| Hejka Szarleju
Sprawę widzę tak, że pomiędzy książką a naszą przygodą jest jakieś 20 parę lat różnicy, i sytuacja różni się co najwyżej lekko ilościowo, ale nie jakościowo. Powiedzmy, że wron jest więcej o jakieś 200 głów niż książkowe 1000.
Natomiast rycerze w oksydowanych zbrojach nie jeżdżą po białym śniegu. Śnieg jest brudny, nie tylko dlatego, że obecnie łażą po nim Skagosi. Strażą rządzi Qorgyle, szlachcic rodu poniekąd znacznego, ale z której strony by nie patrzeć, truciciel i morderca własnej rodziny. Doradza mu Pierwszy Zwiadowca Ulmer - kłusownik, człek z gminu, którego znalezienie w stanie trzeźwym, dopóki nie wyprawia się za Mur, jest tak samo niecodziennym wydarzeniem jak mięso w serwowanym w Czarnym Zamku gulaszu. Jest i 1. Budowniczy Farwynd - lord iście całą gębą. Mógł odziedziczyć chałupę krytą łupkiem na wyspie, którą można obejść w 3 minuty - więc wolał zbójować. Hugo Flint, 1. Zarządca, też nie powala splendorem swego urodzenia - on jest człowiekiem z klanów, a ci, chociaż każdy potrafi zamachnąć się jakąś bronią, są najzwyklejszymi w świecie pasterzami owiec, beeee beeee. Żaden z nich nie trafił na Mur dla idei, bo im się chciało bronić Królestwa. Teraz to robią, z różnych przyczyn, najlepiej, jak potrafią. Albo i nie.
Oczywiście, mamy i ludzi, którzy tu są dla idei. Sztandarowym przykładem nieuleczalnego ideowca jest nasz-honor-i-życie-dla-Nocnej-Straży Półręki, człowiek legenda, ostoja zasad, moralności, honoru i czego tam sobie jeszcze chcecie... a przypadkiem również człowiek z gminu. Tacy ludzie tu są i bywa, że jak mają siłę przebicia, potrafią swoimi ideami zarazić innych. Sprzedać wizję, że wszystko, co tu robimy, ma głęboki i niezbywalny sens. Mamy i rycerzy, i to w różnym typie - od nawiedzonych paladynów po raubritterów, którym w którymś momencie noga powinęła się na ścieżce zbrodni. Większość szybko się zorientowała, że bardziej niż oksydowana zbroja przydają się tutaj wełniane onucki. Mamy nawet i pojedynczych przedstawicieli wielkich rodów.
Jednak w przeważającej masie Nocna Straż to zbieranina byłych zbójów, kłusowników, piratów, złodziei, stręczycieli, ludzi, których przyciągnięto tu w klatce, skazanych za morderstwa, gwałty i jeszcze potworniejsze rzeczy. Ludzi, którzy tu przyszli sami, bo Straż kiepsko bo kiepsko, ale jednak regularnie karmi swoich członków. Ludzi, których w kupie trzymają i pchają do przodu jednostki ideowców czy szlachty, której się chce choćby ze względu na zwykłe poczucie odpowiedzialności i przyzwoitości.
To jest też powód, dla którego w prologu wierchuszka Straży tak się trzęsie nad tym biedakiem Aidanem. Oni go znali, czują, że nie byłby zdolny do czegoś takiego. A jednocześnie, chociaż takie słowa nie padły - wiedzą, że mamy w Straży takich, którzy taki czyn popełnią z marszu. I nie będzie im potem jego wspomnienie mąciło spokojnego snu.
Pewnie, że jest pewien etos w byciu nocnym strażakiem. Nawet teraz - złożenie przysięgi nobilituje. Sprawia, że człowiek z gminu może dochapać się zaszczytów, na które nie ma szans nigdzie indziej. Niczym niezwykłym w Straży jest, że syn sparszywiałej dziwki dzierży komendę nad zwiadem, w którym oprócz podobnych jemu jest bękart lorda wychowany w zamku. Do tego ta ofiara z własnego życia, którą każdy z wron składa właściwie każdego dnia - będziemy od czasu do czasu uderzać w górnolotne i wysokie tony, bo one nierozerwalnie wiążą się z byciem w Nocnej Straży i już. Ale na co dzień - śnieg będzie brudny. |