Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2012, 06:22   #133
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Post napisany wspólnie z Yzurmirem.

Smród Kurtwallen wciąż unosił się za Malowanymi Chłopcami, mimo, że już kawałek odeszli od spalonego sioła. Jakby przysięga upokorzenia wymuszona przez starego druida, której Otto ze zgorzkniałą miną wciąż nie mógł do końca przełknąć, ciągnęła się na nimi jak bezpański pierd z cudzych gaci.

- Wiecie, moglibyśmy się utrzymać w tej wieży, jakbyśmy chcieli. — odezwał się Ivein pół-żartem.

- Nie moglibyśmy — odpowiedział sceptycznie Vooks.

- Jedzenie żeśmy mieli, łuk i strzały żeśmy mieli... Przecie by nie spalili kamiennej budowli.

- Nom... - Otto kopnął kamień na drodze - Ciekawe jakby o ni mieli jom zburzyć? Phi... - parsknął. - Musieliby wszyscy na raz, w kupie, Liszkę kopnąć w dupę, coby poleciał wieeeelkim łukiem ponad lasem do Miedzianej Żyły po prochu beczkę. — Usłyszał krótki śmiech Iveina. — Do rana to byśmy Vooku się obronili. Ale niachaj myślom, że siem wystrachali. Mi za jedno. - wzruszył ramionami wciąż zły, że leśniczy stchórzył przed nim zapadając się jak kamień w wodę o świcie.

- Tak czy siak, rad jestem, że już opuszczamy to miejsce. Będzie co opowiadać dzieciom, nie? — zapytał ironicznie Alsburczyk, na co Otto zrobił trochę głupowatą minę. Pierwszy raz w życiu wyobraził sobie Normalverbraucher siebie niańczącego pacholęcie. Wzdrygnął się jakby chlusnął go kto w gębę kubłem lodowatej wody.

- Kurtwallen będzie znane jako miejsce jednej z największych... p o r a ż e k Malowanych Chłopców — odparł niziołek podniosłym głosem. — Na liście: zaraz za Przełęczą Czarnego Ognia. Ale po Rondeburgu.

Otto nic nie rzekł na słowa halflinga od razu, ale po chwili milczenia, nieco może nawet przydługiego, kiedy cisza już zawisła nad nimi a słowa niziołka jakby dawno przebrzmiały, kapral, wpatrzony przed siebie ziewnął przeciągle.

- Bitwa może i przegrana, ale pókiśmy żywi to siem jeszcze nie skończyła dla Malowanych Chłopców ich wojenka. A porażka to tym co gryzą piach. To se zapamiętaj czarnowróżu! - klepnął po bratersku acz solidnie po plecach mały najemnik jeszcze mniejszego niziołka, że aż zadudniło.

- Ano. Ano.
— Ivein spojrzał na powoli przesuwający się wzdłuż drogi krajobraz lasu. — Nie zniechęci nas taka jedna klęska. Byleby znaleźć robotę jakową... Bo przy sobie to ani grosza nie mamy tera — przypomniał towarzyszom nieco markotnie. — A tutaj tylko zwyczajne zadupie. Ale jakoś to będzie. Jakoś to będzie.

Mały Otto zabrzęczał sakiewką, z która nigdy się nie rozstawał, a już zwłaszcza po nocnym rabusiu ze stodoły.

- Kto nie ma, ten nie ma. – pogładził kieszeń. – Ale prawda. Koń stracony, wóz stracony, same szkody... – mruknął.






***





Droga, niewiele większa od ścieżyny, wzdłuż koryta rzeki ciągnęła się mozolnie, tak jak wolny nurt Salzu. Czwartego dnia marszu przez szumiący dokoła las, wóz zaprzężony w jednego siwka kolebał się na boki wychynąwszy zza zakrętu. Na koźle siedział gruby, podstarzały jegomość z kuszą na kolanach. W odpowiedzi na znak Sigmara, który Ivein z daleka przesłał zestrachanemu woźnicy, ulga zmyła napięcie z gęby nadjeżdżającego człeka.

Był to okoliczny domokrążca, który zmierzał do Stavern z Salzburga. Zapytany o kapłana Taala wskazał drogę do starej świątyni przy wodospadzie, pół drogi marszu od traktu. Zniechęcony, ze nie udało mu się sprzedać Chłopcom żadnych sprzętów farmerskich i przypraw z dalekiego ponoć południa, stary handlarz ruszył w swoją stronę odprowadzony dyskretnym spojrzeniem spode łba Iveina. Czyżby Alsburgczyk kiełkował z desperacji świecącej dnem kiesy obietnicę łatwiejszego grosza?

Miejsce okazało się być takim jak je domokrążca Morwitz opisał. Zmurszałe głazy luźno ustawione na sobie tworzyły zarośnięte pnączami ściany budowli bez dachu. Pradawna budowla, która raczej przypominała ruinę nagryzioną głodnym zębem czasu, udekorowana była setkami jelenich poroży. Pośrodku studni, bo takie skojarzenie nasunęło się Malowanym Chłopcom, wyrastał z ziemi, a może w nią wbity, czarny głaz o gładkiej i równej jak tafla wody powierzchni. Dookoła niego usypane kopce popiołów wraz z niedopalonymi kośćmi, przykrywały soczystą trawę, która porastała wraz z tuzinami kolorów różnorakich bukietów kwiecia, to święte miejsce niczym żywy dywan. Wewnątrz świątyni, prócz kilku ptaszków co filowały z wierzchołków kamiennych ścian na nich nawołując świergoleniem, nie było nikogo. Może Rhya się do nich uśmiechnęła o poranku, a może po prostu tak było w gwiazdach zapisane, dość, że gdy zwijali obóz rozbity w grocie za szumiącą ścianą wodospadu, nawiedził ich starzec sędziwy. Bez trudu rozpoznali w nim kapłana Taala.

Dokładną relację złożyli Chłopcy z losów Kurtwallen, sprawy boginka, maski, wilkosmarków i zakąsanego sługi bożego Adolfa. Dziadek Zygmundt tylko słuchał i kiwał siwą brodą, lecz Otto wiedział, że porządek eremita z naturą w lesie zrobi, gdyby druid z Białego Dębu sprawę korzeni boginkowej wierzby pokpił. Na dodatek starzec w zielarstwie biegły, mamrocząc narzecza pradawnych plemion słowa, namaścił rany Chłopców obficie śmierdzącymi olejami, od których to zimno to gorąco rozchodziło się od okrytych lnianymi bandażami obrażeń. Odtąd w podróży kamień ciężki spadł z serca Ottona i zdawał się urosnąć o kilka centymetrów, gdy wyprostowany niczym lektor na paradzie Marszu Sigmara, kroczył pewnie z wysoko podniesionym czołem, stąpając niczym młody jelonek leśną ścieżyną.

Dnia dziesiątego spokojnego marszu od opuszczenia zgliszczy Kurtwallen, Malowani Chłopcy, nieco wyposzczeni na czerstwym żytnim placku, rzecznej wodzie i suchym mięsie otrzymanym wraz z jagodami od starego pustelnika, zawitali do bramy Salzburga, stolicy Nordlandu i siedziby elektora na zamku Salzenmundzkim. Podczas wędrówki debatowali co dalej i jak to będzie. Czy na lewiznę leźć prostymi ścieżkami, czy na prawo stąpać uczciwie z mozołem, czy pomiędzy wierszami się plątać jak dotąd? Czy może dalej na południe wędrować Wielkim Gościńcem Północnym słuchając Otta, który sobie ubzdurał i ze trzy razy dziennie zrzędził jak stara baba, że odwiedzić Światynię Ulryka w Middenheim koniecznie musi, aby z klątwy Rudzielca się oczyścić? Czy za radą Vooksa dobrać sobie jeszcze kilku druhów do oddziału, czy za niewinnym przebąkiwaniem Iveina, kupcowi jakiemu nocną porą rozwód dać z jego dobytkiem? W jednym jednak byli zgodni na dobry początek. Nie mogli się doczekać czystego wyrka z podmytą dziewoją i karczemnego, grzanego Karl-Franza!



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 01-09-2012 o 06:44.
Campo Viejo jest offline