Zwierzoludzie byli usłuchliwi niczym tresowane psy. Mimo iż żaden nie przemawiał w imperialnej mowie, rozumieli słowa Eckhardta i wypełniali jego rozkazy tak jak chciał. Cieszył go fakt posiadania własnych słóg. Przez chwilę zastanawiał się nawet jak to się w ogóle stało? Jednego dnia maszerował szukając godnego przeciwnika, którego czaszkę mógłby umieścić pod tron Khorna, drugiego dnia zaś dostał polecenia od samego swego boga, a przynajmniej jego demonicznego sługę. No i miał swoją małą armię. Zwierzoludzie nie byli uzbrojeni i opancerzeni tak, jakby tego chciał, ale na początek mu wystarczali. Eckhardt miał swiadomość, że odnalezienie elfa nie będzie łatwe, a kiedy już to zrobi nie zaszarżuje na niego z bandą mutantów za plecami.
Mężczyzna wziął sobie na poważnie słowa demona. Najbliższe miasto, w którym mógł zaczerpnąć języka było Obelheim. Do wieczora nie było daleko, tym bardziej wiosną, kiedy dni jeszcze były krótkie i mroźne. Eckhardt wiedział, że nie dotrze do Obelheim przed zmierzchem, ale z drugiej strony, lepiej było przejść po zmroku kilka godzin i odpocząć w gospodzie niż nocować w lesie.
Gdy odchodził na wschód zwierzoludzie znikali gdzieś w leśnej gęstwienie. Pozostał jeden, jakby czekał na powrót swego pana, by zaprowadzić go do nor swych współplemieńców. Eckhardt był pewien, że po powrocie jego sztandar będzie gotowy.
Chłodny wiatr z północy chłostał go po twarzy, dostając się przez szczeliny w hełmie. Nie przepadał za tym uczuciem...
Pod bramy Obelheim dotarł koło północy. Niebo było przysłonięte ciemnymi, deszczowymi chmurami. Miał szczęście. Lada moment mógł spaść deszcz. Brama w murze była raczej skromna, ot zbita z desek, wysłużona, zbytnio nawet nie wzmacniana. Gdyby zaszła taka potrzeba można by było wedrzeć się do miasta z pomocą zwykłego tarana w kilka chwil.
-Kim jesteś i co tu robisz tak późną porą?- spytał strażnik, który wyszedł przed bramę. Był przeciętnej postury, odziany w szaty z herbem lokalnego księcia. W lewicy trzymał lampę naftową, prawa dłoń zaś spoczywała na rękojeści miecza, schowanego w pochwie.
-Na bogów! Co Ci się stało?- spytał z niedowierzaniem przybliżając lampę do zbroi Eckhardta. Dopiero teraz doszło do niego, że ma na swym pancerzu sporo zaschniętej krwi po pokonanych przeciwnikach pod kopcem z kości...
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |