Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2012, 10:05   #28
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Posłuszny całkiem miał już w czubie, ale nie pierwszyzna była dla niego na chwiejnych nogach na szable stawać. Parę razy przeciwnik się na to nabrać dawał, pojemności sagana do gorzałki Pana Andrzeja nie przewidując i przez to ręki nie doceniając, innymi znów razami Pan z Bawolą Głową w herbie srogie zbierał przez swoje pijaństwo baty. Z początku właściwie na Odloczyńskiego wcale zacięty nie był, ot zwyczajne łbów szczerbanie pod wypitkę. Wolno krążyć wokół siebie poczęli. Mimo tego, jak nieroztropnie teraz wyglądał, Posłuszny ostrożny był, bo jego imiennik wielce wokół siebie aurę mistrza szabli próbował roztaczać. Pewny siebie Odloczyński był, a nie pijany jeszcze, co mogło oznaczać że rzeczywiście w szabli srogi i trzeba było brać do pod uwagę. Posłuszny przez to wcale szczęśliwy na majdan nie wchodził, ale honor szlachecki rzecz święta i na pewno byle komu od wieprzów sobie nie da, zwłaszcza przy damach, przytykać.

Ale już po pierwszych atakach Posłuszny ucieszył się skrycie, bo widział że nadto przeciwnika przecenił. Atak Pana Odloczyńskiego silny był, to prawda, ale Pan Andrzej z łatwością go sparował, na nogach a trudem balans łapiąc bo w walnięciu przeciwnika więcej krzepy było niż finezji. Posłuszny cios oddał, ale Odloczyński uchylił się i zaczął szabelką wokół siebie wywijać z głupim uśmiechem na gębie.

- Jużeś nie taki pewny siebie...- pomyślał Posłuszny, ze spokojem kolejnego ataku wyczekując - No, dalej, przestań Waść sztuczki pod publiczkę machać i pokaż, żeś taki niepokonany jak mówisz, no?

Pan Odloczyński nie kazał na siebie długo czekać. Może i finezyjny, wymyślny jego wypad był, ale mimo że szybszy wyraźnie od Posłusznego w tym ataku był, szable szczęknęły o siebie i przeciwnicy odskoczyli od siebie jak oparzeni.
- Czegoś lepszego waść na Posłusznego potrzebujesz, niźli to...- uśmiechnął się szlachetka, całkiem już rezon odzyskując. Obaj spochmurnieli, walka w fazę poważniejszą wkraczała.

Odloczyński ruszył wściekle, kilkukrotnie przeciwnika zaskoczyć próbując. Ale Posłuszny w swym łbie wiedział już, że nie taki ten diabeł straszny. Stal tylko brzęczała o stal. Mizerne skutki Pana Odloczyńskiego ataki przynosiły, choć ten wił się jak piskorz i chmurny na gębie był jakby kto mu rodzinę wyrżnął, znać było że z każdym ciosem już tak pewny swego nie jest. A tymczasem Posłuszny kolejne ciosy parując, rechotał pod nosem rozbawiony. Choć dla wprawnego żołnierskiego oka pewnie ręka wprawniejsza Odloczyńskiego jasna w tym starciu była, to w oczach podpitego zwykłego widza wcale to tak nie musiało już wyglądać. Pijackie rozbawienie Pana Andrzeja i zaciętość atakującego, którego kolejne pchnięcia i cięcia nie przynosiły skutku oraz to że Posłuszny w większości w obronę tylko się wdawał - wszystko to wrażenie że to Pan Posłuszny z przeciwnikiem jak kot z myszą się bawi mogły przynosić. Publika wrzała coraz bardziej, publika zdawała się to zauważać. Posłuszny pokraśniał, w to mu było graj.

- No dalej panie Posłuszny! - wrzasnął w końcu Paweł Patulski na chwilę o strachu przed ciotuchną zapominając - Wal w drania, a nie jeno za zastawą się chowasz.

Posłusznemu dwa razy mówić nie trzeba było.

- Do usług, mości Patulski! - krzyknął i słysząc, że publika po jego stronie się opowiedziała na odwagę się zebrał i ku Odloczyńskiemu skoczył. Prosty był to cios, ale nie raz podobnym Posłuszny komuś łeb wyszczerbił. Po raz kolejny okazało się, że nie taki to szybki z Pana Odloczyńskiego szermierz jak to myśleć o sobie chciał. Uniknąć nie zdążył, ale zastawić się - już tak. Tu szczęście jednak opuściło Pana Posłusznego, bo choć w zamach całe serce swoje i parę włożył, w błocie szlachcic pośliznął się i całym ciałem runął na tamtego.

Głupi Odloczyński nie był, by tej zrządzeniem losu przyniesionej przewagi nie wykorzystać, zwłaszcza gdy jakoś wcześniej dzięki swym umiejętnościom zdecydowanej góry nad Posłusznym nijak się mu nie udawało osiągnąć. Sprytnie poślizg przeciwnika wyzyskując, drugą nogę cofnął i szablę jednocześnie zaczął opuszczać. To dla Posłusznego oznaczało tylko jedno. Poleciał on siłą rozpędu prosto w błocko na majdanie i nie mając szans się przed upadkiem ochronić, jak długi padł przed swym adwersarzem.

Runął więc Pan Posłuszny w błoto jak wieża, brud na wszystkie strony rozbryzgując. Głowa szlechetki, i tak już mocno zmorzona pitymi jak na Sarmatę przystało trunkami, z łomotem o ziemię gruchnęła. Mrok ujrzał Pan Posłuszny i choć jak przez mgłę coś jeszcze ze świata doń docierało, to nie na tyle by co rozumieć ni się poruszyć.

Jako ze snu, albo zza grubej ściany, mrugając półprzytomnymi oczyma, strzygł uszami ku przytłumionej wrzawie...Krzykom jakimś...Głos, który znał, bełkotał mu coś nad uchem ale Posłuszny nie mógł porozumieć, o czym lub o kim człowiek ten rozprawia. Potem nagle pojawił się ból, twarz zapłonęła i tu zdziwił się bardzo Posłuszny, a nawet przestraszył - zdało mu się, że właśnie diabli po niego przybyli i dłońmi płonącymi za gębę go pod ziemię ciągną. Ale on nie mógł się ruszyć, we łbie mu huczało, ciało całe zadrżało, podskoczyło tylko jako wąż słońcem spalony, ale tyle tylko...Głowa jakby nie tylko bawola była, ale tyle co cały bawół ważyła i nijak się jej nie dało zwlec, tylko te dalekie krzyki co Pan Andrzej je skądś słyszał narosły. Bełkot nad uchem jednak chyba się skończył i Pan Posłuszny charkot tylko z siebie wydając, błotem plunąwszy oczy i tak już nieprzytomne domknął, po czym całkiem odpływać zaczął.

Ale wkrótce poczuł, że ktoś go szarpie. Zrazu myślał, że po pijatyce wczorajszej się podnosi i już ręką dzbana zaczął szukać, gdy poprzez obolałe powieki z trudem dostrzegł najpierw czarne niebo, a potem wystraszoną gębę tarpiącego nim Pana Winnickiego.

- Żyw! Na Boga, żyw! - na twarzy Pana Ambrożego ulga walczyła ze strachem, ale i dziwne to bo może i rozczarowaniem - Panie Andrzeju! Bogu dzięki!

Usiadł w błocie Posłuszny i teraz dopiero poczuł, jak gęba go piecze i dotknąwszy rany ręką wszystko sobie szybko przypomniał. Łeb pulsował, chyba i guz nielichy do kompletu się przydarzył. Pan Andrzej obaczył świadków pojedynku, swoją szablę w błocie krok dalej na wpół utopioną, jeszcze raz uradowaną gębę Winnickiego...Jeno Pana Odloczyńskiego już nie było...

- Gdzie jest ten pies?! - ryknął Posłuszny próbując się podnieść, ale z gardzieli na wpół charczenie to przypomniało, z ust spierzchniętych błoto pomieszane z krwią przy tym trysnęło.
- Panie Andrzeju, spokojnie! - Winnicki próbował go podnieść, ale i uspokoić - Pojedynek skończony...
- Co skończony?! - wybałuszył gały Posłuszny, z trudem łapiąc pion, we łbie statek walczył ze straszliwym sztormem - Co, przez gębę mnie ciął i już?! Nie pamiętam żeby...
- Gdzie tam ciął. - Winnicki podniósł szablę Pana Andrzeja, próbując ją schować, ale Posłuszny złapał za nią i wyrwał mu ją, zataczając się - Waszmość równowagę stracił i w błoto się wyłożył, łeb rozbijając. A tamten sobie na waścinej gębie wycinanki tedy urządził.
- Taki to honor...- zlizał płynącą krew z wargi Posłuszny, wodząc wzrokiem po wszystkich którzy jeszcze na majdanie pozostali - Taki to polski, podle Pana Odloczyńskiego, pojedynek. No, ale zaraz rzecz dokończym...

Posłuszny zacisnął dłoń na rękojeści szabli. Wyglądał teraz strasznie, niczym gruby czart, z gębą umazaną błotem i zalaną krwią.

- Gdzie on? - zapytał zimno - Gdzie ten co to jak był mały, to go mać przez miesiąc dotykała patykiem, bo nie wiedziała co to zacz...
- Panie Andrzeju...- pobladły Winnicki chwycił go za rękaw.

Inni stali nieco dalej. Widzieli, jak sługa tłumaczy coś cicho swojemu panu. Posłuszny trzymał się za łeb, chwiał co chwilę i chyba coś warczał, ale w końcu jego zakrwawiona gęba obróciła się w kierunku Winnickiego i pojawiło się na niej coś w rodzaju uśmiechu. Winnicki powiedział coś jeszcze, jedno zdanie. Pan Posłuszny, jakby podjął jaką trudną decyzję, splunął na majdan i odpowiedział coś Panu Ambrożemu, wpatrzony w ukryty częściowo w ciemnościach dwór.

A potem zebrał się w sobie, otarł brudnym rękawem gębę, przeszedł zataczając się mocno parę kroków i zakrzyknął głosem zadziwiająco dźwięcznym, mocnym i wściekłości pozbawionym, do zgromadzonej jeszcze szlachty.
- Podziękować za gościnę pani Ksymenie i braciom! Konia, mości Winnicki!

Dwa pacierze później już go nie było. Pan Andrzej Posłuszny pognał w noc, tak jak stał, nawet żupana nie przywdziawszy, ubłocony, w samej podartej i czerwonej od juchy koszuli. Do dworu nawet już nie wszedł, sługa mu jedno konia podprowadził, do którego Pan Andrzej tylko swoje toboły oraz broń przytroczył.

Nie oglądał się za siebie.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline