Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2012, 17:55   #302
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vinc od wydostania się z miasta był jakiś markotny, wyraźnie brakowało mu obecności Katriny. Ponadto był głodny, i to bardziej niż zwykle, klątwa która zwiększyła jego wagę miała chyba jeszcze jeden efekt… zwiększyła też jego potworny apetyt.
- Coś taki osowiały Vinc?-zapytało wieczorem ostrze, gdy chłopak leżał na plecach nie mogąc zasnąć. – Przeżyłeś przygodę, zwiedziłeś trochę świata zobaczyłeś co to znaczy poszukiwanie przygód. Nie było chyba tak źle?
- Myślę o Katrinie i Gacciu, nie sądzę by nas zostawili od tak… coś musiało im się stać. –mruknął rudzielec przewracając się na bok tak by patrzeć na swoją broń.
- Wiesz… takie jest życie poszukiwacza przygód, nie zawsze wszyscy bohaterowie docierają do celu. –westchnęło posmutniałe ostrze. – Ale jestem pewny, że nie chcieliby byś się zamartwiał, znali ryzyko przystąpienia do misji, a ty zrobiłeś co w twojej mocy by wszyscy byli bezpieczni.
Chłopak nie odpowiedział od razu, wywrócił się tylko na plecy i westchnął zamyślony. Dopiero po chwili rozszerzył oczy, jak gdyby zdał sobie z czegos sprawę.- Tak… nie chcieliby bym się martwił, ale wiem czego by chcieli. –stwierdził podrywając się z miejsca. – Panie mieczu, Pan tu zostaje ja musze coś zrobić! –powiedział Vinc i ruszył biegiem w ciemność nocy.
- Ale gdzie… i tylko tyle chłopak usłyszał z krzyku miecza, puszczając się szybszym biegiem.

~*~

Vinc w końcu przy pomocy więzi telepatycznej z Psikusem odnalazł namiot Juliano. Teraz ukryty pod osłoną niewidzialności, (nie ufał on bowiem jedynie ukryciu jakie zapewniała mu noc), poprosiła smoczka by ten wyciągnął szlachcica z jego namiotu. Dla tego też chowaniec, rozpoczął prawdziwy spektakl dokuczliwości, zaczął podgryzać ucho wybrankowi Romualda, lizać go szortkim smoczym językiem, ocierać się łuskami o czubek jego nosa, i podkłuwać malutkim kolcem na ogonie.
- Vinc chce ssssię z tobą zobaczyć. -syczał przy tym śpiącemu Julkowi.
-A gdzie jest?-Juliano spytał cicho smoka. Dookoła szlachcica stało czterech rosłych ochroniarzy. Widać udane porwanie zaostrzyło środki bezpieczeństwa związane z dziedzicem rodu.
- Tam ssssię czai. -zasyczał smoczek i kiwnął głową w stronę swego niewidzialnego Pana, bestia wszak istoty okryte tym zaklęciem widziała. - Chroni go zaklęcie niewidzialnośśści a ma na tyle rozumu w głowie by za blisssko nie podchodzić. Może powiedz, że chcessssz się załatwić, i wtedy do niego podejdź. -zaproponował chowaniec w iście Vincowskim stylu.
-Dobry pomysł.- stwierdził w odpowiedzi Juliano i powiedział, swym ochroniarzom że musi udać się na stronę, w krzaczki. Strażnicy pozwolili mu się oddalić tylko na tyle jednak, by głowa i górne partie ciała Juliano były przez nich widziane.
Smoczek przekazał zaklinaczowi swój genialny plan, a ten szybko udał się w stronę pobliskich krzaczorów, gdzie też Psikus pokierował szlachcica. Gdy tylko Juliano zbliżył się zaklinacz syknął do niego cicho.
- Romualdo nic nie jest, wyciągnąłem go z miasta... -powiedział z nieukrywaną w głosie dumą, ale szybko posmutniał dodając. - Jednak Gaccio i Katrina nie wrócili, no ale pomyślałem sobie, że oni na pewno by chcieli byś w końcu porozmawiał z Romualdo, dla tego tutaj jestem. -wyjasnił po krótce cel swej wizyty.
-To bardzo ciężki czas dla wszystkich.- rzekł smutno Juliano.-Właśnie wiele rodzin utraciło domy, a może nawet i bliskich. Panuje chaos i bezprawie. Trzeba dopiero zapanować nad sytuacją zanim noc się skończy. Trzeba negocjować, rozmawiać z innymi wpływowymi rodzinami, najemnikami, kościołami. Trzeba zorganizować uciekinierów tak by łatwo mogli odnaleźć swych krewnych. To nie czas na... takie rozmowy.Ale...- uśmiechnął się ciepło.- Porozmawiam z nim jak tylko sytuacja się ustabilizuje. Zresztą, ślubu już nie będzie.
- Tylko, że możliwe że Romualdo jak i my jutro już stąd odjedziemy. A wtedy nici z waszej rozmowy jak i poświcenia Gaccia i Katriny! -oburzył się Vincent. - Wiesz jaki on jest. Nie umie walczyć o swoje, łatwiej mu się poddać, i pisać smutne wiersze. Ktoś musi być mężczyzna w waszym związku! -dodał jeszcze chłopak, dobrze zaś, że miecz i mózg zostali w obozie, bowiem na pewno mieli by do tego wiele komentarzy.
-Wiesz... Nie należy mówić... o związku... tak...-Juliano się zarumienił gubiąc słowa.-To jeszcze nie zwią... Ech... Zrozum. Trzeba przedkładać dobro własne nad dobro jednostki. A teraz wielu obywateli cierpi. Stare układy się sypią. Nie mam czasu na flirty. I... nie jestem pewien, czy powinienem... Może Romualdo będzie lepiej beze mnie. Tak czy siak oczekują po mnie potomka. Rodzina oczekuje.
- A ode mnie oczekiwali, że zostanę kupcem tak jak oni, po moim kuzynie zresztą też! A co? On uciekł i został bardem, a ja w końcu zasmakowałem przygody i muszę przyznać że mimo często gorzkiego smaku, jest naprawdę fajnym doznaniem. Sam mówisz miasto upadło, wstaje na nowo. Czy potrzebuje Ciebie by powstać, może to właśnie jest twoja szansa od losu by zacząć wszystko na nowo. -zapytał Vinc, wiedząc, że strażnicy niebawem mogą zacząć dziwnie zerkać na Juliano i jego pojemny pęcherz.
-I nie zastanawiasz się co teraz myśli twoja matka, albo twój ojciec? Nie martwi cię to, że dzieło ich życia upadnie, bo nie ma się kto je podjąć ?- spytał Juliano spoglądając się w gwiazdy.-Nie przejmujesz się tym, że ich zawiodłeś ?
Vinc nabrał powietrza by odpowiedzieć... ale zamilkł na chwile myśląc nad słowami szlachcia, który właśnie uświadomił mu jak samolubnie postępował. Z drugiej strony czy oczekiwania rodziny, zamykania młodego smokowatego w złotej klatce też nie było samolubnością. Chłopak musiał przyznać, że w jakimś stopniu jest na tym polu podobny do Juliano (chodź miał nadzieje że tylko w tym) Po chwili ciszy, w końcu odpowiedział.
- Myślę i myślałem jak oni się czują, co myślą i w ogóle... -zaczął powoli po czym ruszył z kopyta. - Ale to jest właśnie dzieło ich życia a nie moje. Po co im cokolwiek, gdy już odejdą na drugi świat, a mam nadzieje, że to stanie się jak najpóźniej, wtedy nagle spadną na mnie obowiązki i zadania które zamkną mnie w nieszcześciu do końca życia. Oni zaś nic z tego nie będą mieli, po co zmarłym pieniądze czy nazwisko nad drzwiami sklepu. Matka zawsze mi powtarzała jak byłem młodszy, że trzeba żyć tak by być szczęśliwym, oraz tak by rano móc spojrzeć sobie w lustrze w twarz bez wyrzutów sumienia. A uważam, że jeżeli bym został by na barkach nieść dzieło życia moich rodziców, to to lustro było by moim przekleństwem. -zakończył swe przemyślenia i dodał jeszcze krótko. - A list na pewno do nich napisze, by się nie martwili. To w końcu rodzina, nigdy nie miałem zamiaru zrywać z nią kontaktu na stałe, a jedynie pokazać że umiem sam obrać swoją ścieżkę.
Juliano uśmiechnął się lekko.-Bardzo proste myślenie. Jednakże... postaw się na ich miejscu. Czy chciałbyś widzieć jak dzieło twego życia obraca się w ruinę? Czy chciałbyś wiedzieć, że to co kochałeś, twoje dzieci odrzucają?
Wzruszył.- Przemyśl to. A co do Romualdo. Niech będzie cierpliwy. Na razie nie mam czasu na długą rozmowę. Ale jak sytuacja się uspokoi...-odwrócił się i nie patrząc w stronę Vinca rzekł wychodząc z krzaków.-... to odbędziemy taką rozmowę. Przekaż mu to.
Vinc przytaknął po czym odszedł w zamyśleniu w stronę obozu ich tymczasowej drużyny.

~*~

Gdy nadszedł ranek młody zaklinacz przekazał poecie słowa Juliano, w dokładnie takiej formie jak je usłyszał, a potem… podszedł do Keninga i wręczył mu list.
- Da to Pan Katrinie gdy już ją znajdziecie? –zapytał poprawiając na ramieniu plecak po czym wyjaśnił swoją decyzje.
- Wczoraj sobie uświadomiłem, że moi rodzice muszą się martwić. To miała być jedna przygoda i niech tak na razie zostanie. Teraz już czas wracać do domu. Zrobiłem co miałem zrobić… sprawiliśmy że prędzej czy później Romualdo i Juliano się spotkają. – powiedział chłopak i uśmiechnął się po czym odwrócił.


I ruszył w stronę gdzie zaczynała się ich wyprawa. Był czas na przygody, był też czas na powroty, każdy bohater to wiedział… a zaklinacz po rozmowie z Juliano zrozumiał, że czasem trzeba być odpowiedzialnym.
Ta wyprawa dużo dla Vinca znaczyła, zdobył nowych przyjaciół, zobaczyło to znaczy bohaterstwo… ale przede wszystkim przez te paręnaście dni, wydoroślał i to bardzo. W końcu stał się członkiem rodziny Drakkano, który mógł przejąć filie swych rodziców… chociaż tego w planach nie miał.
- I co zamierzasz wrócić od tak i siedzieć za sklepowa ladą? –prychnął arcymag wynurzając się z plecaka.
- Właśnie Vinc, przecież się do tego nie nadajesz. –dodał miecz. – Twoim żywiołem z tego co widziałem jest przygoda!
Vic uśmiechnął się prezentując ostre kły i odparł spokojnym tonem.
- Nie mam zamiaru tego zrobić. Teraz idę wytłumaczyć rodzicom, że to nie dla mnie, chce im powiedzieć jaką drogę obrałem. No i przedstawić im osoby które Zajma się sklepem w przyszłości.
- Kogo takiego? –zapytał miecz zaciekawiony.
-[i] Was![/O]- odparł Vinc ze śmiechem. – Ciebie i Pana mózga. Ty znasz się na handlu, od lat jesteś w naszej rodzinie, a Pan mózg na magii… no i nie możecie umrzeć ze starości. To sprawi że rodzice nie będą musieli martwić się o to że ich dzieło kiedykolwiek upadnie.

Co było potem? To już zupełnie inna historia…
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline