Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2012, 11:21   #108
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królewska Przystań


Karczma Pod Wirującym Ostrzem vel Załatanym Bębnem



Przez chwilę na twarzach patronów tego felernego wyszynku rysowała się konsternacja. Rozpłatany i rosnąca wokół niego w zastraszającym tępie plama krwi, przykuł na chwilę uwagę gawiedzi. Bezmyślność cudzoziemca nie mieściła się chyba w wyobraźni obecnych. Miejsce zaskoczenia szybko zajęła jednak furia i szczęk dobywanej broni. Quentyn Sand nie mógł liczyć za bardzo na łaskę. Co więcej. Nie mógł też liczyć na kolejny dobry zamach w pomieszczeniu wypełnionym sprzętami i ludźmi. To że pierwszy imponujący cios mu się udał było niewiarygodnie szczęśliwym trafem. Kolejny zamach spowolniła ława, podwieszony pod sufitem talerz ze świecami oraz topór jednego z wściekłych obywateli Przystani.
Aria Risborn przez chwilę zastanawiała się, czy nie przyśpieszyć nieuniknionego i nie posłać Sandowi nagłej śmierci dzięki jednej ze swoich strzałek. Choć lubiła subtelne metody, to z wielkim ukontentowaniem patrzyła jak zacieśniający się tłum powala Quentyna na ziemię i dźga, kopie, rwie, aż wreszcie roztrzaskuje mężczyzńie głowę żeliwnym kotłem wytaszczonym z paleniska.
Gdy motłoch zajmował się jego pobratymcem, Brynden poczuł delikatną dłoń na swojej, w której dzierżył miecz. Risborn zrobiła krok do tyłu zmuszając go by uczynił to samo.
- Szybko - syknęła - Zaraz zajmą się nami …

W świetle księżyca

Ulice stawały się powoli coraz bardziej opuszczone. Ciemność panowała w Królewskiej Przystani.
Pająk wysłuchał uważnie opowieści Domerica o czarnoksiężnikach i żywych trupach. Cokolwiek myślał o nieprawdopodobnych wydarzeniach, które opisywał Bolton, nie zamierzał się chyba tymi myślami dzielić. Czy mu wierzył? Czy może raczej uznał to za objaw paranoi? Trudno powiedzieć.
- Co do twojej sługi - odparł ostrożnie na pytanie o Gładką - Wiem gdzie może przebywać, jednak odradzam antagonizowanie Watersa.
Wydawało się, że radził szczerze.

W poszukiwaniu kobiety

Słońce powoli zaczynało opadać ku zachodowi, gdy Lerr znalazł przekupki, które jeszcze nie wróciły do swych domów by zająć się mężami i dziećmi. Kobiety siedziały na schodach jednego z domów i rozmawiały głośno o tym, o czym kobiety rozmawiają. Jedna z nich pokazywała między palcami rozmiar czegoś, inne śmiały się radośnie, uderzając się w uda z głośnym trzaskiem. Gdy bard wreszcie zwrócił się do nich ze swoim pytaniem, były w bardzo dobrym humorze.
Jedna z nich, prowodyrka tego małego stada, uśmiechnęła się szeroko czerwonymi zębami i wyciągnęła rękę po parę groszy. Dostawszy monetę pocałowała ją i wcisnęła za gorset sukni.
- Kobieta, której szukasz, kochasiu, była wczoraj Pod Załatanym Bębnem - uśmiech nabrał niepokojącego charakteru. Pod Załątanym Bębnem doszło wczoraj do niezłej burdy, poszły w ruch ostrza, skończyło się na kilku trupach.

Doki Królewskiej Przystani

Robiło się ciemno. Przystań była największym siedliskiem ludzkim, jakie Snow kiedykolwiek odwiedził, a zbieranie plotek okazało się wyjątkowo czasochłonne. Nogi zaniosły barda z północy do portu, tam było przynajmniej troche chłodniej, trochę ciszej i trochę mniej przytłaczająco. Robar odetchnął głębiej, o szybko okazało się złym pomysłem. Może i przystań o tej porze była miejscem spokojnym, ale była też miejscem przesiąkniętym bukietem wyjątkowych woni.
Gdy mężczyzna próbował pozbyć się resztek trującego powietrza z płuc, jego uwagę zwrócił niewielki statek o czarnych żaglach zabijający do portu po cichu i bez pośpiechu. Stateczek, a właściwie łódka, zacumował w cieniu jednego z wielkich okrętów, które obecnie stały niemal puste - nie było chyba w porcie marynarza, który wolałby spędzać noc na statku, gdy w pobliżu burdele aż pęczniały od żywca.
Choć trudno było powiedzieć, że doki są całkiem opuszczone, to jednak przybycie łajby do Przystani odbywało się bardzo dyskretnie, wręcz niepokojąco. Nie minęło kilka chwil a marynarze spuścili trap, po którym przeszła ciekawa procesja. Na początek na ląd zszedł wielki i tłusty mąż o śniadej cerze z przytroczonymi do pasa dwoma zakrzywionymi mieczami. Na plecach niósł szczelnie zawinięty, sporych rozmiarów tobół. Za nim kroczyło dwóch zbrojnych, z krótkimi mieczami i łukami na plecach. Potem, poganiana ostrzem włóczni po trapie przebiegła postać osłonięta przed wścibskimi oczami grubym, brudnym kocem. Jej bose stopy plaskały po deskach przystani, a wtórowało im pobrzękiwanie ciężkich łańcuchów, które pętały jej kostki, dając jedynie tyle swobody ile potrzeba na drobne kroczki. Łańcuchy u nóg łączyły się z tymi, które zaciśnięte były wokół przegubów postaci. Snow był prawie pewien, że pod kocem kryła się kobieta. Nie widział ani twarzy, ani reszty sylwetki, ale wąskie kostki i delikatne dłonie mogły należeć tylko do kobiety albo do eunucha.
Na koniec stateczek opuściło jeszcze dwóch zbrojnych i niewysoki, łysiejący mężczyzna, który nerwowo naciągnął na twarz kaptur długiego płąszcza gdy tylko jego stopy dotknęły pomostu.
Jego głos nie docierał do Robara, ale gesty drygowały pozostałymi. Szybko ustawili się w szyk, najpierw dwóch zbrojnych, potem jeniec, kolejnych dwóch zbrojnych, mężczyzna w kapturze i tłuścioch na koniec. Ruszyli wgłąb lądu, prosto na Snowa, którego do tej pory ukrywał cień jednej z łajb.




Inne miejsca

Wino w Braavos

Mężczyzna, widząc uzbrojenie Rabona zbladł nagle, zrobił chwiejny krok do tyłu mamrocząc coś pod nosem, rzucił nóż pod nogi młodego Bara i uciekł z podkulonym ogonem, przedzierając się przez tłum, który z kolei nagrodził pokaz radosnymi okrzykami i gwizdami.
- Chodź przyjacielu! - ktoś podszedł nieco bliżej do młodzieńca, jednak nie na tyle blisko by narazić się na wybuch jego temperamentu - Zasłużyłeś na najlepsze wino w Braavos!



Na morzu

Donchad szukał dziewczyny prawie wszędzie. Gdy wreszcie zajrzał do ładowni, jego uwagę przykuł okrąg światła gdzieś pomiędzy skrzyniami i beczkami z zaopatrzeniem. Migotliwemu światłu, pochodzącemu najprawdopodobniej ze świecy, towarzyszyły głosy, które znał z pokładu swojego statku - jego ludzie.
- No to rzućmy monetą - mówił jeden.
- A pieprzyć to, nie będę czekał na swoją kolei. Taki jesteś obrzydliwy, że nie możemy na raz? Coś ci się we mnie nie podoba?
- Śmierdzisz, ot co.
- Wszyscy śmierdzimy, jesteśmy piratami na cholernym statku!
Dyskretne kroki zaniosły kapitana w stronę rozmowy. Gdy tylko widok przestały mu przesłaniać beczki z solonymi śledziami, znalazł swoją zgubę. Dziewczyna leżała związana na deskach w kręgu światła rzucanego przez kaganek. Nad nią stało dwóch psubratów, zabierających się właśnie za rzemienie przy spodniach. Ich zdobycz miałą w usta wepchniętą jakąś szmatę i cienką strużkę krwi zaschniętą pod nosem. W jej oczach natomiast lśniła nienawiść. Słabnący sztorm przechylił pokład tak, że i dziewczyna i kaganek przesunęły się tam i z powrotem po pokładzie.
- Co za pogoda - zaczął narzekania jeden z oprawców.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 05-09-2012 o 00:53.
F.leja jest offline