Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2012, 19:43   #9
Elas
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany

Stolica. Jej serce biło jak szalone kiedy tylko dowiedziała się, że tam musi skierować swego wierzchowca. Tak, jakby odzyskało całą utraconą nadzieje, jakby przeżywało swą pierwszą miłość, jakby ponownie znalazło sie w tych najwspanialszych sytuacjach, kiedy składała wiążące jej życie przysięgi. Wielkie miasto, nieporównywalnie większe od tych, które widywała wcześniej, tchnął ponownie energie w jeden z najważniejszych organów jej ciała, który pompował krew znacznie szybciej niż zazwyczaj. Na jej ustach pojawił się naprawde szczery uśmiech, rzecz dosyć niespotykana w ostatnich tygodniach. Świat wydawał się nabierać kolorów – w przeciwieństwie do samej Hany, który wydawała się utrzymać swoją kolorystyke jedynie w czerni i bieli. Tak, te dwa kolory zdecydowanie dominowały tą niską – bo mierzącą zaledwie jakieś 160 centymetrów – i nieco drobną istotkę. Mogła się pochwalić przy tym żeńskimi kształtami, jednak wciąż daleko było im do tych, które posiadały kobiety podbijające męskie serca samym skąpym odzieniem.
A skoro o ubiorze już mowa, to ten, chociaż zmienny, przeważnie przedstawia się tak – biała koszula z krótkim rękawem, na którą narzucona jest nieco mniejsza od niej, czarna kamizelka o małych guzikach. Tej samej barwy co wierzchnia część górnego odzienia, jest także krótka spódniczka, pończochy oraz typowe dla podróżnych buty sięgające za kostkę.
Także i jej twarz przyszło wkrótce poznać czytelnikom, kiedy zatrzymała się nad małym jeziorkiem. Zeskoczyła z konia, podeszła pod brzeg i przykucnęła nad nim, wpatrując się w swoje odbicie. Chociaz nieco rozmazane, pokazywało jej oblicze. Czarne niczym krucze pióra, długie za pas włosy kontrastowały z bladą skórą, której niedaleko było do bieli. Właśnie to – przynajmniej w jej opinii – było głównym elementem, który gwarantował jej powodzenie u płci przeciwnej. No bo w końcu mały nos czy równie małe usta nie wyróżniały się szczególnie.
Lecz wciąż pozostawały oczy. Duże, których fiołkowy kolor był wyraźny nawet w odbiciu, które potrafiły zarówno mrozić jak i rozpalać. Niczym narcyz wpatrywała się w tą fioletową głębie na niebieskiej tafli wody, nie mogąc oderwać wzroku od... swojego wzroku.
Dopiero po kilku minutach otrząsnęła się, drżąc lekko. Była pewna, że w odbiciu swych oczów widziała ogień, jakby one płonęły tysiącami małych iskierek, radując się... z powodu przyjazdu do stolicy? Tak, na to wyglądało.
- Przybywam skosztować tego, co oferujesz. Przybywam wypełnić to, do czego mnie zobowiązano. - powiedziała cicho do własnego odbicia. Chwilę się jeszcze w nie wpatrywała, by nagle uderzyć je wierzchem ręki i wstać gwałtownie, zanim ustabilizowana woda ponownie da wyraźny obraz. Ruszyła w kierunku swego konia i wskoczyła na niego, by po chwili ruszyć dalej.

*

Oczy Hany świeciły się niczym dwie, małe latarenki gdy ta przekroczyła mury. Pierwszym, jakże radosnym aspektem było zachowanie strażników. Kobieta nie była w stanie powstrzymać chichotu czy chociaż trochę docenić ich starania, obdarowując ich kilkoma uśmiechami, spojrzeniami czy mrugnięciami. Ich reakcja na te proste gesty niemalże doprowadziła ją do wybuchu radosnego śmiechu.
A potem jej dusze pochłonęło miasto. Jechała z lekko otwartymi uszami, co tylko pokazywało jej podziw wobec tego miejsca. Jej wzrok przeskakiwał od jednej rzeczy do drugiej – nie ważne, czy to był mieszkaniec, budynek czy coś jeszcze innego, wszystko wydawało się mieć tajemniczą aure, która podnosiła ekscytacje Hany. Jednak był teraz cel – a może obowiązek? - ważniejszy, niż zabawa. Musiała udać się do zamku, związać się z wyprawą mającą na celu pozbycie się szaleństwa. Wzdrygnęła się lekko na myśl, co to robi z ludźmi. Biedni, ich życie traci jakąkolwiek wartość z powodu jednej, głupiej choroby.


*

Hana zatrzymała się tuż przed zamkiem i przysiadła na schodach. Dwa tysiące! I pomyśleć, że przybyła tutaj tylko z poczucia obowiązku. Otworzyła sakiewke, wpatrując się w jej zawartość, jakby obawiając się, że w innym wypadku ona po prostu wyparuje. Siła wyobraźni zmieniała monety w wizje - wizje pełne szczęścia, prawdziwego - a może jedynie wymuszonego. W każdym bądź razie, Hana wzięła się za trudne zadanie podzielenia pieniędzy na dwie porcje. Z początku na chwilowe zachcianki postanowiła zostawić pół tysiąca a resztę zachować na wypadek, jakby miała się przydać w podróży. Ostatecznie jednak wyszło na odwrót i trzy czwarte błyszczących monet została w sakiewce, która mogłaby dostać nalepkę „do stracenia”. W ten oto sposób los półtorej tysiąca był przesądzony.
Tym, co się wydarzyło na zamku, zaczęła przejmowac się dopiero w trakcie powolnego chodu w kierunku targowiska. Dokładniej tknęło ją to, gdy zostawiła konia wraz z mniejszą sakiewką w jednej z stajni. Sam plan, chociaż wydawał się jej nieco naiwny, nie powodował u niej żadnych sprzeciwów. Poza jednym podpunktem – trzymania się jako drużyna, niezależnie od wydarzeń, aż do wypełnienia zadania. Ale jak miała to zrobić?! W końcu istniała szansa, że conajmniej jeden z nich nie zasługuje na to, aby kroczyć po tej ziemi, a to przecież była zaledwie pobieżna obserwacja w sali, a nie jakieś dokładniejsze przebadanie sytuacji. Z drugiej strony, czemu to polecenie miało być ważniejsze niż kodeks, który był dla niej najważniejszy? Wpadając w ten trop, uśmiechnęła się lekko. Chociaż z pewnością nie zapomni tego polecenia, to nie miało to dla niej jakoś szczególnie wielkiego znaczenia.
W końcu ten świat zasługuje na oczyszczenie a czasami potrzebny jest do tego anioł zagłady.

*

Targ w wielkim mieście, samej stolicy! Hana słyszała o nim naprawdę wiele, ale nie spodziewała się, że jest aż tak wielki. Przeciskała się powoli pomiędzy ludźmi, kierując się do każdego straganu, chcąc zajrzeć w asortyment każdego kupca, podotykać, czy chociażby wydać pieniądze.
Lirati wydawać pieniędzy nie zamierzała, szczególnie że swej należności za wyprawę nie wzięła. Nie znaczyło to jednak, że powstrzymywała się przed oglądaniem. Szczególnie gdy natrafiła na stragan złotnika, na którym lśniły w południowym słońcu istne cuda i cudeńka. Mężczyzna, w sile wieku i z potężnym brzuchem, mówił coś do niej, zapewne zachwalając swój towar, jednak ona większego zainteresowania ową personą i jego słowami nie wykazywała. W końcu znudzona monologiem odwróciła się i nie patrząc przed siebie próbowała przejść do kolejnego straganu. Próba owa zakończyła się zderzeniem, co już samo w sobie było dla niej dziwne. Obiekt zderzenia, którym była Hana, odskoczył odruchowo - tylko po to, by wpaść w kolejną osobę. Zrobiła mały krok do przodu, znów zbliżając się do kobiety po czym obkręciła się dookoła siebie, jakby wyszukując przeciwników.
- Wybacz - mruknęła do owej postaci, wyjątkowo uznając w owym zdarzeniu swą winę.
- Co? - zapytała, jakby wyrwana z transu, gdy dotarł do niej sens słów. Jej wzrok przeniósł się na osobę, która w nią wpadła. Ba, nawet udało jej się ją rozpoznać!
- Ach. Zdarza się. - odparła tonem, który wyraźnie sugerował, że rzeczy takie się zdarzać nie powinny. Ale cóż, ludzką rzeczą popełniać błędy, a ten nie był jednym z tych karygodnych, za które karano śmiercią.
- Właściwie to się nie zdarza ale tu tak łatwo się zapomnieć - odparła białowłosa dziewczyna przemykając przy tym wzrokiem po mijających ich ludziach. - Tyle wspaniałości... Robisz zakupy? - zapytała nagle, ponownie skupiając uwagę na swej przyszłej towarzyszce.
- Ledwo da się tutaj poruszać, ale podoba mi się to. No i zawartość tych targowisk! Ohh! - uśmiechnęła sie szeroko, jakby w jednej chwili porzucając wszelką irytacje związaną z poprzednim wydarzeniem.
- Póki co tylko patrze, co jest i nie mogę się zdecydować, co kupić. Nigdy nie byłam w tak dużym mieście. - odparła, po czym zaczęła się przeciskać do kolejnego straganu, sprzed którego druga kobieta dosłownie przed chwilą odeszła.
Lirati natychmiast podążyła za nią. Nie pamiętała już kiedy ostatnio rozmawiała z przedstawicielką swojej płci. Było to chyba jeszcze za czasów ojca obecnego króla..
- Ten naszyjnik mógłby ci pasować - wskazała na złoty łańcuch zakończony dużym, czarnym kamieniem otoczonym drobnymi, lśniącymi diamentami.
Hana bez żadnego skrępowania wpierw dotknęła czarnego kamienia a następnie chwyciła cały naszyjnik. Nie przejmując się wzrokiem sprzedawcy, który pilnie strzegł swojego towaru, założyła go.
- I jak? - zapytała się, uśmiechając się lekko, jednak po chwili i tak go zdjęła i odłożyła na miejsce.
- Lepiej poszukajmy ciastek! - oznajmiła w odpowiedzi Lirati wzbudzając tym samym święte oburzenie złotnika.
- Racja, biżuteria za łatwo się niszczy. - odparła i zaczęła się powoli rozglądać. Jej wzrok zamarł jednak nagle, widocznie dostrzegając coś ciekawego. Otworzyła lekko usta, uszczypnęła się w rękę sprawdzając, czy zmysły jej nie oszukują. Jej skóra zbladła jeszcze bardziej a ona ruszyła do przodu, przepychając się przez sam środek tłumu. Poszło jej to skutecznie i po kilku chwilach z niedowierzaniem przyglądała się niebieskiemu owocowi, zostawiając na “polu bitwy” jednego powalonego mężczyzne.


Białowłosa z pewnym opóźnieniem i jakby niechętnie ruszyła za swą towarzyszką.
- Jesteś magiem? - zapytała wprost, przystając przy zajętej owocem dziewczynie. W jej głosie nie sposób było nie wyłapać niechęci. Odpowiedź jednak nie nadeszła, gdyż czarnowłosa całą swą uwagę zwróciła na dziwnym owocu. W końcu wskazała go palcem.
- Chce dwa! Nie, trzy! Albo... trzy! Tak, trzy to dobra liczba! - o ile z początku po prostu głośno mówiła, to ostatnie słowa zostały już wykrzyczane. Zapłaciła wymagane przez kupca trzydzieści sztuk złota i z radością chwyciła owoce, by jeden wręczyć towarzyszce.
- Nie wiem co to jest, ale wygląda ciekawie. - stwierdziła radośnie.
- Pytałaś mnie o coś? - dodała po chwili, unosząc niebieski owoc do ust.
- Czy jesteś magiem - powtórzyła w miarę spokojnie, oglądając przy tym podarowany jej owoc z pewnym smutkiem na twarzy. - Dziękuję ale nie mogę tego przyjąć.
- Magowie to ci zbyt poważni ludzie w dziwnych czapkach? Nie mam takiej, więc chyba nie jestem magiem. - odparła, biorąc gryz owocu, który w środku także był niebieski. Z początku Hana jednak nie zwróciła na to uwagi, widocznie rozmarzona z powodu samego smaku.
- Jak to... nie możesz? - zapytała, a w jej głosie dało się usłyszeć... nutkę groźby? Tak, to prawdopodobnie dobre określenie.
Nutka nie zrobiła na Lirati większego wrażenia gdyż nadal uparcie trzymała owoc z dala od siebie, czekając aż dziewczyna łaskawie go zabierze.
- Nie jem - wyjaśniła. - Zmarnuje się więc, a ty najwyraźniej je lubisz.
- Nie jesz? - zapytała zdziwiona. Wyjaśnienie prawdopodobnie jednak ją zadowoliło, gdyż odebrała owoc.
- Nie potrzebuję tego. Podobnie jak wody, ubrań, snu... - Wzruszyła lekko ramionami jakby to wszystko nie miało większego znaczenia. Hane wyraźnie zdziwiła ta odpowiedź.
- Jesteś żywa? - zapytała kompletnie poważnie, upuszczając przy tym dwa owoce, po czym dźgnęła ją lekko palcem.
- W pewnym sensie, tak, jestem żywa. Oddycham, mam ciało... Znaczy się... Nie tutaj oczywiście - sprostowała niewiele sobie robiąc z owego dźgania.
- To dobrze. - stwierdziła z pełną powagą.
- Jak to smakuje? - zainteresowała się nagle wpatrując w trzymany przez czarnowłosą owoc.
- Jest... słodkie. Ale nie słodkie słodkie, tylko delikatnie słodkie. Ma bardzo przyjemny smak. - stwierdziła po czym przyjrzała się owocowi.
- W środku też jest niebieski! - niemalże wykrzyknęła.
Lirati roześmiała się wesoło słysząc o owym odkryciu. Pochyliła się by podnieść owoce, które czarnowłosa upuściła i najwyraźniej o nich zapomniała. Szczęściem upadły pod jej stopy dzięki czemu nie zostały rozdeptane.
- Dziwna jesteś - stwierdziła podając właścicielce jej zgubę. - Jestem Lirati.
Na oskarżenie wzruszyła jedynie ramionami, kiedy owoce przyjęła z radością.
- Dziękuje! - powiedziała, po czym wzięła kolejny gryz owocu.
- Hana. Czyli kwiat. To znaczy, nie ma takiego kwiata. To imie znaczy tyle co kwiat. - wyjaśniła dosyć dokładnie, w końcu jej miano było dla niej bardzo ważne.
- Moje imię nie ma znaczenia i chyba jestem z tego zadowolona. Może kiedyś miało ale ludzie zapomnieli, a ja nigdy nie przywiązywałam do tego żadnej wagi.
- Och. - wydała z siebie ciche westchnienie, które można określić taką oto onomatopeją.
- Nie musisz jeść. Ale to nie znaczy, że nie możesz! - stwierdziła nagle z miną godną wielkich odkrywców.
- Zapewne bym mogła, jednak nie poczuję smaku. Kiedyś próbowałam, dawno temu. To nie miało sensu i kosztowało mnie zbyt wiele energii. Już mi to jednak nie przeszkadza, czasami tylko ale się nie przejmuj. Więcej dla ciebie - dodała z uśmiechem.
- To smutne. - odparła, a jej ton głosu potwierdzał prawdziwość słów.
- Nie czujesz smaku... przecież z samego pożywienia płynie tyle radości, tyle szczęścia. A życie jest po to, by się bawić.
- Och... Ależ ja uwielbiam się pożywiać! - sprostowała niemal natychmiast Lirati. - Dlaczego uważasz, że się nie pożywiam?
- Mówisz, że kosztuje cie to sporo energii. A przynajmniej tak zrozumiałam twoje słowa.
- Zwyczajne jedzenie, takie jak ten twój owoc - wskazała na to co z owego owocu jeszcze zostało. - Moje pożywienie jest nieco... inne - dodała, jednak nie wdawała się w szczegóły.
- Inne? - zapytała, biorąc przy tym kolejny gryz.
Lirati zawahała się spoglądając niepewnie na Hanę. Właściwie niewiele miała do stracenia, tym bardziej że w trakcie podróży i tak prędzej czy później wyjdzie to na jaw. Może jak zacznie oswajanie drużyny od jednej osoby...
- Skoro musisz wiedzieć... - odparła nieco zrezygnowana. - To nie będzie bolało, obiecuję - dodała wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny, jednak jej nie dotknęła. - Mogę? .
Hana spojrzała badawczo na twarz towarzyszki.
- Hmm. - wydała kolejną tego dnia onomatopeje. Po chwili jej skóra pobladła jeszcze bardziej.
- Możesz.
Cokolwiek Hana zrobiła, najwyraźniej nie miało wpływu na ilość energii, którą Lirati mogła od niej zabrać. Stwierdzenie tego faktu wywołało na jej twarzy zadowolony uśmiech. Obietnicę jednak spełniła i ani dotknięcie dłoni ani samo pobieranie nie było bolesne. W sumie to nigdy nie było, chyba, że się o to postarała. Kontrolując przepływ wybrała moment, w którym jej towarzyszka zaczęła odczuwać lekkie zmęczenie, po czym oderwała dłoń od jej ciała.
- Mrrr... - zamruczała zadowolona.
Twarz Hany dwukrotnie zmieniła okazywane emocje - z zaciekawienia, przez strach po kompletną powagę.
- Co zrobiłaś? - zapytała kompletnie poważnie, mrużąc oczy. Cofnęła lewą nogę a prwaą dłonią chwyciła przewieszony na plecach pręt.
- I jak. - dodała po chwili, uginając nieco kolana.
- Och daj spokój, zaraz oddam - Lirati sprawiała wrażenie nieco nadąsanej zachowaniem Hany. - Sama chciałaś, pamiętasz? Byłaś ciekawa jak się pożywiam to masz za swoje. A co zrobiłam? Zabrałam część twojej energii życiowej, nic więcej . - Wzruszyła ramionami jakby czyn ten nie był wart uwagi. - Jak się uspokoisz to ci ją zwrócę.
- Jak wampir... - stwierdziła nieufnie, nie zauważając przy tym pewnej ironii losu. Ale któż by się przejmował pewną hipokryzją? No właśnie.
- Po prostu... nie zbliżaj się.
- Nie jestem wampirem! - warknęła gniewnie. - Więc nie chcesz swojej energii?
- Więc czym jesteś? - zapytała, stawiając wyraźny nacisk na środkowe słowo.
- Jak powstałaś? - dodała po chwili.
- Kim, a nie czym! I nie powstałam, a urodziłam się! Nie uczono cię skąd się biorą dzieci? Zresztą... Po co niby ja się tłumaczę. Jestem jaka jestem, koniec i kropka. To chcesz tą energię? Pytam po raz ostatni. - Lirati wyglądała przy tym na poważnie wkurzoną. Kontury jej postaci zaczęły się przy tym lekko rozmywać, a kolor skóry i oczu blaknąć.
- Nie musisz się tłumaczyć. Ale nie licz na moje zaufanie. Nawet na odrobine. - skóra Hany nabrała nieco kolorów po tych słowach.
- Nie chce. Nie wiem, czym jesteś. - powiedziała twardo.
- Jak sobie życzysz. - odparła zimno Lirati, po czym.. znikła.

*

Rozmowa z drugim członkiem drużyny, niejakim Faustem, pomogła jej dojść do dobrego humoru. Osobnik ten z pewnością korzystał z swego życia, choć może nie w koniecznie odpowiedni sposób. Na dodatek pokazał nieco odwagi, co było dla Hany ważne.
W przeciwieństwie do Lirati, która niemalże została spisana na straty. Żywienie się energią życiową? Wykradanie jej innym? W jej mniemaniu była to domena istot, których miejsce było w drewnianym domku – dwa metry pod ziemią. W końcu tylko ci, którzy mają prawo decydować o życiach innych, mogliby się nim żywić. Bo cóż to za problem spisać kogoś na straty tylko dlatego, że potrzeba energii? Żaden? Dokładnie. Niektórzy po prostu mają pecha.
Następnym krokiem kobiety było zadbanie o podstawowe zaopatrzenie. Zakupiła zaopatrzenia na dwa tygodnie, w miare lekkiego, które kazała dostarczyć do swego konia. W podobny sposób potraktowała także sprzedawce słodyczy, który miał zaopatrzyć ją w niewielką ilość słodkości. Nie wyniosło ją to wiele, więc spora ilość gotówki została dla celu, który miał być najważniejszy tego dnia.

*

Na miejsce spotkania jechała powoli, niemalże przytulona do końskiej grzywy. Jedynymi jej czynnościami było kierowanie swym wierzchowcem w odpowiednim kierunku i powstrzymywanie kolejnych odruchów wymiotnych, które były ubocznym skutkiem specyfiku. Żeby chociaż jedynym...
Mimo usilnych prób, nie potrafiła sobie przypomnieć wszystkiego. Ostatnie wyraźne wspomienie było, kiedy wchodziła do jednego z poleconych jej budynków, po tym, jak w przebłysku geniuszu postanowiła zapytać o miejsca w których można się zabawić. A potem? Tylko urywki.
Alkohol, przyjemna muzyka, nieco tańca. Potem jedna twarz, kolejna i kolejna. A potem jeszcze następna, ta jednak z jakiegoś powodu wyraźniejsza. Jakiś specyfik, mający zapewnić dobrą zabawę. Fala euforii ogarniająca ciało, dostarczająca masę przyjemności. Jakieś słowa, zagłuszone przez szum. Drzwi. Powolne zejście po schodach, które wydawały się trząść. Jakiś miejski zaułek. I znowu ta twarz. Wydawała się ona najważniejsza w tym wszystkim. Co więcej, kojarzyła się ona z przyjemnością.
I tyle. Chociaż teraz pamiętała więcej, niż wtedy, kiedy obudziła się gdzieś w zaułku, częściowo rozebrana. Wymiotując na udeptaną ziemie próbowała się ogarnąć chociaż troche. Zaczęła od założenia swojej odzieży w trakcie czego odkryła brak sakiewki.
- Kurwa. - mimo, że chciała wykrzyknąć, to głos ledwo wydostał się z jej gardła. Całe ciało drżało. Wtedy wciąż czuła resztki euforii, wymieszanej jednak z wściekłością i słabością. Ledwo ustało się jej wstać, o dojściu do stajni nie mówiąc.
A teraz musiała dodatkowo robić dobrą minę do złej gry? Wtuliła się jeszcze mocniej w czarnego wierzchowca, kompletnie powierzając mu swój los.
 
Elas jest offline