Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2006, 09:32   #1
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Cień Menzoberranzan

Kupcy Mroku - członkostwo w tej tajnej grupie było pilnie strzeżone, możliwe do zdobycia tylko dzięki długiemu i trudnemu procesowi, obserwowanemu nie tylko przez członków, ale także tajemnicze siły z Dołu. Ci, którzy przeżywali inicjację, otrzymywali możliwość spojrzenia w ukryte krainy, prawo do wejścia do podziemnego miasta handlowego znanego jako Mantol-Derith.

Mantol-Derith, znajdujące się prawie trzy mile pod powierzchnią, było okryte większą liczbą magicznych osłon niż twierdze czarowników. Tajność stanowiła jej pierwszą linię obrony; nawet w Podmroku niewielu wiedziało o istnieniu tego miejsca. Jego dokładnego położenia nie znał prawie nikt. Kupcy, którzy robili tu regularne interesy, także mieliby problem z pokazaniem jaskini na mapie. Droga Mantol-Derith była tak poplątana, że nawet Duergarowie i gnomy głębinowe miały problem z utrzymywaniem kierunku. Pomiędzy miastem a najbliższym osiedlem leżał labirynt nawiedzanych przez potwory tuneli, skomplikowany jeszcze bardziej system tajnych przejść, portali teleportacyjnych i magicznych pułapek.

Nikt nie trafiał przypadkiem do Mantol-Derith, kupcy albo znali do niego drogę, albo umierali na trasie.

Targowiska nie można było również odkryć za pomocą magii. Dziwne promieniowanie Podmroku było szczególnie silne w grubej, twardej skale otaczającej jaskinie. Jednak nawet pojedynczy promień magii nie mógł się przebić – wszystkie ulegały rozproszeniu. Dlatego każda próba magicznego przeniknięcia tajemnic Mantol-Derith była skazana na niepowodzenie. Czasem tragiczne.

W wielkim mieście Menzoberranzan sekretne ścieżki znało nie więcej niż osiem stowarzyszeń kupieckich. Wiedza ta stanowiła klucz do olbrzymiego bogactwa i władzy, a jej posiadanie było oznaką najwyższego statusu wśród kupców. Starano się ją zdobyć niezwykle okrutnymi sposobami, skomplikowanymi intrygami, a także krwawymi bitwami prowadzonymi mieczem i magią, które zasłużyłyby zapewne na poklask kapłanek Lloth, opiekunek rządzących miastem – gdyby oczywiście zwracały uwagę na poczynania pospólstwa.”

„Obrzęd Krwi” - fragment tajnego raportu z działalności Domu Shobalar sporządzony przez Elaine Cunningham dla Ulfaerz'un'arr d’Menzoberranzan – Gromph’a Baenre


Sharafein’zyne:
[user=1260]Ściany komnaty były zimne i gładkie. Cisza panująca w tej części Tier Breche wręcz dźwięczała w uszach.
Z odrętwienia, w jakie wprawiło Drowa kilka bezczynnych Śnień, wyrwał go nagły lecz cichy stukot do drzwi. Nie słyszał żadnych kroków poprzedzających dźwięki, lecz po wsłuchaniu się w charakterystyczny sygnał, w jakie ułożyło się pukanie, nie zdziwiło go to. W momencie, w którym usiadł na łóżku, drzwi uchyliły się delikatnie i do sypialni Sharafein’zyn’a wszedł Xer’shalek – jego nauczyciel. Bez słowa zamykając drzwi skierował się w stronę krzesła. Mistrz rozpiął swe piwafwi, odsłaniając przed swym uczniem blask swojego ciała, ukrytego tylko pod cienką tuniką, rozsiadł się swobodnie i zaczął mówić:
- Vendui’Sharafein’zyne. - przemówił spokojnie do młodzieńca - Mam nadzieje, że dni lenistwa nie przytępiły Twej czujności, gdyż mam dla Ciebie zadanie. - Mistrz Qu'ellar d'sarnor rah zawsze szybko przechodził do konkretów.
- w połowie następnego cyklu Narbondel z Menzoberranzan wyrusza na spotkanie pewnej karawany psionik - najnowszy pupilek naszego Ulfaerz'un'arr – Gromph’a Baenre. Wspomagać go ma pewien kapłan z Domu Shobalar. Potrzebują oni jednak zwiadowcy i kogoś, kto może uderzać znienacka na wrogów. Za moim wstawiennictwem Tobie przypadnie zaszczyt wspierać tą eskapadę. - zawiesił głos przez chwile wpatrując się w młodzieńca, po czym przemówił ciszej -Ja jednak, mam dla Ciebie dodatkowe zadanie. Nie wiem czy wiesz, lecz niegdyś szkoła psioniki była niezależna od Tier Breche. Niestety głupiec nią kierujący był również fanatykiem Vhaerauna i przy tej okazji stworzył sektę Psionicznych assasinów. Kultyści jednak zostali rozgromieni przez Illithidów i jakiś najemnych lub zniewolonych Drowów. Wtedy to wszyscy parający się tym zawodem trafili bezpośrednio tutaj, pod przewodnictwo Magów i kapłanek z Arach-Tinilith.- zrobił krótką pauzę krzywiąc się nie znacznie w wyrazie gniewu
- Jednakże istniała teoria, że zagłada szkoły była związana ze śmiercią młodej kapłanki Domu Millithor, współpracującego niegdyś ściśle z Domem Baenre. Ta młoda Drowka została zamordowana przez adepta starej szkoły – Xar’fena Alara – drugiego syna Domu Shobalar. Chciałbym więc wiedzieć, czego tak naprawdę szuka Psion i trzeci syn domu, w którym aktualnie uczy się córka Grompha. Możliwe, iż będzie to mieć przełomowe znaczenie dla przyszłości naszej szkoły – wszelkie uchybienia ze strony tej dwójki mogę stać się naszą kartą przetargową do wyfrunięcia spod troskliwych skrzydeł magów Sorcere. Obserwuj więc ich pilnie i informuj mnie o ich poczynaniach - Przerwał sięgając pod piwafwi i zgrabnym ruchem wyciągnął z niewidocznej kieszeni jakieś zawiniątko, po czym rzucił go Drowowi na łóżko. Shar złapał pakunek i rozwinął delikatnie skóropodobny materiał w czasie, gdy mistrz zaczął tłumaczyć – Ten kamień przekaże mi Twoje słowa, choć im dalej będziesz tym dłużej wiadomość będzie do mnie docierać. To dotyczy również długości oczekiwania na odpowiedź - Wstał, z gracją owijając się szczelnie swym płaszczem, i dodał - Na skórze znajdziesz kilka przydatnych tatuaży. Powodzenia. Nie zawiedź mnie. - Szybkim krokiem podszedł do drzwi, odemknął je cicho i nie odwracając się w stronę ucznia wyszedł, niczym zjawa z koszmarnego snu. Drzwi nieznacznie skrzypnęły zamykając się…
Cytat:
tatuaże: 3 ulepszenia ciała, 3 niewidzialności 2 widzenie niewidzialnego, 2 równowaga ciała
[/user]

Xyi:
[user=3157]Trudno było rozpoznać mijający czas w klastrofobicznych tunelach pełnych nieprzeniknionego mroku.
Odkąd Imaskari opuścił Blingdinstone jedynym wyznacznikiem upływającego czasu stały się mijane punkty zaznaczone na mapce, którą otrzymał od sceptycznie nastawionych do wyprawy Svirfneblinów. Przestawał już wierzyć, że kiedykolwiek dotrze do tego Menzoberranzan przedzierając się przez niskie, zapomniane korytarze, wykute niegdyś gnomią ręką. Niestety jego życzenie się spełniło…
Wchodząc do malutkiej jaskini oplotła go nieprzenikniona sfera ciemności, której nie mogły przeniknąć nawet jego oczy. Wyczuł kilka istot zbliżających się do niego na sekundę przed utratą przytomności.
Wszystko rozmyło się w nieskładny wir postrzępionych obrazów i dźwięków: łańcuchy i kajdany, kamienny most przerzucony nad bezdenną przepaścią, odległe kapanie wody, i strzępki rozmów jego oprawców – Mrocznych Elfów, do których tak pragnął trafić.
W końcu wprowadzili go do większej jaskini – nie dostrzegł sufitu skąpanego w mroku. Ustawili go w szeregu pomiędzy kilkoma skutymi stworzeniami, które już wcześniej ktoś tam przywlókł. Był tam szaro-sinym krasnolud, odziany tyko w strzęp spodni, o ciele pokrytym skomplikowanymi tatuażami. Było też kilku drobnych Gnomów o ciemno zielonej skórze i złamanych nosach w brudnych górniczych tunikach. Jakiś Ork, jakiś człowiek i paru Drowów taksujących uważnie każdego z więźniów.
Jeden z nich podszedł do Psiona. Czerwone, lśniące oczy Elfa spoczęły na człowieku, który w tej samej sekundzie poczuł dotknięcie zimnych macek na swym umyśle – jego mentalne bariery opadły, poczuł się nagi i bezbronny jak dziecko. Wtedy jego los się odmienił…
Mroczny Elf, który początkowo zmiażdżył wole Xyi, był, tak samo jak on, Psionem. Nazywał się Jeareflen i wykupiwszy Imaskari z niewoli zabrał go do Menzoberranzan. Przeprowadził przez wielką jaskinie pełną niesamowitych budowli, wykutych w skale i stalagmitach, oświetlonych z rzadka tańczącymi ogniami, i płomieniem kolumny Narbondel. Niewiele jednak pokazywał czy objaśniał. Zaprowadził go wprost do Sorcere szkoły magów wielkiego miasta Pajęczej Królowej. Tam obiecał Xyi naukę, zwrócenie wspomnień i drogę wprost do Deep Imaskar – gdzie czekała na niego Ryo…
Szkolenia, a raczej badanie umiejętności Imaskari trwały jednak miesiące, dłużąc się niemiłosiernie. Prócz Jeareflena, Xyi widywał tylko jednego starego Elfa w złotych szatach, do którego zwracano się Ulfaerz'un'arr. Był zamknięty i izolowany, choć wcale mu to nie przeszkadzało. Lecz to miało się zmienić…

- Obudź się. - usłyszał w swej głowie Xyi. Otworzył powoli oczy, leżąc w swym łóżku i zobaczył nad sobą podekscytowaną twarz Jeareflena - Chcemy sprawdzić Twe zdolności i przy okazji damy Ci szanse odpłacić nam za swą gościnność. Ulfaerz'un'arr chce byś wyruszył w podróż z jego przyjacielem, na spotkanie z pewnym kupcem. Później razem ruszycie w stronę Mantol-Derith, najznamienitszego targowiska w całym Pomroku. - Drow zamyślił się unosząc się z nad swego „ucznia” dając mu możliwość do swobodnego wstania z łóżka, po czym kontynuował - Będziesz tam przy okazji mógł znaleźć wiele ciekawych magicznych ozdób i przedmiotów, które mogą być przydatne na twojej drodze do odzyskania siebie, i swej rodziny. Musicie jednak wyruszyć w połowie następnego cyklu Narbondel i, co najważniejsze, musicie chronić karawanę ze wszystkich sił. Przygotowaliśmy Ci już potrzebny ekwipunek. - Rozejrzał się po gołych zimnych ścianach komnaty - Tak, chyba masz wszystko. Po upływie Śnienia zaprowadzę Cię do bramy, gdzie spotkasz zaprzyjaźnionego z nami kapłana. No, a teraz ruszajmy na poranne ćwiczenia. -
Tego dnia wyjątkowo miły i uprzejmy.[/user]

Aszerg:
[user=1531]Skullport – parszywy, jak codzień. Podłe żarcie, podłe gęby wpadające hałaśliwie do tawerny. Prawie żadnych braw przy występach, same tylko beknięcia i nieartykułowane wrzaski.
Nieliczne kobiety, które się tu wałęsają mają nałóg piszczenia, gdy są ordynarnie podszczypywane i wzdychania raczej do złotych monet niż do śpiewaków.
Asze więcej miał pieniędzy z wyrzucania na zbity ryj drabów, którzy się upili lub nie mieli jak zapłacić, niż za swój śpiew. Wszelako znalazł się ktoś, kto wreszcie docenił jego talent.
Niewysoki mężczyzna o krótkich siwych włosach i bladej, trochę poszarzałej, zmęczonej cerze. To, co jednak najbardziej rzucało się w oczy, to czarna przepaska okrywająca lewe oko człowieka. Ubrany był on w luźny strój podróżny, lecz po dokładnym przyjrzeniu okazywało się, iż jest on wykonany z najdoskonalszego jedwabiu przetykanego licznymi złotymi nićmi.
Człowiek wyciągnął z drobnej sakiewki kilka monet, ofiarując je Drowiemu bardowi w podzięce za pieśń, po czym zaprosił go do stolika na napitek. Większość gości już opuściła lokal, więc Asze mógł pozwolić sobie na chwile przerwy i parę kufli bełta.
Hadrogh Prohl – jak przedstawił się człowiek – był kupcem, który zjechał już kawałek Torilu, teraz jednak zaczął import dóbr wprost do Podmroku. Asze sam dobrze wiedział, jak cenne bywały czasem zwykłe trunki czy przyprawy powierzchniowe dla Matek Opiekunek, szczycących się swą potęgą i bogactwem, dlatego też słuchał z narastającą ciekawością…
- Wiesz przydałby mi się ktoś, kto jak Ty, mój drogi, który potrafi poradzić sobie z uciążliwym gburem, a jednocześnie umilić podróż bajaniem i śpiewem. Przyznam, że troszkę Cię obserwowałem tkwiąc w tej okolicy i czekając na swój kontakt. - odezwał się Prohl opróżniwszy kufel, po czym kontynuował:
Pragnę zaofiarować Ci 5 sztuk złota za każdy dzień spędzony z moją karawaną, plus dodatki za wszelkie możliwe kłopoty, w których użyjesz czy to miecza, czy też swojej mowy. Zarobisz 500 sztuk złota jak nic, a jeśli wszystko pójdzie dobrze to nawet dwa razy tyle – w zależności od moich zysków już w Podmroku. Zresztą nie martw się, z Waterdeep jedziemy wprost na targowisko, gdzie mam już swoje miejsce i znajomych. - Łypnął na Drowa zdrowym okiem. - Jeśli chcesz już teraz mogę dać Ci zadatek - o ile zgodzisz się pójść ze mną na powierzchnie po moją karawanę i potem z grupką ochroniarzy oraz poganiaczy mułów bezpośrednio w czeluście Podmroku. Jeśli nie, dam Ci mapę z trasą byś mógł dotrzeć stąd do miejsca, w którym zejdziemy pod powierzchnię. Jeśli wolisz tę opcję, to spotkajmy się tam za dziesięć dni–
W tawernie śmierdziało potem i przypalonymi skwarkami. Już nawet przeklęta powierzchnia skąpana w słońcu wydawała się ciekawszym miejscem niż to.[/user]

Radsvin:
[user=3151] Skullport – tygiel możliwości, którego składnikami były wszelakie mniej lub bardziej inteligentne rasy, zarówno z powierzchni jak i jej trzewi. Ich knowania, podstępy, usługi i walki sprawiały, że każdy dzień był zaskakujący. Niestety nagminne też było tam chamstwo, obłuda i zdrada. Nic dziwnego, to już Podmrok…
Tutejsi bardziej znaczący i inteligentni obywatele doceniali sztukę sekretnego dostawania się w zakazanie miejsca i szpiegostwa, dlatego też Radsvin, znalazł uznanie w oczach kilku wykonując parę pomniejszych skoków. Nie było to jednak nic znaczącego i powoli nuda zaczynała ogarniać Duergara. Jednakże, jak zawsze czujny i skryty w cieniach - nawet tych knajpianych - usłyszała kilka dni wcześniej, iż do Skullportu przybył jeden z Kupców Mroku szukając obstawy i zwiadowców dla swojej nowej karawany zmierzającej do Mantol-Derith. Sama nazwa wzbudziła w Radsvinie wspomnienia zasłyszanych plotek o bogactwach i możliwościach tajnego targowiska. Jak mawiają: gdy zamykają się jedne drzwi otwierają się kolejne…

Przed krasnoludem właśnie siedział niewysoki mężczyzna, o krótkich, siwych włosach i bladej, trochę poszarzałej, zmęczonej cerze. To, co jednak najbardziej rzucało się w oczy, to czarna przepaska okrywająca lewe oko człowieka. Ubrany był on w luźny strój podróżny, lecz po dokładnym przyglądnięciu się okazywało się, iż jest on wykonany z najdoskonalszego jedwabiu przetykanego licznymi złotymi nićmi. Był to właśnie Hadrogh Prohl – Kupiec Mroku – przepustka do tajemnego świata Mantol-Derith, który sam zaoferował mu spotkanie w tej podrzędnej, zadymionej i hałaśliwej knajpce…
- Wiesz, przydałby mi się ktoś, kto jak Ty, mój drogi, potrafi poradzić sobie z uciążliwą bandą rzezimieszków i, będąc samemu niewidocznym, wykryje możliwe zasadzki. Przyznam, że troszkę o Tobie słyszałem tkwiąc w tej okolicy i czekając na swój kontakt. - odezwał się Prohl taksując uważnie szarego krasnoluda, po czym kontynuował:
Pragnę zaofiarować Ci 10 sztuk złota za każdy dzień spędzony z moją karawaną, plus dodatki za wszelkie możliwe kłopoty, w których użyjesz swych umiejętności. Zarobisz 1000 sztuk złota jak nic - a jeśli wszystko pójdzie dobrze to nawet dwa razy tyle – w zależności od moich zysków już w Podmroku. Zresztą nie martw się, z Waterdeep jedziemy wprost na targowisko, gdzie mam już swoje miejsce i znajomych. – Łypnął na Duergara zdrowym okiem - Jeśli chcesz już teraz mogę dać Ci zadatek, o ile zgodzisz się pójść ze mną na powierzchnie po moją karawanę i potem z grupką ochroniarzy oraz poganiaczy mułów bezpośrednio w czeluście Podmroku. Jeśli nie, dam Ci mapę z trasą byś mógł dotrzeć stąd do miejsca, w którym zejdziemy pod powierzchnie. Jeśli wolisz tą opcję to spotkajmy się tam za dziesięć dni–
W tawernie śmierdziało potem i przypalonymi skwarkami. Już nawet przeklęta powierzchnia skąpana w słońcu wydawała się ciekawszym miejscem niż to.[/user]

Khael:
[user=1731]Skullport – cóż za parszywe miejsce. Brud, smród, ubóstwo, chamstwo i agresja. Coraz mniej podobało się tu młodemu adeptowi cienia, nie miał jednak wyjścia, jeśli chciał kiedykolwiek wrócić do domu. Svirfnebliny zostawiły go w tawernie i poszły załatwiać swoje interesy, obiecując, że dyskretnie zasięgną języka w jego sprawie.
Mag rozejrzał się po knajpie - podłe żarcie, podłe gęby wpadające hałaśliwie do budynku, same tylko beknięcia i nieartykułowane wrzaski. Nieliczne kobiety, które się tu wałęsały miały nałóg piszczenia, gdy były ordynarnie podszczypywane i wzdychania do złotych monet, w nie ważne jak obleśnych łapach owe monety się akurat znajdowały. Myszor siedział u stóp swego pana i coś marudził na temat jak to w tym miejscu śmierdzi, i że karczmarz, jak i połowa gości, ciągle patrzy na niego jakby chciała go upiec na rożnie.
Prawie godzinny marazm rozmyślań i zrzędzeń chowańca przerwał magowi jeden z górników, z którymi tu przybył. Młody Svirfneblin wpadł podniecony do tawerny i pędem znalazł się przy Khaelu. Myszor tylko zastrzygł uszami, rzucając pod stołem złośliwie: sraczki dostał czy co? . Gnom jednak niewiele się przejmując dopadł krzesła przy człowieku i nachylając się szepnął: W mieście znajduje się pewien wpływowy kupiec imieniem Hadrogh Prohl – możliwe, że będzie mógł Ci pomóc. Wiadomo, że ma dostęp do bazaru w Menzoberranzan, a także podobno ma wstęp do tajnego miasta targowego zwanego Mantol-Derith. Jeśli nie przez te parszywe Drowy to na pewno w Mantol uda Ci się zasięgnąć informacji lub zakupić odpowiednie magiczne przedmioty, które pomogą ci wrócić do domu. Tam podobno da się kupić wszystko, to miejsce pełne tajemniczych skarbów – przynajmniej tak słyszałem. Zresztą, jeśli chcesz umówię Cię z tym kupcem na spotkanie. - dodał podniecony. W głowie maga narodziła się nadzieja.
Godzinę później do stolika Khaela dosiadł się niewysoki mężczyzna o krótkich, siwych włosach i bladej, trochę poszarzałej, zmęczonej cerze. To, co jednak najbardziej rzucało się w oczy to czarna przepaska okrywająca lewe oko człowieka. Ubrany był on w luźny strój podróżny, lecz po dokładnym przyjrzeniu się okazywało się, iż jest on wykonany z najdoskonalszego jedwabiu przetykanego licznymi złotymi nićmi. Był to sam Hadrogh Prohl, który rozsiadłszy się na krześle przemówił spokojnie uprzednio przedstawiając się: - Rozmawiałem ze znajomymi Svirfneblinami i wydaje mi się, że przydałby mi się ktoś, kto jak Ty, mój drogi, potrafi subtelnie poradzić sobie z uciążliwą bandą rzezimieszków, a także wspomoże magicznie moje działania. Pragnę zaofiarować Ci 10 sztuk złota za każdy dzień spędzony z moją karawaną, plus dodatki za wszelkie możliwe kłopoty, w których użyjesz swych umiejętności. Zarobisz 1000 sztuk złota jak nic, a jeśli wszystko pójdzie dobrze to nawet dwa razy tyle – w zależności od moich zysków już w Podmroku. Zresztą nie martw się, z Waterdeep jedziemy wprost na targowisko, gdzie mam już swoje miejsce i znajomych. - Łypnął na maga zdrowym okiem - Jeśli chcesz już teraz mogę dać Ci zadatek, o ile zgodzisz się pójść ze mną na powierzchnie po moją karawanę i potem z grupką ochroniarzy oraz poganiaczy mułów bezpośrednio w czeluście Podmroku. Jeśli nie, dam Ci mapę z trasą byś mógł dotrzeć stąd do miejsca, w którym zejdziemy pod powierzchnie. Jeśli wolisz tą opcję to spotkajmy się tam za dziesięć dni.
W tawernie śmierdziało potem i przypalonymi skwarkami; Myszor zrezygnowawszy ze zrzędzenia zaczął podgryzać Khaelowi buty. Już nawet ta przeklęta powierzchnia wydawała się ciekawszym miejscem niż to.[/user]

Crothar Urden:
[user=3103] Waterdeep jak każde ludzkie miasto było gwarne, tłoczne i niesamowicie chaotyczne jak dla Półorka. Niestety, było to również centrum handlowe Wybrzeża Mieczy, gdzie najłatwiej było znaleźć prace - choćby przy ochronie jakiejś karawany. Zresztą, dzięki już zawiązanym znajomością z tutejszymi najemnikami, Crothar szybko zasłyszał o pewnym kupcu szukającym ochrony dla swej eskapady handlowej ruszającej w przeciągu kilku dni z Waterdeep. Nie czekając aż dopadnie go nuda, udał się do wskazanej karczmy i już po paru minutach siedział w schludnym pomieszczeniu, obsługiwany przez miłe kelnerki. Tuż przed nim, popijając dobre wino, zasiadł kupiec przedstawiający się jako Hadrogh Prohl - niewysoki mężczyzna o krótkich, siwych włosach i bladej, trochę poszarzałej, zmęczonej cerze. To, co jednak najbardziej rzucało się w oczy to czarna przepaska okrywająca lewe oko człowieka. Ubrany był on w luźny strój podróżny, lecz po dokładnym przyjrzeniu okazywało się, iż jest on wykonany z najdoskonalszego jedwabiu przetykanego licznymi złotymi nićmi.
Ocenił uważnie orka, po czym przemówił: - Wiesz przydałby mi się ktoś, kto jak Ty, mój drogi, potrafi poradzić sobie z uciążliwą bandą rzezimieszków chroniąc mężnie mej karawany. Przyznam, że troszkę o Tobie słyszałem tkwiąc w tej okolicy i czekając na swój kontakt.- Łyknął trunku i kontynuował taksując wojownika:
- Pragnę zaofiarować Ci 5 sztuk złota za każdy dzień spędzony z moją karawaną, plus dodatki za wszelkie możliwe kłopoty, w których użyjesz swych umiejętności. Zarobisz 500 sztuk złota jak nic, a jeśli wszystko pójdzie dobrze to nawet dwa razy tyle – w zależności od moich zysków już w Podmroku. Zresztą nie martw się, z Waterdeep jedziemy wprost na targowisko, gdzie mam już swoje miejsce i znajomych. – Łypnął na Orka zdrowym okiem - Jeśli więc chcesz zarobić zgłoś się jutro o poranku do tego budynku.- mówiąc to wyciągnął mapkę Waterdeep i, przysuwając ją w stronę wojownika, pokazał kwadracik zaznaczony czerwonym ‘X’, znajdujący się na przedmieściach miasta.
Choć karczma była miła i pachniało w niej pieczoną dziczyzną Crothara ciągnęło na szlak – do otwartej przestrzeni i do walki.[/user]

Velamshin:
[user=3276]Kolejny raz słońce wstało nad Waterdeep, zalewając ulice piekielnym blaskiem. Jednocześnie na bruk za oknem wylała się masa rozwrzeszczanej ciżby, sunąc chaotycznie za swym interesem niczym osioł za marchewką przytroczoną na kiju do własnego grzbietu. Gdyby nie dawny dług wdzięczności za ocalenie życia Drow puściłby mimo uszu prośbę Brendena. Niestety, długi trzeba spłacać bo mają nałóg wracania nieprzyjemną czkawką…
Mroczny Elf wstał powoli z łóżka, rozciągając mięśnie i mrużąc zmęczone oczy. Następnie skierował się w stronę krzesła, jedynego poza łóżkiem i stolikiem mebla znajdującego się w pokoju. Wziął z niego swoje ubranie, układając w międzyczasie jeszcze raz w swej głowie cały plan spotkania. W samo południe miał zobaczyć się w tej karczmie z niejakim Hadrogh’iem Prohl – Kupcem Mroku, który potrzebował ochrony dla karawany. Wiedział tylko, że człowiek prowadził ją w głąb Podmroku na jakiś bazar - pewnie to podróż wprost do Menzoberranzan - Velamshin skrzywił się nieznacznie na samą myśl o wielkim mieście Pajęczej Królowej. Brenden zobowiązał się pomóc Prohlowi, lecz ostatnio odniesione rany zniweczyły niestety wszelkie jego zamiary. Zwrócił się więc ze swą płaczliwą prośbą wprost do Drowa. Cóż było robić... Wszystkiego dokładnie dowie się w południe…

Ubrawszy się spokojnie elf zszedł na dół, do wspólnej izby, na śniadanie. Goście popatrzyli na niego wrogimi spojrzeniami, jednak karczmarz przywitał go skinieniem głowy i pytaniem, o to, co podać – dla niego liczyła się w końcu pojemność sakiewki a nie kolor skóry.

Jajecznica była nawet smaczna, a wino cierpkie, lecz słodkie. Niestety nie mógł się upić, dlatego sączył trunek powoli, do południa opróżniając tylko dwa kielichy. Nie zajmował się nadto gośćmi karczmy, zdając sobie sprawę z tego, że kupiec i tak go pozna, i zapewne sam się dosiądzie. Nie mylił się…

Rozmyślania Drowa przerwał dosiadając się do jego stolika niewysoki mężczyzna o krótkich, siwych włosach i bladej, trochę poszarzałej, zmęczonej cerze. To, co jednak najbardziej rzucało się w oczy to czarna przepaska okrywająca lewe oko człowieka. Ubrany był w luźny strój podróżny, lecz po dokładnym przyjrzeniu okazywało się, iż jest on wykonany z najdoskonalszego jedwabiu przetykanego licznymi złotymi nićmi.
Ocenił uważnie Elfa, po czym przemówił: - Brenden przysłał mnie do Ciebie, mój drogi Ilythiiri, twierdząc, iż bardziej niż on nadajesz się do mego przedsięwzięcia. Potrzebny mi ktoś, kto potrafi poradzić sobie z uciążliwą bandą rzezimieszków lub stworami Pomroku chcącymi złupić moja karawanę. Faktycznie - któż lepiej by się nadał niż Mroczny Elf ? - Spojrzał na ciebie mrużąc zdrowe oko, po czym kontynuował przyjaźnie się uśmiechając:
Pragnę zaofiarować Ci 5 sztuk złota za każdy dzień spędzony wraz ze mną, plus dodatki za wszelkie możliwe kłopoty, w których użyjesz swych umiejętności. Zarobisz 500 sztuk złota jak nic, a jeśli wszystko pójdzie dobrze to nawet dwa razy tyle – w zależności od moich zysków już w Podmroku. Zresztą nie martw się, z Waterdeep jedziemy wprost na targowisko w Mantol-Derith, gdzie mam już swoje miejsce i znajomych. - Łypnął na Drowa zdrowym okiem - Jeśli chcesz już teraz mogę dać Ci zadatek, o ile zgodzisz się pójść jutro o poranku ze mną po moją karawanę i potem z grupką ochroniarzy oraz poganiaczy mułów bezpośrednio w czeluście Podmroku.
Choć karczma była miła i zaczynało w niej pachnieć pieczoną dziczyzną, Velamshin’a ciągnęło na szlak.[/user]

Dla tych, co pod Słońcem…

Płonąca szkarłatem tarcza słońca wychynęła znad krawędzi Torilu, zwiastując nadejście nowego dnia. Waterdeep ożywało swym codziennym gwarem, wypluwając na ulice chaotyczne morze rozwrzeszczanej ciżby. Nikt nie zwracał więc uwagi na kilku śmiałków przeciskających się przez tłum kupców w stronę magazynów znajdujących się pod miastem.

Parterowy drewniany budynek o spiczastym dachu, z parą zabitych deskami okien, zapraszał do wnętrza rozchyloną szeroką bramą. Ze środka dobiegały odgłosy komend dla zwierząt, które co jakiś czas pomrukiwały lub posapywały.
W budynku, prócz Hadrogh’a Prohl, znajdowało się trzech mężczyzn przysposobionych odzieniem do podróży, którzy akurat kończyli sprawdzać wiązania dużych, wypchanych po brzegi towarami, skórzanych par sakw, przytroczonych na bokach każdego z tuzina mułów spokojnie żujących siano. Kupiec, odziany w swe jedwabne szaty, wyszedł na spotkanie swych nowych współpracowników i kłaniając się nieznacznie przywitał ich z uśmiechem: Ach moi Drodzy miło Was widzieć – wejdźcie i, nim wyruszymy do Mantol-Derith -najwspanialszego targowiska Podmroku, - zapoznajcie się trochę między sobą i zadajcie mi te Wasze pytania, które zapewne kłębią się w Waszych szlachetnych głowach…- urwał gestem ręki zapraszając do środka.

Dla tych, co w mroku…
Ogień zbliżył się do połowy gładkiej kolumny Narbondel, wyznaczając czas spotkania dla trójki wyjątkowych mieszkańców Menzoberranzan.
Imaskari, obdarzony darem Psionizmu, wyszedł wraz ze swym mentorem z budynku Sorcere kierując się w stronę rogatek miasta. Po minięciu niewielkiej grupy kupców skupionych na Bazarze minęli z prawej strony „zegar” miasta i udali się ku Narbondellyn, gdzie czekał na nich Kapłan domu Shobalar. Nie wiedzieli, że w ślad za nimi, z budynku Melee-Magthere ruszył cichy i spokojny cień.
Psionicy zwolnili mimowolnie mijając misterne odgrodzony od pospólstwa lasem wielkich grzybów Qu’ellarz’orl – dzielnicę szlachetnych domów. To stąd rozciągały się splątane pajęczyny władzy i intryg prowadzonych przez Matki Opiekunki największych rodzin.
Słabe błyski światła z kamiennego zamku przylegającego prawie do ścian olbrzymiej jaskini dowodziły, iż Pierwszy Dom właśnie manifestował swoje bogactwo.

Doszedłszy do miejsca, w którym strop jaskini łagodnie opadał zwężając się w szeroki tunel, Psioni zauważyli, prócz zwykłej czwórki jednakowo uzbrojonych i opancerzonych strażników, jeszcze dwie postacie. Jedną była zwykła Drowka odziana w piwafwi i lekką tunikę z wężowym pejczem przy prawym udzie, druga natomiast była prawie dwumetrowym kolosem. Stwór nieznanej dla Imaskari rasy, o nienaturalnie małej, przy swoich gabarytach, parze chudych rączek, wyrastających jakby spod pary zwykłych muskularnych ramion. Stworzenie było co prawda hebanowo czarne jak typowy Ilythiiri lecz posiadało okazałą białą grzywę i takiegoż samego koloru futro na łapach, plecach, a także częściowo na nogach. Jego ciało okrywał tylko drowi płaszcz odpowiednio przystosowany do wielkości istoty, spięty pod szyją ciemnym symbolem pająka z kobiecą twarzą – amulet Lolth.
- Draeghlothmruknął zaskoczony Jeareflen, gdy kobieta i stwór odwrócili się w ich stronę.
Dochodząc już swobodniejszym krokiem, zarzucając wszelkie próby ukrywania się, do dwójki zdziwionych psionów dołączył kolejny Drow. Zwiadowca ofiarowany do pomocy przez Tier-Breche – Sharafein’zyne.
Kobieta nie zwracając już uwagi na grupę odwróciła się do wielkoluda i rzuciła tylko krótkie Aluve, po czym przeszłą obok trójki przybyłych kierując się w stronę Qu’ellarz’orl. Odprowadziwszy ją swymi czerwonymi oczyma stwór zwrócił swój zniekształcony, jakby wilczy, pysk w stronę trójki stojących i przemówił spokojnie podchodząć do Imaskari i Drowa:
Lolth tlu malla -Vendui’jestem Xardeaf Alar, Kapłan Pajęczej Królowej, trzeci syn domu Shobalar- wyprostował się dumnie - Będę waszym przewodnikiem i współtowarzyszem w tej wyprawie. Chciałbym poznać Wasze imiona i odpowiedzieć na Wasze pytania. - przekręcił łeb z zaciekawieniem taksując każdego z przybyłych. Jeareflen spojrzał zmieszany na Xyi i rzekł: No to ja już będę wracał do Sorcere, do zobaczenia Xyi. Teraz już Xardeaf będzie przekazywał Ci cele misji. Aluve’.- skłonił się wszystkim i odwróciwszy się na pięcie pośpiesznie skierował się w stronę Bazaru. Draeghloth wpatrywał się w pozostałą dwójkę wyczekująco…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline