Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2012, 20:30   #6
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Z karczmy dobiegał rwetes, chociaż cichł z każdą chwilą. Za Damazą nikt nie rzucił się w pościg, co było dziwne, bowiem dowód na to, że coś świsnął posiadała sama Francesca. Szybka wymiana fantów ze wspólnikiem po kradzieży, to jedna z najstarszych sztuczek w zawodzie.
We wnętrzu Siedmiu Świec, dwóch rosłych krasnoludzkich wykidajłów właśnie robiło porządek z trójką awanturujących się gości. Trio było ze sobą splątane w typowych dla karczemnych walk chwytach - jeden trzymał drugiego za włosy, drugi trzeciego uczepił się w pasie i tak dalej. Tyle tylko, że celne razy krasnoludów zdążyły ich już ostudzić, więc ze wspólnych uścisków starali się teraz wydostać. Karczmarz zachęcał do tego gniewnym krzykiem, gdyż awanturnicy zupełnie blokowali wejście, tak że żaden z gości nie mógł wyjść, a co gorsza nikt nie mógł wejść. Ciekawe czy cała ta bójka była częścią dywersji, zorganizowanej przez Damazę by mógł zwinąć to co chciał?
-Cholera jasna, mój sygnet! - kiedy tylko Lisek usłyszała wściekły krzyk, miała już prawie pewność, że wszystko było ustawione. -Musiał mi gdzieś tutaj spaść. Niech nikt się nie rusza! - Biedak, szukający swojej zguby, był otyłym brunetem, któremu wiek nakreślił pokaźne zakola. Czarny, wyszywany wams, nałożony na białą koszulę z bufiastymi rękawami wskazywał, że musiał być nieźle sytuowany. Materiał bowiem był bardzo solidny, a w dodatku wyglądał na nowy. W środku lata wszystkie ubrania w Novigradzie były drogie, bo sprowadzane przez statki tkaniny osiągały na rynku wysoką cenę, a krawcy chcieli sobie inwestycję odbić natychmiast.

Francesca widząc całe zamieszanie ruszyła w tamtą stronę. Gdy znalazła się już blisko większość spojrzeń, wyszukujących sygnetu na ziemi skierowało się w jej stronę.
- Szukać go, gdzie on jest! - poganiał ich otyły mężczyzna, zupełnie ignorując wampirkę, co ją trochę poirytowało.
- Może ja będę mogła w czymś pomóc, co tu właściwie się stało? - spytała zdziwiona.
- Prosze tu nie pochodzić, zginął naszemu rajcy ważny przedmiot - dostała zdawkową odpowiedź od bodajże jednego z jego sługusów.
- Czy ktoś coś widzi? Na bogów powiedzcie, że go widzicie! - mówił z przejęciem nie odrywając oczu od ziemi.
- Tyle zachodu o jakiś pierścioneczek? Panie rajco, ja co tydzień gubię jeden, nie ma się co tym przejmować. Na przykład w tamtym tygodniu, zgubiłam broszę mojej babci - prowokowała dalej.
- Kobieto, to nie zwykły pierścień! To sygnet... ale nie istotne, musi gdzieś tu być. Nie ruszać się, będziecie tu wszyscy stali dopóki go nie znajdziemy - rozkazał przywódczo. Jednak nie na wszystkich poskutkowało. Część osób już zdążyła rozpłynąć się w tłumie, na co przejęty rajca nie mógł nic poradzić. Jedynie jego przydupasi czujnie obserowali ziemię, jeden nawet na kolanach zaczął szukać zguby.
- No dobrze, skoro na nic nie mogę się przydać. Idę na lampkę wina i panu rajcy również zalecam. Na ukojenie nerwów. Życzę, żeby sygnet się znalazł - skłoniła się elegancko i zatrzepotała urokliwie rzęsami. Najwyraźniej baron uznał receptę Liska za niebywale trafną, ponieważ nagle zaniechał poszukiwań i dołączył do niej.
-Nie wracać mi bez sygnetu! -rozkazał jeszcze swoim podwładnym po czym zaproponował kobiecie ramie do oparcia. Ta nie odmówiła, miała nadzieje dowiedzieć się co nieco, o błyskotce, którą posiadała. Rajca podprowadził de Riue do stolika przy ścianie naprzeciw wejścia. Okna wychodziły na małe podwórze, na którego środku stała równie mała fontanna.


Mężczyzna szarmancko odsunął jej krzesło po czym zamówił jedno z najlepszych win w siedmiu świecach. Francesca żałowała tego, że była tu pierwszy raz. Wytworna, aczkolwiek nieduża sala nadawała niezwykłego klimatu. Co istotne świece umieszczone były na każdym zajętym stoliku. Dziewka karczemna zbierając zamówienie przynosiła na stolik kandelabr.

Po upiciu kilka lampek wina i rozmawianiu o dupie maryni Francesca postanowiła ponownie zacząć temat sygnetu.

- Widzę, że wciąż cię martwi. To chodzi o ten pierścień prawda? Naprawdę był taki ważny dla ciebie? - wampirka już zdążyła przejśc z rajcą na “ty”. Zrobiła niewinną i współczującą minkę, po czym czekała co na ten temat ma do powiedzenia.
-Czy był ważny? Ależ on był cholernie ważny... jakie był, tak w ogóle? Jest ważny - poprawił się zaraz. -To stempel portowy przecież.
- Stempel w pierścieniu? Myślałam, że takie rzeczy są szczelnie zamknięte... - zamyśliła się chwilę, tak naprawde zastanawiając się co szykuje tym razem Damaza - Ale nie martw się na pewno się znajdzie, przecież nikt ot tak nie mógł sobie go przywłaszczyć - kobieta czule go pogładziła po tłustym ramieniu.
-Musi się znaleźć - stwierdził, spoglądając nerwowo na swoich ludzi, pogrążonych w beznadziejnych poszukiwaniach.Tymczasem zapadał zmrok, Francesca, żeby zdążyć musiała się troszkę pośpieszyć. Pośpieszyć? Ha! Doskonale wiedziała, że Damaza będzie na nią czekał, w końcu posiadała coś bardzo ważnego. Jak już dowiedziała się co, przestała odczuwać presję czasu. Półelf praktycznie nie zwrócił na nią uwagi podczas spotkania po latach, zdawała sobie sprawę, że się śpieszył, jednak to było kiepskie wytłumaczenie. Chciała się z nim trochę podroczyć, także z lokalu wyszła grubo po zmroku. Oczywiście znalazła jeszcze cas na przebranie, w mniej rzucające się w oczy ubrania. Suknia choć była bardzo wygodna, nie nadawała się na przechadzki po mieście. Włożyła więc czarny zdobiony gorset, rękawice oraz długie buty z cholewami. Do tego miała na sobie, krótkie spodnie ze skóry, które zrobił jej na zamówienie pewien krawiec. W butach ukryła swoją ulubioną broń - dwa sztylety, z którymi zawsze czuła się bezpiecznie.

Idąc przez Nowe Miasto w kierunku Bramy Zbożowej, wampirzyca mogła podziwiać miejską architekturę. Dzielnica składała się głównie z budynków solidnie zbudowanych, z drogich materiałów - wypalanej cegły, piaskowca, solidnych dębów - ale zazwyczaj zupełnie pozbawionych smaku. Kiczowate freski zdobił frontony, paskudne rzygacze wieńczyły rynny w najdroższych posiadłościach, ot nowobogaccy chcieli się pokazać.
Bo i Nowe Miasto było domem dla cieszących się renomą kowali, ślusarzy, odlewników, złotników, cieśli i kogo tam jeszcze licho przywiało. I to ras najwyraźniej wszelakich, bowiem Francesca dostrzegała w architekturze akcenty elfie, czy krasnoludzkie. Ale mogł to być zwyczajne zapożyczenia.
To, co jednak po drodze szczególnie rzuciło się kobiecie w oczy to ogromna, kryształowa kopuła budynku usytuowanego tuż przy miejskich murach. De Riue co prawda nie wiedziała co budowla kryje, ale na pewno coś bogatego - tylko bogaczy byłoby stać na takie ilości kryształu, by zbudować z niego cały dach.

Do Bramy Zbożowej prowadziła tylko jedna droga, czyli przez Wyspę Spichrzów. Jak sama nazwa wskazuje, był to miejski magazyn zbóż wszelakich, spławianych w dół rzeki przez okoliczne chłopstwo. Rudowłosa przeszła zatem po mostku na wyspę i skierowała swe kroki ku murom, po drodze zdążywszy jeszcze przyjrzeć się dziwacznej konstrukcji, zwisającej nad rzeką niczym Żuraw. Gnomi pomysł jak nic.


No i wreszcie była przed bramą. Tak jak miała być - po zmroku. Na pewno nie przed zmrokiem, bo ten zdążył minąć godzinę, czy półtorej temu. Jeden strażnik, oparty leniwie plecami o mur rzucił spojrzeniem w kierunku Francesci, ale to było na razie na tyle. Opodal kręciło się jeszcze paru miejscowych, którzy wyraźnie w trakcie dnia z robotą się nie wyrobili i nieśli jeszcze do magazynu jakieś pakunki.
I jeden obdartus, siedzący na drewnianym pomoście i uśmiechający się w dobrze znany Liskowi sposób. Kobieta podeszła do niego z pełnią gracji, lekko się uśmiechając.
- A co to za strój? - spytała ściszonym głosem - trochę nie podobny do ciebie.
-Co to za strój? A niech to zaraza, baba w spodniach będzie mi stroje wypominała - zaśmiał się o wiele za głośno, jak na kogoś kto chciał się spotkać w konspiracji. -Co się stało z suknią? Pięknie w niej wyglądałaś.
- Wolałam nie rzucać się w oczy, ale jak będzie okazja może ją jeszcze kiedyś włożę... - uśmiechnęła się subtelnie - ciesze się, że cię widzę . Żywego.
-Cholera, miałem nadzieję, że będziesz ją przy mnie zdejmowała, a nie zakładała - łobuzerskie podrywy były jedną z cech Damazy. Maską, skrywającą mroczniejsze tendencje. -Ja też cieszę się na twój widok. Istny czerwony promyk - kadził z kpiarskim uśmiechem. -Ile to już lat minęło?
- Szkoda czasu na liczenie... lepiej powiedz po co ci stempel portowy... - przeszła od razu od rzeczy. - może mogłabym ci w czymś pomóc?
-Stempel? Jaki stempel? Po tych wszystkich latach pamięć już nie ta - lata zaczynały się już odciskać na półelfiej twarzy, kurze łapki wokół oczu, pierwsza siwizna na skroniach, ale chłopięce wygłupy dalej się go trzymały.
- To moge go zatrzymać? Miło z twojej strony, że od razu zasypujesz mnie błyskotkami...
-Nie wiem kto Cię nazwał Liskiem, ale to był przebłysk geniuszu - stwierdził i udał naburmuszoną minę. -No już, pokazuj pierścień, albo zaraz sam zacznę go szukać tam, gdzie go zostawiłem - zagroził. Kobieta uśmiechnęła się łobuzersko.
- Och jaka ze mnie niezdara, chyba zostawiłam go w swoim pokoju - zaczęła obszukiwać kieszenie z odbijającym się na twarzy zakłopotaniem.
Damaza poderwał się naraz z desek pomostu i w dwóch krokach zbliżył do rudowłosej.
-Czyżbyś myślała, że nie spełnię mojej groźby? - zapytał spoglądając w oczy Francescy.
- O to akurat bym się nie martwiła - przejechała palcem po jego torsie, skrzywiła się lekko widząc obdarte łachmany. Zapamiętała go jako bardzo eleganckiego jegomościa. I chociaż ubranie mógł zmienić, to natura pozostała u niego ta sama, bowiem już po chwili de Riue poczuła silne, męskie dłonie zaciskające się na jej pośladkach.
-Hmm... tu go nie ma. Powinienem go szukać niżej, czy wyżej? - zapytał.
- Jak na razie go nie mam - wyrwała się z uścisku. Uwielbiała się z nim droczyć, właśnie teraz sobie przypomniała jak bardzo.
-Nie uwierzę, dopóki nie zdejmę z ciebie tych wszystkich łaszków i ich nie przeszukam - stwierdził z uśmiechem. Rzucił jednak spojrzeniem nad ramieniem wampirzycy i już poważniej dodał. -Ale tym możemy zająć się z dala od oczu zaspanego wartownika.
-Dobrze w takim razie, jedak swój skarb dostaniesz dopiero jak mi wszystko opowiesz... - szepnęła mu do ucha, drażniąc lekko ucho językiem.
-Umowa stoi - zapewnił.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline