Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2012, 19:34   #34
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Ot, nic wymyślnego. - Odparł Aron na pytanie Yngvara. - Wiedźma będzie miała przy sobie lub w swej kryjówce księgę. Właściwie dwie. Swoją i tą skradzioną z książęcego pałacu. Ta druga będzie na pewno zabezpieczona, nie będzie jej jak otworzyć. Nawet jeśli, nic byś z niej nie odczytał, przyjacielu. Jest sprzed Pogromu, zapisana w cesarskich runach.

Oficer sięgnął po swój kielich i pociągnął całkiem spory łyk czerwonego wina.

- W dwa dni po „Szkarłatnej Wstędze” z Perimaru wypłynie statek, pełen moich własnych ludzi. Po drodze zahaczy o Blac'el'lat i odbierze z niego mojego wspólnika. Księgę cesarską dostarczysz jemu, tą drugą również, jeśli uda ci się ją dostać. Ów wspólnik zapewnić ma tobie bezpieczny powrót do Perimaru, byś mógł odebrać swą nagrodę. Statek nosi miano „Szafiru” i pływa pod banderą tegoż pięknego miasta. Czarny orzeł, szkarłatne tło. Proste do zapamiętania.

I gdy Yngvar już miał chwycić za klamkę, jego uszu dobiegło ostatnie zdanie Arona.

- Nie zawiedź nas.

W głosie dźwięczały złowróżbne nuty. Obietnica kary, jeśli postanowi ich zdradzić. Coś mówiło góralowi, że takiemu człowiekowi jak Aron Vrederic tr'Ayn nie będzie trudno znaleźć kogoś, kto zna się na zadawaniu bólu ponad ludzką wytrzymałość. Drzwi zatrzasnęły się za jego plecami i ruszył w stronę miejsca, gdzie zacumowana miała być „Szkarłatna Wstęga”.

(...)


- Gdzie się pchasz z tymi dekoktami, idioto?! - Rozległ się donośny krzyk z kabiny kapitana.

Alchemik, którego znalazł Vonmir, zdawał się być profesjonalistą. Gdy tylko usłyszał o rannej kobiecie, zakręcił się i raz dwa był gotowy do drogi. Zdawać się mogło, że to tak dobre serce dodaje mu skrzydeł. Ale nie, zwyczajnie wywęszył dobry zarobek.

„Szkarłatna Wstęga” była statkiem porządnym. Na smukłych masztach łopotała owa bandera, którą opisała Yithnee nie tak dawno temu, kiedy jeszcze była zdolna do mówienia: srebrny jednorożec na czerwonym tle. „Wstęga” była okrętem handlowym, jednak na jej pokładzie wałęsali się zarówno uzbrojeni po zęby strażnicy, jak i zwykli marynarze. Pokład był całkiem przestronny, lecz brudny i śmierdzący mimo prób doprowadzenia go do porządku przez uparcie szorujących go majtków.

Vonmir stał przy burcie wraz z Urvynem, Adailetem i Roysyllem. Ten ostatni splótł upierścienione palce na solidnych rozmiarów brzuchu i pokiwał ze smutną miną.

- Żal to, że akurat dziewka musiała najgorzej oberwać. - Odezwał się całkiem płynnym Sunveryjskim, w którym jednak dało się dosłyszeć wschodni akcent. - Ale nie martwcie się, nasz medyk poskłada ją raz dwa.

Kiedy Vonmir razem z alchemikiem dotarli na okręt, okazało się, że jednak zapłata przejdzie temu drugiemu koło nosa. „Wstęga” bowiem posiadała swego własnego uzdrowiciela. Tego samego, którego głos dobiegał właśnie z kapitańskiej kajuty, którą Roysyll odstąpił rannej Yithnee i w której właśnie z tego co słyszeli, zderzały się Sunveryjskie i Ellyriańskie rozumienia pojęcia „medycyna”. Alchemik po kilkunastu chwilach wypadł z kajuty, trzaskając drzwiami i mrucząc pod nosem przekleństwa. Opuszczając pokład minął się z Yngvarem. Słońce powoli zaczynało swoją wspinaczkę po niebie, barwiąc je wstęgami złota.

(...)

Rejs zajął im kilka dni. Nudnych i wolnych dni, nieobfitujących w żadne walki czy pożary. Zdawać się mogło, że los chwilowo skierował swój wzrok na jakąś inną część świata, na jakichś innych nieszczęśników. Nawet wiatr i pogoda im dopisywały.

Kiedy w końcu Rozzhkar pojawił się na horyzoncie, najemnicy odetchnęli z ulgą na myśl o opuszczeniu okrętu, na którym jedyną rozrywką było chlanie. Nawet nie dane im było podziwiać krajobrazów. Co prawda płynęli wzdłuż brzegu, nie wypuszczając się na otwarte wody, ale majaczył on jedynie gdzieś w oddali.

Rozzhkar za to rósł w ich oczach z każdą kolejną chwilą. Miasto było przecięte na dwie części przez Zhkadan; rzekę, której imię w przełożeniu na języki Voserii brzmiałoby „Rzeka Życia”. Jej źródło znajdowało się gdzieś na dalekim południu, w głębi Tęczowych Gór. Wiła się przez wiele lig; błękitna wstęga, która prócz oaz była jedynym zbiornikiem wody na wysuszonych ziemiach pomiędzy brzegiem i dalekim południem. Z tego, co najemnicy dowiedzieli się od żeglarzy, wiele pomniejszych miast wyrosło wzdłuż Zhkadanu i każde z nich podporządkowane było Rozzhkarowi.

Zmierzali do Szarego Portu po zachodniej stronie rzeki, który nawet z daleka zdawał się być jeszcze bardziej zatłoczony od Perimaru. I tak jak w klejnocie koronnym Sunveru, tak i tutaj statków było wiele. Więcej nawet. Las masztów, na których łopotały bandery. Ludzie, noszący towary z pokładów na ląd, by następnie dostarczyć je na rynek lub do pojedynczych klientów.

Rozzhkar jednak różnił się od miast na Voserii. Próżno było szukać jakichkolwiek murów czy Podgrodzia. Zachodnia część zdawała się być jednym, wielkim labiryntem ulic wykładanych jasnym kamieniem. Jedynie ci, którzy mieszkali tu od urodzenia byliby w stanie określić gdzie jedna dzielnica się kończy, a gdzie zaczyna się druga.

Jednak na wschodnim brzegu widać było, że Ellyriańska myśl budowlana zaczynała odciskać swoje piętno. Spośród obszernych rezydencji i zielonych ogrodów, od których ta część miasta brała swą nazwę, wznosił się Pałac. Śnieżnobiałe, masywne kolumny podtrzymywały wyłożony brunatnymi dachówkami dach. Ściany po obu stronach wielkich drzwi zdobiły sztandary Rozzhkaru i Ellyrii: trzy lwy i biały wilk. Jeśli wierzyć Roysyllowi, mimo że miasto do Korony nie należało, to w rządzących nich kupcach biły patriotyczne serca. I to właśnie w Pałacu swoją siedzibę miała ich Rada, która rządziła i podejmowała decyzje wspólnie, bądź spotykała się, by przedyskutować problemy trapiące mieszkańców Rozzhkaru. To jest, tych znaczących.

Ogrody, bo tak część wschodnia miasta się zwała, szczyciły się murem. Nie tak godnym uwagi jak Ouriad czy Perimar, jednak nadal stanowiącym całkiem dobre zabezpieczenie przed najazdem. Mimo, że Rozzhkar nie widział żadnych armii od bodajże wieków. Wojny Wolnych Miast bowiem były wojnami handlowymi. Dusiły się nawzajem cłami, knuły za swoimi plecami i od czasu do czasu finansowały jakieś pomniejsze rebelie w miastach w głębi kontynentu. Jeśli już do zbrojnych konfliktów dochodziło, to toczyły się one właśnie tam, bądź na morzu. Floty Blac'el'latu, Iszkelet i Rozzhkaru były bowiem najświetniejszymi w znanym świecie.

(...)


Dobili do brzegu. Miasto pełne było ludzi, a co za tym idzie hałasu. W połączeniu z chwiejącym się lekko światem po tylu dniach na morzu, najemnicy czuli się, jakby zdrowo sobie popili. Mimo owych trudności, zdołali pokonać krótką odległość trapu i postawić stopy na stałym lądzie. Wszyscy, prócz Yithnee, której stan podczas podróży nie zmienił się za wiele. Roysyll zapewnił najemników, że w Rozzhkarze będzie przez co najmniej tydzień i pośle po nich w razie jakichś problemów.

Ellyriański kapitan zdawał się idealnie przyjemnym człowiekiem. Nie dość, że pomagał Yithnee to pomógł i im, oferując swoje rady. Co prawda najemnicy nie ujawnili swoich planów, ale kupiec nie był głupi; domyślał się powodów ich podróży do Rozzhkaru.

Urvyn zdecydował się go posłuchać, nawet mimo wrodzonej nieufności. Vonmirowi i Yngvarowi przypadło zadanie udania się na Błękitny Plac niedaleko portu, do Arsenału. W nim to znajdowały się rejestry, zawierające imiona wszystkich podróżnych, którzy przybywali czy wybywali z miasta. Również ich imiona zostały zapisane na kawałku pergaminu przez urzędnika w czerwonej, zwiewnej szacie który wdrapał się na pokład, gdy tylko „Wstęga” została zacumowana i trap opuszczony. Vonmir i Yngvar mieli poszukać informacji o osobach przybyłych do Rozzhkaru w ciągu ostatnich czterech dni. Cztery dni stanowiły przewagę, którą miała nad nimi czarownica, według obliczeń Urvyna.

On sam wraz z Adailetem miał za to poszukać jakiegoś zajazdu, gdzie mogliby się zatrzymać na czas ich pobytu w mieście.

Miejscem ponownego spotkania miał być właśnie Błękitny Plac.

(...)

Atmosfera na południowym kontynencie była zupełnie inna niż w ich rodzinnych stronach. Było duszno i parno, a w powietrzu cały czas unosił się zgiełk, hałas i mieszanina różnych dziwnych zapachów, które drażniły ich nosy. Tłum był ze wszech miar różnorodny, jednak nadal wyróżniali się na jego tle.

Ciemne karnacja i ubrania ze zwiewnych, kolorowych materiałów były powszechne. Większość ludzi ubierała się w tuniki różnych rodzajów, pozbawionych rękawów i lekkie spodnie, sięgające trochę poza kolana. Kilka osób paradowało zupełnie bez jakichkolwiek koszul. Głównie osiłki zajmujące się traganiem różnych skrzyń czy beczek, ale czasami nosili na swych ramionach tęczowe lektyki, kryjące bogaczy za zwiewnymi kotarami. Dziwki za to, jak wszędzie chyba, za nic miały sobie przyjęte normy i paradowały w prześwitujących sukniach z odsłoniętymi plecami. Włosy za to, każda jedna miała rozpuszczone, za nic mając sobie Voseryjską modę na warkocze czy wymyślnie upinane fryzury.

Błękitny Plac mógłby być uznany za wielki, gdyby nie Arsenał, który zajmował jego lwią część. Wznoszący się wysoko ponad okoliczne budynki, o niezliczonej ilości kolumn i zieleni wijącej się po niebiesko-piaskowych ścianach oraz dziwnych drzewach rosnących na tarasach. Była to cudna konstrukcja, która przybyszy z odległych stron oczarowywała swym pięknem.


Plac wokół Arsenału również był inny. Wyłożony został jakimś niebieskim materiałem, iskrzącym w słońcu. Oferował dużo miejsca, jednak próżno było szukać stoisk z towarami. Na Błękitnym Placu bowiem handel był zakazany, podobnie jak w innych miejscach publicznego użytku. Zamiast tego, znajdowały się na nim marmurowe ławeczki, liczne fontanny o skromnych rozmiarach i te dziwne, smukłe drzewa.

(...)

Arsenał prezentował się w środku odrobinę mniej okazalej, lecz nadal stanowił miły widok dla oczu. Sklepienie zdobione było mozaikami, które jak Vonmir mógł się tylko domyślać, przedstawiały sceny z historii bądź wierzeń Rozzhkarczyków. Podtrzymywane było przez wysokie, kwadratowe kolumny pomiędzy którymi stali strażnicy w bufiastych, jasnych spodniach i złotych napierśnikach, odsłaniających umięśnione, czarne ręce. Każdy z nich bez wyjątku miał na szyi wytatuowany jasny symbol: tarczę. Niewolnicy, od dziecka szkoleni na lojalnych i niezłomnych strażników. Lwia Gwardia.

Na końcu korytarza znajdował się pokaźnych rozmiarów stół, stojący na podwyższeniu. Przy nim to siedział całkiem młody urzędnik, skrobiący piórem po pergaminie. Za nim natomiast, na wielu półkach walały się zrulowane papiery, księgi i kałamarze.

Kiedy Vonmir znalazł się tuż przed mężczyzną, ten obdarzył go wnikliwym spojrzeniem i odezwał się po Sunveryjsku.

- W czymś pomóc?

(...)

Yngvar za to pozostał na Placu, zdając się na Vonmira w kwestiach przekonywania i ogólnego mielenia ozorem. Meintyńczyk wolał sobie popodziwiać widoki. I dwa, całkiem przyjemne dla oka, ruszyły w jego stronę.

Kobiety były całkiem ładne. Szczupłe, o kruczoczarnych włosach i ciemnej karnacji, niczym ta u Sunveryjczyków. Duże, ciemne oczy wbite były w Yngvara i czerwone usta obdarzały go uśmiechem. Ubrane były w zwiewny materiał, związany na karku. Smukłe plecy miały odsłonięte, a i przezroczysta tkanina nie mogła ukryć ich krągłych kształtów.

Dziewczęta szczebiotały wesoło, jakby nie zauważając, że góral nie rozumie ani słowa. Drobne dłonie wodziły po jego ramionach i w pewnym momencie zacisnęły się i pociągnęły, jakby chcąc go gdzieś zaprowadzić.

Zanim to się jednak stało, podeszła do nich trzecia kobieta. Nie tak atrakcyjna jak dwie pierwsze i starsza od nich. Ubrana była całkiem bogato i, całe szczęście, w nic przezroczystego. W dłoniach trzymała dzban jakiegoś napoju.

- Wina, panie? - Odezwała się po dwóch próbach we właściwym języku. - Wielkie święto w Rozzhkarze, święto przyjemności. Dziś mus się bawić, żeby dać honor bogom.

Wyciągnęła dzban w stronę Yngvara i uśmiechnęła się.

- W moim lokal dziewczęta zawsze zdolne. I dzisiaj tanie. - Obdarzyła najemnika niebieskim spojrzeniem. - Nie żałować złota po chwili z tymi tutaj, panie.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline