Wrota umieszczone w murze posiadłości zamieniły się w dymiącą stertę drewna i poskręcanego metalu, gdy jeden z Magistrów, prawdopodobnie Gotfryd z Nuln, trzasnął w nie sporych rozmiarów kulą ognia. Zaraz potem magowie wraz ze swoimi pachołkami przekroczyli zgliszcza i skierowali się ku znajdującemu się w głębi posiadłości dworkowi. Wyciskacze ruszyli ku bramie, podobnie strażnicy. W wąskim, zawalonym resztkami bramy, gorącym i zadymionym przejściu zaczęła się kotłowanina. Każdy z mężczyzn przepychał się, każda z dwóch grup chciała wedrzeć się na teren posiadłości pierwsza. Ci, którzy już znaleźli się za murem, biegiem ruszyli na swoje pozycje. Chłopaki Burtheizena skierowali się w prawo, pod murem kierując się na tyły posiadłości, które jak teraz można było dostrzec porośnięte były niezbyt wysokimi, ale dość gęsto rosnącymi drzewami. Buldodzy natomiast pobiegli w lewo, zajmując miejsca w równych odstępach i tworząc kordon wokół frontu dworku.
Z samego dworku, gdy tylko wrota padły pod perswazją magicznej siły wybiegło kilku ludzi. Trzech z nich było zwyczajnymi służącymi, którzy natychmiast, gdy zorientowali się, że dworek jest atakowany wróciło pędem do środka. Pozostałych trzech było znanymi już niektórym mężczyznami w czerni. Jeden pognał w kierunku przylegającego do dworu budynku. Dwaj skryli się za kolumnami podtrzymującymi wysunięty ganek. Pierwszy wystrzelony bełt dosięgnął jednego z sług czarodziejów, który fiknął kozła i zarył w ziemię z bełtem sterczącym z piersi.
Jans podążając za Burtheizenem, znalazł się po chwili w cieniu ciężkich od śniegu, chylących się ku ziemi gałęzi. Wyciskacze zajmowali sprawnie swoje pozycje, otaczając dworek od tyłu. Gdy z przodu dobiegł ich huk eksplozji, Wolf uniósł rękę i dał znak swoim ludziom. Wyciskacze szybko zaczęli zbliżać się do budynków. Nim jednak do niego dotarli, okno na piętrze otwarło się i wystrzelona z łuku strzała zaryła w śnieg kilka kroków od Jansa.
- Kryć się – wrzasnął Burtheizen, kuląc się jeszcze bardziej i zakosami pędząc do dworku. Wokół Skalpa nie było żadnego miejsca, gdzie mógłby się ukryć. Popędził więc za szefem, już po chwili ciężko dysząc i opierając się o ścianę.
Kolejna kula ognia pofrunęła w kierunku dworku, rozbijając się na ganku. Ogień rozprysnął się na wszystkie strony, przyklejając do ścian, kolumn i ziemi. Ktoś wrzasnął. Jakaś postać mignęła Sigfridowi w oknie na piętrze. Zaraz potem usłyszeli męski, silny głos.
- To jest napaść! Żądam wyjaśnień! Jakim prawem wchodzicie na moją posesję? Księżna niezwłocznie się dowie o napaści na swego, lojalnego i zaufanego urzędnika! – głos musiał należeć do Dietricha von Ahle, który najwidoczniej starał się ratować swoją skórę.
- W majestacie prawa i zgodnie z rozkazem wydanym przez... – odkrzyknął Gruber, lecz jego dalsze słowa utonęły w kolejnej eksplozji, która zmiotła część ściany na piętrze. Carolus pędził przez śnieg w towarzystwie dwóch pachołków w kierunku wejścia dla służby, zlokalizowanego z boku budynku. Skierował się w stronę zmierzających do głównego wejścia trzech Magistrów. – Panowie! Spokojnie! Nie tak nerwowo! Przecież nie chcemy skrzywdzić nikogo postronnego! – żaden z magów nie był łaskaw mu odpowiedzieć.
- Nie no, kurwa mać! Spalą go żywcem! Pieprzeni magowie! – warczał Gruber. Wyciągnął kord i spojrzał na Sigfrida. – Idziemy. Trzeba go dorwać żywcem, postawić przed koncesjonowanym łowcą czarownic. Nie czas bawić się w samosądy.
Burtheizen rozglądnął się wokoło, szukając możliwości dostania się do wewnątrz. Kolejna strzała ugrzęzła w ziemi między drzewami. Zauważył okno, do którego podbiegł i łokciem wybił szybę. Przez chwilę manipulował przy skoblu i gdy okno było już otwarte, wskoczył do środka.
- Za mna! – zakomenderował. Jako, że poza Jansem nikogo nie było w pobliżu, Zingger uznał, że rozkaz skierowany jest do niego.
Sigfrid nie mając innego wyjścia, popędził za sierżantem w kierunku domu. Stark już zniknął w środku, podobnie jego dwóch ludzi. Nim strażnicy dopadli do wejścia, jeden z pachołków wybiegł trzymając się za twarz. Spomiędzy palców tryskała krew. Zatoczył się i upadł w śnieg. Ze środka dobiegały odgłosy walki. Gdy Sigfrid i Gruber wbiegali do wąskiej sieni zobaczyli dwóch czarnych atakujących desperacko broniącego się maga i jego pachołka. Rycerze mieli widoczną przewagę. Ich miecze zataczały zabójcze łuki, które broniący się z trudem parowali. Było kwestią sekund aż ulegną. |