Eckhardt uśmiechnął się widząc miasto. Gdyby jego mała armia liczyła nieco więcej zwierzoludzi z pewnością uderzyłby mordując i paląc wszystko i wszystkich na swojej drodze. Gdy tylko liczebność jego wojska wzrośnie na pewno wszelkie miasteczka pokroju Obelheim będą drżały na widok sztandaru z głową byka.
Tymczasem Eckhardt zupełnie przyzwyczajony do krwi na swojej zbroi nie zwrócił na to żadnej uwagi. Niestety strażnicy widać byli chłopkami z ulicy i krew była dla nich czymś nienormalnym - przynajmniej w mniemaniu Schwartzhauta tak było. Odpowiedział im:
- Jestem jednym z rycerzy z Siegfriedhof. Z zakonu Morryckiego. Spotkałem w lesie kilku zwierzoludzi. To wszystko. Wpuścicie mnie czy pozwolicie aby deszcz zastał pogromcę mutantów?
Mężczyzna spojrzał ze zdziwieniem Eckhardtowi na zasłoniętą hełmem głowę, jakby chciał spojrzeć mu w oczy.
-Oczywiście...- syknął, po czym otwarł małe drzwi zamontowane w większych, drewnianych wrotach -Ilu było tych zwierzoludzi? Ostatnio coraz częściej o nich docierały do nas doniesienia.- rzekł gdy tylko przeszli próg murów.
- Siedmu. Gdy rozrąbałem ich jeleniogłowemu szamanowi głowę reszta zwiała. W praktyce padło czterech. - odpowiedział Eckhardt.
Gdy przeszli przez wrota Schwartzhaut zapytał strażnika:
- Znacie może imię Aesherian? Szukam tego elfa. - zapytał chociaż mało prawdopodobne było to, aby jakiś tam strażnik wiedział kim jest ten długouchy.
-Elf? Nigdy w życiu takiego nie widziałem, a jedyny elf, którego kojarzę to Teclis.- zażartował -Tu w gospodzie “Czyste posłanie” od trzech dni przebywa twój ziomek. Znaczy duchowny Morra. Zaprowadzę Cię do niego.- rzekł maszerując w stronę gospody.
- Dobrze, prowadźcie. Może on będzie wiedział. - powiedział Eckhardt w duchu przeklinając. Nie chciał spotykać się z żadnym kapłanem czy innym władającym magicznymi sztuczkami.
Strażnik nawet nie musiał nalegać. Eckhardt wiedział po prostu, że wzbranianie się, przed spotkaniem z kapłanem będzie podejrzane. Karczma, do której się udali była skromna i przeciętna, jakich wiele. W rogu głównej sali, samotnie siedział czarnowłosy mężczyzna o wskazującym stanie upojenia alkoholowego. Świadczył o tym gliniany dzban oraz szklanka, których nie musiał z nikim dzielić.
-To on.- syknął strażnik -Dozobaczenia i powodzenia.- dodał życzliwie, po czym wyszedł.
Eckhardt zmarszczył czoło widząc Morrytę. Zadowolony był jednak, że klecha się upił. Może nie będzie aż taki podejrzliwy. W sumie wydało się to Schwartzhautowi dziwne, że taki milczek jak kapłan Morra spędza wieczór chlejąc w oberży. Mimo wszystko podszedł i usiadł obok.
- Witajcie bracie. Me imię Petr, jestem jednym z zakonników z Siegfriedhof.
-Aaaa bądź pozdrowiony, niech Morr oczyści wszystkie twoje sny...- odrzekł tak głośno, jakby rozmawiał z głuchym.
- Co się stało, że jeden z kapłanów spędza wieczór przytulając butelkę? - zapytał Eckhardt z pogardą. Pijany pewnie i tak tego nie usłyszy.
-A takie tam... Problemy osobiste.- machnął ręką -Co cię tu sprowadza? A?- spytał uśmiechając się lekko i głupkowato.
- Mam wiadomość dla elfa Aesheriana. Szukam go, bo z tego co mi wiadomo często zmienia swoje miejsce pobytu. To sprawa priorytetowa. Nie zabawię tu długo. - powiedział Eckhardt ściszając głos, tak aby postronne uszy nie wiedziały o czym mowi.
-Aha.- odrzekł kleryk lejąc sobie do szklanki wina z dzbana.
- Nic wam to imię nie mówi? - zapytał Eckhardt.
-Jakie imię?- spytał zdziwiony.
- Aesherian - powiedział Eckhardt przewracając oczyma. Klecha już do denerwował.
-Eeee... Nie, a powinno?- wzruszył ramionami.
- Nie. Chlejcie dalej. - powiedział z uśmiechem i podszedł do karczmarza.
- Mięsiwa dużo, krwistego. Porządnie chcę zjeść oberżysto. - powiedział zdejmując hełm.
Niedługo potem jedna z dwóch służących przyniosła do stolika Eckhardta spory stek.
Schwartzhaut nie mógł się teraz wydawać podejrzany. Zapłacił jak każdy normalny człowiek. Chwilę później jednak jadł jak barbarzyńca. Odkrawał spore kawałki mięsiwa i nabijając je na nóż podkładał sobie do ust. Rozglądnął się po karczmie. Dalej nie wiedział nic o tym chędożonym elfie.
Jedzenie smakowało wyznawcy Khorna. Niestety, obserwacja w gospodzie nic mu nie dała. Nie było nikogo niezwykłego w pobliżu. Żaden z gości nie wyglądał jakby mógł mieć wiedzę na temat elfów.
~ Niech to kurwa przeklęte miasto ogary Pana Czaszek pożrą. Łącznie z kamieniem murów, belkami domów i wszystkim co napotkają. - pomyślał wściekły Schwartzhaut.
- Karczmarz? Za ile zamykacie? - powiedział głośno nie odwracając się nawet do szynkwasu.
-Bo ja wiem? Jak goście się wyniosą, albo schleją jak wieprze.- odrzekł żartobliwie.
- Mhm... - odpowiedział konstruktywnie Eckhardt i wyszedł z oberży rzucając jeszcze pogardliwe spojrzenie na Morrytę. Gdyby tylko nie uznawano go w tym momencie za człowieka podobnego do niego naplułby mu w twarz i zmieszał go z błotem za karczmą. Nie pojmował jak można było być wyznawcą jakiegoś bóstwa i marnotrawić tak czas. Khorne przykazuje doskonalenie swoich umiejętności bojowych i robienia z nich użytku.
~ Ech... Imperialni i ich bóstwa, nie ma się co dziwić, że Chaos zatryumfuje. - pomyślał i udał się przejść ulicami miasteczka. Może akurat ktoś go napadnie i zrobi tu tę uciechę. |