Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2012, 13:00   #1
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
[Gra o tron] Głód

Głód


There are so many caterpillers
Hunger, greater now than ever
The trees hold their breath, die and fall
Man is like a blinded wolf
Hunger is all I feel
Hunger everywhere

Garmarna "Njaalkeme"



Słońce lśniło jeszcze na szczycie Muru. Ostatnie promienie zanikały powoli i gasły w załomach ruin opuszczonej strażnicy, rozświetlały pasma dymu nad obozowiskiem Skagosów. Jeszcze chwila i zagasły, i wtedy barbarzyńcy na kurhanie jak jeden porzucili nagle swe narzędzia. Zabrzmiały bębny i odległy, męski głos pośród nimi. Po chwili dołączyli i inni. Mało kto pośród braci znał starą mowę, którą posługiwali się Skagosi, jednak w coś w tej pieśni, wpierw rozedrganej i łkającej, potem coraz bardziej zajadłej i gniewnej, mówiło jasno, że Skagosi nie zapomnieli o bitwie sprzed wieków i nadal opłakują zmarłych.

Andres z Domu Milton, brnący w śniegu za bardziej doświadczonymi zwiadowcami, by w Czarnym Zamku złożyć przysięgę i dołączyć do Nocnej Straży, wybrał sobie właśnie ten moment, by przerwać ciszę i odezwać się do swego dowódcy. Właściwie od czasu, gdy wyruszyli ze Wschodniej Strażnicy, zielony jak wiosenna trawa młodzik co i rusz rozwierał gębę w zdumieniu, zachwycie lub przerażeniu, coś wylatywało zza jego uchylonych ust - i nieodmiennie było to zawsze coś głupiego.

- Mówią, eee... że Skagijki mają zęby w... no wiecie, mój panie... w...
Qhorin Półręki oderwał spojrzenie od obozu barbarzyńców.
- Mają - poświadczył poważnie. - Wszystkie, które poznałem, miały w ustach co najmniej kilka zębów. One, zęby, mają to do siebie, że wypadają, gdy człowiek się starzeje, chłopcze.
- Ale... - młody Milton pokrył się rumieńcem widocznym nawet w gęstniejącym mroku. - Ale mnie nie chodziło o to, nie o usta. Tylko... słyszałem, że mają zęby... tam, na dole...
- Ach, tam. Tam nie zaglądałem - odparł niewzruszenie potężny zwiadowca. - Powinieneś zapytać kogoś bardziej obznajomionego. Mance'a lub Dalbridge'a?
- Kiedy to od nich właśnie...

Za ich plecami rozbrzmiały dwa zduszone przez warstwy materiału chichoty. Kiedy Qhorin obrócił się w siodle, by spojrzeć na swych ludzi, obydwaj jak na komendę spoważnieli. Dalbridge wbił wzrok w szczyt Muru, a Mance Rayder, dziki, który przywdział czerń, w obozowisko Skagosów, gdzie snopami iskier buchały w niebo podsycane ogniska i śpiewano kolejne pieśni o honorze, zdradzie i krwi. Qhorin zsunął chustę z twarzy i westchnął.

- Nie słuchaj bzdur, chłopcze, i nie wierz w wyolbrzymione opowieści tych, co nigdy nawet stopy nie postawili w pobliżu miejsca, gdzie sam teraz stoisz. Skagosi to tacy sami ludzie jak ty czy ja. Tak samo potrzebują strawy i schronienia przed mrozem, tak samo od głodu i mrozu umierają... Tak samo chorują i tak samo krwawią, gdy ich ranić. Tak samo oddają wet za wet jak południowcy, i tak samo są wdzięczni za pomoc i dobre słowo. Tak samo walczą w obronie siebie i swoich rodzin, kochają i nienawidzą. Może tylko gwałtowniej niż my, bo i ich życie jest gwałtowniejsze i szybciej dobiega swego kresu.
- Oni żrą ludzkie mięso. Polują na ludzi - rzucił zajadle z tyłu milczący dotąd Mance, a z gardła Miltona dobył się trwożliwy wdech.
- I tak, i nie. Nie polują na ludzi jak my na jelenie. Ich mężczyźni jedzą mięso pokonanych w walce. Wierzą, że dzięki temu mogą przejąć ich odwagę. To honor dla pokonanego - zostać zjedzonym. Tchórzy nie tykają. Obyczaj. Kim jesteś, obcy na tej ziemi, by go osądzać? Oni są tutaj od wieków.
- Mężczyźni? - Milton drążył temat, który w swej obrzydliwości jednak go pociągał. - Ich kobiety nie jedzą ludzi?
Blady uśmiech rozciągnął usta dowódcy, lekki i nieobecny, jakby nie do młodego rekruta się uśmiechał, ale do swoich wspomnień.
- Nie. Nie potrzebują tego. Oni wierzą, że kobieta rodzi się odważna. Mężczyzna odważnym musi się dopiero stać.
- Qhorin - odezwał się cicho Mance i wskazał ręką w skraj obozowiska barbarzyńców. - Tam. To nie Moruad?

Na krawędzi kręgu światła rzucanego przez wielkie ogniska stała nieruchomo jak posąg kobieca postać w białych skórach. Twarz skryły cienie, ale zdawało się, że patrzy w ich kierunku.
- Ona - poświadczył krótko Półręki i odwrócił się w stronę Muru. - Rozłożymy się obozem w ruinach i poczekamy na naszych braci. Dalbridge, rozpal ogień przy wejściu, żeby nas widzieli.
- Nie idziesz się przywitać? - rzucił Mance.
- Nie - dowódca zsiadał już z konia. - Otrzymaliśmy rozkazy i są one jasne. Nie niepokoimy Skagosów i nie mieszamy się w ich sprawy. Moruad Magnar przyjęła kilku naszych braci, by patrzyli, co robi na ziemi Straży i to nam wystarczy. Zwiady idące tą stroną Muru mają zakaz zbliżania się do kurhanu. Blane już jedzie. Chodźmy do środka.

- Co? - zapytał powtórnie jakiś czas potem, gdy usiedli przy małym ognisku w cieniu poszarpanych murów strażnicy. - Co?
- To, co powiedziałem - westchnął Blane. - Wczoraj odkryli, że kości leżą w kilku warstwach. Więc teraz rozkopują to, co już wcześniej rozkopali i zakopali z powrotem. Kości złożyli z boku... i kopią coraz głębiej. Bogowie jedni wiedzą, ile to jeszcze potrwa.
- Radujmy się! Najdalej do pierwszych ostrych mrozów! - mruknął Dalbridge z przekąsem. - Dużo ognisk - zauważył. - Ilu ich tam jest?
- A ze trzystu, może czterystu... Ciągle się zmienia.
- Tydzień temu było dwustu.
- Qhorin... my tu mamy wielką stypę, nieustanny korowód chlania, płakania i śpiewania, którego żaden zapluty Skagos nie chce przepuścić. Codziennie przyjeżdżają kolejni, pojedynczo lub grupkami. Niektórzy odjeżdżają, ale więcej przybywa niż ubywa. Łażą też po ruinach.
- Poczekaj - powiedział wolno Półręki. - Moruad dała mi słowo, że nie będą zbliżać się do Muru. Mieli siedzieć na kurhanie i szukać kości Erranda Greystarka, a nie chodzić po strażnicy i szukać nie wiadomo czego.
- Obiecała. Nie dotrzymała. I co jej zrobisz? Może nawet o tym nie wie. Tu są setki chłopa pod bronią, wszyscy rozżaleni, w większości zachlani, że ledwie stoją. Ich wiara zabrania im jeść blisko zmarłych przed zmrokiem, ale nie zabrania im chlać, więc całymi dniami ryją w kurhanie jak króliki i piją jak świnie na głodno. Masz jeszcze jakieś złudzenia, że ona nad tym panuje?
- Mam. Pewność, nie złudzenia - uciął dowódca. - Dba o was?
- Tu się nie skarżymy. Gości nas jak samych królów. Ale ile to jeszcze potrwa?

***

Ognisko pomiędzy poszarpanymi skałami na morskim brzegu pojawiło się, kiedy Aidan wspiął się na szczyt Muru i rozpoczął wartę. Jedno, małe... więc może tylko dla jednej osoby. Aidan oparł włócznię o blok lodu i próbował przebić wzrokiem ciemności. W pobliżu nie było nikogo, kto by mu przypomniał, że trzyma właśnie wartę i powinien patrzyć na północ, nie na południe.

Ciągle tam było. Paliło się równo i spokojnie. Jeden raz na chwilę przesłonił je cień, jakby ten, który się przy rozłożył, przeszedł pomiędzy ogniem a patrzącym z góry Aidanem. Ten... a może wreszcie ta?

Od kiedy Moruad Magnar wyjednała sobie u Lorda Dowódcy Qorgyle'a pozwolenie na poszukiwanie kości Erranda Greystarka na Długim Kurhanie, ogniska po południowej stronie Muru przestały zapowiadać zabronioną, ale pożądaną przez wielu z braci nadzieję na kilka słodkich chwil w ramionach kobiety. Teraz ognisk nie rozpalały samotne Skagijki, ale tłumy brodatych, głośnych Skagosów, ciągnących nieprzerwanym sznurem na Długi Kurhan, by dołączyć do Moruad Magnar, kopać wśród kości i śpiewać zmarłym. To jednak... to było takie małe, i tuż przy brzegu morza, tak jak dawniej, i w sercu Aidana pojawiła się nieśmiała nadzieja, że może naprawdę będzie jak dawniej. Weźmie konia i wymknie się po cichu, Wschodnia Strażnica będzie maleć za jego plecami, a przybliżać będzie się ognisko, przy którym czeka samotnie smukła Skagijka o głodnych oczach. Nie będą wiele rozmawiać, bo Aidan zna w starej mowie tylko kilka słów... jednak one powinny wystarczyć, tak jak zawsze wystarczały. Jeśli się jej spodoba, wróci do Wschodniej Strażnicy tuż przed świtem, niezauważony, równie cicho, jak ją opuścił, a wspomnienie ciepłych ramion dziewczyny będzie go grzało jeszcze długo podczas mroźnych nocy zimy, która miała niebawem nadejść.

Ognisko ciągle się paliło, kiedy warta Aidana dobiegła końca. Już zdecydowany, wrócił do swej celi tylko po schowany na czarną godzinę kawałek suszonego mięsa. Wody wokół Skagos były szaloną kipielą, przeprawienie się na ląd zawsze trwało długo. Jeśli Skagijka nie wzięła nic ze sobą, czeka tam na niego głodna.

Na dziedzińcu nie było nikogo. Nie rozszczekały się psy. Tylko na szczycie Muru jeden z braci Aidana umilał sobie wartę śpiewaniem.

You flew in from the dawn
Such a sight when you came into view
You stretched your white wings
Careful embrace

Swan, my swan
Dive, heat my blood
Swan, my swan
Before dawn breaks

Aidan uspokoił konia, wziął ostrożny oddech. Ręce mu się trzęsły, gdy uchylał bramę. Pojechał w noc.

Morze szemrało, szczęśliwie, że mówić nie mogło. Pozostawało niemym świadkiem małej zdrady, której Aidan miał się zaraz dopuścić... której dopuścił się już kilkakrotnie w przeszłości, nie on zresztą pierwszy czy jedyny. Czasami, kiedy leżał samotnie w swej celi, lubił myśleć, że gdzieś na Skagos uczy się chodzić mały chłopiec o brązowych oczach, takich jak jego własne. W tych marzeniach zawsze to był mały chłopiec. Aidan zanim wypowiedział słowa przysięgi w sepcie Czarnego Zamku nie doczekał się dzieci. Teraz zaś nigdy w swych marzeniach nie dopuszczał myśli, że ten brązowooki chłopiec kiedyś dorośnie, weźmie w rękę topór i rozpłata głowę jakiejś wronie, może i własną głowę Aidana. Chłopiec w marzeniach Aidana zawsze był mały, nigdy nie miał opuścić dziecięcych lat, by zmienić się w żądnego krwi wojownika.

Skagijka chyba spała, skurczona pod poszarpaną skórą. Ognisko niepodsycane przygasło w każdym bądź razie. Aidan zsiadł powoli z siodła.
- Kiedra? Swara kiedra? - szepnął. - Piękna dziewczyno?

Nie poruszyła się. Nawet nie drgnęła. Jakiś zabłąkany powiew wiatru szarpnął jej włosami. Miała w nie wpiętą zawieszkę, która pobłyskiwała całkiem jak złoto. To nie była zwykła Skagijka. Ktoś, kto nosi złoto, musi być znacznego rodu.

- Kiedra?

Przyklęknął przy niej, i wtedy się nie poruszyła, ujął ją więc delikatnie w pasie. Jego ręce wpadły głęboko w gąszcz śliskich jelit. Uniósł je okrwawione do twarzy. Jeszcze nie krzyczał. Jeszcze nie wierzył w to, co go spotkało. Potrząsał bezwładnym ciałem Skagijki i gładził ją po okaleczonej twarzy, ciągle wierząc, że to wszystko nieprawda.

- Kiedra?! Kiedra?!

Zerwał się, gdy za jego plecami trzasnęła łamana gałąź. Odwrócił się i wtedy zaczął krzyczeć, a zaraz potem biec. Dopadł konia i ruszył, ściskając wodze czerwonymi od krwi dziewczyny rękoma. Koń padł w wykrocie i chyba złamał nogę, ale Aidan nie zwracał na to uwagi. Zerwał się i biegł, biegł, biegł, a im Wschodnia Strażnica była bliżej, tym bardziej umysł Aidana oddalał się od rozumu i pędził w stronę szaleństwa.


Brama. Łódź i żagiel przy kamiennym nabrzeżu. Twarze. Brodate twarze Skagosów. Brodate twarze braci. Pytania. Krzyki. Własny krzyk. Milczący Mur ponad nimi. Świt.

Aidan padł na kolana pośrodku dziedzińca, ukrył twarz w okrwawionych dłoniach i stężał jak trup.

***

- ... w dłoni miał zaciskać złotą przywieszkę, ozdobę na włosy - measter Aemon nie bez trudu odczytywał wiadomość ze Wschodniej Strażnicy, spisaną pajęczym pismem na cienkim skrawku pergaminu. - Skagoskiej roboty, dlatego też czterech wojowników ze Skagos, których prądy zepchały w pobliże Muru i którzy przybili do Wschodniej Strażnicy, ruszyło razem z nami po śladach Aidana. Dziewkę znaleźliśmy przy morskim brzegu. Okaleczoną i poćwiartowaną. Skagosi rozpoznali w niej Enned, córkę Endehara...
- Magnara... Skagos... - Lord Dowódca zaplótł palce na swej wygolonej, pokrytej bliznami czaszce, by po chwili rąbnąć w stół smagłą, mocarną dłonią. - Dupy się zachciało, lecz zbyt był szpetny! Wziął więc siłą i zabił. Idiota! Zabił nas wszystkich...
- Pamiętam Aidana - przypomniał sobie lord Budowniczy - razem nas przyciągli na Mur, z tymże, że mię w kajdanach - Fallon Farwynd zachichotał i objął ramionami swe grube brzuszysko. - Syn tkacza z Białego Portu. Stark go pchnął w czerń za psucie monety. Płakał, jak miał zabić kozę. Skagijka wtłukłaby mu pierwszym lepszym kijaszkiem albo gołymi ręcoma! On nie zabił. Prędzej posrałby się ze strachu.
- Też go pamiętam - zaznaczył cicho z kąta Półręki. - To dobry człowiek i prawdziwy brat z Nocnej Straży... choć naturę ma miękką. Szpetnym bym też raczej go nie nazwał.
- Otoczyliśmy Skagosów, wzięliśmy w niewolę i trzymamy pod zamknięciem - podjął wątek maester Aemon.
- Ha! Bettley to potrafi udziabać! Nic dziwnego, jak ma się w herbie robaka! Ale że i Skagosów uchapał, no no...
- ... prócz jednego, który był zbiegł. Zostawił fałszywe ślady i omamił nas. Nie wiemy, dokąd pojechał, ale musimy założyć...
- ... Że prosto do magnara Skagos - dokończył ponuro lord Qorgyle.
Wśród zaległej ciszy głos Pierwszego Zwiadowcy Ulmera, nagle zachrypły, zabrzmiał jak żałobne krakanie wrony.
- Czterystu. Z Moruad na Długim Kurhanie jest czterystu Skagosów. Kilka dni marszu stąd.
Uśmiech spełzł nawet z rumianej gęby Farwynda.
- Wiem - warknął lord Qorgyle. - Sam ich tam wpuściłem.
- Nie czas to na swady - wtrącił pojednawczo maester Aemon. - Radźmy, jak zapobiec sprawie.
- Wojnie - syknął Lord Zwiadowca. - Dlaczego nikt nie mówi wprost. To będzie wojna.
- Chyba rzeź? - fuknął Farwynd.
- Musimy ukręcić temu łeb, zanim sprawa wyjdzie na jaw. Magnar nic nie wie - ozwał się nagle Półręki. - Gdyby wiedział, już maszerowałby na Mur. Poślijmy na Długi Kurhan do Moruad. Dowiedzmy się, co ona wie, i co zamierza uczynić. Endehar to okrutny głupiec i jego dni się kończą. Jego miejsce zajmie Moruad i z nią musimy się układać. Ta biedna, martwa dziewczyna była i jej krwi. Musimy się układać, zanim będzie za późno. Musimy dać jej sprawiedliwość, już w chwili, gdy jej zażąda.
- A jeśli nie ustalimy, kto to zrobił?
Twarz zwiadowcy nie drgnęła, pogłębiły się tylko cienie w oczodołach, jeziora półpłynnego mroku.
- Jeśli Nocnej Straży nie będzie stać, by oddać Moruad Magnar sprawiedliwość, będziemy musieli dać jej... winnych.



Witam wszystkich w rekrutacji do przygody w świecie Pieśni i Lodu G.R.R. Martina!


Jak widać po wstępie, nadchodzi zima, najstarsi górale mówią, że będzie długa i ciężka (chociaż mówią tak zawsze, więc może kłapią dziobami po próżnicy), a Nocna Straż ma problem większy niż mróz, pustki w spiżarniach czy rajdy dzikich. Problemem tym jest Enned, martwa córka obecnego magnara Skagos, obecnie w formie zamrożonej spoczywająca we Wschodniej Strażnicy, o której zabójstwo tymczasowo oskarżany jest jeden z braci z Nocnej Straży. Problemem jest Moruad, siostra obecnego magnara Skagos, obecnie na Długim Kurhanie, żywa jak cholera - którą Straż w imię budowania sojuszu i pokojowych stosunków dopuściła w pobliże Muru... więc Moruad przyszła, a razem z nią parę setek Skagosów, by siedzieć od trzech miesięcy Straży na karku. Największym zaś problemem jest Endehar, obecny magnar Skagos, któremu wszyscy życzą, żeby żywy być przestał, okrutnik i jak powiadają szaleniec, który przechwala się, że będzie pił krew z czaszki Lorda Dowódcy Qorgyle'a. Endehar obecnie przebywa na Skagos i naprawdę lepiej, żeby tam pozostał. Ostatnim razem, sto lat temu, jak magnar Skagos wkurwił się na Straż na tyle, by ruszyć zad ze swej wyspy, wielkie mordobicie ogarnęło kawał Północy, Skagosi doszli niemal pod Winterfell, a ich zepchnięcie z powrotem w morze kosztowało życie ówczesnego Lorda Starka, setek braci z Nocnej Straży i tysiące żołnierzy z Północy.

Nie chcemy tego, prawda?

Jeszcze można temu zapobiec. Nocna Straż desperacko potrzebuje w tej chwili ludzi lojalnych, rozważnych, ale i zdecydowanych, a przede wszystkim zaufanych i dyskretnych, którzy ukręcą łeb tej przykrej sprawie przy minimalnych stratach własnych, zanim przerodzi się w wojnę po pachy w zimowym śniegu. Nocna Straż potrzebuje WAS!

Tło

Gramy dwadzieścia parę lat przed początkiem Gry o Tron, tomu pierwszego cyklu. Oznacza to, że większość znanych Wam z kart postaci jeszcze się nie urodziła, część jeszcze żyje, a część przebywa zupełnie indziej.

Królem jest Aerys Targaryen. Namiestnikiem Północy Rickard Stark. Jeor Mormont siedzi sobie na Wyspie Niedźwiedziej i nawet nie podejrzewa, że kiedyś przywdzieje czerń. Lordem Dowódcą jest Marbran Qorgyle. Maester Aemon służy oczywiście w Czarnym Zamku, dopiero zaczyna ślepnąć. Qhorin ma dziarską trzydziestkę lat, trzy lata temu stracił paluchy prawej dłoni i już rąbie mieczem lewą aż miło. Już jest legendą.

Wierchuszka Straży

Marbran Qorgyle - Lord Dowódca. Dornijczyk, jak to Dornijczyk gorącokrwisty i charakterny. Tajemnicą poliszynela jest, że trafił na Mur za trucicielstwo. Chciał sobie skrócić kolejkę do dziedziczenia. Otruł więc ojca, najstarszego brata i parę przypadkowych osób dla niepoznaki. No i złapali go in flagranti, jak próbował otruć wuja. Dzicy uważają, że jest czarownikiem i boją się go jak diabli. Nazywają go Czarnym Pająkiem. Człek uważny i przebiegły. Dopóki się nie wścieknie, to iście ludzki pan, dbający o swych ludzi, hojny i skłonny do wspaniałomyślnych gestów.

Ulmer Rysiowa Morda - Pierwszy Zwiadowca. Człek z gminu. Nie ma takich ludzi. To jest po prostu niemożliwe, żeby normalny człowiek był tak szybki. Bolton przyłapał go dziewięć lat temu na swej ziemi, szlachtującego zabitego jelenia. W trakcie całowania butów i błagania o litość Ulmer ściągnął Boltona z siodła i zanim ktokolwiek zdążył rozdziawić mordę ze zdziwienia, Ulmer już pocinał galopkiem w stronę ziem Starków. Bolton ścigał go z ogarami. Jak zabili pod nim konia - uciekał na piechotę. Dwa bite dni. Gdy tylko dopadł ziem Starków, rzucił się pod nogi pierwszemu zbrojnemu z wilkorem na piersi, jakiego tylko zobaczył. Sprawa w tej sytuacji oparła się o Winterfell. A Stark oczywiście pogroził Boltonowi palcem, że poluje na ludzi na jego ziemi, a Ulmera posłał na Mur w klatce. Mówią, że przez jej pręty Ulmer zdążył jeszcze pokazać Boltonowi pięknego wała. Lubi wypić. Nie lubi szlachty.

Fallon Farwynd - Pierwszy Budowniczy. Żelazny Człowiek. Mówi, że zawsze miał rękę do kamuszków. Faktycznie, ręce do kosztowności ma lepkie jak mało kto. Na Murze za zbójowanie. Nie na morzu bynajmniej, ale na lądzie, tuż pod bokiem Lannisterów. Rekruter wyciągnął go z kamieniołomu, gdzie miał dokonać żywota łupiąc piaskowce. Straszny prostak, ale braci się przecież, jak rodziny, nie wybiera...

Hugo Flint - Pierwszy Zarządca. We wstępie go nie było, bo kiedy rzeczona narada miała miejsce, on w lodowych magazynach liczył połcie mięsa. A im dłużej liczył, tym bardziej mu wychodziło, że Nocna Straż nie przetrwa zimy. Wiecznie zmartwiony mały człowieczek z wiecznie zwisającym z czerwonego od mrozu nosa smarkiem.

We Wschodniej Strażnicy komendę dzierży wymieniony we wstępie ser Oswyn Bettley, a w Wieży Cieni odmłodzony stosownie ser Denys Mallister.
 
Asenat jest offline