Johann Raabe
No tak znalezienia w parę minut wyjścia z loszku i wydostanie się bezproblemowo z opresji byłoby za proste. Skrzywił się paskudnie - wizja młodszego brata ciągnionego za koniem stawał się coraz bardziej pociągająca.
Podszedł jednak do leżącego i przyklęknął. Konwersacja z kimś kto właśnie najbrawdopodobniej umiera wydała mu się conajmniej chybionym pomysłem. Wziął w rękę jego nadgarstek i chwilę liczym szeptem. Potem przytknął palce do szyji umierającego i powtórzył bezgłośne odliczanie.
Wstał otrzepał kolano z błota co niewiele i tak pomogło jego spodniom ii popatrzył na towarzyszy.
- Czy wyżyje nie powiem, może właśnie umiera, bo puls bardzo cichy i nieregularny, może skończy bić za jeden modlitwę, ale jeszcze żyje. To nie koń i ja nikogo dobijać nie będę, chcecie to zrobić panie Wyszemirze, to przyłóżcie mu tym kijaszkiem, raz góra dwa na pewno wystarczą - Popatrzył na starca, który wyglądał jak teraz dopiero spotrzegł, na takiego co już w życiu kosturem przyłożył i to dobrze. |