Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2012, 17:14   #6
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Według lokalnej tradycji we wsi sąsiadującej z Topolinami oprawcą zbrodniarzy miał być najmłodszy mężaty z okolicy. Jednak po ostatnim incydencie, kiedy to egzekucja przypadła na dzień po weselu i pijany Janko wielokrotnie nie był w stanie trafić toporem w szyje mordercy, a gdy w końcu, po kilku próbach udało mu się wreszcie złapać balans i sieknąć celnie przeciął szyję jedynie do połowy wymiotując przy tym na pół martwego banitę wywołało to wściekłość rodziny skazańca. Sołtys zmuszony był płacić ogromne odszkodowanie i zdecydował nie powtórzyć ponownie tego błędu. Tym razem postawiono na profesjonalistę, którego miano sprowadzić z samej stolicy. Wynajęcie usług mistrza kosztowało sołtysa niemałą fortunę, więc postanowiono ku uciesze ludu zorganizować lokalny jarmark, co by ściągnąć tłumy i zarobić na całym przedstawieniu. Tak i też się stało. O świcie w dzień egzekucji na horyzoncie pojawiła się oczekiwana postać. Podróżował samotnie, siedział na wielkim, czarnym wierzchowcu. Do lewej strony siodła przypięte były najróżniejsze katowskie narzędzia, po prawej przywiązany miał ogromny miecz katowski. We wsi prawie nikt nigdy wcześniej nie widział kata no może oprócz kilku wędrownych kupców, którzy rozpowiedzieli parę bajd zasiewających strach w sercach zebranych. Na główny plac jeździec wjechał bez słowa przyglądając się postawionemu na te okazje drewnianemu szafotowi. Ludzie rozpoczęli już szeptać miedzy sobą, że sam diabeł do wsi zajechał. Zatrzymał step konia tuż przed samą chatą sołtysa i chwytając się siodła zeskoczył z potężnego zwierzęcia. Odwiązał jeden z worów, złapał miecz w drugie łapsko i wkroczył do chaty. Stamtąd tez nie wychodził do rozpoczęcia samej egzekucji. W końcu, o wybranej wcześniej porze sołtys stanął na podniesieniu, wyciągnął pergamin i ogłosił tłumowi co następuje:

-Matkobójce, Grzegorza Siweckiego na łamanie kołem skazuje, a głowa jego na palu zawiśnie!- rzekł donośnie, a zebrani zaczęli wiwatować i klaskać.

Zaraz po wypowiedzeniu wyroku z domu sołtysa wyszedł kat ciągnąc za włosy odzianego jedynie w lniane gacie skazańca na szafot. Nie szczędząc mu siniaków rzucił go na drewniane belki i przymocował do metalowych pierścieni znajdujących się na drewnianych szczapach. Tłum począł krzyczeć i drzeć się wniebogłosy. Jakaś pierwotna potrzeba krwi i sprawiedliwości obezwładniła okolicznych wieśniaków. Kiedy skazaniec został rozciągnięty na szczapach oprawca uniósł koło nad głowę mierząc swój rzut, zaś chłopi zaczęli skandować:

-Winny! Winny! Winny!

Skupiając się na precyzyjnym uderzeniu kat upuścił narzędzie tortur na piszczel skazańca. Ten krzyknął jakby zdzierano z niego skórę, noga zaś gruchnęła, tak, że echo odbiło się po okolicznych wzgórzach. Nienaturalnie zniekształcona kończyna zaczerwieniła się i spuchła, jednak nie było śladów krwi. Kat uśmiechnął się pod nosem, bowiem idealnie wykonał złamanie wewnętrzne. Lud zaczął wiwatować podekscytowany, choć niektóre z kobiet odwróciły się by nie widzieć tej brutalnej zemsty. Według tradycji wykonywano dwanaście uderzeń, liczyły się jednak tylko trafione, te, które łamały kości. Drugi rzut kołem wycelowany był w drugi piszczel, kolejny przeraźliwy pisk, trzeci i czwarty miały połamać kości udowe. Aby je złamać prawidłowo kat potrzebował jednak sześciu ciosów. Część ludzi podekscytowała się jeszcze bardziej pragnąc coraz więcej bólu, jednak byli i tacy, którzy w zniesmaczeniu poczęli opuszczać główny plac. Pozostałe kości poszły gładko - łokcie, ramiona, miednice, żebra. Po wykonaniu wszystkich łamań skazaniec w żadnym calu nie przypominał człowieka, był raczej dziwnie powyginana kreaturą, która przyprawiła wielu widzów o zawroty w żołądku. Taka pół-żywa istotę postawił w pozycji pionowej na kole, by każdy mógł się przyjrzeć jaki los spotyka wypranych z moralności złoczyńców. Szepty po raz kolejny przeszły zebranych. Pozostał tylko finał. Mistrz odpiął osobnika z metalowych pierścieni i położył jego głowę na pieńku. Uniósł swoje zdobione ostrze w góre i wymierzył potężne uderzenie w szyje skazańca, tak ze odcięty łeb poturlał się po szafocie lądując w końcu w jego czerwonej, psiej rękawicy. Uniósł pozbawiony ciała ryj z okropnym grymasem bólu wyrytym na twarzy oczekując na kolejny wiwat i zszedł z szafotu kierując się ku drabinie opartej o pal przy wjeździe do miasta. Tłum gapiów rozszedł się by stworzyć przejście dla mistrza, wpatrując się niczym w transie w zakapturzonego mściciela. Oprawca pewnie wspiął się na samą górę i nadział włosy na wierzchołek drewnianego pala, tak by morda widoczna była dla wjeżdżających do wsi. Następnie zostawił poturbowane ciało i nabity łeb gawiedzi do zabawy, bowiem znaleźli się jeszcze tacy, którzy w swojej potrzebie krwi rzucali w winnego owocami czy kopali lezące na szafocie truchło. Mistrz wszedłszy z powrotem do chaty sołtysa, zebrał wór złotych monet, zmienił zakrwawione rękawiczki, spakował narzędzia, a że zmierzch zbliżał się nieubłaganie postanowił wyruszyć w stronę Topolin, słyszał bowiem od jednego z ławników, ze stoi tam karczma, jakiej próżno szukać w całej Oleandrii.



***

Pierwszy był stajenny który wbiegł przez tylne drzwi do gospody, by przynieść nowinę. Ta rozprzestrzeniła się po karczmie jak plaga czarnej śmierci i zanim drzwi zdążyły się otworzyć, każdy w zajeździe wiedział, kto zaraz wkroczy do środka. Pierw wszyscy zamilkli wlepiając swoje gały w stojącego w progu potwora. Słyszeli bowiem już różne plotki, wspominały one głównie o diable, demonie w ludzkiej skórze, który kroczy po ubitej ziemi zostawiając za sobą jedynie śmierć i cierpienie. Postaci owiniętej w gruby, czarny płaszcz towarzyszyła przedziwna aura, jakby sam kostucha wkroczył do środka. Zrzuciwszy ogromny kaptur w pobłyskującym świetle świec można było dostrzec jego puste, szarawe ślepia, a pod nimi przeokropną bliznę zaczynającą się za rozprutym w pół lewym uchem, zaś kończącą się na jego ustach, pod którymi aż do ramienia skóra spowijała się jakby po oparzeniu. Łysy pysk okuwała potężnie zbudowana czaszka z mocno wysuniętym płatem czołowym. Mężczyzna w progu bez słowa oprał skryty w cieniu miecz katowski o jedną ze ścian, zaś płaszcz powiesił na stojącym przy wejściu wieszaku. Obnażony z cienia, wyglądał jeszcze potworniej niż wcześniej. Jego półnagi, tłusty, choć umięśniony tors opięty był na krzyż dwoma czarnymi ćwiekowymi pasami przypiętymi do obcisłych skórzanych spodni. Tuż pod jego szerokim, żylastym karkiem wisiał metalowy naszyjnik przedstawiający wisielca. Na dłoniach miał farbowane na czerwono rękawice z psiej skóry, zaś buty nosił wysokie, zawiązane kilkoma rzemykami, tak, że wystające z cholew sznurki uwiązane były w dwie szubienice. Chwyciwszy ponad dwumetrowe stalowe ostrze ze żmijową klingą i wygrawerowanym napisem "Sprawiedliwość nie wybacza" skierował się ku najmniej obleganej części karczmy. Niektórzy na jego widok odwracali głowy, inni spluwali przez ramię. Pod nosami można było usłyszeć rzucane przekleństwa, zaś kapłan miał już rozpocząć przeganianie demona, aczkolwiek jedno zimne spojrzenie usadziło klechę z powrotem w ciepłych cyckach kurwy. Mistrz uśmiechnął się do siebie widząc pusty stolik, gdzie zasiadł i wyjął skórzany pakunek. Zamówiwszy dzban zimnego piwska i faszerowanego świniaka rozłożył swe zakrwawione jeszcze narzędzia na stole i począł czyścić je z zaschniętej krwi.

-Ja znam tego katowskiego pomiota.- rozpoczął swoją opowieść jeden z przyjezdnych handlarzy w drugiej części gospody - Wszystko zaczęło się koło Zamieścia, gdzie lokalny akcent przypadał na literę "a" położonego przy wschodniej granicy Oleandrii. Tamtejsze lasy pełne były plugawych elfich rebeliantów – plemię "Pif Paf'u', tfu tfu, no, bo, spluwa się dwukrotnie widząc jednego z nich, raz czując w piersi grot strzały, zaś drugi raz na ten cholerny świat, będać w drodze na kolejny. Drwal Grzegorz mawiał "Jakto drewna ni ma? Przeca człeki w nim gina." - Kupiec widząc rosnące zainteresowanie postanowił przejść do sedna historii- Pewnej nocy podpity gorzałką, polazł wyszczać się pod krzaki, wnet potknął się o truchło. Patrzy, a tu w ciele rozprutej nożem kurwy bękart! Z jednym elfim uchem na dodatek! - Liczne szmery przeszły słuchaczy, kilku mieszkańców Topolin zdecydowało się zakwestionować prawdomówność handlarza, jednak ciekawość szybko wzięła górę - Drwal też pierwiej wierzać nie chciał, toteż oblał skurwiela ciepłym moczem i wrócił do chałupy. - kontynuował kupiec - Z rańca przylazł znów pod krzaki, i choć nadal stał na czterech nogach, psi syn wciaż tam leżał, wzrok miał jak bestyja ponoć i nie beczał jak ludzkie dziecię. - Tu splunął przez ramię, co powtórzyła po nim znaczna część gawiedzi - No, ale, że Grzegorz człek jak ze złota, tylko pijał nazbyt wiele, toteż przygarnął noworodka dając go żonie, bo od wódy już mu kuśka nie stawała, a mu baba wciąż o synu truła. Dzieciak rósł szybko, drewno dźwigał, pomocny był w chałupie, no ale, że ojczym przepił ostatnie miedziaki to za namową wuja odcięto młodzikowi jeszcze wtedy sporo warte elfie ucho, by potem oddać go do katowskiego cechu jako pachołka za trzy srebrniaki. W cechu, co prawda doszyto mu świńskie. - dokończył sobie tym zdaniem kat pod nosem przestając słuchać kupieckiej bujdy. Najwięcej wyciął elfów, stu piętnastu, osiemdziesięciu dziewięciu ludzi, krasnoludów czterdziestu czterech, no i dwóch nieszczęsnych gnomich handlarzy rzepą, których oskarżono o sodomiz. Łamanie elfów kołem uważał za najtrudniejsze, ich żebra są niezwykle giętkie, co czyni je arcyskomplikowanymi do prawidłowego strzaskania, aczkolwiek precyzyjne uderzenie tuż przy splocie słonecznym potrafi rozprowadzić siłę ciosu na poszczególne części, tak by ofiara na długi czas pozostawała świadoma zmysłów, bólu i prezencji mistrza. Wziąwszy łyk zimnego, pszenicznego piwa, które delikatnie ochłodziło jego gardziel, zaś goryczkowy posmak chmielu na długo zagościł w okolicach języka spojrzał na czyste już narzędzia. Wczorajsza egzekucja, którą dokonał w sąsiadującej wsi wcale nie poszła tak jak powinna, choć żaden z tamtejszych wieśniaków nie byłby w stanie zrozumieć różnicy, on jednak wiedzał, że nie wszystko zostało zrobione tak jak być powinno. Umieszczając delikwenta na drewnianych szczapach, tuż przed rzuceniem w niego kołem zdał sobie sprawę, że nie rozciągnął jego stawów wystarczająco mocno, co umniejszyło zadane cierpienie, a co za tym idzie, osłabiło siłe krzyku połączonego z płaczem i łkaniem o litość. Z drugiej jednak strony poprawa tego elementu w ostatecznym momencie, tuż przed upuszczeniem stworzonego na specjalne zamówienie koła od wozu o średnicy dwóch metrów z zainstalowanymi różnorodnymi żelaznymi wypustkami dla zwiększenia bólu przyprawiłaby tłum gapiów o salwe śmiechu. On jednak cenił sobie profesjonalizm. W końcu pracując w stolicy brał złotą monete od głowy. Po ostatniej siece w Verland, kiedy położył trzynastu elfów na jednym pniu nabrał przeświadczenia, że - pomyślał wpatrując się w niewinnie ukrywającą się osobniczkę zajmującą siedzisko przy stole obok – te leśne istoty nigdy nie nauczą się unikać ludzkich siedlisk i płynącego z nich zagrożenia, bowiem, zauważywszy po czerwonych minach biesiadujących, iż podchmielając się butelkami bimbru zakasali rękawy do burdy. Nie miał zamiaru się wtracać, jednak jakimś trafem został wplątany w środek zamieszania i zanim uniósł wzrok z nad piwska w jego stronę poleciał dzban niedopitego trunku roztrzaskując się o podłoże i oblepiając go lepkim, kleistym miodem. Gdyby nie fakt, że świniaka podano nafaszerowanego końskim łajnem, być może by to cicho przemilczał, jednak nawet przepyszne piwo, nie było w stanie złagodzić jego podirytowania.

-Stłukłeś Dobrosława jak psa, gnić i żreć glebe waść powinien. - warknął do niego z drugiego końca przybytku jakiś jegomość dodając oliwy do ognia.

Okazało się rychło, że matkobójca, na którym przeprowadził wczorajszą egzekucje urodził się w Topolinach. Ba! Ponoć nawet często pijał i grywał w kości w "Wesołym Tomaszu", co teraz zasłyszał pod nosami przytakujących stołowników. Ino wiele siedzących mord chciało go za to teraz zbezcześcić, z drugiej jednak strony wydawali się bać go na tyle przeraźliwie, szczególnie po tym co wypełzło z ust handlarza, że mimo licznych gróźb, spojrzeń i obalonych dzbanów nikt jeszcze nie zerwał się z miejsca, no może poza Starym, który zrobił dwa kroki w przód i padł pijany jak bela, co jeszcze podbudowało cały teatrzyk. Postanowił nie utrudniać im zadania, a, że posmakował już ichniejszego gówna, tfu, jadła, postanowił opuścić ten przybytek jak najchyżej. Spakowawszy przedmioty ze stołu przewiesił stalowe ostrze przez ramie i już miał zamiar opuścić karczmę, kiedy to dwóch dryblasów zatrzymało go w przejściu. Wiedział jak to się skończy, toteż by zyskać przewagę trzasnął bliższego z bańki, zaś drugiemu wpakował rękojeść miecza w klejnoty i bez problemu uciekłby przez drzwi, gdyby te nie zostały zaryglowane. Za swą naiwność został potraktowany ciosem w potylice, który sprawił, że zachwiał się na nogach i poleciał ryjem na klamkę. Dzięki upadkowi udało mu się uniknąć kolejnej pięści, która trzasneła głośno w drewniane drzwi, tak, że słychać było gruchot złamanej kości. Nie czekając złapał napastnika oburącz za tors i nadając cielsku siłę pędu wyrzucił go przez najbliższe okno. Drugi z nich zbierając się z ziemi, wciąż macając jajka, jakby chciał sprawdzić czy na pewno tam są skoczył na niego powstrzymując go przed ucieczką na zewnątrz. Poturlali się tak kilka metrów po podłodze, a, że krzepa kata okazała się silniejsza zasiadł na dryblasie okrakiem. Mimo cieknącej krwi z pękniętego łuku brwiowego uniósł zaciśniętą dłoń do góry. W tejże chwili w całej karczmie zapadła grobowa cisza, wszyscy znajdujący się na parterze goście z ciekawościom obserwowali potyczkę, a kiedy pieść trzasnęła w nos leżącego dryblasa jak na gong, jak gdyby każdy jeden z mężów zainspirowany popisem przy wejściu poczęli tłuc jeden drugiego. Rozpoczęła się kompletna jatka.

***

Ocucił go dzban wody wylany na jego głowę. Ostatnie co pamiętał to drewniana noga od stołu, która zmierzała w stronę jego głowy w czasie, gdy szarpał się z jakimś tubylcem. Pysk miał posiniaczony, a ból w czaszce sprawiał, iż co chwila krzywił usta w nieprzyjemnym grymasie. Przed sobą dostrzegł niewyraźną, rozmazaną postać. Zaniepokojony o mglistą wizję pomacał swoją twarz i zauważył, że jedno oko było niemal całkowicie zakryte przez zakrwawiony, spuchnięty łuk brwiowy.

- Hej ty! - warknął wściekły gospodarz – Winyś mi jeszcze dziesięć złotych monet, w tych stronach koszta ponosi ten, który wszczyna burdę.

Tomasz wydawał się nie żartować, atoli uśmiech miał od ucha do ucha. Być może z tego powodu nazywali go "Wesołym". Jednak w jego głowie huczało jeszcze tak, że informacje przekazywane przez właściciela gospody nie dochodziły do jego świadomości. Pomacawszy resztę cielska upewnił się, że wszystkie kończyny są na miejscu, nogi, co prawda wciąż odmawiały posłuszeństwa.

Zabrałem dziesięć monet, któreś miał w sakwie. Miecz biorę w zastaw. - odrzekł Tomasz postukując drewnianym wałkiem o wolną dłoń. - Najlepszym wyborem byłoby pójście na piętro. - powiedział jakby niechętnie wracając za ladę.

Mistrz nie miał sił się kłócić. Ociężale, chybocząc się na nogach wstał do pozycji pionowej. Zakołysało nim jak statkiem. Z trudem utrzymując nierówny marsz oparł się o najbliższy blat dopijając wątpliwej jakości butelkę leżącą na ziemi. Jej posmak pogorszył tylko sprawę. Rozglądając się w koło i widząc pobojowisko pokręcił przecząco głowo. Wędrując po między walającymi się weteranami znalazł rozsypane narzędzia, którymi ktoś udekorował leżącego nieprzytomnie pod krzesłem klechę. Zebrawszy się do kupy wrzucił przedmioty do worka i opierając się o barierkę wszedł na piętro po schodach. Po drodze minął bandę rzezimieszków, z których każdy splunął przez ramię przechodząc obok niego. Spóźnił się, na dodatek umknęła mu część istotnych informacji. Próbując zmusić swój mózg do wykonania prostych obliczeń, w końcu udało mu się wyliczyć, iż łączenie się w ósemkę nie wchodzi w grę. Mimo fatalnego samopoczucia zdecydował się postawić sytuacje jasno.

- Ja zajmę się dziwakiem znad rzeki. Nie zamierzam jednak dzielić czterdziestu monet na ośmiu chłopa. Toż to zdzierstwo. Podzielmy się na dwie czwórki, a złoto niech zagarną lepsi.
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 19-09-2012 o 06:52.
Libertine jest offline