Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2012, 16:53   #91
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Arabella i Alnin.

Ta klatka leży w pewnym oddaleniu od pozostałych. Nic ciekawego się w niej nie działo, dopóki nie zapadł zmrok.

Ale kiedy tylko zrobiło się dość ciemno żeby działania uwięzionych w klatce osób mogły pozostać niezauważone, nie zwracając uwagi na najemnika Arabella przystąpiła do dzieła. Od początku widziała laskę Hono leżącą w niewielkiej odległości od klatki, jednak zdecydowanie za daleko żeby sięgnąć jej dłonią. Zdjęła więc jeden ze swoich wysokich do kolan butów z ciemnobordowej skóry i chwytając go za cholewkę sięgnęła próbując przesunąć laskę w zasięg ręki. Po kilku próbach udało się jej dopiąć swego i sięgnąć zaklętego miecza, zakładała właśnie but…

Nagle Alnin poczuł, że coś go ukąsiło... Zrobił się senny, strasznie senny. Po chwili zwalił się na ziemię.

Chwilę przed tym Arabella doznała przerażającego przeczucia.

- Wróciłem - Siedziała skulona opierając się o ścianę klatki, kiedy w ciemności usłyszała szept, zaraz przy swoim uchu, aż poczuła na karku ruch powietrza, który wywołał dreszcz. - Mamy parę rachunków do wyrównania.

Poderwała się na nogi, zaciskając palce na lasce i chowając ją za plecami. Coś, ktoś otworzył klatkę i wszedł do środka. W ciemnościach Arabella widziała lepiej niż ludzie, ale i tak nie dostrzegała wiele więcej niż sylwetkę. Jej krawędzie zdawały się załamywać, zmieniać. Wiedziała już, z kim ma do czynienia.

- Po tym jak mnie urządziłaś, potrzebowałem półtora dnia żeby dojść do siebie. Całe szczęście, że w mojej prawdziwej formie mogłem podróżować znacznie szybciej, do tego nie musiałem iść traktem, skorzystałem ze skrótu. Już miałem was dopaść na przełęczy i wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy zamiast tego natknąłem się na tą zgraję małych obdartusów. Hahaha! - Zaśmiał się sucho. - A zdziwiłem się jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że udało się im was pojmać! A wtedy ten idiota który im przewodził zaproponował mi, że jeśli do niego dołączę, to mogę dostać cokolwiek tylko zechcę z waszej karawany. A ja zgodziłem się i poprosiłem... o ciebie. Czyż to nie uroczy zbieg okoliczności, haha? - Zaniósł się smiechem, lecz nagle spoważniał. - A teraz... przejdźmy do konkretów. Mam coś dla ciebie za każde poparzenie na moim ciele.

Coś zabrzęczało metalicznie. Refleksy odległych, nielicznych ognisk zatańczyły na metalu i Arabella mogła dojrzeć, co mężczyzna przed nią trzyma w ręku.

Było to krótki łańcuch zakończony grupą metalowych haków. Bardziej narzędzie tortur niż broń. Każdy celny cios musiał wyrywać z ofiary kawał ciała.

W tym czasie ciało Alnina walczyło z trucizną. Przyspieszony metabolizm bardzo w tym pomagał, ale czy zdąży obudzić się na czas?

Tego właśnie się obawiała, wiedziała że człowiek-pająk nie odpuści póki jej nie odnajdzie i się nie zemści, tacy ludzie nie wybaczają. Znowu była uwięziona, ale tym razem nie mogła liczyć na niczyją pomoc, nie musiała nawet patrzeć w stronę Alnina by wiedzieć co mu się przytrafiło i że nie obudzi się na czas. Była zdana wyłącznie na siebie. Albo zabije albo sama zginie. Zwróciła się w myślach prośbą bez słów o ogień, nie jakiś gorący podmuch czy nędzny płomyk, ale o prawdziwy żar który miał zabić. Jeszcze tylko chwila i mężczyzna zaatakuje, weźmie zamach i uderzy by poszarpać jej ciało, mogła mieć tylko nadzieję że zdąży przyjąć uderzenie łańcucha na laskę i jeśli ten owinie się wokół iluzji drewna być może zdoła go wyszarpnąć z dłoni mężczyzny. Niezależnie jednak od powodzenia tego działania pochyli się i spróbuje staranować wroga dając jednocześnie demonowi myślowy sygnał by zaatakował żarem. Przy odrobinie szczęścia powinno jej się udać wypchnąć mężczyznę na zewnątrz i samej również się wydostać, poza ciasną klatką będzie mieć znacznie większe pole do manewru i nie będzie ryzyka że nieprzytomny najemnik oberwie przypadkowo łańcuchem albo dozna poparzeń.

Mężczyzna zamachnął się łańcuchem. Jeden z haków zachaczył wskazujący palec lewej ręki,reszta zawinęła się wokół laski. Obydwoje zamierzali szarpnąć jak tylko cios trafi celu, mężczyzna okazał się być silniejszy, albo po prostu miał lepszy chwyt na łańcuchu, niż Arabella na lasce. Laska poleciała w przeciwni kąt klatki, lekko trącając Alnina. Razem z nią trafił też pas skóry z zewnętrznej części wskazującego palca lewej dłoni. Arabella pochyliła się i rzuciła się do przodu, nie dając przeciwnikowi kolejnej szansy na atak. Jednocześnie przekazała komendę demonowi - jej strach wzmocnił więź. Ogień uderzył przeciwnika na chwilę przed nią, dzięki czemu mogła ujrzeć mężczyznę... a to spowodowało, że o niemal nie zaprzestała ataku. Chociaż zachował ludzkie ręce, to głowę miał całkowicie pajęczą z ogromnymi, ociekającymi jakąś cieczą szczękoczułkami, czterema parami oczu, sterczącymi nogogłaszczkami. Jego ciało było pokryte chitynowym pancerzem. Kiedy się starli, Arabella poczuła smród palących się ubrań i włosków, które pokrywały płyty, ale ogień raczej nie przepalił grubego pancerza. Wypadli na zewnątrz, po drodze uderzając plecami mężczyzny o “framugę” drzwi do klatki.

Udało jej się uniknąć pierwszego ciosu, lecz straciła jedyną broń i jedyną osłonę przed straszliwym narzędziem dzierżonym przez przeciwnika. Kłujący ból w zranionej dłoni dobitnie uświadamiał Arabelli jak bardzo potrzebuje czegoś zdolnego powstrzymać stalowe haki. Nie spojrzała nawet na laskę, jeśli chciała się wydostać to była jej jedyna szansa. Ruszyła, nawet widok straszliwego potwora jakim stał się mężczyzna nie mógł jej zatrzymać, nie zdołałaby stanąć nawet gdyby próbowała. Wpadła na niego uderzając niczym taran, stwór zahaczył o drewniane pręty tworzące wejście, ją siła rozpędu wyniosła kilka kroków dalej. „Co teraz? Czy ktoś widział rozbłysk ognia?” Nie ważne, i tak nikt by jej nie pomógł, chociaż gdyby „czarny” zobaczył komu pozwolił się do siebie przyłączyć pewnie nie byłby zachwycony. Nie ważne! Musi działać tu i teraz, przede wszystkim nie może pozwolić by dosięgnął ją łańcuch. Rzuciła się biegiem na około klatki starając się żeby solidna konstrukcja stanęła między nią a jej prześladowcą. „Rozgrzej łańcuch, rozgrzej go tak by nie mógł go dłużej trzymać.” – prosiła gorąco demona, sama starając się ocenić swoje szanse by sięgnąć po laskę przez kraty z zewnątrz, a gdyby się nie dało bądź nie było czasu wypatrzeć i podnieść jakiś spory kamień który mógł posłużyć za broń. Nie łudziła się nawet że mogłaby zrobić czemuś takiemu krzywdę zwykłym ciosem.

Arabella rzuciła się do ucieczki naokoło klatki. Usłyszała jeszcze przeciągły syk świadczący o bólu i brzdęk metalu. Wtedy zaczął się chaos.

-Dziękuję.- wyszeptała do swojego demona słysząc upadający łańcuch, naprawdę poczuła ulgę. Przykucnęła i błądząc dłońmi wyszukała kamień duży jak dwie pięści, chwyciła go w dłoń i ruszyła w stronę skąd dobiegł jej ten dźwięk. Napastnik jeszcze przez jakiś czas nie zdoła sięgnąć po swoją broń a ona owszem. Gdyby wciąż był na miejscu zamierzała zaatakować go kamieniem, najlepiej rozwalić mu czaszkę. Tak, właśnie tego chciała chociaż zazwyczaj nie miewała morderczych skłonności. Kiedy tak się skradała dobiegły jej niepokojące dźwięki, jakby coś dużego się przemieszczało, a potem rozległy się wrzaski goblinów, nie miała pojęcia co się dzieje, ale to musiało być coś strasznego. Przyspieszyła, chciała jak najszybciej podnieść rozgrzany łańcuch, a potem wrócić do klatki po laskę i po Alnina. Najemnik był dla niej niczym wrzód na tyłku, ale nie mogła go tak zostawić nieprzytomnego. W solidnej klatce będą bezpieczni, nic ich nie dosięgnie, spróbuje go obudzić i przeczeka dopóki najemnik się nie ocknie, a potem razem spróbują uwolnić resztę - skrzywiła się- oczywiście jeśli Alnin będzie chciał współpracować. Jeśli nie to nie pozostanie jej nic innego jak tylko wykorzystać jego chwilową słabość i go zmusić.

Był niemożliwie zmęczony i obolały. Choć leżał na niewygodnym klepisku nie miał jak na razie zamiaru i ochoty wstawać, bądź chociażby zmieniać pozycji. Samo myślenie o tym sprawiało ból. Nie trzeba było być geniuszem, aby domyślić się, iż winnym wszystkiemu była trucizna. Jaka trucizna?

- Co się tu kurwa wyprawia? - Stęknął. Czuł jak siły powoli powracają, jednakże w ślimaczym tempie. Jeszcze dobrą chwilę zmuszony będzie leżeć tak na pozór bezwładnie. - Gówno, uryna i... - Nieludź. Właśnie tak by dokończył. Węch był jedynym czym mógł się kierować w tych ciemnościach. Nadal był w klatce, rzecz jasna widział kraty. Więzienie nie było już więzieniem, a po za nim nie stał człowiek.
 
Issander jest offline  
Stary 04-09-2012, 17:40   #92
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Kiedy zapadł zmrok, zaklęcia zaczęły działać. Pierwsze, proste, otworzyło wszystkie klatki. Drugie, trudniejsze, przeteleportowało na środek obozu trzy wielkie fororaki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YKDjkSJPNQc[/MEDIA]

Z początku było cicho. Dopiero po chwili rozległy się alarmujące krzyki goblinów, skrzeki bestii, odgłosy ucieczki i walki, płacz dzieci i krzyki matek, wszystko zlewające się w jeden wielki chaos.

Kiedy otworzyły się klatki, atakujący Arabellę mężczyzna zorientował się co się stało i zniknął w ciemnościach. Kobieta podniosła jego broń. I poszła uwolnić kuszników. Fororaki rozbiegły się między namiotami, raz po raz miażdżąc któregoś z goblinów dziobami albo chwytając go w szpony. Wszędzie były uciekające gobliny - jeden nawet wpadł na nią, lecz zaraz potem pozbierał się i pobiegł dalej. Wreszcie stanęła naprzeciwko związanych mężczyzn - zebrali się w ciasną grupkę, próbując wypatrywać przeciwników w ciemnościach. Już miała do nich podejść, kiedy z ciemności wybiegła jedna z bestii, porywając stojącego najbliżej mężczyznę, za chwilę znowu znikając. Szybko przecięła więzy jednemu z nich podniesioną bronią mężczyzny-pająka, zostawiła mu ją, kazała uwolnić resztę i skierować się do wozów.

Wszyscy pozostali przy życiu członkowie karawany zebrali się przy wozach. Nie było śladu po zwierzętach, ale przedmioty leżały, zgodnie z obietnicą, nieruszone - łącznie z ich bronią.

Jednak stan grupy nie prezentował się najlepiej. Ankarian ledwo co trzymał się na nogach, ale odpoczywał przygotowując się do tego celu i mimo gorączki był w stanie iść. Vernon wydawał się być w jakimś transie. Popychany - szedł, ale bez tego bodźca nie robił zupełnie nic, tylko stał. Zender musiał go pilnować. Alnin zaś lekko zataczał się, musiał podpierać się laską, którą zostawiła Arabella, jednak z każdą sekundą czuł się coraz lepiej. Ze zdziwieniem zorientował się, że trucizna zaatakowała też jego narząd wzroku - połowę pola widzenia zakrywały mu ciemne plamy, choć na razie i tak panowały ciemności. Jakkolwiek, chwycili swoje przedmioty i powzięli próbę wydostania się z obozu goblinów. Ankarian w skrytce w zydlu znalazł także sakiewkę, która była wszakże niewielka, ale wypełniona jedynie złotymi monetami o najwyższych nominałach.

Kiedy przechodzili przez obóz, musieli kryć się w ciemnościach, bowiem gobliny zaczynały się już na powrót organizować. Tu i ówdzie zbierały się grupki łuczników którym dowodzili szamani. Przy drodze w stronę Highmarket jednej z tych grupek udało się nawet zabić jednego z fororaków. Wydawało się, że nie uda im się przejść, lecz wtedy na tą grupkę wypadł z ciemności kolejny fororak. Z jego ciała wystawało kilka strzał i widać było, że wpadł w berserk, bardziej tratując gobliny, niż próbując je zabić i zjeść. Grupa wykorzystała tą szansę do przejścia.

Potem było już tylko gorzej, bowiem gdy tylko wyszli z obozu, stracili jakiekolwiek źródła światła poza gwiazdami - choć w tym akurat szczęście im sprzyjało, gdyż noc była niemal bezchmurna. Szli powoli, będąc świadomymi tego, że po ich prawej stronie znajduje się przepaść. W górskiej, nocnej ciszy jeszcze długo słyszeli odgłosy walki. Kilka razy nawet wydawało się, że gobliny wysłały za nimi jakiś pościg, który jest już tuż za nimi, innym razem ogłosy przypominające fororaka wydawały się być niebezpiecznie blisko. W pewnym momencie Vernon, który powoli wybudzał się z transu, potknąl się o skałę i upadając uderzył w nią głową.To ostatecznie go obudziło, ale poskutkowało brzydkim rozcięciem na czole. Wkrótce po tym dołączył do nich Barry, a droga zaczęła opadać, wreszcie schodząc aż do doliny. Mogli trochę przyspieszyć, po tych paru godzinach marszu zaczynali czuć się względnie bezpiecznie.

Po kolejnych dwóch godzinach zaczęło się rozjaśniać. W pierwszych promieniach słońca ujrzeli miasteczko Highmarket nieco poniżej ich pozycji. Dolina była płaska i całkiem szeroka, powoli opadająca w dół. Na północnym wschodzie rozciągało się duże jezioro, którego wody zabarwiały się na złoto z pomocą promieni słonecznych. Nie było tu drzew, jedynie szerokie połacie trawy - zadziwiająco intensywnie zielonej - i nieliczne kępki gęstych krzewów. Z północy wiał lodowaty wiatr.

Samo miasteczko wyglądało niemal bajecznie z daleka, zaś z bliska znacznie straciło na urodzie. Domki były niskie, drewiane - jedynie "kamienice" przy rynku miały murowane piwnice, w połowie zakopane w ziemi, w połowie wystające powyżej, cecha charakterystyczna budowli na skalistym podłożu, wyżej jednak także były drewniane. Dużo domów było opuszczonych i powoli zamieniało się w rudery - podczas wchodzenia do miasta minęli wręcz całe opuszczone osiedle. Mimo tego i wczesnej godziny ich wejście spowodowało zebranie się sporej grupki gapiów. Na czoło wystąpił mężczyzna w średnim wieku.

- Witajcie, podróżnicy. Czy udało wam się przedostać przez przełęcz? Wybaczcie nam takie powitanie, ale wkrótce się dowiecie, jak bardzo istotne jest dla nas wasze przybycie. Nazywam się Paul McTorney i jestem aktualnym burmistrzem Highmarket. Och, ależ jesteście w strasznym stanie! Zapraszam was do mojego domu, pewnie też jesteście głodni... A poza tym, koniecznie musimy porozmawiać, zanim wyruszycie w dalszą drogę.
 
Issander jest offline  
Stary 14-09-2012, 14:38   #93
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Burmistrz jest przyjemnym w obejściu mężczyzną około czterdziestki. Jest w nim coś takiego, może w wyglądzie, może w głosie, że budzi zaufanie. Jego dom jest jedną z kamienic przy rynku. Najwyraźniej Paul był kiedyś kupcem. W środku budynek jest zadbany i czysty, powietrze pachnie smacznym jedzeniem i świeżo ułożonym siennikiem.

- Zapraszam, zapraszam. Hm, mości panie, muszę cię poprosić, żebyś zostawił swojego wilka na zewnątrz - zwrócił się do Vernona - Tu, na Północy, gdzie brakuje nam psów, całkiem sporo osób próbuje oswajać wilki, więc nie jest to niczym dziwnym, lecz musisz wziąć pod uwagę, że mam dwójkę małych dzieci. A jeśli idzie o dzieci, to ostrożności nigdy za wiele... To jest moja żona, Maria. Dzieci na razie wysłałem na Rynek Rybny, bo tego co mamy nie starczy na strawę dla wszystkich, lecz wkrótce wrócą i będę mógł je również przedstawić. Maria opatrzy wasze rany, jeżeli jest taka potrzeba. Nie mamy niestety służby odkąd zostałem burmistrzem, gdyż nie podoba się to rybakom, ale, hm, zostawmy na razie politykę Highmarket - wkrótce wy także będziecie mieli jej dosyć. Kiedy już zjecie coś ciepłego i odpoczniecie, przyjdę do was i porozmawiamy. Na razie muszę pójść uspokoić mieszkańców, są całkiem zaniepokojeni waszym przyjściem i będą domagać się wyjaśnień... O, a oto i moje pociechy - Ron i Kayla. - Dziewczynka wyglądała na dziesięć, chłopak na osiem lat.

Zgodnie z obietnicą po kilku godzinach zebrali się wszyscy w jadalni. Żona burmistrza zabrała dzieci, żeby się z nimi gdzieś pobawić. Niemal tylko, jak zniknęła z domu Paul stał się bardziej poważny, choć nie była to znaczna zmiana. Najpewniej po prostu starał się oddzielać problemy bycia burmistrzem od życia rodzinnego.

- Zanim przejdziemy do ważniejszych spraw, chciałbym od was usłyszeć o tym, co zastaliście na przełęczy. Widzicie od ponad miesiąca nikt nie przeszedł stamtąd do Highmarket. Co prawda posyłaliśmy tam zwiadowców, lecz część nie wróciła, a ci, którym się udało, nie mieli tak dokładnych informacji, jakich potrzebuję. Jedyne, co mam, to raporty o dużej aktywności goblinów w rejonie przełęczy.

- Co zastaliśmy na przełęczy?
- zaczął jako pierwszy w międzyczasie wygrzebując jakieś resztki mięsa, które zostały po posiłku. W drugiej dłoni miał butelkę, drugą już z kolei, nieznanego sobie trunku, wyciągniętą pod nieobecność burmistrza z jego pokaźnej kolekcji owych napojów. - Smród, bród i cholerny ogrom tych cholernych goblinów... Ot co! - golnął siarczyście. Miał wielką ochotę zatrzeć alkoholem niedawno nabyte wspomnienia: Upokorzenie było nie do zniesienia - pewien tchórz podstępnie otruł go. Z powodów praktycznych jedynym podejrzanym był jego współwięzień, albo raczej była. Do tego dochodziło pokorne przyjęcie drewnianej laski od nieludzkiej kobiety. Rzecz jasna gdy w końcu nie była mu potrzebna, wyrzucił ją przed samym domem burmistrza, nie zważając na właścicielkę. W końcu nie byłby sobą jeśli by tego nie uczynił.

Powtórnie zaczerpnął trunku i mając za nic dobre maniery beknął...

Jakoś wydostali się z tego chaosu, Arabella nie wiedziała jak w ciemnościach udało im się przebyć tę drogę. Nie wszystkim jednak, ciągle wracały do niej niewyraźne obrazy związanego mężczyzny rozszarpywanego przez olbrzymie ptaszysko, jego krzyk i Mirkan z bełtem w plecach. Odetchnęła z ulgą gdy wreszcie o poranku dotarli do miasteczka, tłum nieco ją zaniepokoił, na szczęście ludzie nie mieli wrogich zamiarów.

Nim weszła do domu burmistrza podniosła laskę ciśniętą niedbale przez najemnika. W środku oparła ją o ścianę i odłożyła obok pakunek ze swoimi rzeczami. Znalazła sobie miejsce w kącie by jak najmniej rzucać się w oczy i kiedy tylko podano posiłek naciągnęła kaptur jak najbardziej się dało i zsunęła z twarzy szal jednocześnie pochylając się nad miską. Miała nadzieję że to wystarczy. Zranioną dłoń trzymała pod stołem żeby nikt jej nie zauważył, gdyby tak się stało ktoś mógłby się nią zainteresować, chcieć opatrzyć. Nie mogła na to pozwolić, ponieważ trzeba by zdjąć rękawiczkę, a wtedy oprócz rany stałaby się widoczna również jej dziwna skóra i krótkie czarne pazury które miała zamiast paznokci. Cierpiała więc w milczeniu mając nadzieję że później uda jej się poprosić o pomoc Yerbana. Póki co ostrożnie manewrowała łyżką używając nie nawykłej do tego zdrowej dłoni.

-Gobliny to nie jedyny problem.- odezwała się nie podnosząc głowy gdy Alnin skończył, starała się nie zwracać uwagi na jego brak manier- Przełęcz królewska została zasypana, gobliny podporządkował sobie jakiś szaleniec owładnięty ideą “wyzwolenia” Północy. Zdaje się że najpierw ma zamiar wyzwolić te ziemie od kupców... na jego rozkaz zginął Mirkan.- powiedziała wiedząc że Mirkan bywał wcześniej w mieście, a więc burmistrz powinien go znać.

-Jest jeszcze coś. Ten człowiek jest tak zaślepiony, że przyjął w swoje szeregi potwora, człowieka-pająka.-mówiąc o potworze bynajmniej nie miała na myśli wyglądu swojego wroga.

Płomień świecy na moment przybrał ułożenie poziome.

Vernon o mało co nie przewrócił się na krześle, siedząc przed najemnikiem przy stole. Pęd wiatru od tego beknięcia o mało co nie poderwał go i nie odrzucił do tyłu.

Ocknął się.

Wydarzenia ostatnich dni i dziwne sny zaprzątały mu teraz głowę, sprawiając że Vernon wydawał się oderwany od świata.

Był obecny ciałem, ale nie duchem.

Swoją torbę odzyskał. Odzyskał też przyjaciela... I zyskał nowego.

Przez cały wieczór Vernon milczał patrząc się w płonący knot świecy, stojącej przed nim.

Zjadł tyle, by nie urazić gospodyni, czekał, aż zakończy się to spotkanie i będzie mógł iść się położyć.

Ankarian nie wtrącał się do rozmowy. Był zbyt zmęczony i nie zamierzał tracić więcej sił. Najpierw zabrał się do jedzenia. Było głodny, ale z drugiej strony nie potrafił wiele zjeść. Gardło cały czas mu dokuczało. Wystarczyło, że przełknął ślinę, a już czuł nieprzyjemny ból w gardle. Przy jedzeniu było podobnie. Jednak w końcu zjadł te minimum potrzebne dla zaspokojenia głodu. W tym czasie Alnin i Arabella wyjaśnili, co się stało na przełęczy. W sumie nie trzeba było do tego nic dodawać, ale Ank postanowił zabrać głos.

- Wszystko, co mówili, to prawda. Warto jeszcze wspomnieć, że owy szaleniec, który pragnie wyzwolenia Północy, wcale szaleńcem nie musi być - odkaszlnął i kontynuował. - Podejrzewam, że nie bez powodu zdecydował się przejąć władzę wśród goblinów. One po prostu nie zauważą jego prawdziwego celu i będą ślepo za nim podążać. Wśród bardziej inteligentnych istot nie zdobyłby tak łatwo posłuchu. Od razu wiadomo, że zamierza on zdobyć władzę dla siebie, a nie dla mieszkańców Północy. Najpierw mówił nam o tym, że trzeba wyzwolić Północ, bo jej mieszkańcy są wykorzystywani i nie mogą za siebie decydować, a potem kazał jednemu z kuszników zabić Mirkana. Wielkie słowa o wolności, a po chwili dawanie rozkazów, które trzeba wykonać, bo inaczej zapłaci się za to swoim życiem - znowu odkaszlnął, będąc tym samym zmuszonym na chwilkę przerwać. - Niestety nawet wśród ludzi znajdą się idioci, którzy posłuchają tego człowieka i będą ślepo wykonywać jego rozkazy. Takich ludzi może być bardzo wielu.

- Z pewnością więcej, niż ci sie wydaje... Niestety. Potwierdziliście moje przypuszczenia. - Paul zamilkł na chwilę, ze wzrokiem spuszczonym na podłogę. - Ta druga przełęcz nazywana jest goblinią nie bez powodu, dla tych istot jest to coś w rodzaju świętego miejsca. Prawdopodobnie wszystkie ich grupki rozproszone po górach zebrały się tam, aby zadecydować o przyłączeniu się do Legionu Wyzwolenia, i co gorsza, zrobiły to. Ciężkie czasy nastały...

Od kilku tygodni wracający do Highmarket rangerzy opowiadają o dziwnych rzeczach dziejących się na Północy. Podobno rozmaite ludy Północy zbierają się i formują armię. Później do Highmarket przybył ich “ambasador”, próbując przekonać ludzi do przyłączenia się do tego Legionu, i niestety - częściowo mu się to udało. Dlatego to tak istotne było, żebyście od razu porozmawiali ze mną.

Teraz już gdybym poszedł go posłuchać, pewnie ukrył by się albo zbuntował ludzi przeciwko mnie, więc musiałem wysłać zaufanych ludzi, żeby zaraportowali mi jego słowa. Pomijając demagogiczny bełkot oraz dodając raporty od rangerów, można nakreślić taki oto obraz sytuacji:

Ich obóz znajduje się daleko na Północy, prawdopodobnie aż gdzieś przy brzegach Mroźnej Zatoki. Jak na razie przyłączyło się do nich wielu ludzi i nie winię ich o to - na Północy można znaleźć cywilizowane wioski, ale tak daleko jak przy brzegach Mroźnej Zatoki większość z nich to całkowicie odizolowane od świata społeczności, krótko mówiąc dość prymitywne... W dodatku cały czas muszą zmagać się z surowym klimatem, więc można ich częściowo wytłumaczyć, że przyłączyli się do kogoś, kto mami ich lepszymi ziemiami. Poza tym, będąc tak blisko wroga, gdyby odmówili przyłączenia się, zostaliby zniszczeni. Jednak sytuacja wygląda jeszcze gorzej: raporty mówią o całych opuszczonych wioskach już dwa dni drogi od Highmarket. Oprócz tego przyłączyły się do nich gobliny, co już wiemy... A skoro gobliny, to pewnie i górale, to może być nawet pół tysiąca ludzi, wszyscy zdolni do walki... Krążą też pogłoski o przyłączeniu się gigantów, choć nie widziano ich już tak dawno, że niektórzy twierdzą, że wymarli albo nigdy nie istnieli.

Biorąc pod uwagę liczność tej zbieraniny, można wywnioskować, że ich obóz znajduje się gdzieś przy zatoce Hornus - o tej porze roku migrują tam w wielkich ilościach ryby, foki, morsy, manaty, a także ptactwo wodne - to jedyne miejsce które przychodzi mi na myśl, które mogłoby wyżywić armię na Północy, a także zapewnić jej zapasy na podróż.


Jednak to co mnie zastanawia, to dowództwo tej armii. Kto mógłby jej przewodzić? Żaden człowiek nie byłby w stanie zjednoczyć wszystkich ludów Północy, a już napewno podporządkować sobie gigantów. Raporty mówią o wyjątkowo silnej aktywności Smoków. Choć to nieprawdopodobne, to wydaje się logiczne, że te bestie mogły jakoś przezwyciężyć problemy w komunikacji, prawda? Jeżeli tak właśnie jest, to nasza pozycja wygląda znacznie gorzej niż przedtem się wydawało. Jednak “ambasador” nic o tym nie wspominał. Być może, dlatego, że pomimo tego, że obecnie ataki z ich strony są wyjątkowo rzadkie, to ludziom smoki nadal źle się kojarzą, jak zresztą wszyscy vragowie.

Pozostaje jeszcze pytanie - co z neandertalczykami? Są oni bowiem największą siłą bojową na Północy, o ile się zjednoczą we wspólnym celu... Bowiem w przeciwieństwie do ludzkich osad, gdzie każda wioska rządzi się sama, neandertalczycy podejmują decyzje wspólnie. Jako że rozsiani są po dużym terenie, prawdodopodobnie nie udało im się jeszcze zebrać wszystkich przedstawicieli na wiec, co daje nam trochę czasu - Legion najprawdopodobniej nie zaatakuje nie znając decyzji neandertalczyków. Jednak nie mam pojęcia, gdzie może odbyć się wiec, co uniemożliwia wysłanie tam własnego człowieka.


To tyle na temat tego, jak wygląda sytuacja na Północy. Natomiast co do Highmarket... Musicie wiedzieć, że w Highmarket są dwie frakcje: Rybacy oraz Kupcy. Rybaków zawsze było więcej, byli biedniejsi, ksenofobiczni i bardziej prości. Kilku Rybaków wybranych na urząd burmistrza niemal nie doprowadziło Highmarket do ruiny, próbując wygnać Kupców z miasta. Później udało mi się otrzymać ten urząd, i choć może to mało skromne - udało mi się zapewnić miasteczku okres stabilnego rozwoju na prawie dwie dekady. Jednak do Rybaków przemawia prosta argumentacja - nie widzą, że Highmarket rozwija się dzięki kupcom, bo dzieje się to zbyt powoli - widzą za to, że kupcy są bogaci, trzymają służbę i władają “ich” miasteczkiem, choć nawet nie są stąd...

Kiedy przybył do nas ten ambasador, udało mu się przekonać do siebie większość Rybaków. Rozumiecie, że to ugodziło w moją pozycję. Jednak nie martwię się o zakres mojej władzy dla samej władzy - martwię się o moje miasto. Oczywiście jest ono istotne dla Legionu, gdyż kontrolowanie go to jedyny sposób na bezpieczne przeprowadzenie armii do Ostatniego Bastionu. Dlatego nie można dopuścić do tego, aby Rybacy odsunęli mnie z urzędu. Z drugiej strony, ja sam nie mogę nic zrobić. Mam związane ręce, bo każde moje działanie obróciłoby się ostatecznie przeciwko mnie - ambasador już by o to zadbał. Wy zaś jesteście spoza Highmarket. Może i ludzie nie będą traktować was przychylnie, ale macie zapewnioną swobodę działania. Dlatego proszę was o pomoc w tym problemie. Zresztą: chodzi tu o całą Północ. Ale skoro już jesteście w Highmarket, to najpierw pomóżcie uspokoić sprawy tutaj.

Są dwa sposoby, żeby to zrobić. Pierwszy jest prostszy i może wam się nie spodobać. Zanim zaproponuję wam morderstwo z zimną krwią, musicie wiedzieć, dlaczego to czynię, mi bowiem ten fakt równie mocno się nie podoba, jak zapewne i wam... albo przynajmniej części z was. Jesteśmy na wojnie - co prawda jeszcze niewypowiedzianej, ale wkrótce tak się stanie. A ten człowiek spiskuje i bierze udział w czymś, co może skutkować zniszczeniem mojego miasta i śmiercią wielu ludzi. Dlatego właśnie: jeśli jest ktoś z was kto byłby w stanie tego dokonać, można się po prostu pozbyć tego cżłowieka.

Jeżeli jednak sprzeciwiacie się takiemu załatwieniu sprawy... Jest też drugi sposób, trudniejszy. Gdyby udało się wam znaleźć jakieś kompromitujące materiały... cokolwiek, co ujawniałoby prawdziwe motywy tego człowieka... albo zmusić go do publicznego przyznania się do nich... to by zapewne pomogło jeszcze bardziej, i nasze sumienia nadal byłyby czyste... lub tylko trochę skalane.

Jednak w żadnym wypadku nie wolno wam konfrontować się z nim publicznie, ani tym bardziej atakować go publicznie! Nie tylko wy wtedy znajdziecie się w niebezpieczeństwie ataku Rybaków, myślę, że ambasador tylko czeka na coś takiego, żeby potraktować to jak prowokację i przejąć władzę w miasteczku.
 
Issander jest offline  
Stary 14-09-2012, 14:39   #94
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Ank wysłuchał przemówienia burmistrza, ale dopiero sam koniec był czymś, na co mógł zwrócić uwagę. Zabójstwo. Jeśli ktokolwiek miał to zrobić, to musiał to być właśnie on. Popatrzył po towarzyszach ,a potem spojrzał na burmistrza.

- Zrobię to - oznajmił krótko. Wiedział jednak, że zgodzenie się na coś takiego, mogło nie odpowiadać wszystkim, więc postanowił kontynuować. - Potrzebuję zdobyć o nim możliwie najwięcej informacji. Gdzie najczęściej przebywa, czy jest jakieś miejsce, gdzie mógłby być sam? Nie mam zamiaru bez przygotowania próbować pozbawić go życia, bo nie potrzebuję komplikacjki, których mógłbym uniknąć. Nie wiem, ile mi to czasu zajmie. Może w czasie obserwacji znajdę coś co pozwoli uniknąć zabójstwa. A może zrobi to ktoś z tu obecnych.

- Ja zaś umywam się od owego pomagania - silnie zaakcentował. - Po jaką cholerę mam... mamy pchać się w wojenno-polityczne machlojki? Mi żywot miły. - rzekł wolno po czym pociągną hardo, tak iż w butelce pozostało na oko ćwierć trunku. Zachwiał się, z trudem złapał równowagę niepewnie opierając się mebel, stłumił jakiś dźwięk wydobywający się z krtani, który równie dobrze mógł być kolejnym beknięciem. - Bohaterzy zasrani się znaleźli - oskarżająco spojrzał na zabójcę - którzy niegdyś jeno mordowali. Nikt nie raczył mnie ostrzec... cała ta karawana pełna protagonistów od siedmiu boleści. Wtem dla dobra ogółu się jak psy na mięso do pomocy rzucają. - Dużo by wymieniać co go irytowało, jednakże na pierwszym miejscu był sztuczny heroizm każdego z członków karawany(już od początku podróży). Czyżby wszyscy postradali zmysły? A może tylko on?

- A czy ty zabiłbyś tego człowieka? Czy zabiłbyś go własnoręcznie gdybyś miał pewność że nikt nie dowie się o tym że miałeś cokolwiek wspólnego z jego śmiercią?- zapytała Paula, nie czekała jednak na odpowiedź.

-Nie pomogę wam. Nie jestem mordercą, na szpiega się nie nadaję, z wojną nie chcę mieć nic wspólnego.- oświadczyła, nie spodziewała się by jej słowa spodobały się burmistrzowi, wcale by się nie zdziwiła gdyby wyprosił ją ze swego domu. W końcu właśnie po to ich tu przyprowadził żeby mu pomogli z czymś z czym sam nie dawał sobie rady. Jedną ręką naciągnęła szal spowrotem na twarz, by móc swobodnie spojrzeć na ich gospodarza. Sytuacja była naprawdę trudna zostawili za sobą jedną wojnę by wpakować się w drugą. Przed czymś takim już nie ucieknie, nie ma dokąd.

Ankarian spojrzał na Alnina, która zachowywał się w sumie całkiem normalnie. Znaczy normalnie jak na niego, ale do wszystkiego idzie się przyzwyczaić.

- Zaproponują Ci zapłatę, to zrobisz wszystko. Każdego można kupić - powiedział, chociaż i tak podejrzewał, że te słowa nic nie dadzą.

- Nie zabiłby go - odpowiedział zamiast burmistrza. W takich sprawach znał się na ludziach, a burmistrz nie wyglądał na kogoś, kto byłby wstanie zabić. - Żaden... Poprawka, prawie żaden człowiek nie jest zdolny do zabójstwa, gdy nie jest to konieczne np. w obronie własnej. A część z tych, którzy są wstanie to zrobić, nie są wstanie znieść poczucia winy, które zabija ich od środka. Czyli pozostają tylko nieliczni potrafiący to zrobić - gdy skończył, dostał nagłego ataku kaszlu, który uspokoił się dopiero po dłuższej chwili i wtedy zwrócił uwagę na dalsze słowa Arabelli. - Wojny są częścią naszej natury. Unikniesz jednej, trafisz w sam środek kolejnej. Chociaż ludzie uważają się za inteligentne istoty, nie potrafią się uczyć na błędach. Wciąż prowadzą wojny, co sprawia, że niewiele różnimy się od zwierząt, które walczą o tereny lub cokolwiek innego.

- Cieszę się, panie, że jesteś gotowy mi pomóc, choć twoje podejście skłania mnie ku pewnym rozterkom co do twojej przeszłości i do tego, czy można ci ufać... Ale cóż. A co do pani rozterek, rozumiem je. Dawno temu, kiedy mieszkałem jeszcze w Betanii, a później w Bastionie, mój ojciec nauczył mnie, że jeśli ktoś chce zajmować się polityką, musi pozbyć się sumienia. Wtedy chciałem zostać zwykłym kupcem, i tak się stało, po tych słowach nie pomyślałbym nawet o polityce... Lecz kiedy trafiłem do tego miasta, od początku zapragnąłem się tu osiedlić. A później, widząc do jakiego kryzysu doprowadzili poprzedni burmistrzowie, zapragnąłem to zmienić. Widzisz, o pani - okazało się, że słowa ojca nie były prawdą. Daleko od innych cywilizacji, w niewielkim osiedlu liczącym mniej niż dwa tysiące mieszkańców, ta zasada nie obowiązywała. Do niedawna. Nigdy do tej pory nie musiałem podejmować decyzji, która jednocześnie byłaby dobra dla miasta i stała w sprzeczności z moimi poglądami. Zmieniła to wojna, oj tak, wojna zmienia wiele rzeczy i obawiam się, że wkrótce przekonamy się o tym znacznie silniej, niż do tej pory. Dlatego, jeżeli to możliwe, znajdźcie dowody na to, że chce on zaszkodzić Highmarket. To pozwoli nam uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. Zresztą, - Zwrócił się do Ankariana - ty i tak w takim stanie nie podołasz zadaniu. Musisz najpierw wyzdrowieć. Nie jestem lekarzem, ale przynajmniej 2-3 dni miną do tego czasu.

Natomiast ty, jak widzę, oczekujesz zapłaty? Cóż, potrafię zrozumieć, że nie czujesz potrzeby niesienia pomocy mieszkańcom miasteczka, które widzisz na oczy po raz pierwszy. Lecz czy nie dostrzegasz, że ten Legion jest groźbą dla całej Północy? I nie dasz rady już się przed nim skryć, jeżeli mu się nie przeciwstawisz. Ale zapłata istotnie wam się należy. Nie będą to oczywiście pieniądze. Oferuję wam sprzęt najlepszej jakości, wszystko, co może przydać się na Północy. Widzicie, kupcom nie zawsze udaje się wszystko sprzedać, a często chcą już wrócić do Bastionu, wtedy ja oferuję, że wykupię resztę ich towaru po bardzo okazyjnej cenie... Zwykle się zgadzają, bo siedząc już tu miesiąc najchętniej po prostu zostawili by cały ten towar i wrócili na południe. Później korzystam z tych zapasów, gdy trzeba wyekwipować ludzi do wykonania jakiegoś zadania, bo Highmarket nie utrzymuje stałej straży miejskiej czy też innych form organizacji - jedynym urzędem jest Burmistrz. Z tego co widzę wynika, że uciekając od goblinów zdołaliście zabrać tylko swoje podręczne rzeczy i niewielkie pakunki. W moim składzie znajdziecie zarówno ciepłe futra, konieczne aby przeżyć zimowe zawieje, broń - choć niestety pewnie będzie gorszej jakości niż ta, którą już posiadacie, ekwipunek podróżniczy, narzędzia, a nawet trochę bardziej egzotycznych przedmiotów.

Nie są one zapłatą za morderstwo - możecie je wziąć tak czy siak, o ile obiecacie pomoc w kolejnych zadaniach. One już nie powinny zawierać w sobie elementu przemocy, choć nie mogę ręczyć za to, co spotka was w podróży.

-Pomogę i ja. – rzekł milczący do tej pory Vernon - Nie w morderstwie jednak, a w zebraniu informacji. W między czasie – spojrzał na Ankariana, a jego wzrok mówił „waśni na bok” – spokojne ozdrowienie wspomagane lekami sprawi, że w razie mojego niepowodzenia, będzie można się pozbyć tego emisariusza.

W zamian od pana, panie Burmistrzu również oczekiwałbym informacji. Ale o tym już po wszystkim.
Po dłuższej chwili, gdy dokończył pucharek miodu, Nożownik wstał, podziękował i ukłonił się pani Burmistrzowej, po czym udał się do swojej kwatery przygotować sprzęt. Chciał również spotkać się przed wyjściem jeszcze raz z Burmistrzem.

-A więc dwa lub trzy dni. Ewentualnie jeden dodatkowy, gdy po tym czasie nie będę miał wystarczających informacji, aby bez problemów rozwiązać sprawę - oznajmił Ankarian po chwili. Dla kogoś innego mówienie o morderstwie mogło sprawić kłopoty. Jednak dla niego nie była to pierwszyzna. - A co do tego ekwipunku, chciałbym zobaczyć te “bardziej egzotyczne przedmioty”. Może znajdę tam coś, co przyda się w czasie odwiedzin tego ambasadora.

- Bohater aż rzygać się chce - rzekł pod nosem nie spuszczając wzroku z zabójcy, kiwnąwszy kilkakrotnie głową z dezaprobatą. Po chwili wrócił spojrzeniem do pana tego domu, któremu najwyraźniej wydawało się, że tak po prostu może kupić podróżników z południa. Ba! Wydawało mu się również, iż zaradzą problemom tej krainy.

- A gówno mnie obchodzi cała ta Północ, ale kryć się? Toż to kpiny... Przeciwstawiać się? Jeśli takowa potrzeba zajdzie to do nich dołączę. Problemu tak też nie ma, jednakże - mocno zamrugał oczami, nadaremno próbując poprawić wzrok, zaradzić ciemnym plamom - w zwyczaju było płacić za usługi monetą aniżeli złomem - prychnął - nie widzi mi się płacić w oberży futrami tudzież rdzawymi sztabkami metalu. - Dokończył trunek i zaczął niemrawo rozglądać się za następnym.

Gelid siedział cicho, nie włączając się do rozmowy. Głównie po to by dowiedzieć się co zamierza robić reszta grupy. Po chwili jednak też postanowił się odezwać.

-Nie mam zamiaru nikogo zabijać. A zanim się na coś zgodzę chcę się dowiedzieć jednej rzeczy. W tym mieście, niejaki Gregor Worth miał zostawić pewną wiadomość. Miał zapewne ze sobą taki miecz.- To mówiąc Gelid pokazał burmistrzowi swój miecz.

- Dobrze. Czyli możemy przejść do udzielania informacji i zadawania pytań, jak widzę... Co do tego... Wortha, to nie kojarzę nikogo takiego, pewnie dlatego, że na codzień jestem dość mocno zaangażowany w sprawy miasta, a zanim zaczęły się problemy, przechodziło przezeń mnóstwo wędrowców. Na twoim miejscu popytałbym w gospodach. Są dwie: “Szczęśliwej Drogi” przy Rynku Rybnym oraz “Wędzarnia” przy północnym wyjściu z miasta.

Zaś co do ambasadora, to najczęściej przemawia właśnie w “Wędzarni”... Jednak jest to zdecydowanie teren Rybaków i wasze otwarte pojawienie się tam, jako obcych, z pewnością nie zostanie mile przyjęte. Czasem zdarza mu się mówić w “Szczęśliwej Drogi”, ale, co ciekawe, nigdy nie udało się nam zaobserwować trasy, którą tam przychodził lub wychodził. Tak jakby po prostu pojawiał się na miejscu. Dziwne, prawda? Z tego też powodu nie wiem, gdzie się zatrzymał.

Jeszcze dwie rzeczy: strażnik wpuści was do magazynów na hasło “Północ”. Zaś w gospodzie “Szczęśliwej Drogi” znajdziecie mojego człowieka, który wyraził chęć pomocy wam, to najemnik, przybył do Highmarket parę miesięcy temu. Nazywa się Gregorius i obecnie powinien być na miejscu.

Powodzenia. Na waszym miejscu rozejrzałbym się też po mieście. Nie jest duże, ale z pewnością znajdziecie parę interesujących widoków, których mogłyby pozazdrościć nam wielkie miasta południa. Świątynia Tysiąca Bóstw jest takim miejscem, przy niej jest też park z kilkoma drzewami, to może być ostatni raz, w którym macie okazję usiąść w cieniu jakiegoś... na Północy nie ma ich zbyt wiele. Ponadto jeziora Highmarket i Stargrave podczas wschodu i zachodu słońca są prawdziwą uciechą dla oczu. Powoli wyłaniające się zza gór promienie dają niesamowite pokazy na ich wodach. Najlepszym miejscem do obserwacji jest mostek pod którym przepływa strumyk łączący te dwa jeziora - jego szum jest dodatkowym ukojeniem. To był jeden z widoków, który zachęcił mnie, żeby tutaj zostać.


Mówiąc to, burmistrz pożegnał się i wrócił do swoich obowiązków.
 
Issander jest offline  
Stary 17-09-2012, 10:49   #95
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Arabella i Gregorius

Arabella widząc że rozmowa została zakończona skłoniła się burmistrzowi i jego żonie, potem zabrała swój pakunek oraz laskę i wyszła by poszukać “Szczęśliwej Drogi”. Zamierzała wynająć tam pokój nie wspominając jednak, że Paul to zaproponował. Nie chciała mieć wobec burmistrza żadnych długów wdzięczności, jeśli będzie musiała skorzystać z magazynu to również zapłaci za wszystko co będzie jej potrzebne. Tymczasem chciała jedynie znaleźć się sama za zamkniętymi drzwiami, móc wreszcie zrzucić ten okropny szal, przestać się choć na chwilę ukrywać. Przydałoby się też jakoś opatrzyć zranioną dłoń. Potem zajmie się laską, raczej wątpiła by udało się jej odkryć jak działa, ale wreszcie będzie miała trochę czasu na osobności żeby chociaż popróbować. Wiedziała że będzie musiała na siebie uważać, człowiek pająk nie odpuści, nie uważała jednak by był dość śmiały żeby zaatakować ją za dnia.

Gospoda była pusta zważywszy na to, że był środek dnia, a od ponad miesiąca przełęcz była zablokowana, przez co ci, którzy tu nocowali mogli tylko przybywać z Północy. Z tego też powodu dostała pokój nawet taniej niż się spodziewała.

Dłoń wyglądała źle. Palec wskazujący lewej dłoni nie miał znacznej części skóry. Takiej rany nie wystarczy zabandażować, no chyba, że chce się ryzykować poważnym zakażeniem i utratą palca. Najlepiej byłoby odkazić spirytusem (karczmarz powinien użyczyć trochę) lub ogniem (tu powinien pomóc demon). Jedno jest pewne - każdy ze sposobów będzie niesamowicie bolesny. Rana będzie się goić długo i używanie dwuręcznych przedmiotów może być utrudnione (Arabella niejasno przypomniała sobie, że miecz ukrywający się pod postacią laski był półtoraręczny).

Laska wydawała się być całkowicie zwykłą laską. Kiedy tak leżała na łożu aż ciężko było uwierzyć, że może skrywać w sobie jakiś sekret. Jak do tej pory nie reagowała w żaden sposób na obecność Arabelli, więc można było uznać, że sama obecność Zaklinacza ognistego typu w niczym nie pomoże.

Z ulgą zamknęła za sobą drzwi, rzuciła pakunek w kąt, a laskę na łóżko, odrzuciła szal i ściągnęła kaptur. Wreszcie sama! Po raz pierwszy od ataku człowieka pająka spojrzała na swoją lewą dłoń, podczas ucieczki nie było na to czasu, zresztą i tak było zbyt ciemno, potem nie chciała zwracać niczyjej uwagi. Teraz patrzyła z lekkim niedowierzaniem. Cała rękawiczka przesiąkła krwią, była od niej sztywna, a wokół rany wciąż błyszczała wilgocią, zaś sama rana… Arabella opadła na posłanie ogarnięta nagłą słabością. Czy to białe prześwitujące z pod skrzepów to była kość? Nie rozumiała czemu tak nagle zakręciło się jej w głowie, musiała chwilkę odpocząć zanim była gotowa by ponownie spojrzeć.

Zdjęcie poszarpanej rękawiczki nie było wcale proste, razem z materiałem od brzegów rany oderwały się częściowo zaschnięte skrzepy i krew znowu zaczęła płynąć znacząc szkarłatnymi kroplami deski podłogi. Nie mogła tego tak zostawić, owinęła ranę chusteczką, schowała dłoń w rękawie a drugą naciągnęła kaptur i zeszła do głównej sali. Karczmarz widząc ponownie zakapturzoną postać z podkurczoną ręką i pochyloną głową zmarszczył brwi, ale bez problemów sprzedał jej butelkę wódki. „Na pewno myśli że chcę to wypić.”

Wyciągnęła dłoń nad miednicą a potem polała ją obficie strumieniem alkoholu spłukując krew. Ledwie zdążyła odstawić butelkę zanim wzmógł się ból. Krzyknęła zaskoczona jego intensywnością. Zacisnęła usta by nie wydać już żadnego dźwięku, z kącików zaciśniętych oczu popłynęły łzy, palce zdrowej dłoni odruchowo zacisnęły się na nadgarstku zranionej, tak czekała aż ból minie. Kiedy to wreszcie nastąpiło najlepiej jak umiała opatrzyła ranę, coś jej mówiło że nie będzie łatwo zmienić opatrunek, a co gorsza trudno jej będzie walczyć z potworem kiedy ten po nią przyjdzie.

Żeby odwrócić myśli od tego co nieuniknione skierowała je na laskę. Jeśli dobrze zrozumiała Yerbana, trzeba było po prostu użyć na niej magii ognia. Wyobraziła sobie płomień w kształcie miecza, a potem przekształciła go przywołując obraz płonącego miecza takiego jakim był gdy dzierżył go Hono.

-Postaraj się mój przyjacielu.- powiedziała dzieląc się tymi obrazami z demonem.

Demon był posłuszny. Stworzył ogień, a wtedy miecz zareagował. Z początku Arabella była ucieszona, że udało jej się rozgryźć ten dziwny przedmiot, lecz wkrótce rozbudzony, lecz głodny miecz zaczął wsysać płomienie, a ona nie potrafiła go powstrzymać. W głowie słyszała dźwięki nie z tego świata, nie było w nich słów, ale wiedziała, że jej demon był niezadowolony. Słabnął z każdą chwilą.

Arabella nie była w stanie zareagować. Nie była w stanie powiedzieć, czy jest tak przerażona tym, co się dzieje, czy też miecz miał jakieś zabezpieczenia i wprowadził ją w trans. A może nie miał żadnych zabezpieczeń, a po prostu trzeba było więcej doświadczenia, żeby z niego korzystać?

Rozległo się pukanie do drzwi. Kobieta nagle wyrwała się z transu i zerwała połączenie z demonem. Usłyszała w głowie podziękowanie. Laska zdążyła przemienić się w miecz, leżała teraz, wyglądając groźnie. Gdy już zaspokoiła swój głód ognia po kilku dniach głodówki, nie stanowiła zagrożenia, o ile Arabella nauczy się utrzymywać lekkie połączenie z demonem przez cały czas, aby przedmiot mógł powoli ładować się energią. Mimo to, nie kobieta nie mogła mieć pewności, czy miecz naprawdę nie ma jakichś magicznych zabezpieczeń. Jeśli tak, należało z niego korzystać nad wyraz ostrożnie.

Pukanie do drzwi ponowiło się.

Początkowy uśmiech związany z sukcesem, i to za pierwszym razem, szybko spełzł jej z twarzy zastąpiony grymasem przerażenia. Chciała to powstrzymać, odrzucić miecz, bo teraz był to już miecz, jak najdalej byle przerwać połączenie. Nie była jednak w stanie tego zrobić, zastygła niczym żywa rzeźba mogła jedynie słuchać lamentów i współczuć swojemu demonowi. Bezgłośnie przepraszała za swoją nieostrożność i zapewniała że nigdy nie poprosiłaby o podjęcie tej próby gdyby wiedziała co się stanie.

Jakiś dźwięk odwrócił jej uwagę, wtargnął w wir coraz bardziej panicznych myśli. Rozejrzała się wokół nieco zdezorientowana, chyba udało jej się odrzucić zachłanny przedmiot chociaż nie pamiętała tego. Miecz, taki jak go widziała w myślach leżał spokojnie na łóżku. Wyciągnęła dłoń by go dotknąć zapominając o ranie. Przerwało jej pukanie. Przez kilka uderzeń serca zastanawiała się kto też to może być, czego chce i czy sobie pójdzie jeśli nie zareaguje. Nagle uświadomiła sobie że ten ktoś może spróbować tu wejść, że może ją zobaczyć, a może nawet chcieć zabić. Ciągle żywy strach jaki wzbudziła w niej magia przedarł się do świata fizycznego. Sięgnęła po szal, szamotała się z nim chwilę raz po raz urażając zranioną dłoń, wreszcie naciągnęła kaptur i sięgnęła po miecz, swój, nie ten magiczny gotowa by go użyć nie zważając na ból. Jak najciszej podeszła do drzwi tak żeby nimi nie oberwać gdyby nagle wyleciały z zawiasów i zaczęła nasłuchiwać.

Osobnik przed drzwiami zapukał ponownie. Po chwili zastanowienia stwierdził że być może powinien przełamać podejrzliwość, kto wie, może i słuszną, słowami.

- Nazywam się Gregorius Exardesco. - powiedział głośno, pukając ponownie. - Chciałbym prosić o rozmowę.

Odezwał się, nawet przedstawił, może to był dobry znak, a może nie. Nigdy nie słyszała o żadnym Gregoriusie... Czy aby na pewno? Czy nie tak właśnie nazywał się człowiek burmistrza, który miał tu na nich czekać? Tak to z pewnością był on.

- Już powiedziałam Paulowi że ani myślę się mieszać w tę wojnę. Nie przekonasz mnie, odejdź.- odpiwiedziała przez drzwi chociaż nie bardzo wiedziała skąd mógł tak szybko się dowiedzieć że burmistrz prosił nowoprzybyłych o pomoc i co mu odpowiedzieli. Może to jednak nie było to?

Gregorius milczał przez moment.

- Nie rozmawiałem dziś z burmistrzem. To o czym chciałem porozmawiać, nie ma nic wspólnego z wojną na północy.

Z jednej strony chciała żeby ten człowiek sobie poszedł, z drugiej była ciekawa. Postanowiła jednak otworzyć drzwi i zobaczyć z kim ma do czynienia. Uchyliła je więc trochę, jeśli to co za nimi zobaczy nie wzbudzi w niej podejrzeń to otworzy je szerzej i pozwoli gościowi wejść. Po drugiej stronie stał wysoki blondyn w płaszczu ze skór, sprawiał wrażenie uczciwego człowieka. Otworzyła więc drzwi i cofnęła się w głąb pokoju tak żeby mógł wejść. Skinęła na jedyne w pokoju krzesło (chyba mogę sobie dorobić mebelki?) i poczekała aż tamten usiądzie po czym sama siadła na łóżku.

-O czym chciałeś ze mną rozmawiać? I dlaczego akurat ze mną?-- zapytała ciągle nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza.

Gregorius wszedł, zamykając za sobą drzwi.

- Jest to dla mnie... trudne, jako osoby. - westchnął ciężko - Rozpoznałem cię. Ze snów.

Arabella zesztywniała słysząc te słowa. Chyba nie widział jej takiej jaką była naprawdę? Może poznał tylko płaszcz? Oby tak było.

Milczał przez moment.

- Od jakiegoś czasu towarzyszy mi pewien sen. I tak, zdaję sobie sprawę jak niewiarygodnie to brzmi. Sen ten ujawnił mi parę rzeczy. Parę rzeczy powtarza się w nim regularnie. - westchnął - Wygląd twój i twoich towarzyszy. I tak, wiem jak wyglądasz pod tym płaszczem i nie dbam o to w najmnieszym stopniu. Laskę którą niosłaś. Ten miecz który leży o tam. I powtarzające się słowa. “Dołącz do nich”.

Znów milczał przez moment.

- Liczę że możesz rzucić nieco światła na ten problem.

A więc wiedział, wiedział i nie obchodziło go to, a przynajmniej tak twierdził. Zastanowiła się chwilę nad jego słowami. Podejrzewała że nie pierwszy raz się komuś śni, uśmiechnęła się na samą myśl że ludzie, którzy uważali ją za potwora, mogli mieć przez nią koszmary. Ten sen był jednak zupełnie inny, była w nim jeszcze zanim ją zobaczył.

-Nie mam pojęcia w jakim celu miałbyś się do „nich” przyłączać, ani komu na tym zależy, nie ma już nawet karawany w której podróżowaliśmy- wzruszyła ramionami-[/i] już nic “ich” nie łączy, albo jeśli wolisz jest “ich” mniej, gdyż nie wszyscy zgodzili się przyjąć zadanie od burmistrza. Jeśli mogę ci doradzić: porozmawiaj o tym z magiem. Jeśli widziałeś moich towarzyszy podróży to wiesz też jak wygląda Yerban, na pewno będzie miał ci coś ciekawego do powiedzenia na ten temat, zresztą -[/i]tu uśmiechnęła się promiennie chociaż nie mógł tego zobaczyć-[i] na każdy inny temat też. Pewnie niedługo się tu zjawi tak jak i reszta, całkiem prawdopodobne że zapytają o ciebie. Burmistrz wspomniał o tobie jako o swoim człowieku w gospodzie.[i]-wstała, jej spojrzenie powędrowało do magicznego miecza. Zmarszczyła brwi wspominając bezradność jaką czuła gdy wysysał magię demona.

- Weź go i schowaj głęboko w magazynie, jeśli chcesz możesz go przedtem pokazać Yerbanowi, pewnie się zdziwi. Ja nie chcę mieć z nim już nic wspólnego. Nie należy do mnie i nigdy nie będzie.- powiedziała podejmując decyzję, nie miała ochoty więcej ryzykować posłużenia się czymś o czym nie miała pojęcia i nad czym nie miała żadnej kontroli, a co mogło z łatwością skrzywdzić jej demona i to tylko po to by mieć drugie ostrze. Hono i jego demon byli niewiarygodnie potężni, ona i jej towarzysz byli przy nich niczym, więc całkiem możliwe że posługiwanie się tym orężem wymagało więcej mocy niż jej demon mógł sobie pozwolić stracić, wyrzucenie miecza byłoby jednak nieodpowiedzialne. Tak, magazyn burmistrza będzie dobrym miejscem, przy odrobinie szczęścia nikt już nie pozna tajemnicy laski. Była pewna że jej demon ucieszy się z tej decyzji.

Gregorius ukłonił się głęboko.

- Dziękuję za pomoc, i za informacje. Postąpię zgodnie z radą, i odszukam tegoż maga. - zawahał się przez moment - Jeśli to możliwe, wolałbym zatrzymać miecz. U mnie będzie bezpieczniejszy niż u burmistrza, a zostawianie go w miejscu do którego wielu przejezdnych, o różnych zamiarach i zdolnościach, ma dostęp wydaje mi się... nierozsądne.

-Hmm... Czyżby aż tak wiele osób miało dostęp do magazynu?... Pewnie masz rację, nam też burmistrz wyjątkowo łatwo zdradził hasło, zrób więc jak uważasz.- zgodziła się pewna że Gregorius nie jest zaklinaczem ognia, a tym samym że miecz nie może mu zrobić krzywdy. Przecież nie mógł być zaklinaczem ognia, prawda? Taki zbieg okoliczności zwłaszcza że wcześniej trafiła już na Hono wydawał jej się tak niezwykły że aż niemożliwy.-Raczej na nic ci się nie przyda, przynajmniej nie na długo.

Gregorius wziął ostrze do dłoni.

- Nawet jednak ja czuję potęgę tej broni. Jeśli jej nie chcesz, powinno pozostać w rękach człowieka zdolnego do obrony jej przed innymi. - odwrócił się i ruszył do drzwi - Jeśli będziesz potrzebować pomocy, zgłoś się do mnie. Dopóki nie wyjadę, służę pomocą. O, - odwrócił się jeszcze, z ręką na klamce - Gdzie najprawdopodobniej będę mógł znależć maga Yerbana?

-Ostatnio widziałam go w domu Burmistrza, jak mówiłam może ci się poszczęści i przyjdzie tutaj, może nawet już tu jest, albo w magazynie, a jeśli nie to nie powinno być trudno go znaleźć pewnie wystarczy zapytać kto widział maga. Jest nim i na takiego wygląda.- odpowiedziała mu. Nie znała starca na tyle dobrze przewidywać gdzie się wybierze, mógł przyjść tu równie dobrze jak zwiedzać świątnię albo jeszcze coś innego.

Ponownie ukłonił się z wdzięcznością.

- Dziękuję bardzo za pomoc. Mam nadzieję kiedyś się odwdzięczyć. Żegnam.
Następnie wyszedł, zamykając drzwi i udając się na poszukiwanie maga.


Gregoriusowi udało się znaleźć maga w Świątyni. Dowiedział się tego samego, co wcześniej rzekł Arabelli. Kiedy zaś mag już skończył, zauważył, że do Świątyni przyszła kolejna osoba z twoich wizji - białowłosy mężczyzna.
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 22-09-2012 o 06:01.
Issander jest offline  
Stary 22-09-2012, 06:00   #96
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz został potraktowany niczym powietrze. Może i burmistrz nie usłuchał jego ostatnich zdań, lecz najemnik nie miał najmniejszej ochoty, klasycznie - nie pierwszy i nie ostatni raz, usilnie błagać o odpowiedź. Tak też więc w niewiedzy, nie wiadome mu było czy Paul oficjalnie najął go do zadania, opuścił jego dom. Co prawda po drodze nadal kończył trunek. To rzecz jasna poskutkowało nieprzyjemnym doznaniem - tuż po opuszczeniu budynku najmita zwymiotował i to niemal pod same drzwi. Zachwiał się, postąpił dwa, góra trzy kroki, po czym powtórzył to co wcześniej. Siły opuściły go na dobre. Winowajcą nie mógł być alkohol, gdyż nie takie ilości przelewały się przez jego gardło. Obwiniać można było jedynie truciznę. O ile rzeczywiście była to trucizna.

- Psia krew - wystękał i oparł się o ścianę oczywiście domu Paula. Czkał na powrót sił. Zaś na powrót poprawy wzroku nie było szans. Plany dotarcia do magazynu również musiały poczekać.

Po krótkiej chwili odpoczynku Alnin poczuł się lepiej, nawet wzrok mu się nieco poprawił, choć to akurat było najpewniej zasługą wypitego alkoholu i efekt minie o poranku. Stojąc przed domem burmistrza widział ogromny - jak na tak małe miasteczko - plac będący rynkiem. Teraz nikt tu nie handlował, gdyż zbliżała się zima, a ostatni kupiec jaki miał zamiar to uczynić teraz już nie żył. Z daleka wyczuwalny był zapach ryb wszystkich rodzajów - świeżych, wędzonych i zgniłych, który o mało co nie sprawił, że Alnin zwrócił kolejną część treści żołądka. Przed sobą miał Świątynię Tysiąca Bóstw - być może będzie tam jakiś kapłan który poradzi coś na jego problemy ze wzrokiem? Nieco dalej były magazyny, o których wspominał burmistrz. Alnin zobaczył, że Ankarian udaje się w tamtym kierunku. (14.09)

Może kapłańska moc mogła zaradzić na jego nową przypadłość (ze wzrokiem)... a może i nie. W każdym bądź razie najmicie bardziej zależało na odwiedzeniu magazynu niźli poprawieniu niedogodności. Próbując ignorować odór ryb, jak i całe otoczenie, minął świątynię i ruszył niepewnie, lecz miarowo i skrzętnie ku magazynom.

Ankarian poczuł się wcześniej zdążył odpocząć, a wizyta w magazynie nie była szczególnie wyczerpująca, postanowił więc się tam udać, żeby sprawdzić, co burmistrz miał na myśli, mówiąc “bardziej egzotyczne przedmioty”. Na miejscu spotkał strażnika, któremu podał hasło i został wpuszczony do środka. W części należącej do burmistrza znajdowało się kilkadziesiąt skrzyń - szybkie przeszukanie ich z pewnością potrwa parę godzin, na dokładne może nie starczyć dnia. W dodatku niektóre ze skrzyń leżą na sobie i są ciężkie, a Ankarian jest osłabiony - znalezienie kogoś do pomocy znacznie przyspieszyło by robotę. (14.09)

Ank westchnął cicho. Tyle tych skrzyń i jak tu trafić na tę odpowiednią. Czas, który miał poświęć na wyzdrowienie, będzie chyba musiał poświęcić na przeszukiwanie magazynu Gdyby wcześniej wiedział, że tak to będzie wyglądało, to dałby sobie spokój i skupił się na odpoczynku.. Teraz jednak juz był na miejscu i nie było sensu zmieniać zdania. Może będzie miał szczęście i znajdzie szybko coś egzotycznego ,a potem będzie mógł odpocząć. Miał taką nadzieję, zaczynając przeglądanie tych skrzyń, których nie musiał nigdzie ruszać, aby zajrzeć do środka.

Ankarian zaczął przeglądać skrzynie. Po chwili dołączył do niego Alnin. Wśród znalezisk były:

- solidne ubrania. Przynajmniej część. Właściwie to bardzo mała część była solidna - leżały tu już trochę - ale spokojnie można było wybrać porządne ciuchy. Biorąc pod uwagę to, jak zimno zrobiło się odkąd przeszliście na północną stronę gór, z pewnością się przydadzą.

- rozmaite podróżne przedmioty, od plecaków, lekkich garnków i cynowych kubków po oporządzenie dla konia. Tak jak wyżej - większość ma lata świetności za sobą ale znajdą się porządne przedmioty.

- z broni znaleźliście:

- sześć włóczni (cóż, po tym, jak widzieliście fororaki w obozie goblinów jesteście pewni, że włócznią zdziałacie przeciw nim więcej niż mieczem...)

- jeden krótki i jeden długi miecz nie najlepszej jakości.

- kilkanaście zwykłych noży (bardziej nadających się do survivalu w warunkach północy niż walki)

- dwa krótkie łuki i trochę strzał

- jedna kusza i trochę bełtów

- z pancerzy znaleźliście:

- sześć średnich, okrągłych drewnianych tarcz

- jedna pawęża

- trzy przeszywanice, ale raczej nie będą pasować.

- kilka elementów zbroi o regulowanych wymiarach, wśród nich:

- dwie pary ćwiekowanych karwaszy

- półhełm z kolczą osłoną karku

- jeden napierśnik z metalowych pasów

- para płytowych osłon na nogi.

- jeżeli idzie o to, co moglibyście nazwać egzotycznymi przedmitami:

- wciśnięty głęboko bat o długości około pięciu metrów, na końcowym, metrowym odcinku odznaczający się zadziorami, zakończony hakami. Prawdopodobnie został zarekwirowany przez burmistrza jednemu z handlarzy i ukryty. Baaaardzo nieprzyjemna broń, w dodatku dająca dużą przewagę odległości nad lekko opancerzonymi przeciwnikami.

- cztery niezidentyfikowane fiolki z płynami. Jedna jest niewielka a płyn w środku ma bardzo nienaturalny kolor. Pozostałe trzy bardziej przypominają małe buteleczki, mają w środku około dwieście mililitrów ciemnoczarnego płynu.

- 4 metalowe kubki wypełnione jakąś masą z dołączonym lontem (14.09)

Wpadł jak dzik w żołędzie! Pośpiesznie rozejrzał się kompletnie ignorując zabójcę i przystąpił do szabrowania. Zrazu pochwycił cztery fiolki z nieznanymi substancjami. Cokolwiek to było, kwasy, mikstury lecznicze czy płyny na porost włosów, mogły mieć sporą wartość. W biegu upchał butelki w ciasne, wewnętrzne kieszenie kurtki. Następnie, niemal rzucił się na kuszę, w pędzie ledwie zgarniając bełty. Będąc obciążonym tym całym ekwipunkiem, pośpieszył po kolejną rzecz - dziwny bat z hakami, przypominający lamię. Był gotów bić się z Ankarianem o ową broń jeśli zaszła by taka potrzeba.

Pierwszym, co zainteresowało Ankariana były te fiolki z dziwnymi substancjami. Mogła to być trucizna, która się kiedyś przyda. Jednak Alnin rzucił się do nich, niczym wygłodniałe zwierzę do jedzenia. W innej sytuacji kłóciłby się o nie, ale nie miał teraz na to najmniejszej ochoty. Zabrał bat, wiedząc, że najemnik w tym tempie zabierze wszystko, co znajdowało się w magazynie. Właśnie wtedy zobaczył, że Alnin chyba właśnie miał zamiar zabrać bat.

- Nawet nie próbuj - odsunął się z batem w ręku. - Chyba, że mam to wypróbować na tobie. - cofając się, schował jeszcze do kieszeni płaszcza dwa z tych dziwnych metalowych kubków.

Odskoczył jak rażony prądem, choć nigdy nie doznał uszczerbku z jego strony. Wyprostował się, zamrugał.

- Cwanyś - rozejrzał się powoli, teraz nie było sensu śpieszyć się - oddasz mi to albo... - wolno przemieścił się ograniczając odległość między rywalem. Wziął do ręki dwa pozostałe, metalowe kubki. Miały lont, więc nawet dziecko wiedziało by jak to wykorzystać. Jeden z przedmiotów wsadził do zewnętrznej kieszeni, po czym wolną ręką dobył będące w jednej kieszeni krzesiwo i hubkę. Kubek z lontem postawił na jednej ze skrzyń na odległość wyciągnięcia ręki. Uśmiechnął się zadowolony. - Albo wiesz doskonale co. - Dokończył przez zęby.

- Naprawdę jesteś szalony - powiedział Ankarian i westchnął cicho. - Zrób to. Zobaczymy, kto wyrwie się z ramion śmierci - tutaj zakaszlał, co w ogóle nie pasowało do sytuacji. - Najpierw jednak sprawdzimy, kto jest szybszy - kontynuował i czekał na to, co zrobi Alnin.

- Zaś ty głupcem - pokiwał głową - gdyż ze mną zadzierasz. - Powoli, by nie kusić losu, a tym bardziej zabójcy, zgiął się po mały zabłąkany w magazynie kamyk. Po tej czynności nieco zakręciło mu się w głowie - w końcu wchłoną nie mało alkoholu. Na dodatek trucizna nadal krążyła w jego żyłach. Złapawszy równowagę uśmiechnął się ponownie. Zważył w dłoniach krzesiwo i kamyk. - Pewne jest, iż nie ty - prychnął jednocześnie odpowiadając na to kto wyrwie się śmierci i kto jest szybszy. - Sprawdzimy... czy oby to, co skryłeś w płaszczu nadal jest w stanie spełnić swą powinność? - Przygotował się do planowanego wcześniej ruchu.

Ank poprawił kapelusz i spojrzał na Alnina. On naprawdę był szaleńcem. Jednak to nie miało teraz znaczenia. Szaleniec, czy nie, trzeba go było powstrzymać.

- Obaj wiemy, jak to się skończy. A podejrzewam, że wolisz stąd wyjść cały - poczekał przez chwile na odpowiedź. W sumie nie obchodziła go ona zbytnio. Domyślał się, jak mogła brzmieć. Wziął głęboki oddech. Zacisnął mocno dłoń na przedmiocie, który stał się powodem tej całej sytuacji. Wziął zamach, chcąc uderzyć metalową częścią bata w dłoń Alnina. Nie miał zamiaru brać udziału w długiej potyczce, więc chciał to zakończyć szybko. Wystarczyło tylko unieszkodliwić najemnika.

Spodziewał się takiego przebiegu sytuacji. Spodziewał się i wiedział. Wiedział, iż owa broń w rękach niedoświadczonego człeka nie dosięgła by nawet stojącego w miejscu pijaka, nie wspominając już o pijaku rzucającym się jak długi za skrzynie. Najmita próbował zgarnąć w locie metalowy kubek by zapalić lot będąc już ukrytym.

Ankarian spotkał się z taką bronią podczas szkolenia, ale była ona uważana za na tyle niepopularną, że poza krótkim omówieniem nie uczono korzystania z niej. W dodatku było to kilka lat temu. Mimo to, udało mu się trafić przeciwnika dokładnie tam, gdzie zamierzał, choć widać w tym było łut szczęścia.

Wierzchnia część rękawicy została rozerwana w trzech miejscach. Obrażenia nie były zbyt duże - trzy symetryczne rozcięcia - za to powodowały mnóstwo bólu. Dłoń została jedynie smagnięta, a żeby wykorzystać w pełni moc bata, trzeba by najpierw wbić haki w głęboko w ciało przeciwnika, następnie wyszarpnąć je kolejnym ruchem.

Alnin schował się za skrzynie, ale nie był w stanie podpalić lontu trzęsącymi się rękoma. Skrzesał co prawda parę iskier, ale lont był zbyt mały, żeby je wyłapać.

Ankarian przełożył bat do lewej ręki i sięgnął po jeden z noży do rzucania.

- Wyłaź - warknął. Czekał na jakiś ruch. Zamierzał rzucić nożem, gdy Alnin spróbuje rzucić kubkiem. Jeśli oczywiście spróbuje to zrobić. Może udany atak poskutkował i najmicie odechce się walczyć o bat. Miał taką nadzieję, bo chciał już stąd po prostu pójść.

Raz po raz próbował wykrzesać coś większego niźli nikłe iskry. Zmieniał nawet krzesiwo z jednej do drugiej ręki. W między czasie dręczyło go jedno pytanie - po co to wszystko?

- Przeklęty złom! - Westchnął i zastanowił się, a po chwili rzucił, rzecz jasna nie przerywając wcześniejszej czynności(zapalenia lotu): - Jaką mam pewność, że mnie nie smagniesz owym batem?

- Musi ci wystarczyć moje słowo. Jeśli nie będę musiał, nie użyję batu - odpowiedział z godnie z prawdą. W końcu miał w dłoni nóż, który w jego rękach powinien być skuteczniejszy. Oczywiście nawet noża nie zamierzał używać, jeśli Alnin go do tego nie zmusi swoim zachowaniem.

W końcu nie wytrzymał, nerwy puściły. Cisnął o ziemie z całej siły krzesiwem jak i całą resztą, rzecz jasna nie metalowym kubkiem - to było by już czystą głupotą. Zastanowił się chwilę i wstał. Powoli.

- Zraniłeś mnie plugawy zabójco - zamrugał - obaczymy czyż taki cwany będziesz przed obliczem burmistrza. Pojmujesz? Wniosę oskarżenie - zaśmiał się - a oto dowód! - ukazał zranioną dłoń. W międzyczasie kubek schował do kieszeni. Nie ruszał się, czekał na odpowiedź Ankariana.

Ank zaśmiał się cicho. Podrzucił nóż i go złapał.

- Jak myślisz, komu uwierzy burmistrz? To ty powiedziałeś, że Północ cię nie obchodzi? I chyba ja zgodziłem się wykonać jego zadanie. Zresztą, co on może mi zrobić? - znowu się zaśmiał.

Zabójca miał częściowo racje, Alnin choć nie chciał musiał to przyznać. Został zablokowany w każdej sytuacji. Cóż, los tego dnia nie sprzyja upojonym furiantom. Czy kiedykolwiek sprzyjał?

Pokiwał głową, po czym ruszył powoli. Jak gdyby niby do swojej kolekcji pożyczonego ekwipunku dołączył włóczni, trochę noży, które ledwie upchał w pełne już kieszenie oraz futrzane, grube coś na pozór przypominające płaszcz. Zgarnął również plecak na rzemieniu, który chwycił pod pachę.

Nim jednak opuścił magazyn postanowił ulżyć sobie emocjonalnie jak i fizycznie. Jedna butelka w tą czy we wte nie robiła mu już różnicy. Dobył ją. Była to ta, którą jeszcze nabył w Littlewall.

- A nich cie szlag parszywcu! - Poprawiwszy kuszę na plecach cisnął flakonikiem w zabójcę nie dbając o konsekwencje.

Co prawda Alnin swoim złożeniem broni uśpił nieco czujność Ankariana, to nie udało mu się odpowiednio tego wykorzystać. Zapewne był to efekt wypitego alkoholu - butla z wodą roztrzaskała się tuż obok głowy Ankariana na jednej ze skrzyń. Chociaż patrząc z drugiej strony, taki obrót sprawy mógł być dla Alnina wręcz korzystny - mógł udawać, że właśnie w ten sposób celował od samego początku. Z jednej strony - nie doszło do ataku, z drugiej - groźba pozostawała groźbą...

Ank zacisnął pięści. Gdyby nie zmęczenie, nie próbowałby się powstrzymywać. Jednak w takim stanie nie było sensu stawać do walki, której można było uniknąć.

- Uważaj, co czynisz. Następnym razem mogę nie stać biernie - wycedził przez zaciśnięte zęby. Ignorują juzż całkowicie obecność Alnina, poszedł jeszcze poszukać jakichś ciepłych ubrań. Jeśli najmita nie zabrał jeszcze wszystkiego.
 
Issander jest offline  
Stary 29-09-2012, 07:47   #97
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Gelid

Białowłosy nie zastanawiał się nawet przez moment gdzie jego mistrz mógł się udać. Wiedział doskonale, że tamten zwykł bratać się, z tak zwanym plebsem, dlatego też Gelid ruszył od razu do “Wędzarni”. Nazwa nie wskazywała by była to wykwintna karczma, z drugiej strony Białowłosego nic to nie obchodziło. Wszedł do środka, po czym nie rozglądając się nawet podszedł do szynkwasu, położył na nim swój miecz.

-Mężczyzna z takim ostrzem. Wydaję mi się, że tutaj był. Powinien zostawić mi wiadomość.- Powiedział spokojnie do karczmarza.

Karczmarz z początku wydawał się być przestraszony, ale to wyraźnie pomogło mu odświeżyć pamięć, bo bez zbędnego gadania zaprowadził Gelida do piwnicy.

Scena wyglądała niemal tak samo, jak poprzednio, z tym, że ta karczma była dużo brzydsza i śmierdziała. Wiadomość w bloku lodu brzmiała następująco:

A więc udało ci się przedostać na Północ? Świetnie. Mogę wyjawić ci teraz nieco więcej, chłopcze. Widzisz, wpadłem na trop tego przedmiotu, jestem pewien, że jest on gdzieś w tych jaskiniach, zakopany, tylko czekający aż ktoś z nas chwyci go w swoje ręce.

Nie będę marnować papieru: popytaj się miejscowych o Legendę o Włóczni i Mieczu. Staruch ze Świątyni Tysiąca Bóstw powinien wiedzieć na ten temat najwięcej.

Udało mi się wyznaczyć cztery prawdopodobne lokalizacje. Na razie udałem się do tej najbardziej na zachód. Możesz podążać za mną, albo spróbować przeszukać pozostałe.
Zaoszczędzi nam to czasu.


Gelid miał więc już plan. Zdobyć kolejną mapę i zrobić kopię tej, którą dostał. Ot tak na wszelki wypadek. No i zajść do tej całej świątyni Tysiąca bóstw. Nie do końca rozumiał jaki legendarny przedmiot może zwiększyć jego zdolności, no ale słów nauczycieli nie należy kwestionować. Białowłosy wyszedł z karczmy, po czym raźnym krokiem skierował się w stronę świątyni.

Na miejscu zastał dziada w obszarpanym stroju, jednocześnie roztaczającego jakąś taką aurę mądrości i szacunku... Nie było mowy o pomyłce. Kątem oka Gelid zauważył też Yerbana rozmawiającego z jakimś nieznanym mu mężczyzną.

Białowłosy podszedł uśmiechnięty do owego “dziada”, ukłonił się z szacunkiem, po czym powiedział:

-Zostało mi powiedziane, że kapłani tej świątyni wiedzą wiele o pewnej miejscowej legendzie. Chodzi konkretnie o legendę o włóczni i mieczu. Jest mi Pan w stanie pomóc z tym problemem?

- Kapłani? Nie, dziecko, ja tu jestem tylko Ogrodnikiem. Nie ma nikogo, kto byłby w stanie oddawać cześć wszystkim bogom Świątyni... Dbam o ten ogród, grzebię zmarłych, i staram się zapamiętać imiona wszystkich istot patrzących się na ciebie wewnątrz Świątyni, ale nie jestem kapłanem. Świątynia Tysiąca Bóstw to raczej miejsce... hm... które zachęca do samodzielnej modlitwy, powiedziałbym. Tak. Ale co to ja... ach, tak! Przyszedłeś usłyszeć legendę? Masz rację, poza tymi wszystkimi obowiązkami nasłuchałem się też w życiu wielu legent. Którą? O Włóczni i Mieczu? No to usiądź i słuchaj...

Mówi się, że dawno, dawno temu, gdy świat był jeszcze młody, Północ nie była wcale zimna. Istniały wtedy na tych terenach cztery państwa. O dziwo tereny na południe od gór, dzisiejszy Ostatni Bastion, nie były wcale zamieszkałe, gdyż pokrywała je pradawna, strzelista puszcza.

Państwa te walczyły ze sobą i godziły, o tym opowiadają inne legendy. Ta zaś mówi o najeździe zzewnątrz, albo powstaniu zależnie od wersji. Królowie tych czterech państw popełnili okropną zbrodnię, tak okropną, że nawet niebiosa postanowiły ich ukarać. Odprawili odpowiednie rytuały by stworzyć przedmiot potężniejszy niż wszystkie inne, lecz nie były to rytuały takie, jakie czynią dziś magowie - wymagały one tysięcy ofiar, hektolitrów przelanej krwi oraz niezliczonych aktów okrócieństwa. Udało im się, lecz w wyniku tego aktu stracili oni ludzką formę, a ich królestwa skazano na zagładę.

Armia powstańców (bądź najeźdźców) była zbyt słaba jednak, żeby dokonać tego dzieła. Wojska czterech królestw były sprawniejsze, lepiej wyszkolone i wyposażone. Wkrótce po pierwszych starciach szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na ich stronę. Cztery królestwa sprzymieżyły się i postanowiły wydać przeciwnikom walną bitwę, a w niej - użyć miecza, by zniszczyć przeciwnika. Tak też się stało.

Z początku walna bitwa wydawała się złym pomysłem, gdyż siły najeźdźców były o wiele bardziej liczne. Jednak moc miecza była niepokonana, a ten, kto nim władał, mógł jednym uderzeniem niszczyć całe oddziały przeciwnika. Zwyczęstwo czterech państw wydawało się być nieuniknione.

Wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Walczący zaczęli zauważać płatki śniegu na grotach swoich włóczni. Ściemniło się, i choć był środek lata, zaczął sypać gęsty śnieg. Zawieja była tak silna, że obydwie armie wycofały się. W środku cykonu pozostali tylko umierający. I jeden człowiek w pełni sił.

Później nie był w stanie powiedzieć, co zaszło, kiedy został sam. Jednak kiedy go znaleziono, był nagi, lecz nie zdradzał żadnych objawów wychłodzenia. Co więcej, w ręku dzierżył prostą włócznię, która była biała, niczym wyrzeźbiona z kości słoniowej, a mimo to mocna i twarda niczym metal. Na jej końcu zbierały się niewielkie kryształy lodu, a wkrótce okazało się, że za jej pomocą Wybraniec mógł przyzywać lodowe wichury i potężne gradobicia, a także posyłać w kierunku przeciwnika lodowe sople.

Dzięki tej mocy, sytuacja zaczęła się odracać. Nie tylko najeźdźcy zaczęli wygrywać bitwy, lecz mogli zamrażać uprawy przeciwnika, co w ostateczności przyniosło nawet lepsze efekty.

Najeźdźcy zniszczyli trzy z czterech państw. Pozostałe siły schroniły się w stolicy ostatniego. Kiedy przyszło do bitwy, użyto miecza przeciwko włóczni. Naprzeciw siebie stanęli Wybraniec i Król ostatenigo z państw. Siła tego starcia okazała się urosnąć do takich rozmiarów, że zarówno obydwie armie, jak i samo miasto zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Ale walka nieustawała.

Ostatecznie obydwaj wycieńczeni wielokrotnymi ranami, lecz żywi, oddalili się aby się ukryć. Król schował się do katakumb pod ruinami swojego miasta i tam skonał, ukrywając przedmiot przed wszystkimi, którzy próbowaliby go dosięgnąć. Lecz nie było to potrzebne - cały teren w okolicy pokryty był lodem wytworzonym przez włócznię i nikt nie zbliżał się do tego miejsca, dopóki nie zapomniano o wojnie. Wybraniec zaś uciekł dalej i ukrył się w jednej z jaskiń, gdzie również skonał.

To jednak nie koniec opowieści. Ciągle aktywna włócznia sprawiła, że Północ stała się taka, jaką znamy ją dziś - czyli chłodna. Obydwa przedmioty można podobno odnaleźć - choć nieliczni próbują. Odnaleźć miecz może tylko istota o mrocznym sercu, zaś włócznię odwrotnie - tylko istota o czystym sercu. Podobno katakumby, w których spoczywa miecz, przez setki lat wypełniły się krwią, a miecz spoczywa na samym dnie, zaś włócznia sprawiła, że grota w której się znajduje pokryła się przepięknymi lodowymi strukturami, zamieniając ja w miejsce tak piękne, że nawet ci, którym uda się znaleźć włócznię, nie potrafią go opuścić i umierają z wycieńczenia.


Gelid lubił myśleć o sobie, że ma mityczne “czyste serce”. Jednocześnie myślał też, że przecież na tym świecie nie ma magii tak potężnej, by rozpoznać dobro i zło. Przynajmniej miał plan i cel. Wiedział doskonale co musi zrobić. Zakupić zapasy na podróż, wynająć pokój w gospodzie i z samego rana ruszyć do najbliższego zaznaczonego punktu. Białowłosy wierzył, że jego nauczyciel poradzi sobie sam, a rozdzieleni szybciej przeszukają wszystkie zaznaczone punkty. Obmyśliwszy ten plan Gelid ruszył do “Wędzarni” by wynająć pokój.
 
Issander jest offline  
Stary 05-10-2012, 14:59   #98
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Vernon


Vernon kończył właśnie przygotowania, gdy w lekko uchylonych drzwiach do jego pokoju mignęła postać Burmistrza.
- Panie Burmistrzu! - wyjrzał szybko przez drzwi Vernon.
- Czy można z Panem porozmawiać na osobności?

- Eee.. Jasne. Co cię jeszcze trapi, masz jakieś pytania?

- Tak. Zadanie którego się podjąłem jednak wymaga szczegółów. Ale chciałbym zacząć od sprawy związanej bezpośrednio ze mną, może będzie mi Pan w stanie pomóc.
Vernon wyjął z torby kartkę z napisanymi na niej dwoma wyrazami.
- Poszukuję kobiety, zamiekszującej na północy we wiosce Springwater. Czy Pan wie gdzie ta wioska się znajduje? Czy może przez przypadek wie Pan, czy mieszka tam jakaś Anna?

- Na północy jest od groma i trochę wiosek, chyba nie spodziewałeś się, że będą znać imiona wszystkich mieszkańców każdej z nich? Ale pomyślmy... Springwater... Springwater... Nie jestem pewien, ale to chyba gdzieś na północnym wscho... A nie, czekaj! Chodzi ci o Sprignwater? Tak, to tam były te problemy i w ogóle...

Słuchaj: kilka miesięcy temu zaczęły pojawiać się dziwne wieści, zaczęło się od ginących zwierząt i tak dalej, ale później znikali ludzie. Normalnie nie ingerujemy w sprawy mieszkańców wiosek, gdyż na Północy każda osada sama stanowi o sobie. Lecz koniec końców zostaliśmy poproszeni o pomoc, przybył tu nawet jakiś człowiek ze Springwater. Byłem nawet gotów wysłać paru ludzi do zbadania tej sprawy, ale później zaczęły się poważniejsze problemy i straciłem kilku ludzi przez te cholerne gobliny na przełęczy. Cóż, nie ma dokładnych map Północy, ale mogę wytłumaczyć ci mniej-więcej gdzie leży ta osada. Na twoim miejscu jednak poczekałbym parę dni z wyruszeniem. Tak się bowiem złożyło, że kolejne zadanie, które będzie musiało zostać wykonane będzie wymagało od was wyruszenia w tym samym kierunku.

- Czy ta osoba ze Sprignwater mówiła dokładnie co się działo? W jakich okolicznościach znikali Ci ludzie?

- Nieiwiele teraz już pamiętam, to było parę miesięcy temu no i nadal uważam, że przynajmniej trochę w tym jest miejscowego bajania wieśniaków, najlepiej będzie po prostu udać się na miejsce i tam zbadać sprawę.

-Dziękuję. A teraz sprawy związane z Pańskim zadaniem. Czy wiadomo gdzie mieszka ten emisariusz? Czy poza karczmami widywano go w mieście, na ulicy, przy straganach. Czy ktoś z nim chodzi?

- Jak już mówiłem, nie udało mi się ustalić, gdzie mieszka, choć pewnie gdzieś w Dzielnicy Rybackiej. Nie mam też żadnych informacji o takich sprawach, bo nie mogłem kazać go śledzić - to jest malutkie miasto, szybko by się to wydało i wiązałoby się dla mnie z kolejną utratą poparcia. Tak samo byłoby, gdybym kazał wypytywać o niego ludzi.

Vernon nie miał za wiele informacji. Ale musiał skorzystać z tego, co wiedział. Mimo, że nie był wypoczęty, udał się do karczmy, w której podobno od czasu do czasu agitował ten emisariusz. I tam też miał zamiar się udać. Wrócił do pokoju, zostawił swojego wilka i wszystkie zbędne przedmioty w swojej torbie.
- Niedługo wrócę. - powiedział do czworonoga - Nie szalej beze mnie.
Uśmiechnął się i wyszedł w stronę Szczęśliwej Drogi.

Karczma była duża, miała niskie stropy i pachniało w niej przyjemnie. Gdy wszedł do środka, Vernonowi mignęła na schodach Arabella. Najwyraźniej uznała, że tutaj będzie czuć się lepiej i zdążyła się zakwaterować w czasie, gdy mężczyzna rozmawiał z burmistrzem. W środku było pusto - wszak był dzień, a w dodatku przełęcz była nieprzejezdna. Z tego co mówił burmistrz wynikało, że miejscowi spędzają wieczory raczej w Wędzarni, a Szczęśliwej Drogi była raczej nastawiona na kupców i przyjezdnych. Za kontuarem stał mężczyzna najprawdopodobniej będący właścicielem gospody. Po pomieszczeniach krzątały się jakieś dwie młode kobiety, będące z pewnością jego córkami. Jedna myła stoły, druga sprzątała niezajęte pokoje. Najwyraźniej dbano tu o gości, co dobrze świadczyło o właścicielu - nawet w bogatszych gospodach sprzątanie nie zawsze było normą.

Vernon rozejrzał się po sali. Zobaczył, że jedynymi weń osobami były 2 młode dziewczyny i stojący za szynkwasem mężczyzna.
Podszedł do niego, poprosił mężczyznę o szklanicę miodu pitnego. Rozsiadł się na wysokim barowym stołku. Czemu by nie połączyć przyjemnego z pożytecznym. Vernon zagaił do barmana:
- Dzięki - powiedział i wyciągnął kilka drobnych żeby zapłacić - co u was słychać mości Gospodarzu?

- Miodu? Miejscowego czy przywoźnego? Miejscowy bywa gorzki, choć ze względu na zawartość ziół podobno leczy niektóre choroby. Ja tam w to nie wierzę. Zaś sprowadzany jest drogi. Ale przynajmniej niechrzczony, obiecuję na honor rodziców, którzy tę karczmę stawiali!


-Przynieść waść ziołowego... Spróbujemy tutejszych wyrobów. A później spróbujemy przyjezdnych.

Karchmarz zniknął na chwilę na zapleczu po usłyszeniu odpowiedzi. Wrócił z butlą miodu i nalał do szklanicy, o dziwo czystej.

- Co słychać? Ano, panie... Tu zawsze słychać albo bardzo mało, albo bardzo dużo... zależy, co kogo interesuje, nie? Ale czekaj pan, i tak, psia mać, taki sezon, że równie dobrze mogę podejść i pogadać jak człowiek, a nie krzyczeć zza kontuaru.

Karczmarz nalał też sobie, po czym zaprosił Vernona do jednej z wygodnych ław.

Vernon wziął szklanicę i podniósł się, ruszył za karczmarzem. “Na pierwszy rzut oka porządny gość.” pomyślał...
Gdy usiedli na ławie, Vernon posmakował trunku. Nie był wcale taki zły, a ciekawy smak i zapach nadawała obecność ziół w pomieszaniu z miodową słodyczą.
- Ten miód wcale nie jest taki zły gospodarzu! Napewno Tyś go przygotowywał. Naprawdę, winszuję, świetnie dobierasz trunki mości Gospodarzu.

- Niestety, tu w dolinie nie mamy bartników. Łąk tu niewiele, a wszystkie kwiaty zeżrą owce. Miód robią w kilku wioskach poniżej Highmarket. Naprawdę, różni ludzie tam w dole żyją. Jedni to wręcz dzikusy - ledwo co do odróżnienia od tych neandertali, mówię. A inni żyją cywilizowanie i na poziomie, mają swoje barcie, sieją jęczmień, bo żadne inne zboże na Północy nie wyrośnie, no i hodują owce tak jak i my.

-Widać, że północ nieprzyjazna. Ale, z drugiej strony, jak to Horale z moich stron powiadali. Z prądem to byle gówno popłynie, a pod prąd tylko ślachetna ryba. Twardzi jesteście mości gospodarzu. A jak wam tutaj kram prosperuje? Dużo macie klientów? Dbasz widać o ten szynk, starasz się, wynagradzają Ci to przyjezdni?

- A, przełęcz zawalona to nikt tu od miesiąca z południa nie przylazł... Parę ludzi z Północy jest, ale oni wolą Wędzarnię, to tańszy zajazd. Przychodzą tu, do miasta, bo mają złudzenie bezpieczeństwa, a tu się okazuje, że problemy są wszędzie i tak łatwo się przed nimi nie zwieje. A przyjezdni jak to przyjezdni...

- Z północy? Pewnie tam szynków na północy brakuje, to i zadowalają się pierwszą lepszą karczmą. Nie wiedzą co dobre, przyszliby do Ciebie gospodarzu to gościny porządnej by zaznali!
-Verno starał się zyskać przychylność gospodarza, mając nadzieję, że dobre słowo wpłynie na jego sympatię do w połowy twarzy okrytego chustą człowieka.


- Ano, z tego co słyszałem tylko kilka wiosek bardziej na południe jest na tyle duża, żeby móc sobie pozwolić na zajazd. To te bardziej cywilizowane, łatwo po tym poznać. A co cię, dobry cżłowieku, sprowadza w me progi? Wszak od razu widać, żeś nie napić się tu przyszedł ani dachu nad głową szukać.

-Zgadza się. - przyznał mu Vernon - Przybyłem tutaj na północ w poszukiwaniu jednej dziewczyny, córki karczmarza z Silverytown. Jej ojciec chce wiedzieć, co się z nią dzieje. Już dawno nie otrzymał od niej żadnego listu, a martwi się o nią i jej rodzinę. - Vernon nie miał zamiaru wtajemniczać w zawiłe szczegóły rodzinnych korelacji gospodarza. Przedstawiał sprawę w sposób jak najprostszy jak mógł. - A wszak od pewnego już czasu czuć z daleka smród wojny.
Vernon zrobił przerwę. Upił łyk miodu.
- Nie będę ukrywał, że liczyłem na to, że czegoś się od Ciebie dowiem. Albo od osób które przybyły z północy, które miałem nadzieję tu znaleźć. Dobrze wiedzieć jakie panują nastroje w miejscach do których się podróżuje.

- Cóż, na Północy można obecnie spodziewać się wszystkiego. Zaś co do dziewczyny, to wątpię, żeby ktokolwiek tutaj coś kojarzył. Najlepiej po prostu udać się do wioski, w której mieszka. No chyba, że nie znasz jej nazwy.

-Nazwę znam. Ale przybywając tu miałem nadzieję, że znajdę kogoś z północy kto w szczegóły byłby mnie wprowadził. Przynajmniej topografii i nastrojów na północy.
Jest ktoś taki w mieście, co przybył i jest zorientowany w temacie? Jeśli tak, to gdzie się on znajduje? Co robi?


- Północ nie doczekała się jeszcze kartografa... No bo i po co? To są tereny niczyje, w każdej wiosce ludzie rządzą sami sobą. A oni sami? Im to niepotrzebne... Ilu ludzi może mieszkać na Północy? Ze dwadzieścia tysięcy? W każdej wiosce pokażą ci drogę do innych, najbliżej położonych osad. Taka wiedza wystarcza. No ale ogólnie to wygląda w ten sposób: tu na południu są góry. Poza Highmarket nie ma tu raczej osad, choć w dolinach mieszka kilka klanów Górali. Dalej na północ masz równiny... Tam wiosek jest całkiem sporo - głównie znajdziesz je nad wodą, gdyż stepy są suche. Owszem, są też lekko pagórkowate i w zagłębieniach terenu często tworzą się bagniska, ale to nie wystarcza, żeby utrzymać osadę, więc wiosek szukaj nad jeziorami i rzekami, które są na tyle duże, że nie wysychają. Na środku równin znajduje się płaskowyż - widać go z daleka i jest dobrym punktem orientacyjnym dla podróżników. Wypływa z niego trochę rzeczułek, więc u podnóży znajdziesz całkiem sporo osad, jednak sam Płaskowyż jest niezamieszkały. Krążą na jego temat dziwne pogłoski, ale najpewniej jest tam po prostu zbyt zimno. Dalej na północ jest mamucia wyżyna, bardzo rzadko zamieszkała. Od północy opada ona stromo do morza. Nad brzegiem także znajdziesz trochę wiosek - rybackich. Najwięcej przy zatoce Hornus, która głęboko wcina się w ląd. Ziemie na Zachód i Wschód to tereny neandertalczyków, choć nie istnieje żadna granica.

A co do ludzi, to każdy trochę wie, nie? W końcu tu żyjemy. Ale chyba chodzi ci o Rangerów. Kto to są Rangerzy, pewnie chcesz wiedzieć? Otóż moim zdaniem każdy właściciel wystarczająco twardego zadka, żeby przetrwać na Północy cały rok podróżując, z dala od osad, może nazywać się Rangerem - chociaż większość z nich “zimuje” w zaprzyjaźnionych osadach, a kilku nawet w Highmarket. Było tutaj kilku. Rotgar, Gerwazy, “Szara Gęba”, no i chyba “Chłystek”... Tak, chyba tak. Kto by ich wszystkich spamiętał? Z każdym rokiem ich przybywa, choć wątpię, żeby było ich więcej niż dwie setki. Aha, znowu się rozgadałem - Burmistrz wysłał gdzieś całą czwórkę. Dwoje z nich ruszyło gdzieś na wschód i ludzie różne rzeczy o nich gadają, ale tak naprawdę nikt nie wie, w jakim celu. Natomiast kolejna dwójka miała przejść przez Przełęcz i zanieść na dół wiadomości o tym, co się tutaj dzieje, nie? Najwyraźniej im się nie udało... Słyszałem o tych goblinach.

Jest też pewnie kilku wieśniaków. Przychodzą do Highmarket kupić to, czego sami nie są w stanie zrobić - to dzięki temu to miasto w ogóle istnieje. Ale zaraz zacznie się zima, tak więc rozumiesz, że są tu tylko spóźnialscy... Będzie tego paru ludzi, ale oni zatrzymują się w Wędzarni, bo tylko na ten paskudny lokal ich stać.
 
Issander jest offline  
Stary 05-10-2012, 15:04   #99
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Ankarian

Ank po nocy spędzonej w wygodnym łóżku, poczuł się zdecydowanie lepiej. Rankiem sporo czasu spędził jeszcze na leżeniu w łóżku i rozmyślaniu o różnych sprawach. Gdy wstał, sprawdził na jak wiele może sobie pozwolić, wykonując kilka porannych ćwiczeń. Nadal czuł pewną słabość, ale gdyby się zmusił, byłby chyba wstanie funkcjonować normalnie. Ubrał się, wyjrzał przez okno i postanowił się przespacerować po mieście.

Oczywiście zabrał ze sobą broń, ale umiejętnie ją ukrył. Raczej nie planował jej użyć, ale różnie to bywa. Nie miał określonego celu. Chodziło mu o to, aby po prostu przejść się trochę i popytać ludzi o ambasadora. Może akurat, ktoś powie coś ciekawego, co będzie można w bliskiej przyszłości wykorzystać.

Ankarian przechodził właśnie obok parku przy Świątyni Tysiąca Bóstw, gdy zauważył tam żonę burmistrza na jednej z ław. Pomiędzy drzewami ganiały się jego dzieci - najwyraźniej postanowiła zabrać je tutaj, żeby nie przeszkadzały z rana zmęczonym gościom. Postanowił się przysiąść.

Żona burmistrza była miłą kobietą, więc Ankarian poświęcił trochę czasu, żeby z nią pogawędzić, nim ukierunkował rozmowę na interesujące go tematy. Zwłaszcza, że przecież nigdzie mu się nie spieszyło. Jednak na koniec zaczęli mówić o zadaniu, które zlecił im jej mąż. Okazało się, że jest wtajemniczona w większą część, choć nie wiedziała nic o zabójstwie.

- Wiem, że ludzie mówią, że pojawia się znikąd - powiedziała, zapytana o ambasadora - I nawet mój mąż nie wie, jak pojawia się w karczmach, gdzie przemawia. To chyba istotny problem, jeżeli staracie się go wyśledzić. W mieście jest tyle opuszczonych domów... To taki smutny widok... A każdy z nich może być kryjówką. Nie wiem, czy to pomoże, ale gdy byłam jeszcze dzieckiem i mieszkałam w starszym domu w północnej części miasta, razem z rodzicami i moimi siostrami, jak to dzieci byłyśmy bardzo żywe, wszędzie biegałyśmy... Pewnego razu bawiliśmy się w piwnicy, gdy nagle kilka zbutwiałych desek załamało się pod ciężarem Sary i nie dałyśmy rady jej wyciągnąć... Całe szczęście, nic się nie stało, ale do tej pory pamiętam burę, jaką sprawił nam ojciec, gdy musiałyśmy go zawołać do pomocy. Później wstawił tam nowe deski i zakazał nam bawić się w piwnicy, ale nadal pamiętam ten widok - ciągnący się bez końca, mroczny korytarz i wiejący z niego zimny wiatr...

Mroczny tunel w piwnicy. Ciekawe. To był chyba dobry trop. Ank jeszcze pamiętał, jak sam często korzystał z takich tunelów.

- Bardzo mi pani pomogła. Jednak miałbym jeszcze jedną prośbę. Oczywiście jeśli to nie za wiele - tutaj zakrył usta i zakaszlał. Może i siły mu wróciły, ale kaszel nie dawał za wygraną. - Przepraszam. Pamięta pani, który to był dom? Chciałbym się tam rozejrzeć.

- Oczywiście - Kobieta roześmiała się serdecznie - Ale mój ojczulek ma się dobrze i prędzej pogoni was kijami, niż pozwoli obcym ludziom grzebać w jego piwnicy. Och, jest dobrym człowiekiem, ale zawsze był dość... surowy. Nawet do teraz nie może się pogodzić, że wyszłam za Paula, a nie za syna jednego z jego sąsiadów... Nie, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Na waszym miejscu raczej popytałabym karczmarzy. Być może oni nawet nie wiedzą o tym, co znajduje się w ich piwnicach. Te karczmy to jedne z najstarszych budynków w mieście - stawiali je pradziadowie właścicieli jakieś 150 lat temu, kiedy Highmarket z wioski stawało się miastem i mogło sobie pozwolić na zajazd.

- Rozumiem. Czyli czeka mnie wizyta w karczmie. Dziękuję za te wszystkie informacje. Na pewno bardzo mi pomogą. A teraz zajrzę do którejś karczmy. Jeszcze raz dziękuję - Ank uśmiechnął się na pożegnanie i niespiesznym krokiem odszedł. Po chwili rozejrzał się i udał do karczmy, która była bliżej. Może będzie miał szczęście i tam znajdzie jakiś tunel. A jeśli nie, to chociaż coś zje.
 
Issander jest offline  
Stary 05-10-2012, 15:05   #100
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Arabella

Ciężko powiedzieć, kiedy ostatnio mogliście porządnie wyspać. Choć zapewne nie było to dalej niż tydzień temu, to wydaje wam się, jakby od tamtego momentu minęły już wieki. Podróż do Highmarket była wyczerpująca i czujecie, że należy wam się odpoczynek. Po nocy spędzonej na marszu, nawet najtwardsi z was położyli się nim zaszło słońce.

Kiedy dowiedzieliście się, że nigdzie nie widać ambasadora i nie zapowiada się, żeby wkrótce się pojawił, bez żadnych skrupułów poddaliście się zmęczeniu.

Obudzilście się wraz ze świtem. Pora zabrać się za wykonywanie zadania zleconego przez burmistrza.

Kiedy tylko Gregorius wyszedł wzięła krzesło i ustawiła je pod drzwiami tak żeby nie dało się ich otworzyć, zdecydowanie nie życzyła sobie nieproszonych gości. Nocna wędrówka i trudy ostatnich kilku dni dawały się jej teraz mocno we znaki.

-Nie ma mowy, nie wytrzymam do rana.- powiedziała sama do siebie kończąc przeciągłym ziewnięciem. Spojrzała tęsknie na łóżko, prawdziwe, miękkie z czystą pościelą i skapitulowała. Zrzuciła płaszcz, zrzuciła szal, obnażony miecz położyła na podłodze tak by z łatwością móc po niego sięgnąć, po czym usiadła i zaczęła mocować się z butami, zdjęcie ich jedną ręką wcale nie było takie proste. Kiedy skończyła położyła się mamrocząc:-Tylko parę godzin, a potem…” i zanim zdążyła pomyśleć co potem już spała, a zabandażowana dłoń wisiała poza krawędzią łóżka tuż nad mieczem.

Obudziły ją promienie słońca padające na twarz, przeciągnęła się leniwie i uśmiechnęła do swoich snów, przez jedną piękną chwilę zapomniała gdzie jest, dopiero kiedy otworzyła oczy wróciła jej pełna świadomość ostatnich wydarzeń. Jak długo spała? Czyżby to już był ranek? Za długo, zdecydowanie za długo! Mógł ją dopaść zupełnie bezbronną, mogła się obudzić przykuta do łóżka, a on mógł nad nią stać z jakimś ohydnym narzędziem z żądzą mordu pałającą we wszystkich ośmiu ślepiach. Wzdrygnęła się, zerwała na równe nogi. Pokój wyglądał dokładnie tak samo jak wczoraj, krzesło stało tak jak je zostawiła, miecz leżał nietknięty tak jak i bagaż. Odetchnęła z ulgą. Jak długo to potrwa? Ile będzie musiała czekać aż prześladowca zdecyduje się ją dopaść? A co jeśli miną całe miesiące? Czy będzie w stanie tak żyć, ze strachem oglądając się na każdym kroku i podskakując na widok każdego większego pająka?

Do jej myśli cichutko trzaskając wpełzł ogień i przysłonił obawy, był to bardzo sympatyczny ogień z rodzaju tych które płoną w kominkach pozwalając zapomnieć o złej pogodzie na dworze. Od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Przypomniał jej się też sen który miała tej nocy. Bardzo dziwny sen.

***

Wszędzie na około leżał świeżo spadły śnieg, zupełnie nie było na nim śladów, blade słońce wisiało wysoko na niebie, a ona brnęła przez zaspy oddalając się od miasteczka. Co chwila oglądała się za siebie sprawdzając czy nikt jej nie goni. Nikogo nie było, panowała absolutna cisza, ale ona jakimś sposobem wiedziała że z miasta wyruszyły wilki, całe stado przeróżnej maści i że jej szukają. Węszą by znaleźć ślad dogonić i rzucić się na nią od tyłu, póki co niczego nie znalazły. Co dziwne nie bała się wcale. Wtem zawiał wiatr unosząc poły jej fioletowego płaszcza, patrzyła na siebie jakby z boku, a właściwie z tyłu. Wyraźnie widziała swoje szare spodnie, pas z mieczem i coś jeszcze… do paska za długie szare włosy przywiązana była obcięta zamarznięta głowa. Patrzyła na to z dziwnym spokojem, czując niemal satysfakcję kiedy oddalała się coraz bardziej w pokrytej bielą okolicy.

***

Nie miała pojęcia co to miało znaczyć. Czyja to była głowa? Czy to ona ją obcięła? Dlaczego ją niosła i dlaczego czuła dumę z tego powodu? W każdym bądź razie kiedy przypomniała sobie sen poczuła się silniejsza, to był dobry sen.

Schyliła się po buty, siedząc na łóżku zaczęła je wciągać i sznurować.

-Nie wiem jak ty, ale ja mam już dość tego ciągłego chowania się po kontach żeby nikt mnie nie zobaczył. Nie mogę się ukrywać przed światem do końca życia. Nawet goblinów nie czepiają się za wygląd chociaż musisz przyznać że są paskudne.- mówiła do swojego demona.

Przypasała miecz, zarzuciła płaszcz i ruszyła na dół do głównej sali. Tym razem nie zasłoniła jednak twarzy i nie zamierzała kryć jej w cieniu kaptura lecz spoglądać ludziom prosto w oczy. Oczywiście zdawała sobie sprawę że może zdarzyć się i tak że będzie musiała uciekać z miasta goniona przez watahę „wilków” w ludzkich skórach tak jak w swoim śnie i była na to gotowa, a jednocześnie z nieznanych sobie powodów pewna że kiedyś znajdzie takie miejsce gdzie nie będą oceniać jej charakteru na podstawie wyglądu.

Kiedy była już na dole rozejrzała się szukając znajomych twarzy, była ciekawa jak tam poszukiwania człowieka w czerni. „Swoją drogą czemu oni wszyscy muszą ubierać się na czarno?” Przysłowiowy “czarny charakter” zaczynał jej się przez to jawić w zupełnie innym świetle. Była też ciekawa co odkryli w magazynie i musiała znaleźć Yerbana, bo ciarki ją przechodziły na samą myśl o zmianie opatrunku, śniadanie też by się przydało. W ogóle zapowiadał się ciekawy dzień.

W głównej sali nie było nikogo poza karczmarzem i Gregoriusem, który właśnie spożywał podaną na śniadanie jajecznicę. Najwyraźniej reszta miała inne plany na ten poranek. Arabella również dostała swoją porcję. Yerban, o ile pamiętała, skorzystał z gościny burmistrza.

-Dzień dobry.- rzuciła na powitanie uśmiechając się. Nie często używała tych słów, można by wręcz powiedzieć, że miała do nich swoistą awersję, tak jak i do innych zwrotów grzecznościowych i uprzejmości. Zbyt wiele razy słyszała jak były wypowiadane nieszczerze, a ten kto je mówił tak naprawdę nie życzył jej dobrego dnia, w ogóle niczego dobrego. Dziś jednak w pełni pojęła że tamtych ludzi najpewniej nigdy już nie zobaczy. Usiadła obok blondyna i zajęła się pałaszowaniem jajecznicy najzwyklej w świecie szczęśliwa, że może cieszyć się jej smakiem nie przejmując się czy ktoś dostrzeże coś dziwnego w jej wyglądzie, czy nie. Zraniona dłoń spoczywała na blacie. Naprawdę była mile zaskoczona reakcją karczmarza, a raczej jej zupełnym brakiem. Może Mirkan przesadzał i tutejsi wcale nie przejmą się jej prezencją, sam się w końcu nią nie interesował. Westchnęła, poczciwy był z niego człowiek, wielka szkoda że zginął tak bezsensownie, zabity przez własnego przyjaciela.

- Znalazłeś Yerbana?-zapytała najemnika, chociaż nie, to właściwie nie było pytanie, była pewna że go znalazł.

-Dziękuję.- skinęła karczmarzowi kiedy skończyła jeść i ruszyła do wyjścia, zmierzała prosto do domu burmistrza, przepełniała ją jakaś dziwna energia tak że w ogóle nie czuła zimna, najwyraźniej płomienie które widziała w myślach były czymś więcej, wiedziała że to wkrótce minie i następnym razem kiedy wyjdzie będzie musiała zamienić płaszcz na futro, ale póki trwał cieszyła się tym niezwykłym darem.

Północ była azylem dla rozmaitych ras. Już Ostatni Bastion posiadał znacznie większą różnorodność gatunków niż standardowe społeczeństwo. Duża była tu populacja niziołków, krasnoludów i elfów. Oczywiście, na Południu również asymilowali się oni w ludzkich państwach, ale z drugiej strony były też nieliczne miejsca, gdzie wszyscy nie będący ludźmi byli prześladowani.

Natomiast były też rasy, które były traktowane o wiele gorzej, gdyż ciężko było mówić o jakiejkolwiek asymiliacji. Często też w istocie dawały ludziom powody do agresji, jak gobliny, na które dopiero co podróżnicy natknęli się na przełęczy.

Naturalnymi siedliskami dla takich ras były tereny niezamieszkałe. Magowie twierdzą, że planeta pokryta jest w ponad 70 % lądami i nim człowiekowi uda się zasiedlić je wszystkie, minie wiele czasu - liczonego nawet nie w setkach lat, lecz tysiącach. Wiele terenów nie podlegało pod jurysdykcję żadnego z państw. Często tworzyły się na nich prymitywne społeczeństwa plemiennie, ale były zbyt słabe, żeby rozwinąć swoją władzę nad innymi im podobnymi i stworzyć niewielkie państwa.

Kilka bardziej nielubianych ras próbowało tworzyć własne państwa na tych terenach, choć nie przypominały one ludzkich. Takim quasi-państwem może być na przykład Dwanaście Wież - horda żyjąca na pustyniach na południe od Cesarstwa, żyjąca z najazdów i niewolnictwa. Jej klasą rządzącą są orkowie.

Innym przykładem mogą być neandertalczycy na Północy. Co prawda w czasie pokoju nie tworzą żadnych struktur państwowych, ale decyzje o wojnie podejmują na wiecu, gdzie może wypowiedzieć się każde plemię.

Chociaż Arabella była najprawdopodobniej jedyną osobą na Północy mającą jakiś genetyczny związek z orkami, to można tam było znaleźć przedstawicieli wielu ras, w tym kilku bardzo rzadkich - oprócz neandertalczyków także goblinów czy gigantów. Niektórzy wypowiadali się też o dziwnym podgatunku krasnoludów, którzy porzucili cywilizację i stali się niemal bestiami - żyją w bagnach i trzęsawiskach niby jakieś wodne zwierzęta.

Dlatego też ludzie Północy nauczyli się, by nie okazywać jawnej wrogości innym rasom - dlatego, że mogłoby ich to zniszczyć. Na Północy prawdopodobnie więcej było Neandertalczyków niż Ludzi, choć nikt nie znał dokładnych liczb. Oczywiście, sporo było takich, którzy nawoływali do walki z nieludźmi, jak zresztą wszędzie - lecz na Północy byli szybko uciszani przez innych ludzi, którzy woleli bogacić się na handlu i dobrych kontaktach z innymi rasami.

Dlatego też, mimo, że widok Arabelli mógł być dla niektórych wstrząsający - mogła być niemal pewna, że nikt jawnie nie okaże jej wrogości. Oczywiście nie znaczy to, że jej wygląd będzie całkowicie ignorowany - prawdopobnie całkiem sporo osób będzie starać się ukryć przed nią swoje dzieci, albo też uważniej się jej przyglądać niż innym kupującym.
 
Issander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172