Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2012, 20:00   #1
Seliar
 
Seliar's Avatar
 
Reputacja: 1 Seliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znany
[Storytelling] Gdzie jest kupiec?

Gdzie jest kupiec?



Huczna wieczerza w Wesołym Tomaszu, jak to zwykle w owej gospodzie się działo, zakończyła się bijatyką, w którą chcąc lub nie, zaangażowali się niemalże wszyscy biesiadnicy. Główna izba tawerny bardziej niż miejsce w którym przepija się ostatnie miedziaki przypominała pobojowisko. Podłoga pokryta była porozbijanymi naczyniami, resztkami jadła i napoju, w narożnikach pomieszczenia niczym barykady znajdowały się przewrócone stoliki. W powietrzu unosił się paskudny smród potu, trawionego alkoholu tudzież wymiocin tu i ówdzie czyhających na nieostrożnych przechodniów. Jedynym mężczyzną, który poruszał się obecnie po głównej izbie o własnych siłach, używając do tego dwóch jeno kończyn (wyłączywszy z owych statystyk wiejskiego kalekę, który zaraziwszy się na Południu jakimś paskudnym choróbskiem stracił nogę, teraz zaś upoiwszy się alkoholem czołgał się do wyjścia wspomagając się ręką) był gospodarz, który opróżniał sakiewki swych gości chcąc pokryć szkody jakie wyrządziła wieczorna burda.


Tymczasem na górnym piętrze, w izbie arystokraty, który wieczorem ogłosił wszystkim zaginięcie swego przyjaciela zebrali się ochotnicy, którzy skuszeni możliwością zarobienia nielichych pieniędzy postanowili wysłuchać tego co ma do powiedzenia zleceniodawca i przygotować się na poszukiwań. Być może kupiec po prostu uchlał się gdzieś w szczerym polu i wróci niebawem w koszuli cuchnącej krowim plackiem, aczkolwiek wieści o jakiej bestii, która to ponoć zadomowiła się w okolicy skusiły kilkunastu śmiałków do podjęcia się misji odnalezienia bogacza. Pomieszczenie nie należało do obszernych. Znajdowało się tu jedynie posłane łóżko, kuferek na podręczny ekwipunek oraz okrągły stół, na którym już znajdowało się kilka flaszek bimbru oraz cynowe kubki. W izbie znalazło się kilkoro kobiet i mężczyzn ewidentnie nie należących do jednej kompanii oraz banda rzezimieszków złożona z czterech osiłków, herszta o szpakowatych włosach i pociągłej twarzy tudzież dziewki o anielskiej figurze i diabelskich, czarnych jak smoła oczach.



Teodor Berg odchrząknął głośno chcąc zwrócić na siebie uwagę zebranych ochotników, nim ci padliby jak rażeni gromem po osuszeniu wszystkich butelek piekielnie mocnego wiejskiego bimbru. Niechętnie odstawiwszy od ust kubeczki z palącym płynem poszukiwacze przygód zamienili się w słuch. Arystokrata opróżnił zawartość swego naczynia, na chwilę schował twarz w dłoniach po czym głośno wypuściwszy z ust powietrze zlustrował wzrokiem znajdujących się w pokoju śmiałków. Być może liczył na inne twarze, być może wyobrażał sobie większy odzew, jednakże nie było już czasu na gdybanie. Musiał skorzystać z takiej pomocy jaka została mu dana, a zwlekanie i poszukiwania innej ekipy doprowadzić mogły do tego, że poszukiwaliby nie kupca, a jego truchła.

- Witajcie - odezwał się zachrypniętym głosem. Zrobił krótką przerwę i ponownie rozpoczął monolog - Rad jestem, że postanowiliście mi pomóc. Vincent de Lova jest moim serdecznym przyjacielem i nie spocznę póki nie dowiem się gdzie jest i co się z nim stało. Być może wróci niebawem i wszystko wróci do normy, a wy za zaoferowanie pomocy zostaniecie odpowiednio wynagrodzeni. Jak już wspominałem druh mój jest hojnym człowiekiem i potrafi się zrewanżować. Jednakże życie nauczyło mnie, iż należy przygotować się na najgorsze. W Topolinach ludzie gadają, że ponoć w okolicy pojawiła się jakaś bestyja, niestety niewielu potrafi podać szczegóły. Z tego co wiem owa kreatura żeruje głównie nad rzeką, jeden z chłopów o imieniu Laszko stracił dwie owce. Nad wodą siedzi zwykle młody wieśniak Artur, który niestety rozmowny nie jest i nawet groźba zbicia go batem przez najemnych ochroniarzy karawany nie wyciągnęła z niego ni słowa. Być może ten ekscentryczny gamoń coś wie, według mnie powinniście go o wszystko wypytać.

- Panie, zacznijmy od początku - odezwał się herszt bandy rzezimieszków gładząc palcami pociętą zmarszczkami twarz - jak to się stało, że kupiec opuścił gospodę, czy ktokolwiek coś widział? Bezcelowe łażenie po wsi i wypytywanie chłopów doprowadzi do tego, że zgromadzimy same wykluczające się wzajemnie informacje.

- Racja - szlachcic uzupełnił świecące pustkami naczynia swych gości i cisnął osuszoną butelkę bimbru w kąt - Zatrzymaliśmy się tutaj na wieczerzę. Wcześniej odpoczywaliśmy w okolicznym burdelu, jakąś godzinę drogi stąd, zamtuz nazywał się... ehhh... niech sobie przypomnę... "Trujący Bluszcz"! Dziwna nazwa jak na wiejski przybytek, ale jednak. Tu kolejna hipoteza, być może Vincent upojony mocnymi lokalnymi trunkami postanowił raz jeszcze odwiedzić babę, z którą przeżył rozkoszne chwile? Możecie to sprawdzić. Następnie przyjechaliśmy tutaj, zgodnie z planem. Mieliśmy wyruszyć rano nad morze, wieziemy cenne towary dla tamtejszej szlachty. Vincentowi bardzo zależało na tym interesie, a jako iż jest człowiekiem interesu nie sądzę by z byle powodu opóźniał finał transakcji i narażał swoją wyśmienitą reputację na szwank. Biesiadowaliśmy wszyscy, cała karawana, to znaczy ja, Vincent, rachmistrz Joel oraz dziesiątka najemników, sprawdzeni ludzie, od lat współpracujący z Gildią. Następnie stary Joel udał się do swojej izby, nigdy nie lubił bawić się do późna, gdy więc uraczył swój żołądek ciepłą zupą, pożywną mięsną strawą i odrobiną czerwonego wina spoczął w swej alkowie. Rozmawiałem z nim, niestety nie posiada informacji, które mogłyby się przydać w poszukiwaniach. Najemnicy także, choć stołowali się do późnej nocy. Na zewnątrz, przy naszych wozach chlała też dwójka woźniców, ponoć widzieli jak Vincent udaje się do położonej w ogrodzie latryny, atoli później z powrotem udał się do gospody. Sam nie wiem kiedy dokładnie zniknął... wydawało mi się cały czas, że próbuje uwieść córę karczmarza Anielkę, przecież jej wyborne kształty onieśmielają każdego mężczyznę o sprawnej kuśce! Atoli nie zdziwię was chyba jeśli powiem, że ta dziewka również nie potrafi nam pomóc. Gada tylko, że próbował oczarować ją swymi drogimi pierścieniami, pełnym mieszkiem złotych monet i potworem znajdującym się w jego gaciach. Twierdzi jednak, że już nie z takimi bogaczami miała do czynienia, więc lśniące kamienie i wyimaginowana męskość nie robią na niej wrażenia. Cóż, stajenny mówi, że Anielka wzdycha do tego dziwaka znad rzeki. Co się z tym światem porobiło... żeby chłopi gardzili towarzystwem ludzi z wyższych warstw... ehhh...

- Wciąż wiemy za mało - wtrącił się herszt - Wczoraj panie, widziałem jak najemnicy przeczesywali pole w poszukiwaniu kupca, nic nie znaleźli. Nie sądzę by ten na piechotę chciał dotrzeć aż do puszczy. Toż to nierealne! Kto w tej wsi się liczy, kto coś może wiedzieć? W takich lokalnych społecznościach wieści szybko się rozchodzą, ja i moi ludzie znamy lepsze sposoby wyciągnięcia informacji niźli straszenie batem. Uwierz mi, panie.

- Właściciel karczmy, Tomasz. Jeden z najbogatszych osób, jeśli nie najbardziej majętny w tej wsi. Z nim jednak rozmawiałem, bardziej zajęty był przygotowywaniem wieczerzy, niezbyt rozmowny człowiek, aczkolwiek chyba faktycznie nic nie wie. Podczas biesiad raczej czyha z wałkiem w ręku, gotując się na kolejną rozróbę.

- Bardzo przydatna informacja - szepnął jeden z rzezimieszków ironicznie się uśmiechając, szlachcic zmierzył go wzrokiem, zmarszczył brwi i westchnął głośno.

- Jest także lokalny dziwak, zielarz, konował, zwany po prostu Starcem. Mieszka w gaju obok wsi, kilka kroków od ostatniego domu, w drewnianej chałupie z dachem ze strzechy. Nie miałem czasu by dokładnie mu się przyjrzeć, aczkolwiek może coś wie. Z tego co wiem całymi dniami zbiera jakieś zielska, waży mikstury i przygotowuje maści, według wieśniaków nieskuteczne. Nie cieszy się dobrą opinią, a przede wszystkim pała do niego czystą nienawiścią kapłan Słońca Lewi. Joel mówił mi, że podobno Vincent obiecał temu klesze sporą sumkę jako jałmużnę dla świątyni, dlatego tej gadzinie zależy na odnalezieniu swego dobroczyńcy. Uwaga, nawet modły postanowił odprawić w jego intencji...



- Hmmm.... a może po prostu wcale żadna bestyja nie pożarła zaginionego, może wcale nie wrócił do dziewek z burdelu, może w cale nie zgubił się w okolicy, a po prostu utopił się w tej rzeczce, która przepływa przez wiochę?

- Nie ma takiej możliwości - krótko uciął Berg - Po pierwsze nurt o tej porze roku jest niesamowicie słaby, po drugie rzeka jest płytka, bez problemu znaleźlibyśmy ciało. Uprzedzam pytanie, tak, prewencyjnie poszukiwaliśmy tam ciała.

- A sołtys? Toż to ważna osobistość we wsi...

- Sołtys wyjechał i od kilku dni nie ma go w wiosce
- Teodor ostatni raz uzupełnił kubki ochotników i spojrzał za okno. Czarne jak smoła niebo przykryły chmury, zza okna powiał mroźny, złowrogi wiatr. Ogarnęły go dreszcze, nagły przypływ pesymistycznych myśli. Nie mógł się poddać. Nie teraz. Nie przy wszystkich. - Niestety... - rozpoczął powoli - Nie mam dla was większej ilości pomocnych informacji. Musicie radzić sobie z tym co macie. Wiem że to mało, ale póki co dysponujemy tylko i wyłącznie tym. Widzę, że mamy już jedną skonsolidowaną grupę - spojrzał podejrzliwie na bandę rzezimieszków, która miast słuchać, chlała bez przerwy bimber - Wam - tu zwrócił się do pozostałych - też radzę się zmówić. Razem macie większe szanse, możecie rozdzielić zadania, działać szybciej. W pojedynkę będziecie zapewne powielać swoje ruchy, a to spowolni całą akcję. Dobrze. To by było na tyle, jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości - pytajcie.

Banda rzezimieszków szybko opuściła izbę i z krzykiem na ustach wzajemnie motywowała się do poszukiwań. Tak mocno trzasnęli drzwiami, że płomyczek hulający na krańcu knota znajdującej się na stole świeczki zgasł. W izbie zapanowała przygnębiająca cisza.
 
Seliar jest offline