Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2012, 09:58   #33
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
...wystarczy, Maurze!

Krzyk stanowczy, acz pełen nieumiejętnie skrywanej bojaźni zdradzanej w zadrżeniu słowiczego głosu Marjolaine, wydobył się z jej usteczek i wzleciał aż ku uszom martwo spoglądających ze ścian trofeów.
W swym gniewie, zszokowaniu, istnym chaosie emocji i pragnieniu jak najszybszego zareagowania na ten atak na swą cześć, rozpaczliwie uderzyła piąstką w tors trzymającego ją w ramionach Gilberta. Ale też ten gwałtowny i nieprzemyślany czyn zachwiał jej równowagą. Szarpnęła się lekko, nóżkami machnęła w powietrzu, po czym kierowana odruchem objęła go mocniej za szyję, ani myśląc upadać swą wydelikaconą, tylną częścią drobnego ciałka na podłogę. Choć świadoma swej porażki, to Marjolaine nie zamierzała spuścić z rozeźlonego tonu. Jedynie obniżyła go do syku -Mówiłam, że czysto teoretycznie!
-Doprawdy? Musiało mi to umknąć... teoretycznie.- rzekł skruszonym tonem szlachcic, ale wyraźny łobuzerski uśmiech świadczył o czymś innym. Uśmiech pełen białych zębów. Może i śliczny w świetle dnia, ale tu i teraz bardziej przypominał grymas drapieżnika zadowolonego z ofiary zapędzonej w kąt.-I nie wierzgaj tak ptaszyno, bo jak upadniemy, to twoją skórę mogą naznaczyć duże siniaki. A szkoda by było.
Nadal trzymając ją w swych ramionach niczym piórko, zaczął głośno rozważać.- No i co teraz? Teoria teorią, ale chyba naszej gospodyni należy się dowód, mademoiselle. W podzięce za jej starania. Myślałem o części twojej intymnej garderoby wdzięcznie zwisającej z któregoś poroża.
-Części mojej.. mojej... - zająknęło się jasnowłose maleństwo, gdy w jej nieco przyćmiony przez kieliszki wina umysł uderzyło znaczenie słów Gilberta. A szczególnie tego, co mógł mieć na myśli mówiąc „ intymnej garderoby” -Naprawdę sądzisz, że przy Twojej reputacji i takim porwaniu mnie z balu, szanowna baronowa i jej goście potrzebują jeszcze jakichkolwiek.. dowodów?
-Domysły, to jednak nie to samo co twarde dowody, non?- szlachcic nachylił się by musnąć delikatnie wargi Marjolaine, a potem jej dekolt.-Bez nich plotki nie mają tak wielkiej mocy. Poza tym...
Przesunął czubkiem języka po skórze jej piersi.-Czyż to nie jest dobra okazja, do posmakowania nowych doświadczeń, mademoiselle ?
-Non – żachnęła się hrabianka szybko zachowując teraz względny spokój, choć działania mężczyzny wywoływały drobny dreszcz rozchodzący się tuż za wilgotnymi śladami języka na jej własnym dekolcie – Mówiłam, że nie będę taka jak tamta krowa..

Długi warkocz zakołysał się w powietrzu, gdy Marjolaine odchyliła główkę w chęci zlustrowania spojrzeniem zwierzęcych głów na ścianach. Przy okazji, co było czynem zupełnie przez nią niezaplanowanym, bardziej wyeksponowała swą szyję i dekolt, zwiększając pole do popisu ustom Maura.
Acz jej prawdziwym zamiarem było zastanowienie się, bowiem co jak co, ale o dobro i szczegóły swych plotek ptaszyna nad wyraz dbała. Nie mogła wszak puścić w paryski obieg jakieś byle.. domysły! Co to to nie!
Po krótkiej chwili mruknęła zatem powoli, z wyraźnym ociąganiem -Może najwyżej.. pończoszka? To by wystarczyło, n'est-il pas? Drapieżnie zerwana w szale namiętności z mojej nóżki, rzucona na oślep i zapomniana później przez kochan..
Urwała gwałtownie łapiąc się na tym, że znowu za bardzo zaczęła odpływać wyobraźnią. A co gorsza, jej usta ją zdradziły na głos wypowiadając te myśli..
-Oui... Mówiłaś. Ale twoje ciało mówi co innego...- mruczał szlachcic całując wyeksponowany dekolt, drobny w porównaniu do tamtej kobiety.-Pończoszka... może być na początek. Z przyjemnością ją z ciebie zdejmę.
-Jeśli mnie postawisz, to sama sobie w pełni dam radę, merci – odparła Marjolaine, starając się ignorować swoją własną ambiwalencję odczuć co do bycia rozbieraną przez Maura.. nawet jeśli tylko z takiej drobnostki wśród kobiecej garderoby jaką była pończoszka. Oh, a przecież dobrze jeszcze pamiętała jak niewielką, wręcz żadną przeszkodą był ten delikatny materiał przed dotykiem silnych dłoni sunących od jej łydki po udo..
Przełknęła dość nerwowo ślinę, po czym starając się zmienić kierunek tej rozmowy i swych myśli zapytała, siląc się na jak największą obojętność w głosie – Słuchałeś chociaż mojej gry, Maurze?
-Jakiż byłby ze mnie rycerz, jeślibym nie pom...- zaczął szlachcic swoje tyrady na temat zdejmowania jej pończoszki. Ale przerwał, gdy spytała.-Oui, śliczny utwór i bardzo trudny jak mnienam. Wydawałaś się go grać nieco... rozkojarzona, jakbyś była w innym świecie.
Spojrzał nagle w oczy Marjolaine, jakby chciał zerknąć w głąb jej duszy. -Tej nocy... byłaś zalękniona. Zupełnie jakbym oswajał dzikie zwierzątko. Tej nocy w powozie.
Uśmiechnął się dodając.- Jakże trudno odgadnąć twe kaprysy moja droga wspólniczko. Z jednej strony wyraźnie pragniesz bym cię wielbił, słowami, dotykiem, pieszczotą... Z drugiej, wzbraniasz się przed tym. Tęsknisz nocami za mną?
Bezczelny... jak zwykle. Trzymający ją w swych ramionach jak gołębicę i najwyraźniej nie zamierzający puścić. Zaborczy niemal w tej “opiece”.

Serduszko ptaszyny załopotało gwałtowniej w drobnej piersi, policzki przybrały jeszcze głębszego odcienia wstydliwej czerwieni.
Dlaczego on tak patrzył? Marjolaine jak zahipnotyzowana spoglądała w ciemne, tak wilcze oczy mężczyzny. I nie działo się to pod wpływem romantycznej chwili godnej kochanków. Bardziej przypominała malutkie stworzonko nie potrafiące oderwać wzroku od ślepiów drapieżnika, jakim nieprzerwanie jawił się jej Gilbert.
Dlaczego tak mówił? Dlaczego pytał o taką oczywistość, na którą odpowiedź istniała tylko jedna? Non. Non. Non! Nie tęskniła. Wszak to nie tak, że ostatnimi czasy miała problemy z zaśnięciem. Nieprawdą było, że leżąc w łóżku jej wyobraźnia zbyt łatwo się pobudzała i delektowała ją obrazami, od których policzki płonęły nawet w ciemnościach. Kłamstwem też było, że raz czy dwa tuląc się do poduszki zastanawiała się, jakby to było przy nim zasnąć...
Pośpiesznie uciekła w bok błękitnookim spojrzeniem i wykrztusiła buńczucznie -O.. oczywiście, że nie! O czym Ty mówisz, Maurze! Wplątałeś mnie w tę swoją intrygę, to odgrywam rolę Twej narzeczonej. Ale za tydzień, może dwa, będziesz tylko kolejnym szlachcicem, którego nie potrafiłam zatrzymać przy sobie.
Pewna nutka goryczy zabrzmiała w głosie hrabianeczki. Wprawdzie już dawno pogodziła się z tak perfidnymi plotkami krążącymi o jej osóbce, acz usłyszane ponownie i do tego z takim jadem od Reginy, przywołały grymas na ślicznych licach -A jedynym czego pragnę od Ciebie to tych obiecanych klejnotów. I dawnego spokoju.
-Doprawdy? Wszak tymi klejnotami obrzuciłaś mnie w ogrodzie.-stwierdził cicho Gilbert, po czym musnął czubkiem języka uszko Marjolaine.-I w ogrodzie nie grałaś. Bo i przed kim ? Ani w karocy.
Ustami zaczął lubieżnie wędrować po szyi jasnowłosej wybranki.- Twoje ciało cię zdradza moja droga. Twoje ciało nie jest obojętne na mój dotyk. A twoje serduszko... bywa zazdrosne, bardziej niż powinno.
Chociaż spojrzenie wytrwale trzymała zawieszone na jakimś nieważnym elemencie pokoju, to czerwone jak wiśnie usta panieneczki rozchyliły się kilkakrotnie przy tak nęcącej bliskości warg kawalera d'Eon. Jedynie w powietrzu prawie je musnęła, a następnie chcąc zatuszować ten bezwolny wybryk, zapytała zmieniając temat -Ile.. ile czasu powinno minąć nim będziemy mogli wrócić na bal?

Gilbert z początku nie odpowiedział, skuszony bliskością jej ust przywarł do nich wargami w jakże niecnym pocałunku. Pieszczota jego ust nie była delikatna, czubek języka szturmował jej wargi z wyraźną chęcią wtargnięcia dalej. Całował drapieżnie, całował namiętnie pragnąc więcej. Po chwili dopiero oderwał usta mówiąc.- Myślę, że tak słodką zdobyczą jak ty powinienem się rozkoszować przynajmniej godzinę. Owszem, wielu kończy szybko mademoiselle. Ale oni bardziej zwierzętom podobni, chucie zaspokajają w sposób prymitywny. Jak każdą słodycz, także i miłość należy należycie smakować powoli. Inaczej... wiele się traci podczas konsumpcji.
Znów językiem, a właściwie jego czubkiem przesuwał po drobnym dekolcie Marjolaine mrucząc do siebie.- Jakąż więc nagrodę mógłbym ci obecnie sprawić, za tak wspaniały występ na tym balu?
Dziwne to było jego uwielbienie drobnych piersi dziewczyny. Hrabianka wszak dobrze wiedziała, że akurat biust nie był jej powodem do dumy. Nawet podczas tych nieszczęsnych szamotanin zakończonych utratą dziewictwa, jej ówczesny kochanek nie zaszczycił jej piersi dotykiem.
A Gilbert? Łapał za nie, ugniatał, całował... po prawdzie czynił to wobec każdego jej skrawka ciała, ale... i tak to była nowość dla hrabianki.

-Nie potrzebuję od Ciebie żad... - wymruczała z coraz mniejszym przekonaniem i coraz ciszej hrabianeczka, acz w końcu urwała w pół słowa. Bo i jakże mogła walczyć z własnym, jakże rozkosznym charakterkiem i łakomstwem na wyrazy podziwu, jakim były też i podarunki? Błękit jej oczek zalśnił chytrze. Koniuszkiem języka przesunęła nieznacznie po swych wargach, smakując jeszcze na nich pocałunek Maura, po czym przygryzła dolną delikatnie.
-Chociaż.. może i tym razem ukrywasz jakąś błyskotkę dla mnie? To by mi sprawiło przyjemność – mówiąc to zsunęła jedną z rąk dotąd kurczowo oplatających szyję mężczyznę, by móc z wyjątkowym zainteresowaniem poklepać dłonią poły jego odzienia na klatce piersiowej.
-Oui. Konia.- rzekł cicho szlachcic zaskakując dziewczynę. Bo o co właściwie mogło mu chodzić, zważywszy na to kim był i jakie były o nim opinie? Nie przeszkadzając jej w badaniu paluszkami zakamarków swego odzienia i nie wyjaśniając jej swej nagłej odpowiedzi, szlachcic zajął się badanie wrażliwości jej szyi na dotyk swych warg. Złośliwiec. A szlachcianka czuła pod delikatnymi jedwabiami otulającymi ciało twarde mięśnie klatki piersiowej. Gilbert zdecydowanie nie był wydelikaconym dworzaninem.

-Konia? - panienka zamrugała gwałtowniej słysząc taką odpowiedź. I nie rozumiejąc, jak ona się miała do podarunku skrywanego w ubraniu Gilberta. Musiał sobie zwyczajnie kpić ze swojej narzeczonej, bo przecież nijak konia nie mógłby ukryć. Chyba że..
-Błyskotkę z koniem? Wisior, pierścień, śliczną spinkę? -zaświergotała radośnie, z jeszcze większym zaaferowaniem skupiając się na swych poszukiwaniach. Porzucając środki bezpieczeństwa, także i drugą rękę zsunęła, by nic nie umknęło pod jej uważnym dotykiem. I nie umknęło, bo i niczego ciekawego nie wyczuła.
Grymas wstąpił na moment na twarz Marjolaine, gdy z rozczarowaniem ułożyła dłonie na torsie Maura. I nagle ujęła mocniej palcami za materiał, bowiem oto nowa myśl, nowa nadzieja pojawiła się w jej główce. Spojrzała na niego z uśmiechem i roziskrzonymi oczkami -Oh! A może chcesz mi podarować jednego? Jaki to będzie? Kolejny fryzyjski do mojej kolekcji? Może sprowadzisz mi araba o czystej krwi? A może jedną z tych olbrzymich, zimnokrwistych bestii?
-Fryza? Toż to szkapiny.- rzekł ze śmiechem Maur opuszczając panienkę na podłogę.- Fryzyjskie są niewarte uwagi. Berbera może, albo...andaluzyjską klacz. Araby bywają narowiste.
Choć stópkami dotykała ziemi, to jednak szlachcic nadal trzymał ją w objęciach.- Berberyjskie są spokojniejsze, a andaluzy to już bardzo grzeczne koniki.
Co więcej, jedną ręką masował pośladki poprzez materiał sukni, drugą ostrożnie podciągając ją w górę... lubieżnik jeden. Niczym sztukmistrz na pokazie magicznym odwracał jej uwagę od swych czynów opowiastkami.- No chyba, że okażesz się amazonką w przebraniu. Takiej mogę araba podarować, sprowadzonego wprost saharyjskich pustkowi.

Nadobna twarzyczka Marjolaine zamarła w wyrazie niezmiernego zszokowania. Początkowo zdawało się, że pomiędzy słowami narzeczonego dotarło do niej i przesłanie płynące z jego rąk wędrujących w sposób mało elegancki. Ale to nie było to, co się dość szybko okazało, gdy zacisnęła dłonie w piąstki i uderzyła nimi o twardy tors mężczyzny unosząc głos ze wzburzenia -To nie są żadne szkapiny, Maurze! Papa je uwielbiał i specjalnie sprowadzał do naszej stadniny w Niort!
Skubnęła ząbkami dolną wargę, po czym zmieniając podejście do sprawy, dźgnęła Gilberta paluszkiem i rzekła krnąbrnie -Są piękne, i czarne jak kruki. Założę, że prześcignęłabym Ciebie na jednym z tych niewartych uwagi fryzów.
-Wyzwanie przyjęte mademoiselle... jaka jest stawka tego zakładu ? -spytał zaciekawionym tonem Maur. Uśmiechał się triumfalnie spoglądając w oczy dziewczęcia. Powody tego mogły być różne... Być może był pewien zwycięstwa, być może znów zauważył okazję do wykorzystania gorącokrwistej natury dziewczęcia przeciw niej. A być może cieszył go fakt, że w swym zaaferowaniu Marjolaine nie zauważyła, iż trzymając jedną dłonią fałdy jej sukni, zdążył już całkiem odsłonić przed światem jej zgrabne nogi. A co gorsza, że jego druga dłoń niczym wąż wpełzała głębiej dotykając nagich pośladków hrabianki i wplątując ją przez to w sytuację dość kłopotliwą. Ciężko bowiem byłoby jej wyrwać z objęć kochanka, gdy jego dłoń uwięziona jest w warstwach jej własnej bielizny.
Panience na chwilę krótką zrzedła mina, gdy uświadomiła sobie w jakiej sytuacji się nieopacznie znalazła. I to z własnej winy. Uśmiech Maura też jej się nie podobał, ale to nie powstrzymało jej przed rozchyleniem swych warg w podobnie pewnym siebie wyrazie -Oczywiście kiedy ja wygram, to podarujesz mi jednego z tych saharyjskich arabów. Nie jakąś pierwszą lepszą szkapinę, ale prawdziwy skarb o najczystszej krwi, piękny, elegancki i... i... i...

Rozszerzyła nagle oczy spoglądając w milczeniu na swego narzeczonego. Powoli dotarło bowiem do niej gdzie.. po czym.. sunie jego dłoń. I że wcale nie nie chroni jej mur z sukni. Tak już się hrabianka przyzwyczaiła do tych silnych rąk wędrujących po jej ciele, że przestała się już nazbyt temu opierać. Dopóki nie przekraczał pewnej granicy, naturalnie, którą jednak teraz z pełną świadomością zbezcześcił! Marjolaine wydobyła z siebie zduszony krzyk będący mieszaniną przerażenia, złości i zawstydzenia. I może tylko drobinki skrywanego podekscytowania -Co robisz!
Jedną dłonią chwyciła za nadgarstek mężczyzny, a drugą za fałdy swej własnej sukni, próbując jednocześnie panicznie wyrwać się z jego objęć, jak i zakryć materiałem nogi udaremniając mu dalsze podboje.
- Sprawiam ci przyjemność, non ?- spytał bardziej retorycznie Gilbert nie przejmując się zachowaniem panienki, która niewiele mogła uczynić w obecnej sytuacji. Nie dość że była słabsza, to i położenie w jakimś się znajdowała, nie pozwalało efektywnie wykorzystać jej dziewczęcych sił. Szamotanie się niewiele pomagało. Sprawiało tylko, że bardziej ocierała się o Maura, pobudzając jego żądze.
Dłoń szlachcica sugestywnie przesuwała się po jej pośladkach i pomiędzy nimi także. I jej dotyk był niepokojąco... przyjemny. Wprawiał ciało Marjolaine w niezwykłe drżenie. Pieszczota ta jednak była wyuzdana znacznie bardziej niż to sobie hrabianka kiedykolwiek wyobrażała. Widocznie szlachcic wiedział o kobiecym ciele znacznie więcej niż ona wyczytała w romansach.
-A jeśli... przegrasz?- spytał mężczyzna z lekkim drżeniem w głosie, kocim pomrukiem pożądania w które go wprawiała swymi próbami ucieczki.-Co wtedy?
-Wtedy.. wtedy niczego od Ciebie nie dostanę, non? - odparła mu równie retorycznie i z całą swoją niewinnością, którą tak umiejętnie próbował zaburzyć swymi działaniami. Wpadła w jego sidła po raz kolejny, a przecież powinna już wiedzieć, by nie zapominać o byciu czujną przy takim lubieżniku! Nawet jeśli ta bezbronność i oddanie na jego łaskę były tak przyjemne, że aż wyrywały urywane tchnienie z płuc..

Non! Nadal w stalowym uścisku trzymała nadgarstek Maura. Nadal walczyła z warstwami swej kreacji. Ale i głowę lekko odwróciła, by nie mógł ani nacieszyć się widokiem rumieńców płonących na jej policzkach, ani też nie mógł dostrzec w jej oczach czegoś innego oprócz lęku i złości. A co było zdradliwymi iskierkami pragnienia.
-To za mało Marjolaine.- szeptał wędrując ustami po jej szyi. -To za mało... żeby uczynić zakład ekscytującym. Musisz coś zaryzykować. Utratę... czegoś.
Językiem muskał szyję i policzek hrabianki mówiąc.- Tylko strach przed przegraną i nadzieja na zwycięstwo dają tą wybuchową mieszankę uczuć, która sprawia że serce bije mocno. Tylko gdy uczucia przeciwstawne sobie zderzają się ze sobą, tylko wtedy, gdy uczucia kotłują się w sercu, tylko wtedy... życie nabiera niezwykłych barw moja wspólniczko.

Hrabianka słuchała tego wywodu w milczeniu, przerywanym jedynie co i rusz jej przyśpieszony, urywanym oddechem. Choć zamknięta w jego silnym uścisku to nie poddawała się, i tym razem puściła nadgarstek mężczyzny, by dłonią wspartą na torsie spróbować się odepchnąć przynajmniej odrobinę od jego ciała. I nadal bojaźliwie uciekała spojrzeniem, zaś kolejne słowa padające z jej ust były wypowiadane powoli, wręcz z trudem, jakby obawiała się zadać to pytanie. Bądź usłyszeć na nie odpowiedź -Jaka wygrana.. wprawiłaby Twoje serce.. w tak mocne.. podekscytowane bicie?
-Nadal... myślę o tym obrazie... nie jestem co prawda... artystą godnym króla. Ale...- Gilbert mówiąc te słowa pieścił wargami jej ucho, najwyraźniej czerpiąc z tego przyjemność.- Będziesz pozować mi do aktu. Jeszcze tylko... nie wiem czy jako alegoria wiosny czy może...Syrinx uciekająca przed Panem.
-Prawdziwa bestia... z twego narzeczonego, nieprawdaż hrabianko d’Niort?- pytał z lubieżnym uśmieszkiem.- Dzika i nieokiełznana... bestia.
-Jak dziki ogier... - usta Marjolaine wymruczały dokładnie to co podsunęły myśli, a co jeszcze podsunęły wspomnienia opowiastki zaprezentowanej muszkieterowi. „Mój narzeczony jest jak dziki ogier...” czyż nie tak mówiła? I jakże prawdziwe było to stwierdzenie.

Poczuła pewną.. ulgę po usłyszeniu Gilberta. Spodziewała się, że wykorzysta taką okazję do próby wygrania jej ciała i to do czegoś o wiele mniej obyczajnego niż tylko pozowania do aktu. Ale czy to rzeczywiście było „tylko”? Wprawdzie odczuwała ulgę, ale tylko odrobinę. Wcale nie była uspokojona, wręcz przeciwnie. Nastroszyła się jak istna ptaszyna i zapytała zdenerwowana, dłonie zaciskając na odzieniu mężczyzny -Ale jak ktoś zobaczy ten obraz? Jeśli będziesz się chwalił swoim dziełem wszystkim? Albo jeśli mnie na nim oszpecisz?
-Najpierw namaluję, a potem zdecydujemy... Tylko czy ty zbierzesz w sobie dość odwagi, by ukazać się mi... nago?- szeptał Maur nadal nieobyczajnie całując szyję złapanej ptaszyny i skandalicznie obmacując ją poniżej pleców.-Zdecydujemy, gdy... obraz będzie gotowy, non ?
Marjolaine uniosła zuchwale podbródek wskakując zgrabnie na swój pantałyk i mówiąc -Nie potrzebuję odwagi, mój najdroższy. Bo to ja wygram i dostanę to czego chcę. Tylko czy Ty.. znajdziesz odpowiednio dużo ślicznych, błyszczących monet, by spełnić kaprys swej fałszywej narzeczonej?
Uśmiechnęła się w pewnym momencie psotnie, a głos jej wręcz ociekał przesłodzeniem, gdy postanowiła wyraźnie podrażnić się z bestią -I nie wiedziałam, że w głębi duszy jesteś artystą. Kto by się spodziewał, że Maur ma tak wrażliwe serduszko. Żadna plotka o tym nie wspomina..
-Artystą... to za wiele powiedziane... koneserem piękna. Zresztą, rzadko kto odwiedza moje włości, więc nie dziw się, że tak niewiele o mnie wiesz.-rzekł w odpowiedzi Gilbert całując i pieszcząc uwiezioną w swych objęciach dziewczynę.-Miło będzie gościć taką turkaweczkę jak ty, w moim zamku. Pokazywać jej sekrety i odkrywać przed nią jej własną naturę... Sprawić ci więcej przyjemności, moja droga wspólniczko?
 
Tyaestyra jest offline