Imć Odloczyński krążył wokół swego przeciwnika, przypatrywał się zimno, z wyrachowaniem, którego dawno u siebie nie czuł. Oceniał rywala po postawie, uchwycie, sylwetce. Oceniał jego umiejętności i koordynację – źle, coraz gorzej. Posłuszny trzymał szablę za wysoko, za daleko od siebie, nie jak spokojny gracz na ostrza, który podnosił brzeszczot dopiero w chwili ostatecznego zagrożenia...
***
Andrzej skoczył w przód, ciął z góry, w łeb, zwykłą primą, krótką bo z nadgarstka. W zasadzie nie miał szans by dosięgnąć rywala lecz Posłuszny uniósł ostrze do zastawy… Zagończyk przeszedł zatem w młyniec, zafurkotał przed obliczem szlachcica, a tamten cofnął się, pośliznął w błocie, pokazując aż nadto, że każdy, kto oddaje pole z byle powodu, nie jest do końca pewien swych zamiarów…
***
Już teraz wiedział, że ma nietęgiego przeciwnika. Obchodził tamtego z lewa, z prawa, bawił się jak kot myszą. Opuszczał szablę i nagle, niespodziewanym ruchem ją podnosił jakby chciał ciąć tylcem pióra. Za pierwszym razem pijanica odskoczył, za drugim już tylko drgnął, uczył się poskramiać złe odruchy… ale prawda o jego zdolnościach wyszła wyłaziła na wierzch jak szydło z worka… *
***
Pan Posłuszny runął w błoto…
Pan Odloczyński żelazo mu pod lico podłożył… -
słuchaj no ty knurze jeden w błocku się taplający. Rozkazów ci słuchać lepszych od siebie nie zaś senatorem i Herkulesem się mienić przy pańskim stole. Wsadzaj tą swoją spaśoną rzyć w kulbakę i gnaj po księdza, a konia nie oszczędzaj. A nim następnym razem nahajem cię uciszę bo na szable to z tobą sromota stawać… Po czym przejechał mu piórem po policzku, krwawą ścieżką go ozdabiając.
– Masz, na pamiątkę żeś spod szabli Odloczyńskiego hultaju uciekł bez wyszczerb ku. Za rok będziesz mógł łgać, iże z samym infamisem Buyanowskim stawałeś…
Ostawił szlachetkę w błocie i sam skierował się do dworu.
– Ot i jasełka nam z tego jakowe wyszły nie zaś szablą robienie. Wybaczajcie mościa państwo, że na takowe sromoty was naraziłem. Po czym skłonił się i skierował się do sieni.
***
Po zaznaniu ruchu widać było że humor mu powrócił. Bo i jadła pewniej kosztował a i od napitku nie stronił. To że się spokojniej poczyniło też miało znaczenie – w końcu własne myśli mógł usłyszeć… przynajmniej do czasu aż przyjedzie medicus… i ksiądz, a z nimi posłańcy. Jednak póki co mógł spokojniej z Janikowskim porozmawiać… czego wcześniej jakoś nie miał sposobności poczynić.
- A powiedz, że mi acan po kiego diabła tam na polanie usiekłeś tego hultaja. Przecież miałeś go w garści, miałeś pachołków mogłeś go ucapić i na spytki wziąć skoro on rzekomo grasant jakowy. Nie zastanawiało cię czemu to uczynił albo w czyim imieniu… jeżeli to on rzeczywiści stał za napadem?
*wizję walki czerpiąc z Jacka Komudy