał właśnie rytuał a moja intuicja podpowiadała mi że ów obrzęd był z rodzaju tych paskudnych. Wiedziałam, że cokolwiek tam się działo powinnam to przerwać, jak najszybciej, ale Wiedźma miała małe szanse żeby poradzić sobie za pomocą deski z Czarownikiem, który w kolejnym kroku prywatnej ewolucji wytworzył kleszcze. Podjęłam decyzję. Zaszłam potwora od tyłu i strzeliłam mu z shokera w śliską wężową skórę. Zaskoczyło go to kompletnie. Łuk elektryczny rozlał się po wilgotnawym ciele, zaśmierdziało obrzydliwym palonym śluzem a Prokopov zwinął się w kulkę jak dźgnięty zaostrzonym patykiem czerw. Wydał z siebie zniekształcony, ale nadal zdumiewająco ludzki wrzask a z oczu popłynęła mu ciemna gęsta maź. Po chwili stworzenie rozwinęło się błyskawicznie aż wpadłam na ścianę próbując uniknąć smagnięcia jego ogonem. Taser już dawno rzuciłam na ziemię, ale teraz udało mi się wydobyć posrebrzany sztylet. Organizm stwora szybko regenerował obrażenia zadane mu prądem, ale oczy mu chyba spaliło na dobre. Prokopov miotał głową na boki i węszył za celem. Wysuwał i chował czarny, wąski język. Chciał nas dopaść a ja miałam zamiar definitywnie z nim skończyć. Zaatakowałam od razu nie dając mu szansy na całkowite wyleczenie.

Podstawową kwestią było unieruchomienie mu tych szczypców na odwłoku. Zdecydowałam się użyć własnego ciała żeby przygnieść końcówkę Czarownika. Zamierzałam skoczyć mu na plecy tuż przy tych kleszczach tak, aby przycisnąć go do ziemi. Potem pozostawało tylko wbicie mu srebrnego sztyletu gdzieś w dolny odcinek kręgosłupa. Zatem do dzieła. Skoczyłam, a Laura w tym czasie zamachnęła się dechą celując w łeb potwora.
 
Ravanesh jest offline