Zamtuz "Pod Rozbrykanym Kucykiem", Salzenmund, miesiąc później
Trzej Malowani Chłopcy siedzieli w przytulnej alkowie. Na szerokiej wyściełanej obrusem ławie pomiędzy bogato zdobionymi lichtarzami stały antałki z winem, patery wypełnione świeżymi owocami i kawałki dziczyzny skropionej pysznymi sosami na wyraźną prośbę korpulentnego Vooksa.
Najemnicy świętowali udaną akcję pojmania raubrittera Volbacha z Horstu, cieszącego się złą sławą sodomity i, co gorsza, oddanego wyznawcy Myrmidii.
Zwyczajem żołnierskim przepijali zarobione w znoju i gnoju grosiwo w towarzystwie pań negocjowalnego afektu.
Otto poklepywał właśnie blondwłosą dziewoję po kształtnych plecach. Ivein nurkował twarzą w biuście ślicznej czarnuli, zaś Vooks podszczypywał w pierś cudnej urody karliczkę.
- Aaach... - westchnął Ivein wyswobodziwszy się na krótki moment z krągłych wdzięków swej inamoraty.
- Sielanka, Panowie i Panie...
Panie odpowiedziały wystudiowanym szczebiotaniem.
- Ano, ano - Normalverbraucher przytakująco smagnął swą blondynę w tłusty, acz jędrny zad.
- Taak - mlasnął Vooku pochłaniając soczyste jabłuszko, nie wypuszczając wszak z drugiej dłoni piersi karliczki.
- Gdzie się podziewa nasz, Pan szlachcic Archibald Wosse? - rozejrzał się niziołek.
- Paniczyk, powiedział, że wpadnie do nas później, bo chce jeszcze opylić te fanty, cośmy je znaleźli w skrzyniach Volbacha - wyjaśnił Alsburczyk. -
Ciężko te księgi będzie nam sprzedać...
Wtem jakby na zawołanie drzwi do alkowy otwarły się z hukiem i stanął w nich Archibald z księgą w dłoni.
- Jestem, już jestem. Widzę, że zaczęliście fetę beze mnie - karcący głos Wosse jak zwykle denerwował Otta, lecz nie dał po sobie niczego poznać.
- Guzdrałeś się, to teraz sam sobie musisz znaleźć dziewczynkę, he, he - dłonie halflinga skryte pod gorsecikiem jego nocnej pani były jak żywe srebro.
- Nie opchnąłeś tylko tej bukwy? - zagadnął Ivein spoglądając na starą zniszczoną czasem księgę.
- Nie, nie, sprzedałem, ale jeszcze wypożyczyłem od nabywcy. Chciałem Wam coś pokazać. Czekając na handlarza starzyzną przeglądałem sobie te ryciny. Ta księga - poklepał po okładce -
to Bestyaryum, autorstwa niejako Yoachima Gellt, uczonego z Miasta Białego Wilka z Collegium Theologica. I patrzcie com znalazł.. - szlachcic położył księgę na ławie i otworzył na odpowiedniej stronie.
Otto osłupiał wpatrując się w obrazek, zrzucając bezceremonialnie dziewoję z kolan.
- Co to, Wosse? - "To" pasuje jak widzę do Waszego opisu boginka, prawda? - Wypisz, wymaluj - przytaknął Vooks.
- Ten Gellt skatalogował boginka? - nadziwić nie mógł się Ivein. -
Demona z Królestwa Leszego? - No właśnie... też się zdziwiłem. Bo pod tą ryciną jest napisane, że ten potwór, monstrum leśne, to kolcodrzew, w klasycznej mowie... eee... zresztą nieważne, jest z Tego świata. Posłuchajcie jednak dalej... - Archibald nieświadomie zmienił tembr głosu i przeczytał.
- Często występujący u podnóża Gór Środkowych w lasach mieszanych. Roślina drapieżna. Tłamsi wszelkie życie wokół siebie, jedynie plamisty mech nic nie robi sobie z jego obecności. Kolce kolcodrzewu, od których leśny potwór przyjął swą nazwę, rosnące pomiędzy listowiem zawierają silnie trujący jad... Niegroźna jednak jeśli podróżnik wyjdzie poza zasięg kolców.
Archibald przerwał czytanie i spojrzał po twarzach towarzyszy.
- Rozumiecie coś z tego?
Koniec ?