Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2012, 20:22   #13
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Tsun Tsun~

Hana śniła. Widać było, że nie były to przyjemne marzenia senne. To wymruczała jakieś niezrozumiałe słowo, to przewróciła się na drugi bok, to próbowała odsunąć od siebie coś niewidzialnego. A temu wszystkiemu towarzyszyły niezbyt ładnie wyglądające grymasy, które mogły symbolizować strach.
Faust uśmiechnął się widząc dziewczynę, która usilnie próbowała emanować siłą w świecie, który aż pragnął uczynić nas słabymi, przetarł ręką włosy i cicho podszedł do dziewczyny. Z perspektywy widza wyglądało to tak, jakby w jego rękach zmaterializowała się lekka, cieńka narzuta. Chłopak zatrząsnął lekko głową, jakby dając znać otoczeniu o jego zamiarach, po czym delikatnie przykrył dziewczynę. Ta zadrżała, gdy na jej ciele pojawiła sie dodatkowa ochrona przed zimnem, jakby jej ciało działało wbrew zasadom logiki. A może rzeczywiście tak było? Chwile później powoli otworzyła oczy. W fiołkowych tęczówkach aż nadto wyraźnie widać było strach.
- Hana, wszystko w porządku? - możliwe że był to przekaz pozytywnego myślenia jej umysłu, jednak biorąc pod uwagę postronnych świadków - bliżej temu było do słów wypowiedzianych przez przywdzianego w czerwoną koszulę chłopaka.
Zamrugała, jakby słowa te zostały wypowiedziane w obcym języku, który kiedyś znała, lecz zdążyła go zapomnieć i musiała przypomnieć sobie właściwe znaczenie tego zdania.
- N-nie. - stwierdziła w końcu, podnosząc się do siadu. Jej ciało wyraźnie drżało a ona sama poszukiwała wzrokiem czegoś w trawie.
- Coś stało się gdy spałaś? - zapytał będąc nieco zmieszanym - nie miał niczego, co możnaby nazwać doświadczeniem gdy przychodziło do tego typu spraw. Przynajmniej o ile pamiętał cały swój, jakże zresztą skromny, żywot.
Odczekała chwile zanim odpowiedziała, biorąc przy tym kilka głębokich oddechów.
- Sen. Tylko i aż sen. - wyrzuciła w końcu z siebie - albo raczej wyszeptała.
- Czy mogę jakoś pomóc? - zapytał do bólu szczerze, zapominając o wszystkich maskach, knowaniach i swych własnych celach. Mimika jego twarzy nie emanowała jednak szczególnym przywiązaniem, czy też troską - raczej ciekawością.
- Podaj mi rękę. O co poprosiła, zostało jej dane. Hana chwyciła rękę mężczyzny i użyła jej, aby podnieść się na nogi. Wyszło jednak na to, że dodatkowo zmuszona została do oparcia się o niego, gdyż drżące ciało nie było w stanie same się utrzymać.
- Wątpię, abyś mógł pomóc bardziej. - powiedziała cicho, smutnym tonem.
- Zawsze mogę cię ponieść. - roześmiał się, zaś wraz z ruchem jego głowy, dwa kolczyki zadzwoniły radośnie. - Ale tylko trochę - dodał po chwili nieco ciszej, starając się by słowo trafiło niemalże w jej uszy.
- Jedyne co mógłbyś zrobić to zapewnić mi szczęście. Ale wątpię, abyś był w stanie to zrobić. - stwierdziła cicho a po twarzy można było wnioskować, że także szczerze.
- To zależy czy chodzi ci o chwilową przyjemność - bystre oko, czy może raczej ucho blondyna zdołało odnaleźć ciekawy punkt zaczepienia.
- O prawd... - urwała w pół słowa po czym puściła mężczyzne, jakby zauważyła, że popełniła karygodny błąd. Stała jednak wciąż blisko niego, nie wiedziąc, czy jej drżące nogi pozwolą jej odejść chociażby na kawałek. Ten zaś, jakby za złość dziewczynie złapał ją po raz kolejny, przyciągając na chwilę do siebie.- Bądź silna gdy musisz, odpoczywaj, gdy tylko możesz. - słowa chłopaka, choć wymyślone na poczekaniu brzmiały niczym te, głoszone w niektórych z boskich kultów. Hana jednak nie wyglądała na zadowoloną ani ruchem ani słowami Fausta. A przynajmniej na to wskazywało pokazanie zębów, nie w sposób charakterystyczny dla ludzi, czyli w formie uśmiechu - a bardziej zwierzący, mając pokazać groźbę.
- Grr... - czasem osobnik wyglądający na starszego od niej zachowywał się dziecinnie, przekomarzając się przy byle okazji. Nawet przed misją, która prawdopodobnie będzie ich ostatnią, w której sami stworzą sobie grobowiec, chwytał dzień. Za gardło. Ze złości kobieta zbladła momentalnie. Naturalnie blada, teraz wyglądała niczym kartka papieru. Wyglądało na to, że droczenie się dodało jej sił, gdyż była w stanie zarówno się wyrwać jak i z sporą siłą wyprowadzić uderzenie otwartą dłonią w jego twarz. Trafiła jednak w przestrzeń. - Oi, oi. Nie chcesz czegoś przekąsić? - zapytał najwyraźniej rozbawiony sytuacją chłopak. Możliwe, że były to prawdziwe odczucia, jednak w jego wzroku coś delikatnie się zmieniło. Czy chodziło tutaj o bliskość uderzenia dziewczyny, o jej płynność przechodzenia między agresywnością, a uległością - sam nie był w stanie powiedzieć. Zdążył jednak zejść z linii ciosu, nie wykonując żadnych szczególnych umiejętności. - Jesteś silna. - dodał po chwili, wyobrażając sobie, co mogłoby się stać gdyby zwyczajny, jak najbardziej szary, pozbawiony blasku i kolorów człowiek otrzymał ten cios.
- Pierdol sie. - odkrzyknęła, nabierając przy tym nieco kolorów.
- Po prostu się pierdol. - dodała ciszej, obracając się i odchodząc kilka kroków.
- Przepraszam, ojou - odparł, choć jego mózg aż prosił go, błagał na kolanach, ofiarowywał pieszą pielgrzymkę do domu pogody, oraz wszystko inne, co tylko możliwe, by odparł “chciałbym”, jego siła woli, czy też ogłada - zabroniła mu tego. W zamian jednak wykonał on mały, przepraszający ukłon.
- To tylko puste słowa. - odparła, nawet się nie odwracając.
- Chciałem pomóc. - odpowiedział bez chwili zawahania, niemal naturalnie.
- Może będzie lepiej, jeśli w przyszłości nie będziesz pomagał? - odparła, widocznie obrażona.
- Jeśli tego pragniesz, ojou-sama - tym razem jego riposta miała w sobie trochę tego, co żywi nazywają komizmem, ironią. On jednak powiedział do szczerze, bez ukrytych pragnień, a przynajmniej... tak wyglądał.
- Dokładnie tego pragnę! - odparła, obracając się gwałtownie. Jej słowa były wypowiedziane głośno i gniewnie. Wbiła fiołkowy wzrok, pełny złości, w mężczyzne.
Rycerz dotychczas siedzący nieopodal, cały czas przyglądał się sytuacji. Nie potrafił nic z siebie wykrzesać na temat tego, czego był świadkiem. Od czasu do czasu wydawał z siebie dziwny “burkot” przekręcając głowę to na jedną to na drugą stronę. Wiedział też, że lepiej nie stać blisko Hany gdy ta się przebudzi.
- Po co... te nerwy... - Rzekł raczej cicho, ni to do towarzyszy ni to do siebie. Odpowiedź Hany była krótka, treściwa i charakterystyczna dla niej: głośne parsknięcie.
- Lepiej teraz, niż w trakcie próby, nieprawdaż Calamity? - odparł Faust, wracając po raz kolejny do zwyczajnego, stonowanego, niemalże do bólu nudnego, szarego wbrew swej koszuli charakteru i tonu.
- Nie można... się z tobą... niezgodzić... - Pokiwał głową rycerz, po czym dodał.
- Mądry... z ciebie... człowiek... - rzekł to bez jakichkolwiek uczuć, zresztą jak zwykle.
- Może i mam w sobie coś mądrości, ale pewnie nie więcej niż każdy z was - skromność przemawiała przez niego. Po raz kolejny nie wybijał się ze schematu. Był nudny.
- Więcej masz w sobie z dupka. - dodała swoje trzy złote monety Hana.
Rycerz wzruszył ramionami, w dość energiczny jak na niego sposób. Swym pustym wzrokiem rozglądnął się dookoła. Reszty nadal nie było widać, a szaleństwo samo się nie powstrzyma.
Calamity podniósł się ciężko i złapał za “Despair”, po czym zarzucił oręż na plecy. W miejscu gdzie jest broda, pogładził się palcami lewej dłoni.
- Może... jakiś... sparing? - Zaproponował, choć nie spodziewał się poparcia tego pomysłu.
- Nie moje nerwy są najwyraźniej zszargane, za co przepraszam - odparł nieco radośniej niż powinien, by wraz z ostatnimi słowami skierować wzrok na kwiecistą przedstawicielkę płci przeciwnej. - Nie mówiąc już o - tutaj wskazał ręką otoczenie - naszej “arenie”. - dodał po chwili.
- Jest bardzo dobra. - odparła sarkastycznie.
- Zrozumiałe... - Rzekł krótko, choć przetworzenie tego co do niego powiedzieli zajęło mu krótką chwilę.
Rycerz uniósł swoją zbrojną rękawicę w górę, z lekko wysuniętym palcem wskazującym, jakby wpadł na jakiś genialny pomysł.
- Po prostu nasz piękniś jest mocny jedynie w słowach, brakuje mu jednak rzeczywistej śiły.
W jednej chwili Calamity trzymał swoją paczkę słodkości, którą potrząsnął zachęcająco, w stronę towarzyszy. Pomyślał że może chociaż to, trochę osłodzi czekanie.
- Co zrobić, gdy nie można go trafić? - zażartował, pokazując dziewczynie język. Ta odpowiedziała nienawistnym wzrokiem.
- Chcesz mnie sprowokować? - zapytała, ponownie blednąc.
- Prowokować cię, ojou-sama? - zapytał retorycznie. - Nigdy w życiu - dodał, wzrokiem szukając wsparcia po ścianach i dachach. Ledwo odwrócił on wzrok, Hana wystrzeliła niczym z procy. Chociaż biorąc pod uwagę szybkość jakiej nagle nabrała, bliżej było temu do balisty. Żywy pocisk leciał kilka minimetrów nad ziemią wprost na mężczyzne, jednak całość wyglądała tak, jakby przez niego przeleciała - tylko gwałtowne kołotanie jego kolczyków i małe rozdarcie na koszuli wskazywały na jakiekolwiek zajście. Gdy Faust znalazł się za nią, tylko i wyłacznie dzięki jej działaniom, a przynajmniej tak to wyglądało, przybrał minę potulnego szczeniaka. - Wykupię swe życie jakimś owocem? - zaproponował.
Calamity ponownie zastygł niczym posąg, przyglądając się sytuacji. Nie podejmował żadnych działań, nie dopóki nie zranią siebie nawzajem.
Hana przejechała kilka metrów po ziemi, wzbijając w powietrze masę kurzu. Obróciła się powoli a mężczyzna stał tam, gdzie był wcześniej.
- Oczywiście. - odparła, o dziwo, kompletnie spokojnie. Otrzepała odzienie z brudu, poprawiła włosy i wolnym krokiem skierowała się w kierunku swojego wierzchowca, jakby przed chwilą wcale nie próbowała nikogo zaatakować. Jej ciało przy tym powoli odzyskiwało mniej blady odcień skóry.
- Przepraszam - odparł nieco ciszej, jakby spokojniej. Po chwili rozejrzał się, tym razem znacznie ostrożniej, po otoczeniu. Na szczęście ich sprzeczka była tak krótka, że tłum gapiów nie wytyczył im ringu odcinając drogi ucieczki.
- Co to... było... - Wykrzesał z siebie rycerz, patrząc na Fausta.
Gdy tylko Hana dotarła do konia, wskoczyła na niego i zamarła, niczym posąg.
- Oi Hana, wszystko gra? - można by rzec, że porzucenie przez chłopaka honoryfikatorów świadczyło o tym, że zaczyna traktować coś chociaż trochę poważnie. Odpowiedzi zbrakło.
Rozpacz z niemałym hukiem wbiła się w podłoże, znów oferując podparcie dla rycerza, który usiadł ciężko i zaczął zajadać ciastka, po raz kolejny potrząsając paczką zachęcająco.
Reakcja mężczyzny mogła być zarówno właściwa, jak i całkowicie błędna - spokojnym krokiem ruszył on w stronę kobiety, której bladość wyjątkowo nie świadczyła o szlachetnych korzeniach, zaś powracanie kolorów wcale nie było związane z czymś, co mieszczanie lubią zwać katorgą na polu. Gdyby miasto zostało pokryte ciszą, jego kroki rozbrzmiewały by donośnie, raz za razem akcentując zbliżającą się do niej katastrofę, zwaną przez niektórych Faustem, przez innych oszustem, jeszcze inni lubili go zwać po prostu czwartym, jakby jego własne, nadane mu imię było czymś trywialnym w porównaniu do znajdującego się za nim numerka. Teraz jednak, w pełnym hałasu dniu powszednim, musiał od delikatnie wypowiedzieć nazwę odzwierciedlającą kwiat, gdy tylko zbliżył się na około jeden metr. Ona nie odpowiedziała. Jedynym ruchem jaki wykonała, było pociągnięcie za wodze. Ostatecznie obróciła się w jego stronę razem z całym wierzchowcem. Jej twarz nic nie wyrażała.
- Wszystko gra? - zapytał z troską. Odpowiedzi zbrakło, przynajmniej początkowo. Prychnęła jedynie cicho, niczym urażony, czarno-biały kot o fioletowych oczach. Brakowało jej jedynie ogona, którym mogłaby niezadowolona machać. - Wybacz. - usłyszała w odpowiedzi. Chłopak delikatnym, spokojnym ruchem unosił rękę w kierunku konia, jakby czekając na jej aprobatę, lub też jej brak.
- Nie wierze w szczerość twoich słów. - odparła krótko.
- Zapewne nie mam jak twej wiary uzyskać - prawda zawsze była bolesna.
- Dokładnie. - potwierdziła krótko jego słowa.
- Więc po co się starasz? - dodała po chwili. Kolejny ruch ręką, wierzchowiec zaczął się obracać, zmuszony do tego przez swojego jeźdźca.
- W takim razie po co żyć, skoro śmierć i tak jest pewna? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Dla przyjemności. - odparła natychmiastowo.
- I właśnie taki jest mój cel - odpowiedź również była szybka, niemal tak, jakby chłopak zrównał się z jej sposobem rozmowy. Nawet jego oddech wydawał się delikatnie zmieniać swój rytm, mogło to być iluzją, lecz dokładnie tyle samo osób potwierdziłoby że to rzeczywistość.
- Dla przyjemności, tak? Może nie jesteś tak mało warty, jak sądziłam. Może znasz przynajmniej podstawy funkcjonowania tego świata. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś irytujący.
- Może - podsumował krótko, zaś rytm jego oddechu zaczynał się niemalże zlewać z tym, możliwym do wyczytania z ruchów piersi dziewczyny. Jego oczy jednak ciągle utkwione były w jej, górującej teraz nad nim, twarzy. Uśmiechnął się. Temu gestowi odpowiedziało lekkie uniesienie brwi. I nic poza tym. Dopiero po chwili odwróciła głowę z wyraźnym poczuciem wyższości. - Ojou-sama - odparł żartobliwie, obracając się w stronę wielkiego rycerza. Najwyraźniej ciastka zaczynały zwyciężać batalię z dziewczyną o jego uwagę.
Calamity także zerknął na Fausta, przekrzywiając nieco głowę. - Częstuj... się... - rzekł krótko.
- Dziękuję - odpowiedział, zaś rytm jego oddechu, niemalże sposób oddziaływania jego ciała powoli wracał do tego, co ujrzeli wcześniej. Złapał za jedno ciasto, by po chwili rozpocząć jego konsumpcję.
Nieopodal zbieraniny bohaterów, zaczął zbierać się niewielki tłum gapiów. Głównie składał się on z ciekawskich dzieciaków i rodziców, którzy powstrzymywali swe dzieci przed zbliżaniem się do nich. W końcu niecodziennie widuje się w jednym miejscu takie osobistości. Z tłumu można było czasem wychwycić słowa “Szaleństwo”, “Śmiałkowie”, “Dziwaki”. W pewnym momencie rycerz poczuł delikatne szarpnięcia za kuc, będący ozdobą w hełmie.
Lekkie uderzenie piętami o boki konia a ten zaczął iść. Kolejne i wierzchowiec przyśpieszył, kierując się prosto na tłum. Maska obojętności spadła z twarzy Hany, ustępując lekkiemu uśmiechowi. Faust okazał się całkowitym przeciwieństwem reszty śmiałków. Po prostu odpalił sobie papierosa i rozsiadł się wygodnie. Jeśli młodziaki zginą - nie zmieni się nic. Przeprosiny z ich strony odniosą taki sam efekt. Po co więc się ruszać?
Wychodziło na to że pewien, odważny dzieciak znalazł sobie nową zabawkę. Z początku Calamity ignorował to, jednak po chwili odwrócił się przez ramię.
- Możesz... przestać? - Zanim skończył mówić pojawiły się kolejne, które zaczęły z każdych stron oglądać rycerza. A chwile później pojawiła się kawaleria - dosłownie, w postaci jednej Hany wraz z jej wierzchowcem, która wyraźnie nie miała zamiaru zatrzymać się na dzieciakach.
- Trzy. - krzyknęła głośno, gdy znalazła się naprawdę blisko.
Gdyby tylko mogli Faust i Hana pewnie wyczytaliby z twarzy rycerza, całkowite zmieszanie i bezradność.
- Oi, Oi, maluchy. Radziłbym wam przestać. Ojou-sama to jedna z rodziny królewskiej - poradził bezbronnym wykorzystując technikę absolutna i ostateczną - blef.

Oddział natrętnych szczeniaków niemal nie zwrócił uwagi na uwagi Fausta, czy wyliczanie Hany. Jedno z nich dosłownie wlazło Calamity na plecy. Kobieta nie przejęła się brakiem reakcji. Cóż, ostrzegła, czyż nie?
- Dwa! Jeden! - wykrzyczała, by w nastepnej sekundzie wykrzyknąć “zero”. W niemalże tym samym momencie wpadła w zgraje dzieciaków na rozpędzonym koniu.
W tym momencie, Calamity przestał być już tak interesujący. Banda dzieciaków rozbiegła się niczym pchły, a rycerz tylko uniósł rękę jakby zasłaniając się przed ewentualnym zderzeniem. Kobieta zaśmiała się, jakby pochodziła z jakieś dziczy. A może rzeczywiście tak było? Niezależnie od tego, wyraźnie usatysfakcjonowana i z szerokim uśmiechem na twarzy zaczęła krążyć wokół rycerza, zwalniając przy tym.
- I nie wracać! - krzyknęła radośnie. Rozgonienie bandy bachorów wyraźnie jej się podobało.
- To nie było... konieczne... przynajmniej nie rzucali... kamieniami... dziękuję... mimo wszystko... - Powiedział rycerz delikatnie się kłaniając.
- Do usług. - odparła, wciąż uśmiechnięta.
Jednak pofrunęło ich parę w stronę “dziwadła”, jednak żaden nie trafił. Calamity podniósł się gwałtownie i wydał z siebie nieludzki ryk. Większość istot zaczęła po prostu uciekać. Zaraz po tym, rycerz znów przysiadł.
- Wybaczcie...- rzucił pod nosem, gdyż to co zrobił nie było do końca dobrym posunięciem.
- Mamy spokój, to się liczy.
- To raczej ja powinienem przepraszać za brak reakcji - powiedział, wypuszczając dym z ust.
- Nikt się reakcji po tobie nie spodziewał. - rzuciła w jego kierunku, uśmiechając się przy tym słodko.
- Tsun, tsun - odparł cicho, z lekkim przekąsem.
Rycerz oczywiście nie załapał słów blondyna, więc zapytał.
- Co oznacza... Tsun?-
- To - odparł wskazując ruchem głowy dziewczynę, która prychnęła głośno w odpowiedzi. Wypuścił dym z ust, by po chwili wyrzucić papierosa - przestał mu smakować.
- Tsun... oznacza... kobietę... na koniu? - Zabłysnął Calamity.
Odpowiedzia był cichy, szczery i niewinny śmiech Fausta. - Nie, nie - zaprzeczył szybko. - Chodzi o kobietę miłą dla otoczenia - odparł, zaś akcent był tak oczywisty, że aż bolesny.
Istota w masywnej zbroi przekrzywiła tylko głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.
 
Zajcu jest offline