Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2012, 22:17   #304
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post wspolny z Szarlejem

Ponad dziewięcioma życiami, pod milionem tymczasowych osobowości, gdzieś w samym sercu obłąkanego kociego świata, w miejscu tak szalonym i abstrakcyjnym, że samo myślenie o nim przyprawiłoby was, drogie dzieci, o zawrót głowy Pradawna Ręka Przeznaczenia pośliniła kciuk i przerzuciła stronę. Ostatnią.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cWvJjWIxVQk[/MEDIA]

- Cześć, debilu – powiedział niewyraźnie, lecz zrozumiale martwy koleś.

Parę cennych sekund zajeło nim Russel poskładał wszystko do kupy. Zaklął. Wstał łapiąc karabin pod pachę, a drugą reką wyciągając glocka, telekinezą wpakował nabój do komory i schował klamkę.
- Siema Charlie.
Również telekinezą pozbył się waty z uszu.

Trup wyszczerzył się w groteskowym uśmiechu, po czym wydał z siebie rzężący dźwięk imitujący śmiech.
- Charlie, Grosvenor... Maski, wszystko to tylko śmieszne maski, Caine. Ale karnawał się kończy, czas po sobie posprzątać.

Nie zadrżał, nie zaklął nawet, wszedł po prostu na wyższe obroty. Twarz stała się maską o której mówił ten popieprzony kocur.
- Do rzeczy.

- Musimy to zakończyć, to wszystko dookoła, połączyć co rozdzielone, zamknąć krąg, który rozerwaliśmy... Ale dość srania patosem. Tęskniłeś?

- Jak jasna cholera. Ostatnio jakoś nie mieliśmy okazji pogadać. A właśnie dzięki za ratunek, spóźniony ale jednak. To o jaki chuj Ci chodzi? Że tak zmienię temat.

- Widzisz, mój stary przyjacielu, cały ten bajzel dookoła, zniszczenie, wojna wróżek. W pewnym sensie, my to zaczęliśmy. I my możemy to zakończyć. My i Andy... kiedy wróci.

No tak... Partner Russela sobie poleciał hen wysoko. Był już człowiekiem (albo mieszańcem), posłakiem podległym Benedyktowi a teraz ptakiem. Pewnie jeszcze Faerie o pedalskim imieniu Filip i twórczej ksywce Dorotka.
- My? Śpiesz się bo zaraz wylecę w powietrze o ile to nie iluzja.

- To? - zastygła szyja trupa przejręciła głowę w stronę bomby - Nie, to nie iluzja. Tylko mało istotny element dekoracji.

- Co dostałeś w zamian za zamknięcie kręgu? Legion? Dziesięć? Muszę Ciebie zmartwić, nie przywrócisz Mythosa. To już się stało.

- Mythos to pionek w grze. Góra wieża lub konik. Biały, czarny...bez znaczenia. Ty jesteś czymś więcej, Caine. Czymś znacznie ważniejszym. Nie potrzebne nam żadne Legiony, MY jesteśmy Legionem.

- Szczerze? Pieprz się.
Minimalnie skorygował lufę, na tak bliski dystans nie musiał nawet podnosić karabinu do ramienia. Karabin szarpnął jak ja pierdolę i jeszcze trochę, łuska odbiła się od ściany, zaśmierdziało prochem a półcalowa kula poleciała prosto w łeb trupa.

- Tfu. To... było nieuprzejme. - rzekły niespodziewanie osamotnione na twarzy usta odkaszliwując kawałki mózgu, spływających z górnych dróg oddechowych. - Dobra, jak... jak sobie chcesz.. więc, na czym to ja? Acha, Mythos. Widzisz, różnica między Mytohosem a tobą, między... Mythosem a nami.. jest taka, że on... on to kolejna figurka na szachownicy.. a my... ty i ja, Caine, jesteśmy... my dwaj jesteśmy... śmy... - trup rozkaszlał się, plując krwią i miałem z chrząstek i mózgu, po czym znieruchomiał. Gdy już wywdawało się, że umarł ostatecznie, ciało zerwało się, a jego martwe ręce sięgnęły do przodu. - Jestessshmy szachownicą!
Koci syk zdawał wydobywać się z trupa, choć ten nie poruszał już ustami.
W tym samym momencie wielki, ciemny kształt wystrzelił z dziury w murze zlokalizowanego za Cainem. Bez żadnych więcej wstępów. Bez wahania. Bez skrupułów. Długie kocie szpony pruły prosto w stronę punktu łączenia głowy Russela z jego korpusem.

Caine zauważył ruch kątem oka. Rosnący w demoniczną postać stwór poruszał się nadzwyczajnie szybko. Równie szybko, jak myśl Russela. Równie szybko, jak jego moc Żagwi.

Odwieczny pojedynek. Walka dobra ze złem. Czy też może w tym przypadku walka zła z większym złem. Szaleństwa z jeszcze większym szaleństwem. Gambit. Zbijanie pionków i figur. Podstawianie ich pod ciosy wrogich bierek. Magia przeciwko pazurom. Żagiew przeciwko Nekomacie, który był wszak nieco bardziej demonicznym loup - garou.

Są decyzje, które ważą o byciu, lub niebyciu. Które ważą o tym, kto przeżyje, a kto zginie. To była właśnie jedna z takich decyzji.

Mądrzy ludzie powiadają: “zabić i niszczyć jest łatwo, tworzyć i uzdrawiać jest dużo trudniej”. Nie mają racji. Bo mądrzejsi ludzie powiedzą po prostu “wszystko to pierdolenie, kiedy walczysz o życie”.

Magia okazała się być szybsza, ale pazury nie pozostawały w tyle. Caine sięgnął po całą swoją moc, sięgnął do rezerw ciała tak głębokich, że nawet nie spodziewał się, że je posiada. Tylko tak mógł przeżyć. Bez oszczędzania się. Bo zostawienie jakiegokolwiek ułamka sił, nie użycie ich mogłoby go zabić równie pewnie jak rozpędzony, czarny kształt.

Głowa Kota rozpadła się w kawałki, rozerwana od środka siłę telekinezy. Jakby ktoś włożył w czaszkę burzący granat. Przez chwilę nawet jedno oko Kota leciało w powietrzu, nim chlapnęło na ścianę.
Jednak rozpędzonej masy nie dało się zatrzymać. Pazury w tym samym ułamku sekundy sięgnęły ciała Caina. Siła ciosu nie była jednak śmiertelna, jednak i tak posłała człowieka na ziemię, najpewniej łamiąc kręgi szyjne i paraliżując na dobre.
Sekundę później i tak, z powodu zużycia pełni swojej mocy, Russel Caine zapadł w ciemność nieświadomości.

Nikt nie cofnął się, by mu pomóc. Nikt nie wrócił.

Pięć i pół minuty później potężna eksplozja rozrzuciła ciało Żagwi i Kota w promieniu kilkudziesięciu metrów zamieniając okolicę w stertę gruzu i pyłu.

***

Teraz sobie przypomnisz! Słyszysz mnie, zapchlony skurwysynu?! Przypomnę ci, kurwa, wszystko!

Zanim jeszcze koci mózg rozleciał się na milion kawałków, w swojej ostatniej chwili świadomości Kot zobaczył twarz Russela Caina. Twarz człowieka zdecydowanie rozczarowanego kotem, jednak zdeterminowanego i gotowego do obrony. Zanim jeszcze fala uderzeniowa rozerwała mu mózg, wiedział już że przegrał. I to coś więcej niż pojedynek. Więcej niż londyński gambit.

Twarz Russela przypomniała Kotu wiele innych twarzy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=y_jYAvcCAGc[/MEDIA]

Bladą z przerażenia twarzyczkę córeczki Charliego. Usta wygięte w podkówkę, oczy wilgotne od łez, które jednak nie zdążyły popłynąć. Strach, ból, rozczarowanie. Przecież to jej ukochany Kotek. Kotek, któremu czytała swoje bajki, który tak śmiesznie patrzył jakby je rozumiał i mu się podobały. Dlaczego ten słodki kotek odgryzł mamie głowę i co zamierza teraz?
Pierwszy promyk nowego, nieprzyjemnego uczucia wbił się w kocią czaszkę jak udarowa wiertarka.

Błysk

Twarz samego Charliego Fostera. Na niej niewyobrażalna tragedia straty najbliższych walczy o lepsze z obawą o własne życie i nienawiścią do potwora który to zrobił. I znów ta bolesna nutka rozczarowania. Dlaczego do cholery był rozczarowany? Wszystko co Kot robił, robił dla niego... przynajmniej do czasu.
- One tylko zasnęły. Nic z tego na co patrzysz nie jest prawdą. To tylko zły sen...
Znów to uczucie. Nie kocie. Ludzkie. Złe. Bolesne. Uczucie, do którego psychopatyczny mózg Kota nie nawykł. Do którego nie był zdolny.

Błysk.

- Kutas - Rozczarowana, zobojętniała nagle twarz CG, Elise Day, Czerwonego Kapturka. Smutek. Zwykłe ludzkie rozczarowanie i zawiedzione zaufanie.

Znów ten ból. Kolejne igły wwiercały się w czaszkę i umysł, dosłownie i w przenośni rozrywając ją od środka. Labirynt poskręcanych ciemnych korytarzy, który niedawno przemierzała Coco Gisselle trząsł się w posadach. Misterna sieć urojeń i kłamstw, rozlatywała się kawałek po kawałku odsłaniając to, co było za nią. Ziejącą, czarną pustkę.

- Bydlaku! Zabiłeś ich, prawda? A później zeżarłeś.


Błysk. Młody kultysta z lekką obawą decyduje się zaufać Kotu i uwalnia go z kręgu. Błysk. Safatorael staje przed Kotem gotów mianować go swoją prawą ręką. Błysk. Rob Callahan podnosi się z ziemi, pewien, że został w cudowny sposób uzdrowiony i ma szansę przeżyć tą wojnę.

Błysk.


Wiązka telekinetycznej mocy Russela Caina rozrywa kocią głowę na tysiące kawałków. Jednak Kocia świadomość, jak wszystko w tym popierdolonym świecie jest nieśmiertelna. Wciąż widzi wszystkie te twarze.

I będzie je oglądać raz za razem.

Przez całą wieczność.

***

Tymczasem krwawa mgiełka, drobinki mięsa, drobne kłaczki czarnego futra, strzępki ubrań frunęły w powietrzu. Porywane przez wiatr, zjadane przez kruki, opadające na ulice, osadzające się na ścianach, wdychane przez żywe istoty. Wsiąkając w mury i ulice ostatecznie dopiął swego. W pewien pokrętny, makabryczny sposób się udało. Stał się Londynem.

A przynajmniej z kilkudziesięcioma metrami kwadratowymi tegoż Londynu, po których rozniosła go eksplozja.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline