Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2012, 15:25   #31
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
I tak przyszło najemnikom ratować damę w opałach. Yngvar i Vonmir zniknęli gdzieś w plątaninie ulic z nakazem sprowadzenia jakiegokolwiek felczera na „Szkarłatną Wstęgę”, gdzie Urvyn i Adailet zabiorą Yithnee. Zdawać się mogło, że miasto śpi, biorąc pod uwagę że nikt im w malowaniu uliczki czerwienią nie przeszkodził. Pozory.

(...)

Yngvar ruszył szukać jakiejś karczmy czy innego popularnego miejsca popijaw. Miał w czym wybierać. Marynarze lubili robić dwie rzeczy, kiedy cumowali w porcie: chlać i chędożyć. Nic więc dziwnego, że okolica obfitowała w spelunki i zamtuzy, w których każdy znajdował coś dla siebie. Im lepszej jakości lokal, tym bardziej trafiał w wyrafinowane gusta swej klienteli. To jest, w tak wyrafinowane, jak preferencje co do picia i pieprzenia mogą być.

Minął kilkanaście takich lokali, nie poświęcając im zbytniej uwagi. Bawiły się w nich najniżsi z najniższych, gdzie piwo bardziej przypominało brudną wodę, a dziwki - źródła jakichś paskudnych choróbsk. Dopiero po paru minutach Meintińczyk trafił na lokal, który przypadł mu do gustu. I już, już, miał otworzyć drzwi i oddać się przyjemnościom na kilka chwil, kiedy to rozległ się głos tuż za jego plecami.

- Chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam. - Aron Vrederic tr'Ayn stał kilka kroków za Yngvarem, szczerząc się brzydkim, zwierzęcym uśmiechem. - Pójdziesz z nami, przyjacielu.

I choć Meintińczyk chciał chwycić za topór i zarżnąć jegomościa, to nie mógł. Był otoczony chyba przez cały posterunek Gwardii.

(...)

Vonmir natomiast, w przeciwieństwie do Yngvara, ruszył szukać pomocy u bardziej odpowiednich i solidniejszych źródeł. Tutaj okazało się, że port miał poważne problemy z zapewnieniem dobrobytu i zdrowia jego mieszkańców. Sunveryjczycy, których napotkał i zaczepił z pytaniem o najbliższą pomoc medyczną, kierowali go w głąb miasta. Na zachód od Starego Miasta, mówili jedni. Do świątyni, proponowali drudzy. Jednak z dwóch miejsc, które oferowały pomoc, święty przybytek był za daleko. Zamiast tego więc, Sunveryjczyk ruszył do tego drugiego.

Znalazł budynek, do którego kierowali go niektórzy przechodnie. Drewniana konstrukcja wyglądała, jakby niewiele czasu jej pozostało, zanim runie pod swym własnym ciężarem. Również szyld, przedstawiający dymiący kocioł czy inne alchemiczne cholerstwo, straszył rdzą i poskrzypywaniem. Zapewne w niedalekiej przyszłości runie w dół, zabijając jakiegoś bogu ducha winnemu przechodnia. Oby nie dzisiaj. Jedna ranna im na razie starczy.

- Czego tak walisz, szaleju żeś się nażarł?! - Ryknął alchemik, otwierając z hukiem okiennice i bluzgając, kiedy Vonmir po raz kolejny załomotał w drzwi. - Zamknięte przecie.

Jednak kiedy najemnik nie dawał za wygraną, mężczyzna warknął jedynie i po kilku chwilach wpuścił go do budynku.

Alchemik, trzeba było mu przyznać, na swój wiek trzymał się całkiem dobrze. Zaprezentował już swój donośny głos kilka chwil temu. Teraz, w wątłym świetle pospiesznie zapalonych świec, Vonmir mógł mu się bliżej przyjrzeć. Był siwy, jednak próżno było w nim szukać starczej ociężałości. Ruszał się całkiem żwawo, ciemne oczy nadal były całkiem bystre i tylko okazjonalne drżenie rąk świadczyło o podeszłym wieku.

Pomieszczenie było ciasne. Zastawione stołami i regałami, te z kolei zaśmiecone pergaminami, księgami i przyrządami alchemicznymi. Gdzieś pod sufitem wisiały różnego rodzaju zioła, a na jednej z półek królowały słoiki pełne dziwnych kształtów. Mimo wszechobecnego kurzu i zaduchu, czuć było świeży, ziołowy zapach.

Alchemik zapaliwszy ostatnią ze świec, jednym szybkim ruchem dłoni zgasił zapałkę i odwrócił się do Vonmira.

- No? - Rzucił niecierpliwie. - Czego ci trzeba?

(...)

Karczma opustoszała całkiem szybko. Gwardziści mieli dobre argumenty i klienteli nie przyszło nawet na myśl spróbować jakiejkolwiek dyskusji. Yngvarowi nie odebrali topora, bo i po co? Wycelowanych w niego było przynajmniej z pół tuzina kusz.

Zamiast tego, usadowili go przy jednym ze stołów, który momentalnie został zapełniony niemalże całą zawartością kuchni i piwniczki. Jedzenie wyglądało nawet smacznie, a dzbany z alkoholem jeszcze apetyczniej. Aron Vrederic chwycił ze jedno z udek kurczaka i wgryzł się w mięso, popijając je czerwonym winem.

- No, przyjacielu... - Zaczął, kiedy właściciel przybytku zniknął gdzieś na zapleczu. - Moje zbiry jednak nie podołały zadaniu. Zdaje się, że leśna suka, wyrzutek ze szkoły oficerskiej i jakiś dzieciak stanowią całkiem dobre uzupełnienie Złotego Ostrza i zabijaki z gór.

Przerwał na chwilę, by uzupełnić kielich i chwycić za kawał świeżego chleba.

- Z ich wszystkich, to ciebie potrzebowałem. - Uśmiechnął się. - Widzisz, ja wiem po co chcecie płynąć do Rozzhkaru. Polujecie na tą wiedźmę; tą samą, na którą poluje ten biały rycerz, który przewinął się przez Perimar ze dwa dni temu. Widzisz, tyle różnych osób chce głowę tej dziwki na tacy. Wielki Książę, Zakon, Rada Magów. Trza jej przyznać, potrafi wzbudzać pożądanie.

Kolejny uśmiech. Równie denerwujący co poprzednie.

- Ja i moi... Przyjaciele, nazwijmy ich tak. - Rozpoczął po kolejnej krótkiej przerwie. - Więc ja i moi przyjaciele również chcielibyśmy dostać wiedźmę w nasze ręce. Widzisz, zdradziła nas. Miała nam dostarczyć pewną rzecz, ale spieprzyła za Morze, zanim wiedzieliśmy co się dzieje. Spryciara. Zabiła Księcia, zwędziła, co miała zwędzić i w całym tym chaosie zniknęła. Teraz i Sunver stoi na krawędzi wojny domowej. Za dużo pretendentów do tronu, za dużo niezadowolonych z sukcesji.

Tym razem cisza przedłużyła się znacznie, a Aron jedynie wystukiwał palcami jakiś rytm.

- I tutaj wchodzisz ty. Dostarcz nam to, co czarownica będzie miała przy sobie, a my wynagrodzimy twój trud. Moje kontakty w Meincie unieważnią listy gończe, nie będziesz musiał dzielić się nagrodą i jeśli tylko sobie zażyczysz, otworzę dla ciebie więzienie. Dobierzesz sobie jakichś zuchów i ruszysz na północ, by palić, gwałcić i mordować. W Azavercie jeden wielki burdel, wzbogaciłbyś się. Jeśli nam nie pomożesz, radzę nie wracać do Sunveru.

I kiedy już zdawało się, że jego uśmiech nie może być bardziej irytujący, mężczyzna przebił samego siebie. Splótł palce i oparł o nie podbródek.

- Jeśli nie masz pytań, to z bogiem. Jeśli jakieś masz, to nie traćmy czasu. Masz statek do złapania.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 04-09-2012 o 23:05.
Aro jest offline