| - Przeto niech sobie pohaniec swoje sztuczki wyczynia, może i pannie pomogą, ale nie przy mnie. Ja i tak...- wymownie spojrzał na szlachciankę - ...urzędowe interesa mam do załatwienia w okolicy. Tak to jako obiecałem, sługę mojego Winnickiego tu ostawię by sprawie pomógł. Ale zanim poganin próg przestąpi, ja w strzemionach już będę.
Gniewny grymas przeciął twarz pani Ksymeny, i przez chwilę zdawać się mogło, że przez ławę się przechyli i trzaśnie trzymanym w dłoni kielichem w gębę pana Posłusznego. Zmitygowała się zaraz jednakże.
- Gniewna jestem na waszmości, panie Posłuszny, że owo nieszczęście niewinne w naszej alkowie leżące ostawić chcesz, a także i nas, którzyśmy się w dom przyjęli, chlebem i solą gościli serdecznie, samych z pohańskim diabłem. Jednak wiem, że wiara w Jezu Chrysta w rodzie Posłusznych zawszeć silna była, i bezwzględna strasznie w sile swojej. Dobrze. Niech będzie przy waści racja, naciskać już nie będę. Ja jednakże Turczyna przyjmę - pod moim dachem i moją opieką ta nieszczęśnica, każdego sposobu się chwycę. Jednak waści, jako szlachcic polski i wierny syn Kościoła, waści kościół odwiedź, i księdza nam tu zawołaj, raz, że on na poganina będzie miał baczenie. Dwa, że dopuszczać musimy, iż skapieje nam tu ta nieboga, i rozmówić się z duszą swoją musi. Wiary ona pewnie psiej pludrackiej, ale może Bóg i Najświętsza Panienka w serce jej wejrzą, i na łożu śmierci nawróci się.... Tak tak. Dobre by to było, i policzone ci będzie, panie Posłuszny, w annałach na Sąd Ostateczny spisanych, że za waszeci przyczyną nieszczęsna ta dziewka na łono prawdziwej wiary powróciła!
- Nie turbuj się Waćpanna. - poważnie fuknął szlachcic - Nie o rację tu chodzi. A gościnie w waszym domu niczego nigdy nie brakowało, Bóg mi świadkiem. Właśnie wiara...bezwględna w sile strasznej...tylko ostać mi się nie pozwala. Zresztą, nie godzi się z tak zacnej gościny wpół biesiady przerywać, więc jako tylko sprawy załatwię a pohaniec dom opuści, zaraz wracam by zdrowie Waćpanny dalej pić - trunki pani Ksymeno zaiste tu niebiańskie! Cud, mniód!
Aż jaśniał gdy o trunkach prawił, ale zaraz jakby sobie co przypomniał i spochmurniał znowu.
- A do księdza...- przez chwilę wyglądał Pan Posłuszny jakby połknął żabę i nie mogła mu ona przez gardziel przejść, dziwne, bo wszystko inne z jego talerza i dzbana szło gładko jako w paszczę Lewiatana - ...pojadę.
Klapnął na ławę, jakby ciężar jaki mu z serca spadł choć minę miał nadal niewyraźną. Wartko jednak nabrał wigoru i roześmiał się rubasznie.
- A zanim Turczyn przyjedzie...Napijmy się!!!
- Zatem zgoda - mości Paweł Patulski rzekł - Ratować biedną panienkę trzeba, a o skawie i Janikowski później gadać będziem. Ja z mości Posłusznym do księdza dobrodzieja pojadę, a mości Kmita z bratem mym po pohańca pojedzie. Dom i gości naszych pod opieką naszej ciotuchny i pana Karaszewskiego zostawimy. Tusze mości Janikowski, że gdy wyjedziem, żadenej zwady wszczynać nie będziesz i swalwować się ucieczką próbować nie będziesz. Rozmówić się musimy i co dalej z tobą począć naradzić się trzeba. Teraz jednak życie i zdrowie tajemniczej panienki najważniejsze. Wypijmy zatem, jeszcze po jednym, coby sen z powiek przepędzić i ruszajmy, czym prędzej.
- Na honor Janikowskiego waszmość liczyć będziesz? - oburzył się otwarcie Posłuszny - Z niewiastami go chcesz ostawiać, jako wilka pośród owiec?! Zmiłuj się asan. Ja mówię - w pęta go i do piwnicy! I tak już nażarł się i opił nie za swoje, aż mu, patrzcie panowie bracia, brzuszysko wydęło i łeb po chłopsku od gorzałki poczerwieniał!
- Wilka? - upewniła się pani Ksymena i spojrzała w oczy młodego Janikowskiego. - Pośród owiec?
Słuszne oburzenie pana Posłusznego było, wszak nie podobne to było, aby mości Patulski swego śmiertelnego wroga w ten sposób traktował. W każdej innej sytuacji zapewne, sam mości Paweł wiązałby Janikowskiego. Teraz jednak widać było, że obaj braci, hultaje w całym powiecie słynni, wielki mores przed swoją cioteczką czują i zupełnie inaczje niż na co dzień się zachowują.
Mości Paweł popatrzył to na mości Ksymenę, to na pana Patulskiego, a później jeszcze na swego wroga zaciekłego.
- Dobrze waszmość prawisz, ale... - mości Paweł głos zawiesił i na ciotkę spojrzał znowu - Janikowski, choć to wróg nasza i nieprzyjaciel, to jednak szlachcic i swój honor, jakiś tam chyba ma...
- Dość - wrzasnął nagle milczący do tej pory Janikowski - Dość powtarzam. Siłą mnie wzieliści i rację wam przyznać musiałem, ale dalej poniżać się nie dam. Jeszcze jedna obelga w moją stronę padnie z ust któregokolwiek z mości panów, a na szable będę wyzywał. Parol daję, że siedzieć tu będę i nikomu krzywdy robić nie zamierzam. Ucieczki też próbować nie będę, bo sprawiedliwość po mojej stronie i wcześniej, czy później prawda na jaw wyjdzie.
- Waszmość pyskować próbujesz?! - zerwał się Posłuszny - Nie do wiary! Wyroki na tobie waść wkrótce zaciążą, ale humor zaiste trzyma się ciebie jak liszaj uparty. Na szable będziesz pozywał, jak za dwadzieścia wiosen z wieży cię wypuszczą! |