Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2012, 12:02   #24
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Posłuszny zachwiał się i golnął solidnego łyka, aż węgrzyn pociekł mu po koszuli. Rozejrzał się po wszystkich i ryknął nagle:
- Nie poznaję waszmościów! No, nie poznaję! Tu wróg nasz najgorszy, najstarszy od pokoleń a wy mu waszmościowie, co, może jeszcze poduszeczkę wygodną pod rzyć podłożycie, żeby czasem się nie poskarżył! Nawet spętać nie chcecie?! No, nie!

Teatralnym gestem złapał się na głowę.
- Noooo, gdyby wasz tak ojciec, przyjaciel mój serdeczny, was teraz zobaczył, oj ciekawe czy by on taki wyrozumiały był! Wyście są jego syny?! Powiem wam, co wasz ojciec i ja byśmy zrobili: otóż na początek by się Janikowskiemu boczków przypiekło i dopiero gawędziło! Na początek! No, ale trudno! Skoro waszmościowie parol jego chcecie przyjmować, wasz dom i wasza wola.

Pani Kusznierewicz głowę znad Łasiczek na stole spoczywających uniosła. Czyściła je z wielkim zamiłowaniem, służbie każąc przynieść uprzednio, bowiem uznała, że sprawa już tu zamknięta, a jednak w tym mniemaniu omyliła się. Jakby Henryś był tu, pomyślała zjadliwie pani Ksymena, węgrzyna Janikowskiemu nie dałby, a i tobie zabrał, mości Bawola Głowa, bo więcej rozlewasz już niż pijesz, a jemu od takiej marnacji humory wzbierają. Zamiast tego rzekła:
- Gdyby Henryk, brat mój ukochany, był tu, przypominać bym mu nie musiała, żeśmy wszyscy chrześcijany i nie godzi się szlachcica, choćby i warchoła, jak psa na postronku do palika przywiązać. Przypominać bym nie musiała - wskazała na portrety, z których nieboszczycy Patulscy, w tymże tatuńcio i dziaduńcio, na zgromadzonych patrzyli. A mordy to były charakterystyczne wielce - wszystkie wąsate i wszystkie o oczkach małych, wąskich, ze sprytem patrzących i z zajadłością ogara, co już szczęki na mięsiwie zacisnął. - ani jednym słowem bym nie musiała, zaprawdę... że każdy jego czyn nie tylko na cały ród jego żyjący, Patulskich wszystkich, będzie się rozpościerał, ale i na przodków jego, słynnych defensorów Rzplitej, szlachtę dobrą i bogobojną. Że jeśli źle poczyni, i na nich cień padnie, w grobach się obrócą i zakrzykną: cóże czynisz, nieszczęśny?! Wie to brat mój, a i mości Janikowskiemu przypominać nie muszę, i on jako pacholę pod portretami swych przodków chowany.

- Ty mnie waszmość wyrokami nie strasz - rzucił Janikowski - Sąd i starosta to rozsądzą, a nie taki zapijaczony wieprz, jak ty. Mości Ksymena mnie... w niewolę wzięła i to ona o mym losie decydować będzie.

- Jako żywo - zgodziła się pani Ksymena. - Co byście o mości Tadeuszu nie myśleli - to jedno wam rzeknę: w świecie zwierzęcym nawet tak jest, iże każda, nawet największa gadzina, na swoje patrzy i ze swoimi trzyma. Nie zbieżeje nam nigdzie mości Janikowski, kiedy słowo dał. Ręki na nikogo tu nie podniesie, bo wie, że na jego rodzie skrupi się to. A my Patulscy są, wam to jednak przypominać codziennie muszę, a nie pohańskie diabły, i jako psa szlachcica polskiego trzymać nie będziem. Póki jeszcze dech mam, nie będzie w Mierzynowie porządków takich...

Urwała, gdy od wieprzów tylko zaczął Pan Janikowski Pana Andrzeja wyzywać, ten nie czekał wszelako dalej i z wściekłości, trunkiem zacnym podsyconej, niewiele myśląc złapał za dzban i trzasnął nim przez łeb gadzinę Janikowskiego jak się patrzy!

Złość pana Posłusznego niezwykle wybuchową formę przybrała. Szlachcic ów za dzban stojący na stole chwycił i w kierunku swego adwersarza nim cisnął. Janikowski, który niczego się niespodziewał, uchylić się nie zdołał. Dzban winem wypełniony, prosto go w skroń trafił i krew z rozbitego czoła w górę trysnęła. Janikowski zachwiał się do tyłu, ale krawędzi stołu się złapał i równowagę utrzymał.
- Na litość boską, przestańcie waszmościowie! - krzyknął Jakub widząc że zaatakowany kawaler do szabli sięga - Parol waćpan dałeś!

I przypadł do niego łapiąc za rękę już na rękojeści zaciśniętą.
- Pohamuj gniew waszmość! - Kmita zaapelował jeszcze raz do Janikowskiego, a potem wyrzut gwałtownikowi począł czynić - A ty panie Posłuszny tak za gościnę gospodarzom odpłacasz, burdy wszczynając?! Przeproś pana Janikowskiego!

- Spokój, do wszystkich diabłów! - wrzasnęła pani Ksymena, wstając i rozlewając wino własne.

Janikowski tylko wargi w gniewie zagrył i spojrzeniem pełnym nienawiści obrzucił Posłusznego.
- Rację masz mości panie. Parol dałem i dotrzymać go zamierzam. Nie wart jest ten pijaczyna, bym przez niego honor stracił i dobre imię.

- Puśćcie mnie waszmościowie! - zdawało się że pod niebiosa niósł się wrzask Pana Posłusznego, szamoczącego się w ramionach innych, a gdyby spojrzenie mogło zabijać pewnie Janikowski przeszyty błyskawicami przekrwionych oczu Andrzeja padłby na miejscu - Puśście i sprawiedliwości zadać dajcie, żeby takie nic...- ślina leciała przez całą izbę - ... żeby taki knur pod dachem przyjaciół moich lepszych od siebie wyzywał i jeszcze szablicy dobywał!!! Macie to jego parol! Macie to jego słowo, Janikowskich słowo! Rzyć sobie nim podetrzeć możecie!

- Zamilcz lepiej waszmość - krzyknął trzymany przez pana Karaszewskiego Janikowski - Szczęście twoje, że mnie powstrzymali, bo już byś do bram świętego Piotra pukał i o zmiłowanie prosił.

- Szczęście...- ryczał szarpiąc się Pan Posłuszny - ...to waćpan masz że nie szczekasz, taka była biesiada jakeś waść na świat ten był powoływany!

- Uciszcie go lepiej waszmościowie - rzucił jeszcze na koniec Janikowski siadając z powrotem na ławę. Dłonią otarł krwawiąca ranę i wymownie spojrzał na panią Ksymenę. - Można prosić waćpani o jakiś kawał materii, coby do łba przyłożyć?

I nagle hukneło jak grom z jasnego nieba, o którego się prosił mości Posłuszny. Tak grzmotnęło, że aże z powały trociny poczeły się sypać a całą biesiadną komnatę dym wypełniać poczynał. Nim jeszcze zapach prochu do wszystkich szlachekich nosów dotarł dało się słyszeć jak ktoś krócicę odrzucił na stół. - Koniec krzyku szaraczkowie! Wrzasnął jakby dopiero co obudzony watażka. Imć Odloczyński całą biesiadę do tej pory milczący siedział nad jednym pucharem dwójniaka... ni to siorbiąc ni to raki skubiąc. Jejmościnie Ksymenie cosik tam z grzeczności półgębkiem odpowiadając lubo potakując. W dywagacjach na temat pohańców, medyków, wyższości polskiej białogłowej nad pludracką czy też zbawienie dusz i potrzeby księdza zdania nie wyrażając. Jednak teraz już nie zdzierżył a złość w nim rosła z każdym zdaniem jakie słyszał słuchając dyrdymałów Posłusznego. - Zmilcz waszmość bo nie zdzierżę ani chwili dłużej. Zwrócił się do warcholcącego Andrzeja. - Bądź że posłuszny i zgodnie z ordynansem jejmościny Kusznierewicz zabierz stąd twoją bawolą łeb i świńską rzyć a jedźże już po księdza. Nim dla waści go wołać będzie trzeba.

- Ty zaś acan, popatrzył na Janikowskiego zmiarkuj się trochę i zważ czy wygodniej ci będzie siedzieć tutaj z nami przy jednym stole czy też wolisz odwiedzić loszek. Bo możemy cię potraktować nie jak szlachcica a jak łotrzyka co to go złapaliśmy na zbrodni. Wysapawszy to wszystko wyszedł za stołu i trzasnął szabliskiem tak, że aż w uszach zadzwoniło. - Oczywiście waszmościowie możecie mieć inne zdanie i chcieć porozmawiać ze mną na majdanie. Jego twarz była dziwnie łagodna z ręką spoczywającą na rękojeści węgierki... jakby prosząca o skorzystanie z zaproszenia do tańca. Tylko w oczach czaił się diabeł jakby chcący krwią wypełnić tutejszą studnię. Widać było, że imć Odloczyński nie żartuje i jest gotów nosy i uszy poobcinać byle tylko uciszyć tą chałastrę.
 
baltazar jest offline