Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2012, 07:48   #9
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Ed siedział naprzeciw starszego faceta, który mimo słusznego wieku i dzięki technologii, wciąż trzymał się życia niczym stary i groźny niedźwiedź górskiego lasu.
- Fuchę mam szefie na boku, to i wolne wziąć chciałem. Junior poradzi sobie beze mnie. Towar już niemal gotowy. Zostały detale. Materiał jest czysty jak łzy panienki przenajświętszej.
- Że jaka to robota mówiłeś? – zapytał stary Jorgensten przelotnie patrząc na Waltersa między gaszeniem skręta a odpalaniem kolejnego peta. Ponoć palił jak piec martenowski odkąd wszczepili mu nowe, nie do zdarcia płuca.
- Nie mówiłem. – uśmiechnął się krzywo Ed. – Sprawa jest błaha, zresztą wolałbyś nie wiedzieć. Pomagając komuś mam okazję wyrównać rachunek z kicia. I jeszcze nieźle zarobić.
- Jak mówisz, że Junior se poradzi, to niby nie ma sprawy... Ale chłopaków nie potrzebujesz?
- Nie. Będę wycierał się po mieście przez kilka dni z kolorowymi. – parsknął śmiechem. - Ponury dzień. Słota. - rozłożył ręce.
- Biznes jest biznes. – Swen pokiwał głową. – Znałem kiedyś jednego smolucha, co mi w pamięci szczególnie został.

O nie! – Walters sięgnął w stronę papierośnicy obróconej ku niemu przez szefa. – Kurwa tylko niech nie zaczyna znowu pierdolić o tym co było chuj wie ile lat temu... – Ed uśmiechnął się przeciągając w palcach skręta.

Jednak Jorgensten tylko spojrzał jakby przez szczerbinkę z założonych w krzyżaczek na stół harleyowych butów, na wiszącą nad zasłoniętymi żaluzjami gablotkę, w której za szkłem wisiała czarna kurtka motocyklowa z tagiem Sgt at Arms, lecz nic więcej nie powiedział. Walters odpalił fajkę nie przeszkadzając w zadumie starego.
- Taaak. – Jorgensten ocknął się kiedy żar przypalił mu palec. – Tylko smrodu dla Aniołów nie narób. – poradził spokojnie, lecz Ed nie jeden raz słyszał ten jego ton głosu, który bynajmniej sugerował lekkość wypowiadanych słów.
- Jasne.
- Coś jeszcze?
- Nie. A właściwie tak. Słyszałeś o dzisiejszych kangurach przed świtem.
– wyraźnie stwierdził Ed. – Chcesz żebym kazał chłopakom powęszyć, kto zaczyna regularnie u nas homeruny zapierdalać?
Jorgensten przyjrzał się mu poważnie, że aż trochę gorąco się Waltersowi zrobiło.
- Nie, no spoko, tak tylko pomyślałem, że trzeba im szybko łeb ukręcić, dla przykładu.
- Chłopaki mają co robić. Będziesz się szwendał na mieście to sam się rozejrzyj.
– zawyrokował starszy gość o pokrytej zmarszczkami i bliznami twarzy.
- Ja? – bardzo chciał aby aby jego mina sugerowała, że się wolałby w język ugryźć niż tym zajmować.
- No chyba, że nie ja. – Jorg uniósł siwą brew marszcząc czoło. - Jak co znajdziesz to melduj dla Juniora. Chcę wiedzieć kto i co pierdolnął z tego wozu dla naszego kochanego „Korpu”. Jaja im urwę.
- Okay. – Ed zgasił niedopałek w mosiężnej popielnicy. – Jak się da to się zrobi.



***



Wsiadł na motor, który stał w rzędzie kilkudziesięciu mu podobnych, ustawionych wzdłuż chodnika. Zakładając kask dostrzegł w oknie na piętrze znajomą sylwetkę Audrey. Blondynka posłała mu wraz uśmiechem całusa zdmuchniętego z otwartej dłoni. Puścił jej oczko. Głupia dupa, pomyślał odjeżdżając.

Zaparkował przed wejściem do włoskiej spelunki. Kiedy stanął w drzwiach, właściciel na jego widok uśmiechnął się przymilnie.
- Bongiorno!
- Sie masz... – Ed zawiesił głos w pamięci szukając imienia pseudo italiańca – ... Gialetti?
- Johnny, Eppsi... – szybko poprawił go facet, na co Walters przepraszającym gestem teatralnie pacnął się dłonią w czoło, jakby doprawdy mógł to zapomnieć! - Bene, bene! – Johnny wytarł spocone ręce w czarny garnitur z połyskiem. - Zapraszam!

Ed rozejrzał się po knajpie szukając wzrokiem znajomych twarzy. Musiał chyba być pierwszy. Od razu wpadł mu w oko stolik w kącie pod oknem z tabliczką „Reserved”. Mijając ludzi podszedł do upatrzonego miejsca i przetrącił rezerwację. W dupie miał, że mogła nie być jego nowych kolegów i koleżanek. On przecież nie rezerwował żadnego stołu. W powietrzu unosiła się włoska melodia rodem z głośników italiańskiego sklepu spożywczego, jakich jeszcze kilka z sentymentu było w Małej Italii. Tutaj ten joint był jednym z reliktów makaroniarzy mieszkających na Brooklynie.




***



- Spiridion... Jak to ten sam, to szczurkowata gadzina od małych przekrętów. Działa na tym terenie. Jak go zobaczę to rozpoznam raczej na pewno. Albo głupi jest frajer, że palce macza w tym towarze bez wiedzy i zgody Aniołów, albo ma naprawdę duże facet jaja... albo plecy... – Walters wzruszył ramionami. - Na mieście nie wiadomo kto rąbnął przesyłkę. Miesiąc temu ktoś zrobił Umbrellę, też na samowolkę na tym terenie... Może to ta sama ekipa. No i znaleźliście tam coś na rozjazdach? – zapytał Ed posilając się zamówioną lazanią. – Czy pozamiatali koncertowo? - wypełnił swój kufel po brzegi z pękatego pichera patrząc po twarzach nowych znajomych. Czarnego, Rustlera, Żółtej, Krótkowłosej i Gajera.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline