Przyjął wyciągniętą dłoń krasnoluda, jednak ten zdawał się próbować coś komuś udowodnić, zwyczajnie gniotąc dłoń Nulneńczyka. A może taka u ichnich brodaczy tradycja? Nic to - nie dając po sobie nic poznać odwzajemnił uścisk dusząc grabę sporo od siebie mniejszego mężczyzny z całej siły. Stali tak bez ruchu przez dobrą chwilę, prężąc jedynie muskuły i zaciskając szczęki, co z boku musiało wyglądać po prostu komicznie. Aż wreszcie przestali. "Skoro taka ichnia tradycja..." - podsumował w myślach. - Siggi. Po prostu Siggi - przedstawił się. Nie widział powodu, by zdradzać nowo poznanym towarzyszom swoje pełne imię i nazwisko. "Siggi" w zupełności wystarczyło, by go zawołać w razie potrzeby, a cała reszta stanowiła niepotrzebny szczegół, który mógł kiedyś przyczynić się do bliższego zapoznania z kostuchą. Ledwo się, nie tak dawno przecież, wywinął od stryczka i wciąż miewał trochę paranoidalne odruchy. Ale ostrożność w tym fachu była podstawą szczególnie, gdy rozumu zbrakło.
W każdym razie zlądowali z powrotem w gospodzie, upajając się jakąś przypalanką z zakupionych przez wielmożę Edmundusa butelek. Sigismundowi nawet to odpowiadało, chociaż wciąż pamiętał o zbliżającym się spotkaniu z Vincentem. Nazajutrz o zachodzie słońca. Zatem wyprawa do kopalni musiała zakończyć się wcześniej, albo rozpocząć później. Miał nadzieję, że ciągnięcie zbyt wielu srok za ogon nie odbije się mu czkawką. Czy jakoś tak... - Powiedzcie, drodzy pszy... pszyjasiele - tutaj zniżył głos do, jak mu się wydawało, szeptu - A so f tej kopa-alni jest sze wyprawe szyku-jecie, so? - No i... no i musimy ruszyś s samego ra... samego ra... rany no fsześnie musimy ruszyś, bo mam spotkanie f intere... intere... sach no. O sachodzie sońsa. A tera moszemy pić...
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Ostatnio edytowane przez Gob1in : 03-10-2012 o 14:50.
Powód: no bo, kurde, nikt mi nie powiedział, że byka strzeliłem... :/
|