Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2012, 14:38   #93
Issander
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Burmistrz jest przyjemnym w obejściu mężczyzną około czterdziestki. Jest w nim coś takiego, może w wyglądzie, może w głosie, że budzi zaufanie. Jego dom jest jedną z kamienic przy rynku. Najwyraźniej Paul był kiedyś kupcem. W środku budynek jest zadbany i czysty, powietrze pachnie smacznym jedzeniem i świeżo ułożonym siennikiem.

- Zapraszam, zapraszam. Hm, mości panie, muszę cię poprosić, żebyś zostawił swojego wilka na zewnątrz - zwrócił się do Vernona - Tu, na Północy, gdzie brakuje nam psów, całkiem sporo osób próbuje oswajać wilki, więc nie jest to niczym dziwnym, lecz musisz wziąć pod uwagę, że mam dwójkę małych dzieci. A jeśli idzie o dzieci, to ostrożności nigdy za wiele... To jest moja żona, Maria. Dzieci na razie wysłałem na Rynek Rybny, bo tego co mamy nie starczy na strawę dla wszystkich, lecz wkrótce wrócą i będę mógł je również przedstawić. Maria opatrzy wasze rany, jeżeli jest taka potrzeba. Nie mamy niestety służby odkąd zostałem burmistrzem, gdyż nie podoba się to rybakom, ale, hm, zostawmy na razie politykę Highmarket - wkrótce wy także będziecie mieli jej dosyć. Kiedy już zjecie coś ciepłego i odpoczniecie, przyjdę do was i porozmawiamy. Na razie muszę pójść uspokoić mieszkańców, są całkiem zaniepokojeni waszym przyjściem i będą domagać się wyjaśnień... O, a oto i moje pociechy - Ron i Kayla. - Dziewczynka wyglądała na dziesięć, chłopak na osiem lat.

Zgodnie z obietnicą po kilku godzinach zebrali się wszyscy w jadalni. Żona burmistrza zabrała dzieci, żeby się z nimi gdzieś pobawić. Niemal tylko, jak zniknęła z domu Paul stał się bardziej poważny, choć nie była to znaczna zmiana. Najpewniej po prostu starał się oddzielać problemy bycia burmistrzem od życia rodzinnego.

- Zanim przejdziemy do ważniejszych spraw, chciałbym od was usłyszeć o tym, co zastaliście na przełęczy. Widzicie od ponad miesiąca nikt nie przeszedł stamtąd do Highmarket. Co prawda posyłaliśmy tam zwiadowców, lecz część nie wróciła, a ci, którym się udało, nie mieli tak dokładnych informacji, jakich potrzebuję. Jedyne, co mam, to raporty o dużej aktywności goblinów w rejonie przełęczy.

- Co zastaliśmy na przełęczy?
- zaczął jako pierwszy w międzyczasie wygrzebując jakieś resztki mięsa, które zostały po posiłku. W drugiej dłoni miał butelkę, drugą już z kolei, nieznanego sobie trunku, wyciągniętą pod nieobecność burmistrza z jego pokaźnej kolekcji owych napojów. - Smród, bród i cholerny ogrom tych cholernych goblinów... Ot co! - golnął siarczyście. Miał wielką ochotę zatrzeć alkoholem niedawno nabyte wspomnienia: Upokorzenie było nie do zniesienia - pewien tchórz podstępnie otruł go. Z powodów praktycznych jedynym podejrzanym był jego współwięzień, albo raczej była. Do tego dochodziło pokorne przyjęcie drewnianej laski od nieludzkiej kobiety. Rzecz jasna gdy w końcu nie była mu potrzebna, wyrzucił ją przed samym domem burmistrza, nie zważając na właścicielkę. W końcu nie byłby sobą jeśli by tego nie uczynił.

Powtórnie zaczerpnął trunku i mając za nic dobre maniery beknął...

Jakoś wydostali się z tego chaosu, Arabella nie wiedziała jak w ciemnościach udało im się przebyć tę drogę. Nie wszystkim jednak, ciągle wracały do niej niewyraźne obrazy związanego mężczyzny rozszarpywanego przez olbrzymie ptaszysko, jego krzyk i Mirkan z bełtem w plecach. Odetchnęła z ulgą gdy wreszcie o poranku dotarli do miasteczka, tłum nieco ją zaniepokoił, na szczęście ludzie nie mieli wrogich zamiarów.

Nim weszła do domu burmistrza podniosła laskę ciśniętą niedbale przez najemnika. W środku oparła ją o ścianę i odłożyła obok pakunek ze swoimi rzeczami. Znalazła sobie miejsce w kącie by jak najmniej rzucać się w oczy i kiedy tylko podano posiłek naciągnęła kaptur jak najbardziej się dało i zsunęła z twarzy szal jednocześnie pochylając się nad miską. Miała nadzieję że to wystarczy. Zranioną dłoń trzymała pod stołem żeby nikt jej nie zauważył, gdyby tak się stało ktoś mógłby się nią zainteresować, chcieć opatrzyć. Nie mogła na to pozwolić, ponieważ trzeba by zdjąć rękawiczkę, a wtedy oprócz rany stałaby się widoczna również jej dziwna skóra i krótkie czarne pazury które miała zamiast paznokci. Cierpiała więc w milczeniu mając nadzieję że później uda jej się poprosić o pomoc Yerbana. Póki co ostrożnie manewrowała łyżką używając nie nawykłej do tego zdrowej dłoni.

-Gobliny to nie jedyny problem.- odezwała się nie podnosząc głowy gdy Alnin skończył, starała się nie zwracać uwagi na jego brak manier- Przełęcz królewska została zasypana, gobliny podporządkował sobie jakiś szaleniec owładnięty ideą “wyzwolenia” Północy. Zdaje się że najpierw ma zamiar wyzwolić te ziemie od kupców... na jego rozkaz zginął Mirkan.- powiedziała wiedząc że Mirkan bywał wcześniej w mieście, a więc burmistrz powinien go znać.

-Jest jeszcze coś. Ten człowiek jest tak zaślepiony, że przyjął w swoje szeregi potwora, człowieka-pająka.-mówiąc o potworze bynajmniej nie miała na myśli wyglądu swojego wroga.

Płomień świecy na moment przybrał ułożenie poziome.

Vernon o mało co nie przewrócił się na krześle, siedząc przed najemnikiem przy stole. Pęd wiatru od tego beknięcia o mało co nie poderwał go i nie odrzucił do tyłu.

Ocknął się.

Wydarzenia ostatnich dni i dziwne sny zaprzątały mu teraz głowę, sprawiając że Vernon wydawał się oderwany od świata.

Był obecny ciałem, ale nie duchem.

Swoją torbę odzyskał. Odzyskał też przyjaciela... I zyskał nowego.

Przez cały wieczór Vernon milczał patrząc się w płonący knot świecy, stojącej przed nim.

Zjadł tyle, by nie urazić gospodyni, czekał, aż zakończy się to spotkanie i będzie mógł iść się położyć.

Ankarian nie wtrącał się do rozmowy. Był zbyt zmęczony i nie zamierzał tracić więcej sił. Najpierw zabrał się do jedzenia. Było głodny, ale z drugiej strony nie potrafił wiele zjeść. Gardło cały czas mu dokuczało. Wystarczyło, że przełknął ślinę, a już czuł nieprzyjemny ból w gardle. Przy jedzeniu było podobnie. Jednak w końcu zjadł te minimum potrzebne dla zaspokojenia głodu. W tym czasie Alnin i Arabella wyjaśnili, co się stało na przełęczy. W sumie nie trzeba było do tego nic dodawać, ale Ank postanowił zabrać głos.

- Wszystko, co mówili, to prawda. Warto jeszcze wspomnieć, że owy szaleniec, który pragnie wyzwolenia Północy, wcale szaleńcem nie musi być - odkaszlnął i kontynuował. - Podejrzewam, że nie bez powodu zdecydował się przejąć władzę wśród goblinów. One po prostu nie zauważą jego prawdziwego celu i będą ślepo za nim podążać. Wśród bardziej inteligentnych istot nie zdobyłby tak łatwo posłuchu. Od razu wiadomo, że zamierza on zdobyć władzę dla siebie, a nie dla mieszkańców Północy. Najpierw mówił nam o tym, że trzeba wyzwolić Północ, bo jej mieszkańcy są wykorzystywani i nie mogą za siebie decydować, a potem kazał jednemu z kuszników zabić Mirkana. Wielkie słowa o wolności, a po chwili dawanie rozkazów, które trzeba wykonać, bo inaczej zapłaci się za to swoim życiem - znowu odkaszlnął, będąc tym samym zmuszonym na chwilkę przerwać. - Niestety nawet wśród ludzi znajdą się idioci, którzy posłuchają tego człowieka i będą ślepo wykonywać jego rozkazy. Takich ludzi może być bardzo wielu.

- Z pewnością więcej, niż ci sie wydaje... Niestety. Potwierdziliście moje przypuszczenia. - Paul zamilkł na chwilę, ze wzrokiem spuszczonym na podłogę. - Ta druga przełęcz nazywana jest goblinią nie bez powodu, dla tych istot jest to coś w rodzaju świętego miejsca. Prawdopodobnie wszystkie ich grupki rozproszone po górach zebrały się tam, aby zadecydować o przyłączeniu się do Legionu Wyzwolenia, i co gorsza, zrobiły to. Ciężkie czasy nastały...

Od kilku tygodni wracający do Highmarket rangerzy opowiadają o dziwnych rzeczach dziejących się na Północy. Podobno rozmaite ludy Północy zbierają się i formują armię. Później do Highmarket przybył ich “ambasador”, próbując przekonać ludzi do przyłączenia się do tego Legionu, i niestety - częściowo mu się to udało. Dlatego to tak istotne było, żebyście od razu porozmawiali ze mną.

Teraz już gdybym poszedł go posłuchać, pewnie ukrył by się albo zbuntował ludzi przeciwko mnie, więc musiałem wysłać zaufanych ludzi, żeby zaraportowali mi jego słowa. Pomijając demagogiczny bełkot oraz dodając raporty od rangerów, można nakreślić taki oto obraz sytuacji:

Ich obóz znajduje się daleko na Północy, prawdopodobnie aż gdzieś przy brzegach Mroźnej Zatoki. Jak na razie przyłączyło się do nich wielu ludzi i nie winię ich o to - na Północy można znaleźć cywilizowane wioski, ale tak daleko jak przy brzegach Mroźnej Zatoki większość z nich to całkowicie odizolowane od świata społeczności, krótko mówiąc dość prymitywne... W dodatku cały czas muszą zmagać się z surowym klimatem, więc można ich częściowo wytłumaczyć, że przyłączyli się do kogoś, kto mami ich lepszymi ziemiami. Poza tym, będąc tak blisko wroga, gdyby odmówili przyłączenia się, zostaliby zniszczeni. Jednak sytuacja wygląda jeszcze gorzej: raporty mówią o całych opuszczonych wioskach już dwa dni drogi od Highmarket. Oprócz tego przyłączyły się do nich gobliny, co już wiemy... A skoro gobliny, to pewnie i górale, to może być nawet pół tysiąca ludzi, wszyscy zdolni do walki... Krążą też pogłoski o przyłączeniu się gigantów, choć nie widziano ich już tak dawno, że niektórzy twierdzą, że wymarli albo nigdy nie istnieli.

Biorąc pod uwagę liczność tej zbieraniny, można wywnioskować, że ich obóz znajduje się gdzieś przy zatoce Hornus - o tej porze roku migrują tam w wielkich ilościach ryby, foki, morsy, manaty, a także ptactwo wodne - to jedyne miejsce które przychodzi mi na myśl, które mogłoby wyżywić armię na Północy, a także zapewnić jej zapasy na podróż.


Jednak to co mnie zastanawia, to dowództwo tej armii. Kto mógłby jej przewodzić? Żaden człowiek nie byłby w stanie zjednoczyć wszystkich ludów Północy, a już napewno podporządkować sobie gigantów. Raporty mówią o wyjątkowo silnej aktywności Smoków. Choć to nieprawdopodobne, to wydaje się logiczne, że te bestie mogły jakoś przezwyciężyć problemy w komunikacji, prawda? Jeżeli tak właśnie jest, to nasza pozycja wygląda znacznie gorzej niż przedtem się wydawało. Jednak “ambasador” nic o tym nie wspominał. Być może, dlatego, że pomimo tego, że obecnie ataki z ich strony są wyjątkowo rzadkie, to ludziom smoki nadal źle się kojarzą, jak zresztą wszyscy vragowie.

Pozostaje jeszcze pytanie - co z neandertalczykami? Są oni bowiem największą siłą bojową na Północy, o ile się zjednoczą we wspólnym celu... Bowiem w przeciwieństwie do ludzkich osad, gdzie każda wioska rządzi się sama, neandertalczycy podejmują decyzje wspólnie. Jako że rozsiani są po dużym terenie, prawdodopodobnie nie udało im się jeszcze zebrać wszystkich przedstawicieli na wiec, co daje nam trochę czasu - Legion najprawdopodobniej nie zaatakuje nie znając decyzji neandertalczyków. Jednak nie mam pojęcia, gdzie może odbyć się wiec, co uniemożliwia wysłanie tam własnego człowieka.


To tyle na temat tego, jak wygląda sytuacja na Północy. Natomiast co do Highmarket... Musicie wiedzieć, że w Highmarket są dwie frakcje: Rybacy oraz Kupcy. Rybaków zawsze było więcej, byli biedniejsi, ksenofobiczni i bardziej prości. Kilku Rybaków wybranych na urząd burmistrza niemal nie doprowadziło Highmarket do ruiny, próbując wygnać Kupców z miasta. Później udało mi się otrzymać ten urząd, i choć może to mało skromne - udało mi się zapewnić miasteczku okres stabilnego rozwoju na prawie dwie dekady. Jednak do Rybaków przemawia prosta argumentacja - nie widzą, że Highmarket rozwija się dzięki kupcom, bo dzieje się to zbyt powoli - widzą za to, że kupcy są bogaci, trzymają służbę i władają “ich” miasteczkiem, choć nawet nie są stąd...

Kiedy przybył do nas ten ambasador, udało mu się przekonać do siebie większość Rybaków. Rozumiecie, że to ugodziło w moją pozycję. Jednak nie martwię się o zakres mojej władzy dla samej władzy - martwię się o moje miasto. Oczywiście jest ono istotne dla Legionu, gdyż kontrolowanie go to jedyny sposób na bezpieczne przeprowadzenie armii do Ostatniego Bastionu. Dlatego nie można dopuścić do tego, aby Rybacy odsunęli mnie z urzędu. Z drugiej strony, ja sam nie mogę nic zrobić. Mam związane ręce, bo każde moje działanie obróciłoby się ostatecznie przeciwko mnie - ambasador już by o to zadbał. Wy zaś jesteście spoza Highmarket. Może i ludzie nie będą traktować was przychylnie, ale macie zapewnioną swobodę działania. Dlatego proszę was o pomoc w tym problemie. Zresztą: chodzi tu o całą Północ. Ale skoro już jesteście w Highmarket, to najpierw pomóżcie uspokoić sprawy tutaj.

Są dwa sposoby, żeby to zrobić. Pierwszy jest prostszy i może wam się nie spodobać. Zanim zaproponuję wam morderstwo z zimną krwią, musicie wiedzieć, dlaczego to czynię, mi bowiem ten fakt równie mocno się nie podoba, jak zapewne i wam... albo przynajmniej części z was. Jesteśmy na wojnie - co prawda jeszcze niewypowiedzianej, ale wkrótce tak się stanie. A ten człowiek spiskuje i bierze udział w czymś, co może skutkować zniszczeniem mojego miasta i śmiercią wielu ludzi. Dlatego właśnie: jeśli jest ktoś z was kto byłby w stanie tego dokonać, można się po prostu pozbyć tego cżłowieka.

Jeżeli jednak sprzeciwiacie się takiemu załatwieniu sprawy... Jest też drugi sposób, trudniejszy. Gdyby udało się wam znaleźć jakieś kompromitujące materiały... cokolwiek, co ujawniałoby prawdziwe motywy tego człowieka... albo zmusić go do publicznego przyznania się do nich... to by zapewne pomogło jeszcze bardziej, i nasze sumienia nadal byłyby czyste... lub tylko trochę skalane.

Jednak w żadnym wypadku nie wolno wam konfrontować się z nim publicznie, ani tym bardziej atakować go publicznie! Nie tylko wy wtedy znajdziecie się w niebezpieczeństwie ataku Rybaków, myślę, że ambasador tylko czeka na coś takiego, żeby potraktować to jak prowokację i przejąć władzę w miasteczku.
 
Issander jest offline