Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2012, 19:41   #138
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
“Pierwszy krok uczyniony w ciemną czeluść schodów jest najstraszniejszy, ale dopiero to co czeka u ich końca jest prawdziwym zagrożeniem.”

W końcu nieumarły pająk padł martwy na ziemię. To jednak nie wywołało radości, a jedynie ulgę. Pająk był wszak tylko strażnikiem. Truchło drowa jedynie pułapką. Obiektami mającymi odstraszyć od dalszej eksploatacji podziemi. Kto je umieścił?
Kult Ghaunadaura?
W to wątpił i czarodziej i kapłanka. Ich pełna emocji dyskusja obok zadowolonego z siebie Jaerdena i poturbowanego Ishila. Pewny siebie drow przypisywał sobie zasługę ubicia pajęczej poczwary, choć po prawdzie zwycięstwo było ich wspólnym dziełem.
Kto jeszcze mógł zrobić coś takiego ? Duengarom brakowało finezji i fantazji do czegoś takiego. Ilithidzi również nie pasowali. Choć krążyły plotki o jakimś religijnym kulcie, to jednak większość tych kreatur brzydziła się nieumarłymi sługami, którzy byli niepodatni na ich dominację umysłową.
Nie było na razie odpowiedzi na te pytania. Drowka "łaskawie" zdecydowała się całkowicie wyleczyć Ishila za pomocą boskiej magii. I cała grupka mogła się wrócić, by zdać raport u kapłanki Maelstar.

Oczywistym faktem, było to że ich przywódczyni nie była ucieszona z sytuacji. Żaden członek wyprawy poza jeńcem, nie był zadowolony. Wszak to miało to być polowanie na nieliczną i słabą grupkę heretyków.
Zadanie wymagające dyskrecji, a nie siły. Której de facto grupa nie miała. Nawet ich mag nie nadawał się do walki, co przyznał cicho. Mistrz dywinacji nie umiał efektywnie używać magii wywołań i nie znał zbyt wielu zaklęć z tej szkoły. Nieumarły pająk okazał się dużym zagrożeniem.
Niemniej Maelstar zarządziła natychmiastowe wyruszenie dalej i wsiadła na swego wierzchowego pająka.- Nie spoczniemy dopóki nie dotrzemy do powierzchni.

I nie zamierzała dyskutować w tej sprawie. A świeżo rozłożony obóz należało zwinąć z powrotem. I oczywiście ten obowiązek spadł na barki niewolników. A głównie na barki Ishila.
Bowiem troglodyta był do tego za głupi. Półdrow pocieszał się tym, że i tak większość dobytku to Trogs będzie niósł na swym grzbiecie. Co ciekawe podczas składania namiotu Saerith, Ishil natrafił na list.

Cytat:
„O, Kapłanko… Mogę zapewnić Ci władzę w ekspedycji nie narażając Twojego imienia. Po północy przez godzinę czekał będę poza obozem.”.
Nie było podpisu, niemniej niewolnik wydedukował, że tylko dwie osoby mogły podrzucić kartkę do namiotu Saerith. Jedną był Filzaer, drugą Virdth. Przy czym kapłan miał o wiele łatwiejsze zadanie, bowiem ów namiot rozkładał. Półdrow schował karteczkę, zastanawiając się co może przy jej pomocy uzyskać.
Bo możliwości było sporo.

Ale nie w tej chwili... Wyprawa drowów ruszyła bowiem dalej, ku powierzchni.
Siedzący martwy drow okazał się pułapką. Gdy do niego dotarli, siedząca na swym pająku kapłanka, za pomocą zaklęcia wystrzeliła ognisty promień o blasku silnym jak słońce. Gdy ów promień uderzył w trupa ten wybuchł z siłą, która zaskoczyła nawet Maelstar rozrzucając odłamki kości i jadowite robactwo po całej podłodze.
-Robactwo... dobre sobie.- prychnęła niezbyt przekonująco najwyższa kapłanka. Wydawało się, że wycisnęła z Milsera okruszek prawdy. Mały okruszek co prawda.

Dalsza wędrówka bynajmniej nie okazała się łatwa. Korytarz, którym podążali od jaskini z ubitym pająkiem wkrótce okazał się łącznikiem z innymi jaskiniami. Obłymi i dziwacznymi. Zupełnie jakby zostały wydrążone czymś owalnym i wygładzone. Nie były one dziełem naturalnym, ani też dziełem żadnych drowom stworzeń.
Ishil co prawda z czymś się kojarzyły. Z korytarzami z Dolmroku, z korytarzami znajdującymi się niżej niż siedziby łupieżców umysłów. Z korytarzami kryjącymi stworzenia tak tajemnicze, że nikt nie potrafił ich opisać. I tak groźne, że nikt nie przeżył spotkania z nimi.
Co gorsza, Trogs wpadł w panikę i bełkocząc coś w swoim prymitywnym języku, odmawiał udania się w głąb tych korytarzu. Jego strach był tak silny, że zaczął wydzielać z siebie śmierdzącą substancję w odruchu obronnym. Nie pomogło krzyki, ani bicie. Maelstar musiała go okiełznać za pomocą magii.
Bo nie mogli wszak sobie pozwolić na utratę tragarza, nie wspominając już o dużej sile bojowej jaką stanowił Trogs.
Ruszyli więc dalej, za przewodnictwem Milseara. Krok po kroku byli bliżej powierzchni. Powietrze stawało się świeższe i bardziej wilgotne. Było to dziwne zważywszy, że powinni być gdzieś w okolicy.
Wkrótce natrafili też na sączącą się powoli w dół stróżkę wody, świadczącą, że idą w dobrym kierunku.
I doszli... światło dnia, przytłumione nieco było już widoczne. Pomiędzy nimi, a wyjściem na powierzchnię był jednak... Szlam.


Zielony szlam pokrywał, ściany i podłogę... ba, był nawet u stropu jaskini. Ta zielona paćka była niebezpieczna. Trawiła z łatwością ciało i radziła sobie zarówno z drewnem jak i metalem. Szkodziły jej tylko wysokie i niskie temperatury, światło słoneczne... oraz modlitwa kapłańska o usunięcie choroby.
Jednak trójka kapłanów nie przyszła tu się bawić w uzdrowicieli. Ów szlam całkowicie odcinał drogę na powierzchnię. A drużyna nie miał, aż tylu ogni alchemicznych, by utorować sobie od razu drogę.
Kapłanki zaczęły prowadzić dysputę z więźniem. Milsear stwierdził, że innej bezpiecznej drogi nie ma, ale są w korytarzach inne drogi do “zakazanego miasta”. Gdy tak rozmawiali, a reszta ekipy się nudziła, więzień nagle zrzucił kajdany. A dokładniej same one spadły z jego śluzowatych macek.


Bo tym nagle stały się jego dłonie. Trafił nimi zaskoczone kapłanki. Saerith nagle zamarła, a Maelstar wrzasnęła. -Zatrzymajcie go!
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Milsear rzucił się do ucieczki wprost w szlamową pułapkę. Nie bacząc na obrażenia, bądź też będąc niepodatnym na efekt owego szlamu. Podążać się za nim nie dało. Można było jedynie posłać pociski.
A najwyższa kapłanka posłała za nim osę. Na próżno. Choć ciężko raniony przez Ishila oraz Filzaera, niedawny więzień wybiegł na powierzchnię, a w jego ślady podążyła przyzwana osa.


“Śmiertelny wróg, śmiertelny kochanek. Wszystko jest kwestią punktu widzenia. Kłopoty pojawiają się, gdy wróg jest nieśmiertelny... lub kochanek.”

W kuźni była drabina. Bosymi nogami brodząc w kałużach i drżąc z zimna paladynka z trudem wytaszczyła ją z pomieszczenia. Upór pchał ją do przodu, upór i nadzieja nie dawały jej przerwać działań.
Ale strach sprowadzał niepewność w jej ruchy. Strach i... głód. Bo głodna była bardzo.
Ile wytrzyma jeszcze bez rzucenia się przyzywaczce do gardła?
Ile godzin? Ile minut?
Przecież Evelyn była teraz bezbronna i słaba. Nikt jej nie przeszkodzi. Nikt nie będzie widział. Nikt nie oceni. Nikt.
Drabina została oparta o ścianę stajni. Robactwo kłębiło się przy wejściu, jednakże jakaś bariera... Jakiś niezrozumiały przymus nie pozwalał im jej dopaść. Nie, gdy znajdowała się poza stajnią.
To nie było logiczne. Ale w tym mieście, logika była odwieszona na kołek.
Stopień po stopniu Corella wchodziła na górę. Drabina była śliska, wspinaczka trudna. Ale kłopoty dopiero zaczynały się później. Bowiem potem paladynka musiała wspiąć się po dachu, co łatwe nie było.
Dach był dość stromy i bardzo śliski. A Corella była kiepska, jeśli chodzi o wspinaczkę.

Z trudem poruszała się po dachu, kierując w stronę świetlika w nim wykonanego, gdy nagle poślizgnęła się i zjechała po dachu w dół. I pewnie by spadła, gdyby nie drabina o którą zahaczyła stopą. I która wyhamowała impet zsuwającej się paladynki. Jednocześnie jednak zsuwająca się dziewczyna odepchnęła drabinę i ta upadła na ziemię. Tak więc dziewczyna, rozłożona na powierzchni dachu niczym rozdeptana żaba, utknęła w dość trudnym położeniu, dosłownie i w przenośni.
I mokła na dachu przez dobrych kilkanaście minut zanim usłyszała z dołu słowa mówione we wspólnym, choć z obcym akcentem.-Co ty tam robisz na górze ?-
Słowa wypowiedziane przez drowa. Mroczny elf stał na dziedzińcu i z zaciekawieniem przyglądał się jej sytuacji.


Był dość niski, nawet jak na elfa, strasznie wychudzony i całkowicie otulony purpurowym płaszczem. Miał długie siwe włosy, o lekko różowym połysku. I niewątpliwie był magiem. Ale był też drowem. Rasą słynącą z okrucieństwa i zdradliwości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-09-2012 o 19:57. Powód: poprawki
abishai jest offline