Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2012, 10:08   #34
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Skoro jesteśmy wspólnikami, to powinniśmy zająć się naszymi interesami, mój drogi – starając się ignorować pieszczoty Gilberta, ponownie spróbowała zwiększyć odległość między nimi poprzez odchylenie się od niego swym ciałkiem. A przynajmniej jego górną częścią, która nie była uwięziona w stalowym uścisku dłoni -Przystrojeniem odpowiednio tego pokoju dla naszego spisku, non?
-Oui... chętnie zobaczę, jak pozbywasz się odzienia na moich oczach. Choć równie chętnie pomogę ci je zdjąć.- szlachcic wędrował spojrzeniem po jej szyi ironicznym uśmieszkiem podsumowując jej próby ucieczki. Przy czym wysunął dłonie spod jej bielizny pytając. - Zapomniałem jednakże spytać, czy życzysz sobie mej wizyty w twej sypialni tej nocy?
-Naturalnie, że sobie nie życzę! Jakąż byłabym kobietą, gdybym Cię wpuściła do mej alkowy! - prychnęła Marjolaine zgodnie z tym co podpowiadał jej własny charakterek, a co niekoniecznie zgadzało się ze zdradliwym podszeptywaniem serduszka. Bo przecież nie mogła powiedzieć Maurowi wprost, że tak, ma się zjawić w jej alkowie! Że to ją ma nawiedzić nocą, a nie jakąś harpię mającą mu dotrzymać towarzystwa zamiast niej! Nie mogła, jej czerwone usteczka nie przepuściłyby takiego przyzwolenie na jego niecne czyny.
Wyczuwając rozluźnienie w uścisku mężczyzny ujęła za jego ręce, chcą je odsunąć od siebie. Przy okazji spoglądała na niego z wyraźną podejrzliwością w błękitnych oczach -Jednak wcześniej nie interesowało Cię moje zdanie, nie wydawałeś się potrzebować mojego zaproszenia. Co się zmieniło?
-Non.-
rzekł żartobliwym tonem Maur i przybliżył swą twarz do jej.- Po prostu lubię jak się rumienisz, czy to w gniewie czy to w zawstydzeniu. Wyglądasz wtedy bardzo... uroczo, wiesz?
Musnął wargami czubek jej drobnego noska.- Do twarzy ci z rumieńcem na policzkach, Marjolaine.

Jak na zawołanie czerwień powróciła na śliczną twarzyczkę hrabianki.
-Ja wcale nie... - co właściwie chciała powiedzieć? Że wcale jej nie zawstydza, ani nie wyzwala gniewu swymi słowami i uczynkami? Że wcale się przez niego nie rumieni, choć i teraz to zdradzieckie uczucie rozpalało jej policzki? Że wcale nie jest, bądź nie chce być uroczą?
Pod wargami Gilberta zmarszczyła kapryśnie nosek, tylko nieświadomie potwierdzając jego słowa.
-Nie jestem Twoją zabawką, Maurze, byś miał się mną bawić wedle swoich zachcianek... - mruknęła z rezygnacją, po czym wyswobodzona z jego objęć obróciła się z gracją na obcasach pantofelków. Z pretensją w każdym kroczku zbliżyła się do kanapy, by usiąść nań z szelestem sukni i samodzielnie podjąć się swej roli w spisku, jaką było zdejmowanie pończoszki. Zdejmowanie z dużą dbałością o to, by ni odrobiny nagiej nóżki nie ukazać lubieżnikowi.

Gilbert nie przejął się jej słowami, ruszył za nią i kucnął by nie stracić nic z tego spektaklu.- Zabawką... non. Jesteś rozkosznym wyzwaniem. Pięknym i rzadkim motylem, bawiącym me oczy swą urodą, intrygującym swym zachowaniem.
Ciężko było cokolwiek ukryć przed jego spojrzeniem, bo nie dbający o etykietę mężczyzna gotów był zaglądać pod jej suknię, byleby dojrzeć to co chciał. -Jesteś bardzo piękna z tą czerwienia na policzkach i błyszczącymi oczami. Jesteś bardzo piękna, gdy pierś unosi ci się w oddechu. Jesteś rozkoszna wtedy i nie powinno cię dziwić, że budzisz pożądanie.
Wzrok szlachcica wędrował po jej ciele jak i po jej obliczu. Spojrzenie było śmiałe i lubieżne zarazem. Uśmiech na twarzy Maura kpiący... niewątpliwie dobrze się bawił uczestnicząc w tej całej sytuacji.

Panienka zaskakująco nic nie odpowiedziała na to.. wyznanie mężczyzny, na to pochlebstwo, pod którym rozpłynęłaby się niejedna młodziutka arystokratka, jak i dostojna matrona. A ona wręcz przeciwnie, nawet ni odrobinę nie miała zamiaru unieść główki pochylanej nad pończoszką. Jakże odporne musiało być jej serduszko na takie komplementy.
Te jasne pasma włosów, które nie tworzyły długiego warkocza, opadały miękko przy jej twarzyczce, skrywając pod kurtyną ją oraz.. jeszcze bardziej pogłębiający się rumieniec. I właśnie niechęć do pokazania go Maurowi, była przyczyną tak wielkiego skupiania się na drżących palcach próbujących zsunąć bucik. A gdzieś tam, spomiędzy długich kosmyków dobiegała cicha, niewyraźna litania, wśród której dało się rozróżnić tak pieszczotliwe słówka jak „parszywiec”, „kłamliwy” czy „złotousty łajdak”.

-Pomóc ci moja wspólniczko?- spytał z uśmiechem szlachcic, muskając opuszkami palców jej dłonie. Po czym dotknął palcem, także i bucik hrabianki z niemalże nabożnym pietyzmem zsuwając go z jej stópki. Niby przypadkowo dotknął opuszkami kciuków jej kostki. Usunąwszy tą przeszkodę szlachcic muskał stopę dziewczęcia przez pończoszkę mrucząc cicho... ale nie dość cicho, by nie usłyszała.-Bawisz się tak dobrze jak ja, Marjolaine?

I znowu niezrozumiałe mruknięcie zza kotary jasnych pasm. „Oui”, „non”, a może „wcale się dobrze nie bawię, nikczemniku”.. jakakolwiek była odpowiedź hrabianki to utonęła ona wśród jej zażenowania i poddenerwowania.
Dopiero po dłuższej chwili odważyła się wyprostować. Zaczerwieniona, acz starająca się nie zwracać na to uwagi, spoglądała z góry na klęczącego przed nią Gilberta. Uśmiech nieco drżący wstąpił na jej wargi -A kiedy Ciebie pasowano na rycerza, szlachetny panie?
- Czyż mój szlachetny rodowód nie predysponuje mnie do bycia twoim rycerzem? -spytał Gilbert zerkając w górę na twarz dziewczęcia i uśmiechając się łobuzersko. Jego postępek daleki był od rycerskiego. Jedną dłonią nadal pieścił stopę dziewczyny, drugą wędrując powoli po łydce i obdarzając delikatną pieszczotą palców.
-Mówił ci ktoś, żeś piękna? Głupie pytanie, non? Słyszałaś to pewnie z wielu ust, wiele razy. Ale zapewne każda taka wypowiedź ma inne znaczenie. Bo każda z innych ust pochodziła.- Maur kontynuował swój monolog, podobnie jak wędrówkę palców pod suknią w kierunku kolana i uda.-Masz delikatną skórę Marjolaine. W ogóle wydajesz się być krucha i delikatna. Ale wiem, że pod tą porcelaną kryje się żar wulkanu.
-Czyżbyś zmienił taktykę, monsieur? - zapytała hrabianka malujący tym razem na swych wargach hardy, gorzkawy uśmiech po wysłuchaniu jego zachwytów.
-Pochlebstwa, słówka słodkie jak miód, prześlicznie błyszczące świecidełka i obietnice życia w dostatku o jakim nigdy nie śniłam. Ah, no i wszak jeszcze zaszczyt jakim była rola ozdoby ramienia przyszłego męża, co samo w sobie powinno mnie poprowadzić w objęcia wybranka -zachichotała czarująco jak jedna z tych głupiutkich panieneczek, które w ten sposób pragnęły zjednać sobie wybranka. Ale także i kpiąco, jak to utrapienie swej mateczki nic sobie nie mające z narzeczeńskich konwenansów. Przechyliła w zaciekawieniu głowę, ot jak ptaszyna, by sponad zaczerwienionych policzków przyjrzeć się narzeczonemu i dodać -Wielu tego próbowało, by zdobyć mą rączkę, mój majątek, moje serd... non, moją niewinność. A plotki ukazują jak im się powiodło. Też tego próbujesz?
-Czyż już nie zdobyłem? Czyż nie jesteś zakochaną we mnie po uszy moją narzeczoną? Czyż nie całowałaś mych ust z olbrzymim zaangażowaniem?- Gilbert spytał uśmiechając się i patrząc wprost w jej oczy. Co prawda w jego oczach były kpiące błyski, gdy mówił. -Czyż nie oddałaś mi już swego serduszka i ust, a wkrótce i niewinności. I czyż... nie zerwiesz ze mną porzucając mnie na pastwę rozpaczy po twej stracie... kiedyś. Non?
Dłoń mężczyzny dotarła do podwiązki i zdradziecko ominęła ją wędrując po skórze uda, by musnąć palcami obszary skryte za bielizną.- Moim jedynym celem jest osłodzić ci tą przykrą niewolę madame. Sprawić nieco przyjemności, także takiej jak ta w karocy.
Palce szlachcica zdradziecko krążyły zdecydowanie zbyt głęboko pod jej suknią, wywołując zarówno przyjemne doznania, jak i wspomnienia owej gorącej nocy w powozie.
- Życzysz sobie bym zakończył na zdejmowaniu pończoszki, czy też...- kusił ją z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy. -... może wolałabyś spełnienie innego kaprysu? Wybór należy do ciebie.

Ten wybór dla panienki był pozornie prosty – obruszenie się na jego pomysł, nadęcie policzków i gniewne prychnięcie wskazujące na to gdzie i jak głęboko mężczyzna może sobie wsadzić te „przyjemności”. Nie dosłownie oczywiście, wszak była arystokratką. Tak reagowała zawsze, gdy coś podobnego proponował. I tylko ona wiedziała, że rumieńce i szybsze uderzenia serduszka były powodowane nie tylko gniewem. Że bliskość Maura działała na nią.. przyjemnie niepokojąco, zaś takie wybory bywały zbyt zachęcające. Ale nie poddawała się tym zdradzieckim emocjom.
I dlatego tego wieczoru balowa kreacja Marjolaine ostała się nietknięta męską dłonią.
Cóż, prawie. Jedynie jej porzucona fantazyjnie na porożu pończoszka była dowodem wybuchu gorących uczuć pomiędzy narzeczonymi..


***


To był wyjątkowo męczący dzień dla Marjolaine.
Musiała odegrać swój własny spektakl przed Rolandem, tolerować obecność Gilberta w Le Manoir de Dame Chance, która obfitowała jednocześnie w bronienie się przed jego lubieżnymi działaniami, co i popadnięcie w gniew tak gwałtowny, że już wtedy czuła się wyczerpana. Na domiar złego musiała razem z nim wieczorem wybrać się na tę parodię balu.
I przecież noc spędzona u Loretty nie pozwoliła jej zaznać tyle snu co u siebie w domu. Niestety , w świetle ostatnich zdarzeń nie było to najlepsze miejsce na ucieczkę od drogiej maman, bowiem przyjaciółka chciała zbyt wiele wiedzieć, nieustępliwie domagała się szczegółów relacji hrabianki z Maurem. A wracając rankiem do dworku nie spodziewała się, jak bardzo jej wczorajsza psota w stosunku do rodzicielki wywróci do góry nogami resztę dnia.

Impet tych wydarzeń uderzył w nią w drodze powrotnej z balu. Bezlitośnie zaatakowało zmęczenie, podsycone jeszcze bardziej wypitym w niemałym stresie winie, jego nadwyżką dla tak drobnego ciałka dziewczęcia. Nawet nie zauważyła, kiedy przechyliła się ku, zdawać by się mogło jedynemu wystarczająco wygodnemu obiektowi w karocy jakim był siedzący obok niej Gilbert. Opadły ciężko powieki, opadła też i jasnowłosa główka wprost na jego ramię. Rączkami oplotła jego własną rękę, dość zaborczo jak na zaledwie senny uścisk. Być może nawet pozbawiona sił ciągle pamiętała jak Regina próbowała jej wykraść narzeczonego, więc teraz trzymała go jak swoją własność, której nikt nie ma prawa ukraść w trakcie jej snu? Pilnowała, broniła. Jak lwica. Nie zamierzała nikomu go oddać. Był jej. Był.. był..
-Maurze... - mruknęła cicho, niewyraźnie w sennym majaku, bo i nawet po drugiej stronie powiek ją nawiedzał, łotr jeden.

Nagły wstrząs jednak przebudził ją ze snu. I ocknęła się, a jakże, będąc w objęciach swego narzeczonego. Aczkolwiek ten poufały gest był mało skandaliczny w porównaniu z innymi zakusami szlachcica. Obejmował ją w pasie, obejmował mocno, acz grzecznie... I dzięki temu nie stała się jej krzywda podczas nagłego zatrzymania karety.
-Wygląda na to, że któryś z wielbicieli twych postanowił rzucić się pod koła karety. Czyżbym miał jakąś konkurencję do twej ślicznej rączki, którą przede mną zataiłaś?- żartobliwy ton wypowiedzi Gilberta, podsumował nagłe zatrzymanie się karocy. -Albo bandyci raczyli nas zaatakować, bym się mógł wykazać broniąc twojej czci i życia.
Zaspana hrabianka przetarła leniwie oczka wyrwana tak brutalnie ze słodkiego stanu w jaki zapadła. Nie była jeszcze do końca pewna tego co się zdarzyło, czy to jawa, czy też tylko koszmar ją gwałtownie zbudził. I dopiero słowa Gilberta zadziałały na nią bardziej niż trzeźwiąco. Dotarły do niej jedynie te ostatnie, których nie potraktowała jako żart. Wręcz przeciwnie.
-Bandyci?! - powtórzyła podniesionym ze zgrozy głosikiem. Dłońmi nakryła twarz i jedynie spomiędzy rozsuniętych paluszków spozierała na mężczyznę rozszerzonymi ze strachu oczami. Nigdy nie była w takiej sytuacji, ale niejedna zakazana opowiastka dla młodych panien tak się zaczynała. Arystokratka wracająca nocą w swym powozie i zbiry napadające na nią z zamiarem kradzieży wszystkich kosztowności, jednak i ona zostaje porwana przez samego ich przywódcę, a potem.. potem..

-Non, nie chcę! - w swym przerażeniu taką jakże prawdziwą wizją, Marjolaine wczepiła się w narzeczonego, w nim to teraz dostrzegając szlachetnego rycerza mającego uratować nadobną szlachciankę z parszywych łap rozbójników – Nie daj im mnie zabrać!
-Nie zamierzam... wszak twoje skarby zamierzam sam zagarnąć.
- rzekł w odpowiedzi Gilbert, delikatnie głaszcząc udo hrabianki poprzez materiał sukni. I w ten sposób dobitnie zaznaczając jakież to skarby go interesują. Tymczasem woźnica krzyknął głośno oznajmiając powody zatrzymania się tak nagłego i nieoczekiwanego.-Wybaczcie jaśnie panienko, jakiś głupiec niemalże pod kopyta koni się wpakował.
-Oh? - mruknęła panienka słysząc swego woźnicę. Bandyci w opowieściach nie zwykli się rzucać pod kopyta pędzących koni, prawda? Zwykle galopowali na swych własnych wierzchowcach, by okrążyć powóz i odciąć dalszą drogę ucieczki.

Z szelestem sukni Marjolaine wychynęła ostrożnie przez okienko, gotowa skryć się w razie ewentualnego zagrożenia. Ale nic jej nie zaatakowało, nikt nie zażądał wszystkich błyskotek, nikt mało obyczajnie nie skomentował jej urody, ani też nikt nie wciągnął jej silną dłonią na koński grzbiet. Zmrużyła oczy, by móc w ciemnościach dostrzec potencjalnego zbira.
-Mon.. monsier de Avenier? - zdziwiła się wielce, gdy już rozpoznała tę sylwetkę starego szlachcica. I to poznanie przywołało na jej licach lekki grymas. Nieświadomy Maur miał trochę racji mówiąc o konkurencji do jej rączki, nawet jeśli czasy zabiegania o nią przez jego imiennika były tak zamierzchłe.
-Czy coś.. co się stało? Ktoś monsieur napadł? - nie były to najmądrzejsze pytanie, ale i cała scena nie sprzyjała zbyt błyskotliwej elokwencji. A bądź co bądź Marjolaine wcale nie chciała się z spotkać z tym kimś kto zaatakował markiza. Choć i z nim też nie chciała. Rozejrzała się podejrzliwie po okolicy -...bandyci?
-Bandyci?- monsieur de Avernier również nie wydawał się zbyt błyskotliwy w tej chwili. �-Za to bardzo przestraszony i zdenerwowany. I wyglądał okropnie. Brudny i ubłocony.-Bandyci...Tak! To byli bandyci. Ale … uciekłem im. I proszę o ratunek mademoiselle.
Kierował się w kierunku drzwiczkom do karocy, najwyraźniej zamierzając do niej wsiąść.- Powinniśmy ruszać stąd, zanim trafią na mój... na nasz trop.
Gilbert spoglądał to na starca, to rozglądał się dookoła. Niczego nie komentował, ale jego mina wyrażała podejrzliwość co do tej sytuacji.

Panieneczka pobladła na wieść, że gdzieś pośród drzew mogą się czaić bandyci. Avenier nie musiał jej tego powtarzać, sama już miała ochotę odjechać z tego ponurego miejsca. Co więcej, gdyby nie ten wyleniały pudel, to już dawno jej powóz byłby bezpiecznie daleko stąd. Nie podobało jej się też, że będzie musiała trwonić swój cenny czas na tego przybłędę i jeszcze dzielić z nim powietrze w swej ślicznej karocy. Ale z drugiej strony, nie mogła go tak po prostu zostawić w tej dziczy, prawda? Bądź co bądź niejako dzięki niemu została właścicielką dworku. Nie chciała też się przyczynić do cudzej śmierci.
-Zmiana planów. Najpierw zawieziemy markiza do jego pałacu – powiedziała do swego służącego po chwili namysłu i grymaszenia.

-Nie. Nie... Nie do mojego pałacu. Wszędzie tylko nie tam...-jak na swój wiek markiz dość żwawo i szybko wpakował się do powozu. Usiadł na przeciw hrabianki i jej narzeczonego, oddychając ciężko i mówiąc.- Może... Czy mógłbym tę noc zatrzymać się w mo.. w twojej posiadłości hrabianko Pelletier d’Niort ? Tylko tę noc.
-A czemuż to tak?- spytał zaciekawiony Maur, a markiz wyraźnie zaniepokojony tym pytaniem odparł.- Bo mogą mnie tam szukać?
-Ci bandyci?- kawaler d’Eon był zaskoczony tokiem rozumowania markiza. Ten jednak wymruczał.- To byli... porywacze. Chcieli mnie porwać dla okupu. Kto wie czy nie będą się czaić przy drogach prowadzących do mej posiadłości.
-A jeśli złapią trop do mego dworku? Nie mam zamiaru jeszcze siebie narażać na porwanie lub inne nieprzyjemności ze strony Twych przyjaciół, monsieur. Maman też nie byłaby za... -zawiesiła głos uświadamiając sobie, że to przecież nieprawda. Maman byłaby bardziej niż wniebowzięta pojawieniem się niedoszłego narzeczonego swej córki. Od razu wyzdrowiałaby, wyskoczyła z łóżka i ruszyła wprowadzać plan kolejnej próby zeswatania jej z Avenierem. To też nie zachęcało do zaproszenia go do siebie na noc -Czy nie znasz nikogo, kto mógłby Cię dzisiaj przyjąć u siebie, monsieur?
-Oui, znam... ale to kawałek drogi stąd.- rzekł de Avernier smętnie, po czym spojrzał na Gilberta.- Poza tym, wolałbym ukryć się... to jest... odpocząć w miejscu, w którym się mnie nie spodziewają.
-Bardzo uparci, muszą być... ci bandyci.- stwierdził ironicznie narzeczony.
Markiz zaś rzekł bardziej stanowczym tonem.- Jestem pewien mademoiselle, że w twoim dworku mnie nie znajdą. Nie narzucałbym ci się przecież, gdybym uważał inaczej, non?

Marjolaine nic nie odpowiedziała. Przytłoczona myślami zerknęła krótko przez okno. I równie szybko przysunęła się bliżej do Maura. Ciemność na zewnątrz nagle zaczęła się wydawać tak złowroga, jak gdyby po dłuższym patrzeniu coś mogłoby odwzajemnić stamtąd jej spojrzenie. Coś zdecydowanie nieprzyjemnego.
-Noblesse oblige, moja droga. -rzekł Maur przyciskając hrabiankę do siebie. Był silny, miał dość duże dłonie i mocne ramiona tulące ją do siebie zaborczo. Był typem zdobywcy i miał opinię prostaka. Ale paradoksalnie, te cechy stały się teraz zaletą... Była wszak jego narzeczoną. I była pod jego opieką. Bo nie odda przecież nikomu kobiety, której okazywał tak wiele pożądania, non? -Ale to twoja karoca, twój dworek i twoja decyzja.
-Oui.. - mruknęła cicho i ze zrezygnowaniem hrabianka. Westchnęła ciężkawo zamknięta w ramionach narzeczonego, po czym swe własne splotła na piersi przyjmując stanowczą pozę. Uniosła podbródek i hardo spojrzała na nieoczekiwanego gościa. Wszak może i on był starszy, on się wręcz bez cienia skruchy domagał pomocy z jej strony jak gdyby mu się należała, ale to ona miała władzę, ona miała decydujące zdanie. Ta dramaturgia jakoś odrobinę poprawiła Marjolaine nastrój.
-Dobrze monsieur, wyświadczę Ci tę przysługę. Ale tylko dzisiaj, tylko ta jedna noc – zarządziła, a zaraz jej wargi uformowały się w nieco chytry, nieco czarujący uśmiech. Dodała głosem ociekającym słodyczą -Ah.. i będziesz mi coś winien w zamian, n'est-ce pas?
Markiz de Avernier słysząc te słowa wyglądał jakby... żabę połknął. I to w całości, a nie tylko żabie udka tak cenione przez niektórych smakoszy. Jednakże, czyż mógł się teraz targować będąc w pozycji żebraka? Przełknął więc tę gorzką pigułę - Oczywiście mademoiselle, przysługa... za przysługę.
Po czym dodał urażonym tonem głosu i nerwowym jednocześnie.- Czy możemy już ruszać dalej?
-Bien sûr, monsieur – odparła zmieniając swój piękny uśmiech w dość.. gorzki po usłyszeniu tonu jakim markiz się do niej zwrócił. Szybka kalkulacja pozwoliła jej dodać ten fakt do ogólnej wyceny tego, ile będzie musiał jej podarować błyskotek lub innych podarunków za nadużywanie jej gościnności. I tylko to pozwoliło jej tak delikatnie zareagować.

Zapukała w ściankę karocy oddzielającej wnętrze od woźnicy, i w której kryła się niewielka zasuwa. I to właśnie ona uchyliła się kierowana od drugiej strony dłonią, pozwalając Marjolaine na zawiadomienie mężczyzny o zmianie planów. Jeszcze raz -Zawieź nas jednak do Le Manoir de Dame Chance.
Zlustrowała czujnie każdego ze swoich towarzyszy, sprawdzając czy przypadkiem któryś znowu nie będzie chciał wybrać innego kierunku na przejażdżkę. Zadowolona z zalegającej ciszy zapewniła swego sługę -Oui, do domu.
 
Tyaestyra jest offline