Bociek opuszczał świątynię w całkiem dobrym humorze. W dużej mierze z powodu bogatego łupu, jaki wiózł. Wbrew obawom Durina (który jakoś podsłuchał naradę z Zebedeuszem), nie zamierzał sprzedawać księgi mrocznych zaklęć pierwszemu lepszemu kupcowi. Pomniejsze książki - to tak, ale magiczny tom był, za namową żaka, przeznaczony dla Grafitowych. Pozwoli wkupić się w ich łaski, udowodnić swą wartość, a i zarobić. Dobrze jest łączyć przyjemne z pożytecznym.
Jednak im dłużej jechali, tym bardziej humor giermka się psuł. Raz, że padało. Dwa, że przed nimi maszerowała armia żywych trupów. Trzy, że wino, które znalazł w świątyni zupełnie mu nie smakowało. Nijak nie umywało się do tileańskiego, które przywiózł w bukłaku, a które zdążył już wypić. Tu, w Imperium nie potrafili robić wina - zawyrokował Marko. Być może to kwestia mniejszego nasłonecznienia, może gorszych winogron, a może braku kultury wytwórstwa. Dość powiedzieć, że giermek krzywił się popijając trunek i coraz bardziej rozumiał Franza, przezywającego winko szczynami.
Był i czwarty powód. Schtadtdorf. Trupy. Dzieci. Być może von Storch był beztroskim łotrem, ale takiego widoku nie potrafił przyjąć lekko. Spalili je - cóż było począć? Po widoku pomordowanej dziatwy, Bociek zmarkotniał jeszcze bardziej i, zapewne ku uciesze Durina, całkiem darował sobie czarny humor. Na postojach metodycznie i z zacięciem drapał za uchem psa, nie bardzo wiadomo, czy chcąc uspokoić jego, czy siebie.
Faktoria. Pierwsi żywi ludzie, nieświadomi zagrożenia. Bociek przywitał się: - Marko von Storch - podobnie jak Detlef, nie dodał wagi swoim słowom... choć w rodzinnych stronach zwykł używać formuły "Marko von Storch. Pieniądze albo życie."
Przeszedł do konkretów: - Wy tu, Allintz, mało wiecie, co się dookoła dzieje. Powiedzcie, dawno gościliście jakichś wędrowców?
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
Ostatnio edytowane przez JanPolak : 06-09-2012 o 22:42.
|