Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2012, 21:03   #306
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Nox Arcana - Vampire Exorcism - YouTube

Szliśmy ramię w ramię. Chociaż w tym stwierdzeniu było trochę kłamstwa. Ubezpieczaliśmy się, lufy podążały za wzrokiem minimalizując liczbę ślepych pól. Obaj przeszliśmy szkolenie w tym zakresie i to powinno mi dać do myślenia. Powinno... Ale nie dało, zrozumienie przyszło później. Za późno. "Andy" zbyt często się "potykał" nie osłaniał mnie należycie. Ale nie zwróciłem wtedy na to uwagi.
Już mieliśmy dojść do celu, bez problemu, zastawić bombę i uciec. Banał. Świat uratowany. A jednak nie. Trup, którego znaleźliśmy był bardzo podobny do poprzedniego z tym wyjątkiem, że temu tu ktoś wyrwał gardło i był inaczej uzbrojony. No i z plecaka dochodziło tykanie, ktoś nastawił bombę. Podszedłem ostrożnie, przykucnąłem. Pięć i pół minuty. Świetnie.
Gdy już miałem wstać zobaczyłem jak trup otwiera puste, martwe oczy. Usta wcześniej zesztywniałe poruszyły się i dobyły z siebie niewyraźne słowa.
- Cześć, debilu .
Parę cennych sekund zajęło nim poskładałem wszystko do kupy. Zakląłem. Skojarzyłem powitanie moje i Fostera. Tylko, że sytuacja ni cholery nie pasowała mi do łaka. I co on by tu do jasnej cholery robił?
- Siema Charli.
Złapałem karabin pod pachę i telekinezą pozbyłem się waty z uszu , wolną ręka wyciągnąłem glocka i wprowadziłem myślą nabój do komory. Klamka w tempie błyskawicznym wylądowała za paskiem. Błyskawicznym jak dla mnie z pewnością nie na łaka. Obserwowałem jak trup wyszczerzył się w upiornym uśmiechu i wydał z siebie rzężący dźwięk, coś co przy dobrej woli można było uznać za śmiech. Z rozszarpanego gardła wbrew wszystkim zasadom rządzącymi światem znowu wydobył się głos.
- Charlie, Grosvenor... Maski, wszystko to tylko śmieszne maski, Caine. Ale karnawał się kończy, czas po sobie posprzątać.
Nie zadrżałem, nie zakląłem nawet, wszedłem po prostu na wyższe obroty. Twarz stała się maską o której mówił ten popieprzony kocur. Jasne, powinienem srać po gaciach ale już jakiś czas temu załapałem, że to kiepska metoda na przetrwanie. Zegar tykał więc postanowiłem skończyć z elokwencją.
- Do rzeczy.
- Musimy to zakończyć, to wszystko dookoła, połączyć co rozdzielone, zamknąć krąg, który rozerwaliśmy... Ale dość srania patosem. Tęskniłeś?
- Jak jasna cholera. Ostatnio jakoś nie mieliśmy okazji pogadać. A właśnie dzięki za ratunek, spóźniony ale jednak. To o jaki chuj Ci chodzi? Że tak zmienię temat.
- Widzisz, mój stary przyjacielu, cały ten bajzel dookoła, zniszczenie, wojna wróżek. W pewnym sensie, my to zaczęliśmy. I my możemy to zakończyć. My i Andy... kiedy wróci.
No tak... Mój partner sobie poleciał hen wysoko. Błysk i zamiast kolesia jest odlatujący ptaszek. Był już człowiekiem (albo mieszańcem), psołakiem podległym Benedyktowi a teraz ptakiem. Pewnie jeszcze Faerie o pedalskim imieniu Filip i twórczej ksywce Dorotka. To dlatego wcześniej zachowywał się jak ciota nienawykła do broni. Nie był żołnierzem a odmieńcem.
- My? Śpiesz się bo zaraz wylecę w powietrze o ile to nie iluzja.
- To? - zastygła szyja trupa przekręciła głowę w stronę bomby - Nie, to nie iluzja. Tylko mało istotny element dekoracji.
- Co dostałeś w zamian za zamknięcie kręgu? Legion? Dziesięć? Muszę Ciebie zmartwić, nie przywrócisz Mythosa. To już się stało.
- Mythos to pionek w grze. Góra wieża lub konik. Biały, czarny...bez znaczenia. Ty jesteś czymś więcej, Caine. Czymś znacznie ważniejszym. Nie potrzebne nam żadne Legiony, MY jesteśmy Legionem.
- Szczerze? Pieprz się.
Minimalnie skorygowałem lufę, na tak bliski dystans nie musiałem nawet podnosić karabinu do ramienia. Karabin szarpnął jak ja pierdolę i jeszcze trochę, łuska odbiła się od ściany, zaśmierdziało prochem a półcalowa kula poleciała prosto w łeb trupa roznosząc go w drobny mak, ściana zafarbowała się na czerwono ale usta zostały. Jak chora parodia uśmiechu kota z Cheshire
- Tfu. To... było nieuprzejme. - usta jakimś cudem wykaszlały kawałki mózgu - Dobra, jak... jak sobie chcesz.. więc, na czym to ja? Acha, Mythos. Widzisz, różnica między Mytohosem a tobą, między... Mythosem a nami.. jest taka, że on... on to kolejna figurka na szachownicy.. a my... ty i ja, Caine, jesteśmy... my dwaj jesteśmy... śmy... .
Usta rozkaszlały się plując krwią, tkankami i chuj wie czym jeszcze. Wydawało się, że skurwiel padł, czar się skończył. Jasne nie ze mną te numery. Nie zaskoczyło mnie gdy marionetka łaka, który kiedyś był Fosterem, zerwała się i wyciągnęła do mnie ręce wydając z siebie syk.
- Jestessshmy szachownicą!
Krok w tył, obrót. To był tylko dym i lustra nie zagrożenie. Zobaczyłem lecący na mnie czarny, wielki kształt. Pazury wielkości noży. Ponoć czas w takich sytuacjach się zatrzymuje, życie leci przed oczami i tak dalej. Pierdoły. Nie miałem czasu na ucieczkę, na podniesienie karabinu. Zebrałem wszystkie siły. Tak jak w necrofagi czy na Targowisku moc zdawała się nie kończyć, upajała ale ja już wiedziałem że to mit. Zebrałem ją i umieściłem w głowie Zdechlaka a potem kazałem jej napierać od środka. Nie działało, czułem to. Naciskałem dalej. Krew w ciągu tych sekund zdążyła buchnąć mi nosem, czułem jej smak w ustach. Udało się, głowa bestii eksplodowała ale cielsko siłą impetu wylądowało na mnie, poczułem ból z zdanych mi ran. Moja głowa nawalała jakby sama chciała eksplodować. Z oczu popłynęły łzy, krwawe.
Ciało łaka przemieniło się w bezgłowe truchło kota z dwoma ogonami. Nie miałem siły zrzucić go z siebie. Nie miałem siły nawet sięgnąć po ostatniego papierosa. Zamknąłem oczy. Zaraz ktoś przyjdzie. Dorotka. Damy radę. Zdążymy... Zdążymy to naprawić. Na pewno....

Somewhere Over The Rainbow - Mago de Oz ( SUBTITULADO ESPAÑOL INGLES ) - YouTube
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline