Iga Michalczewska, Gustaw Santorski
Szybkimi krokami Michalczewska i Santorski przeszli przez dziedziniec, niemalże wpadając na uwijających się jak w ukropie robotników. Wiatr wzbijał coraz więcej drobin kurzu i piasku, zaczęły padać pierwsze, ciężkie krople deszczu. Grzmot za grzmotem rozlegał się coraz bliżej, a powietrze, przesycone dławiącą, gorącą wilgocią, pozostawiało w ustach słonawy zapach morza.
Uczestnicy ekspedycji nie poświęcili większej uwagi towarom tak histerycznie zabezpieczanym przez pracowników Masłowa. A podłużne kształty owiniętych w płótno przedmiotów i rozsypane przez nieuwagę naboje mówiły same za siebie. Jednego przeznaczenia mogły być także olbrzymich rozmiarów wnyki, a mocne i wysokiej jakości paki brezentu mogły służyć zabezpieczeniu w skrzyniach tylko jednego towaru.
Spiesząc za Hodolewskim, niewiele uwagi poświęcili także krajowcom, a to, że mieli w rękach amulety przypominające prymitywne różańce, niemalże im umknęło. W końcu byli w Afryce, a rodzime wierzenia pełne były niezrozumiałej ezoteryki. Nieprzychylne, na wpół zwierzęce spojrzenia przede wszystkim kierowały się na Michalczewską, a tylko niecodzienność sytuacji w której znaleźli się krajowcy spowodowała brak jakiejkolwiek eskalacji. Santorski wchodząc do pawilonu doktora Morgena zamknął za sobą drzwi.
Larwy, które trzymał w słoiku medyk wyprawy, nie miały w sobie nic specjalnie nadzwyczajnego. Tutaj wszystko roiło się i lęgło dosłownie wszędzie, a podobnej scenki można było być świadkiem, jeśli zbyt szybko po zapaleniu światła spojrzało się na wierzch moskitiery...
Chociaż nie. Żywotność tych larw przewyższała to, co można było zaobserwować w zwykłym życiu Afryki. Nie wiły się one z bezmyślnością istoty niedawno wyklutej, otoczenie, gdzie się znalazły, nie wprawiło ich w rodzaj paniki, gdzie próbują skryć się jak najdalej przed prześladowcą. Choć wydało się to nieprawdopodobne, małe, obrzydliwe stworzenia w skoordynowany sposób pełzły po ściankach słoika, a stwierdziwszy, że było ono szczelnie zamknięte, zaczęły wolno pełznąć wzdłuż ścianki, jakby przyglądając się twarzom nowoprzybyłych ludzi. Rój mniejszych od ziaren maku oczu wpatrywał się hipnotyczne w twarze Hodolewskiego, Santorskiego i Michalczewskiej, zupełnie ignorując za to Morgena... No, tak, dotarło do nich: ONE przyjrzały mu się wcześniej... Mechanicznie: test Niepoczytalności. Santorski: 4, Michalczewska: 3. +1 do Niepoczytalności. |