Delikatnie odebrał dziewczynie bosak i znów wychylił się przez burtę. – Jakbyśmy wyciągneli, trzeba będzie pogrzebać... – mruknął bez entuzjazmu. – Nie godzi się spuszczać z powrotem do rzeki. – W rozważaniach teologicznych nie czuł się nigdy najlepiej, a w kwestiach pośmiertnych jego osobiste wyznanie wiary tak naprawdę składało się na mętne raczej przekonanie, że wszystko jakoś tam się ułoży, jeśli człowiek z reguły był przyzwoity. I chociaż akurat rola doczesnych pozostałości w tym wszystkim zdawała mu się najbardziej przez kapłanów przeszacowana, starał się w miarę możliwości nie podpadać także na tym polu. Nigdy nie wiadomo.
Szturchnął truposza bosakiem, jakby liczył, że się do nich zniechęci i sam sobie odpłynie. – Nie będziemy się szarpać... Doholuję go do brzegu.
Nie bez kłopotu i kilku siarczystych przekleństwa, ale udało się w końcu uwolnić topielca z pułapki. Obrócił się przy tym, jakby chciał się wyszczerzyć do dobroczyńcy z wdzięcznością, a możliwości miał w tym względzie takie, że Julita aż przykucnęła z wrażenia. Rozrośnięta monstrualnie żuchwa, zębiska straszliwsze niż u najpaskudniejszego dziadyki spod świątynnego przytułku i inne przypadłości, których nazywać ani oglądać nie chciałby nikt zdrów na umyśle.
Spieler też w pierwszym odruchu cofnął bosak. Ale potem powtórzył z uczuciem szczególnie udane przekleństwo i znów zahaczył odmieńca, żeby pociągnąć do brzegu. Nie spodziewał się rzecz jasna, że ów paskudnik zabulgocze nagle i wypręży szyję w spóźnionym, pośmiertnym rzygu. I po prawdzie nie tak znowu wiele zabrakło, żeby sam się do tego niebywałego pożegnania przyłączył, kiedy z ohydnej gęby do wody wymsknął się obły, oślizły kształt.
Julita na szczęście, zapiszczawszy zupełnie bez skrępowanie – trochę triumfalnie, ale przede wszystkim ze strachu – skryła się już za nadburciem.
Spieler przełknął z niejakim wysiłkiem wezbrałą w ustach ślinę i roześmiał się. Z ulgą. – Masz swojego ruchliwego trupa, Jula.
Dziewczyna, marszcząc z niesmakiem nos, przyglądała się uważnie, jak coraz wprawniej pilotuje topielca w stronę pomostu, a stamtąd do brzegu. – Mus go grzebać?
– Niby nie. Ale wtedy pewnie kto inny go znajdzie.
– Paskudny mutant. – Nie zapominając jeszcze o ostrożności i obrzydzeniu, ale ulegając wciąż niezaspokojonej ciekawości, wychyliła się zza Spielera, który ująwszy drzewce krócej, starał się wywindować topielca z wody, nie brudząc przy tym rąk. Wolał już przemoczyć buty. – Teraz – sapnął – nie gorszy od ciebie poddany cesarza. Poza tym, że martwy. I – stęknął – ze dwa razy cięższy, chociaż taki chudy. Najlepiej by było spalić, ale łatwiej już wykopać jamę. Szlag by go... Znajdź mi jakąś płachtę albo worek. – Konrad idzie!
– Sam? Znaczy zostajemy na dłużej.
– Nooo... A Gumrund ze Szczurem chyba zrobili sobie wycieczkę.
– Niech tam... – mruknął do siebie, patrząc przeciągle w górę rzeki. Po czym dodał głośniej: – Zdaje się, że też będziesz mogła, jeśli masz chęć.
A potem otarł pot z czoła i dokończył zrzędliwie:
– Chociaż ktoś mógłby pomóc kopać...
Ostatnio edytowane przez Betterman : 05-09-2012 o 01:40.
|