Trudno powiedzieć, czemu potyczka z żywymi trupami tak wstrząsnęła Markiem. Może ten człowiek, tak kochający życie, w ożywieńcach widział zupełne zaprzeczenie wszystkiego, w co wierzył, co cenił i co lubił. Wśród wielu wrogów ludzkości, ten wydawał się szczególnie obrzydliwy. Bociek mógł zrozumieć orki - rozumiał je nawet bardzo dobrze i w pewien sposób doceniał. Orki były po prostu niezwykle prymitywne, a ich rozumowanie opierało się na założeniu, że silniejszy = lepszy. Rozumowaniu, które von Storch całkiem podzielał. Bociek mógł nawet zrozumieć czcicieli chaosu, przynajmniej teoretycznie, wyczuwając jakąś pasję i olbrzymią wolę kierującą czcicielami mrocznych bóstw. Siłę i przekonanie tak potężne, że w swej potworności aż godne podziwu. Ale ożywieńcy? Ludzie, niegdyś mający swoje życia, zapewne rodziny, zajęcia, pasje, sukcesy i problemy - teraz zdegenerowani do postaci gnijących marionetek? Taki los wydawał się Markowi niezwykle obrzydliwy. - Franz - giermek odezwał się całkiem poważnie - Jeśli przyjdzie mi tu dziś zginąć, odetnij mi głowę, połóż ją w nogach i pochowaj mnie twarzą do ziemi - po czym uśmiechnął się zawadiacko i odpowiedział już swym zwykłym tonem - Żeby cały świat mógł pocałować mnie w dupę.
Po walce von Storch poświęcił kilka dodatkowych chwil na okaleczenie zwłok, obcięcie ich głów i kończyn - na wypadek, gdyby trupom jakaś moc kazała znów wstać. Tym razem nawet nie przeszukiwał kieszeni. Na koniec powiedział to, o czym wszyscy pewnie myśleli: - Ci czterej nie daliby rady urządzić krwawej łaźni braciszkom. To dopiero początek.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
Ostatnio edytowane przez JanPolak : 30-08-2012 o 10:40.
|