Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2012, 10:33   #29
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Tamój - rzekł pan Winnicki, co się w siodle ku dworowi odwracał raz za razem, pewnikiem aby dobrze i godnie scenę odjazdu mości Posłusznego w annałach opisać. - Mości Andrzeju, toż to pani Ksymena.

Pani Kusznierewicz była to zaiste. Wyjść musiała spomiędzy stajni, obór i tej szopy, co się chyliła do ziemi i słaniała nad gruntem całkiem jak mości Henryk Patulski, jak mu się zdarzyło wypić zbyt dużo. Pani Kusznierewicz maszerowała teraz szparko przez sad, z twarzą zaciętą i nieradosną bynajmniej, suknie jej zbierały z traw rosę. W jej ręku kołysał się gąsiorek niemały, pięknie w słomianą plecionkę zamknięty. Patrzyła ku panu Andrzejowi i tak szła, by odjeżdżającym przeciąć drogę przy gościńcu.

Posłuszny obrócił facjatę, na której kwitła płonąca pręga i nieco wybałuszył oczyska ze zdumienia - przez co jeszcze straszniej jego ubłocona i czerwona gęba wyglądała.

- Ostaw nas już, mości Winnicki. - powiedział sucho - Wiesz, co masz robić. Bywaj.

Pan Ambroży bez słowa oddalił się na swej klaczy, przez ramię oglądając się tylko ze trzy razy. W końcu zniknął im z oczu.

Tymczasem resztki jakiejś przyzwoitości kazały Panu Andrzejowi zeskoczyć z wierzchowca. Zachwiał się przy tym, ale stanął i wykonał coś, co miało wyglądać na dworski ukłon ale z pewnością nim nie było.

- Waćpanna...- zaczął, ale jakoby mi języka w gębie zbrakło. Ślinę jeno przełknął i czekał.

- Mości Andrzeju... - zagaiła pani Ksymena głosem współczującym, kudłatą głowę Posłusznego ujęła w chude dłonie i przycisnęła do swych suchotniczych piersi. Tuż obok ucha szlachcica gąsiorek chlupotał zachęcająco, opowiadając o różnych miłych rzeczach, których we dwóch, Posłuszny z gąsiorkiem, mogliby wespół doświadczyć.

Wraz z przyciśnięciem do piersi, z roześmianej nagle gęby kudłacza Posłuszny wydobył się radosny brecht. Wielce udobruchany, jakby zapomniał nagle o całej drace, Pan Andrzej ciskał ku Ksymenie błyskawice przebijające się przez mętność jego oczu, a ręka jakby wiedziona osobną wolą wędrować zaczęła...ku gąsiorkowi.

Pani Ksymena zaś puściła głowę szlachcica, i wygarnęła z grubej rury, jak Zamoyski Szwedom pod Białym Kamieniem. - Mości Andrzeju kochany! Żem patrzyła i oczom własnym nie dowierzała zdumionym! Jaki w waści umysł przenikliwy, żeś me plany przejrzał na wylot, choć słowam nie rzekła! I jakie poświęcenie niezmierne, Chrystusowe iście, żeś w tej bitwie naszej wspólnej dobro rodu mego ponad własne ukrzywdzenie wyniósł, w godnym milczeniu i z pokorą anielską na rany się wystawiając! Jędruś... - coś się zaszkliło w oczach pani Ksymeny perliście. - Ran twoich niegodnam całować.

Moment tylko, gdy skrwawiona fizis Pana Jędrusia wyrażała krańcową konfuzję, choć może bardziej na miejscu i bardziej po prawdzie byłoby rzec, że gapił się na szlachciankę wzrokiem kompletnie zbaraniałym.
- Noooo....No, już, już, pokój daj Waćpanna...- odzyskał rezon po chwili, znowu próbując gąsiorek ku sobie znienacka podciągnąć - ...przenikliwość...Pokora anielska...no z mlekiem maci żem te przymioty przecie wyssał, jako każdy Posłuszny.
Ale zaraz coś złego, przemyślnego zabłysło w pijanych oczach szlachetki i myśl ta aż go wyprostowała jak ów mechanizm przemyślny strunę w bałałajce.

- Nie dziękuj przeto pani...- uśmiech zszedł mu nagle z zabłoconej mordy - ...bo bitwa nasza wspólna nie skończona jeszcze.

Powaga ta trwała jednak chwilę jeno, bo zaraz Pan Posłuszny zarechotał jedną ręką dalej gąsior ku sobie próbując, delikatnie trzeba mu to przyznać, z rąk Ksymeny wyjąć, drugim ramieniem objąwszy ją pijackim, ciężkim chwytem jakby na kompanie od kielicha się wieszał nie z białogłową miał do czynienia. Krew z koszuli ozdobiła przy tym, niestety, górną część odzienia szlachcianki, czego oczywista w ogóle opój nie zauważył.

- Zaraz pić będziem - obiecała mu Ksymena poważnie - a rzec ci muszę, mości Posłuszny, że to, com ci w gąsiorku tymże oto przyniosła, to nie bebłoty jakieś mętne z brata mego piwniczki, jeno ostatki z gorzałki mej weselnej, cośmy ją z Gdańska ściągnęli, jakom za pana Białłozora szła... Jeno do porozumienia dojdziemy, aby opijać było co.

- Powiedzże no, Waćpanna...Jedno szczerze. - zagadnął Jędruś tonem radosnym i pożądliwym, takim którym mógłby o zawartość piwniczki gospodyni pytać - Kto właściwie zacz ten przybłęda Odloczyński? Ważny to kto dla ciebie, przysługi ci oddał znaczne czy co? Bo nie pojmuję ja, czemu taką atencją i ochroną go waćpanna otaczasz, jakobyś go ceniła bardziej niż braciaszków Patulskich czy nie przymierzając mnie. Mnie, którego senior Patulski ma w poważaniu, który się z kuzynami twymi tu za miedzą chował i wespół za kaczkami ganiał...Którego wreszcie sama znasz Waćpani od maleńkości jako druha od dzbana, sąsiada który jak trzeba z Patulskimi i Tobą ramię w ramię na zajazd zawsze szedł, a i w ławce kościelnej żeśmy co niedziela się potykali.

No bo, trzeba było przyznać, że to wszystko prawda była. Może za wyjątkiem tej kościelnej ławki, w której nijak Pani Ksymena Posłusznego przypomnieć sobie nie mogła, i to ani razu a nie tylko co niedziela.
- Pytam ja dobrodziejko...- Jędruś spytał ciszej głosem, który wcale już żartobliwie nie brzmiał. Posłuszny wisiał teraz na niej, jak kozak pijany na swym druhu, ze wzrokiem dzikim w którym rubaszność krzyżowała się z czymś niebezpiecznym - ... bo jakby rzecz się przepadkiem jaka straszna stała, bardzobyś po nim ty płakała?

- Gdyby się teraz zła rzecz stała, płakałabym, płakała rzewnie, Jędrusiu. Furda mi Odloczyński, z honorem jego i rozumem krótkim, dalej niż koniec szabli jego niesięgającym. Jeno sam wiesz dobrze, panie Posłuszny... znają nas Janikowskie. Znają nas ode dziecka i wiedzą, że ani Henryk, ani ja, ani bratankowie moi, ani ty, druh nasz wierny i domu przyjaciel, na piędź im nie popuścimy. I chodźmy nam kijaszek wierzbowy z ziemi naszej zerwali, choćby słomy ździebełko... to o to ździebiełko upomnim się, i zbrojnie, i w sądzie. Odloczyński to rzecz inna. On tu obcy. Dlategom uwidziała sobie, by się pobratał z Janikowskimi, byśmy wiedzieli, co psy te czynią i zamyśliwają. Gdy on rzeknie, że z głupoty jeno i niewiedzy przeciw Janikowskim stanął - uwierzą. Tak, wzbraniał się będzie... ale jeszcze go, Jędrusiu, przerobimy, Jeszcze go w te buty ubierzem wspólnie. Dlategom chciała, by Janikowski zobaczył, że zgody między nami a Odloczyńskim nie ma, że on tu pośród nas jako ptak malowany.
- Kim on, ten ptak malowany? - przerwał jej chmurnie, widać było że odpowiedzi odpuścić nie chce. - Skąd tu przyjechał i po co?! Czemu on gościem w Twym domu?
- A nikt on. Znikąd przyjechał, sam, i nic nie miał krom żupana i konia... tedy i sądzę, że nikt pytać nie będzie, gdyby zła rzecz zdarzyłaby się... nikomu.
- Tom chciał posłyszeć...- rozpromienił się Pan Andrzej - ...bo nie chciałbym, coby komu krzywda się stała, komu na kim Waćpannie by zależało. Plan twój, dobrodziejko, do gustu mi przypadł.
- Takom myślała właśnie. Choć wdzięczność we mnie niezmierna, żeś nie tylko kreskę dał na to, ale i kreskę sobie dał poczynić, iżby prawdziwiej rzecz wyglądała. Tedy ruszaj, mości Andrzeju, sprawy, o której mówiliśmy, dopilnować. A napijmy się wcześniej... Na rany ciała opatrunek może i dobry, ale na rany ducha gorzałka gdańska lepsza.
I wyciągnęła gąsiorek w stronę szlachcica.

Zanim skończyła mówić, chciwe ręce już ciągnęły dzban ku gardzieli. Posłuszny pociągnął solidnie, raz i drugi. Nawet trzeci. Potem czwarty, a potem otarł gębę i pokraśniał, podając gąsior kobiecie.
- Tera ty. - zażądał - Niech to umowa nasza będzie, a napitek pieczęcią się staje.
Pani Ksymena pociągnęła - i nie był to dystyngowany łyczek niewieści.
- Resztę zaś panie Andrzeju, ze sobą weźcie. Poranki zimnawe, źle by było, gdybyś ty, tak sercu memu drogi, za moim słowem i z moim błogosławieństwem idąc, w rosach chłodnych zaziębił się.
- Bóg Ci zapłać, dobra kobieto. - gorliwie podziękował ten brudny pijanica i gąsior gdzie trzeba przytroczył.

Tutaj, Posłuszny do konia powoli zaszedł i chwacko w strzemiona wskoczył. No, może za dużo to powiedziane, między nami mówiąc mocno pijany był a łeb rozwalony jeszcze kolebał jego ciałem i trzech prób aż trzeba było, by Pan Andrzej chwiejnie posadowił się w siodle i spojrzał na Ksymenę z miną tak hetmańską, jakby udało mu się za pierwszym razem.
- Zatem...- otarł z ust wciąż sączącą się z blizny krew.
- Z Bogiem, mości Posłuszny - zezwoliła Ksymena.
- Zatem...- powtórzył, łypiąc z końskiego grzbietu - ...zatem Ty zadbaj waćpanna by Odloczyńskiego druhem Janikowskich pomalować. Ja mój plan własny, com z nim stąd odjeżdżał, na razie na kołek odwieszę choć krew nie woda. Ale wiecznie czekał nie będę, pamiętaj to Waćpanna. Jeśli za długo rzecz będziesz rozgrywać, mogę zdzierżyć nie mogę móc...- pijany język bełkotliwie mieszał zamysły - ...znaczy, mogę nie zdzierżyć.
- Cierpliwość znaną jest Posłusznych cnotą - odparła grzecznie pani Ksymena głosem znudzonym cokolwiek. - Niechaj ci się szczęści, mości Andrzeju, i wracaj do nasz szybko w dobrym zdrowiu.
- Cierpliwość znaną jest Posłusznych cnotą...- powtórzył jej słowa raz jeszcze dziwnym tonem - Sama przecie znasz nas najlepiej...

A pani Ksymena z rozmachem klepnęła konia Posłusznego w zad. Cierpliwość w rodzie Patulskich nie była cnotą ani pożądaną, ani powszechnie występującą.

Posłuszny miał nieco problemu, by utrzymać się w siodle gdy rumak zarżał i wyrwał do przodu. Ale potem już zaskakująco sprawnie przycisnął się do końskiego grzbietu i pognał jak diabeł cwałując ku drodze.

- Bywaj! - poniósł się jeszcze pijany głos pośród ciszy, a echo powtórzyło go jeszcze płosząc okoliczne ptactwo.
Ksymena uniosła rękę i pomachała nią odjeżdżającemu z godnością i łaskawie. Na twarz suchą równie łaskawy przywołała uśmiech... który znikł razem ze znikającym w krzach Posłusznym.

- Chłopy... co jeden, to bardziej durnowaty - rzekła sama do siebie wdowa ta trzykrotna, więc wielkie doświadczenie w tej materii mająca. Potem odwróciła się na pięcie i szparko pomaszerowała ku dworowi.

A koń niósł Pana Posłusznego, skrótami dobrze szlachcicowi który przecie całe dzieciństwo w tych stronach spędził, ku pierwszemu miejscu przez Andrzeja umyślonemu. Pan Andrzej zamiarował zacząć od wizyty u księdza. Przynajmniej w tej części przyrzeczeniom danym we dworze wierny pozostać się zdecydował. Choć przyznać należy, że wcale insze powody, dla których miałby się klecha we dworze u Ksymeny przydać niźli panieńskiej duszy ratowanie, po rozwalonej o kamień i rozharatanej cięciem Odloczyńskiego łepetynie Jędrusia się kolebały.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline