Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2012, 14:31   #131
 
Rodryg's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputację
Już na początku wyprawy dało się zauważyć że Saerith nie była zbyt rozmowną osobą, bardziej z typu tych co wolały działać i dopiąć swego celu. Teraz też ograniczała się do krótkich poleceń, szybko dotarli do skalnego pomostu a stamtąd do sporej pieczary, Ishil miał wrażenie że dokładnie wiedziała gdzie zmierza zastanawiał się czy to zasługa czarownika czy też boskiej opieki, bo raczej nie był skory uwierzyć że był to zbieg okoliczności. Jaskinia świetnie nadała by się na obóz było co prawda wilgotno ale w pomroku zdołał już do tego przywyknąć, niepokoiły go jednak dwie rzeczy. Pierwszą był zupełny brak grzybów, mchu, porostów czegokolwiek, mogła być to słona woda ale słyszał o takich gatunkach które wręcz preferowały słone obszary. Biorąc pod uwagę na wyznawców jakiego bóstwa polowali zastanawiał się czy nie była to sprawka śluzów one potrafiły „wyczyścić” całe połacie terenu ze wszystkiego co zdołały strawić i wchłonąć, oczywiście było to jego przypuszczenie ale lepiej było zachować ostrożność. Drugą niepokojącą rzeczą była samotna postać siedząca plecami do drowów, raczej nie wyglądał na wartownika zaś stwierdzenie czarownika na temat braku myśli go nie pocieszały. Nieumarły był całkiem prawdopodobną odpowiedzią, inna możliwość to że drow padł ofiarą Ilithida lub innego wynaturzenia zdolnego zaatakować i strzaskać czyjś umysł, a niewolnik mimo że wiedział jak walczyć z takimi stworzeniami wolał unikać bliższego kontaktu. Oczywiście to mu kazali zbadać to zjawisko, tak więc ruszył przed siebie zachowując maksimum ostrożności.

Podkradając się do drowa Ishil wypatrywał pułapek i śluzów, zarówno na podłodze jak i u góry. Nie wypatrzył nic ciekawego... Co prawda, raz mu się zdawało że coś zauważył, ale po dłuższym się wpatrywaniu nie dostrzegł nic niepokojącego.
Ale gdy dotarł w pobliże owego drowa, zauważył napięte nici którymi ów drow był zamocowany w pozycji siedzącej, do brzegów korytarza ciągnącego się dalej. Czyżby miał do czynienia ze zwłokami? Trudno było stwierdzić. Ishil nie mógł bowiem dostrzec śladów obrażeń na plecach. A brzucha nie widział, także i twarz drowa była ukryta pod włosami opadającymi w dół.

Obecność nici którymi był opleciony go zastanawiała, czyżby pajęczyna ?
I jaki to miało cel ?
Jedyne co mu przychodziło do głowy to możliwość że nicie były dyskretnym sposobem ostrzegawczym na wypadek gdyby ktoś poruszył drowa lub zdecydował się go natychmiast zaatakować zaraz po zauważeniu. Tak czy inaczej zwrócił się w stronę drowów przy pomocy języka migowego, informując o tym co ustalił i oczekiwaniu na dalsze instrukcje. Musiał przyznać że ta metoda komunikacji była nadzwyczaj użyteczna w czasie zwiadu lub gdy chciało się zachować dyskrecję, kolejna użyteczna umiejętność którą nabył podczas służby w oddziałach niewolniczych domu.
 
Rodryg jest offline  
Stary 10-09-2012, 20:26   #132
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Rzut oka na opustoszałą wioskę wystarczył, by momentalnie dostrzec morze trupów, które gęsto słaniały się po ziemi.
Osiedle Kuo-Toa jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikło w objęciach wszechobecnej ciemności, zostawiając po sobie tylko zgliszcza minonego życia.

Wdech

W zszokowane nozdrza uderzyła ostra, słodka woń krwi. Jej wyrazisty zapach zdawał się szczelnie wypełniać całe podziemia.

Filzaer mimo woli poczuł żylasty posmak w usatch...
Nagła feria barw eksplodowała w głowie De'Speany, dając początek całemu roju nachalnych robaczków niestrudzenie wpełzających w zakurzone zakamarki umysłu.

Fala rozkoszy ogarnęła ciało drowa.
Przyjemne ciepło wypełniło pustkę, która od dłuższego czasu zionęła z jego umęczonego, wyposzczonego serca.
Od jak dawna nie zabijał? Kilku tygodni? A może miesięcy?
Delektował się tą słodką chwilą... W końcu nigdy nie wiadomo kiedy nadarzy się podobna okazja.

Nagłe poruszenie, gdzieś na granicy zmysłów.

Żaboludy wyrżnięto niedawno... Gdzie zatem podział się sprawca?
Brutalna rzeczywistość niepozwalała o sobie zapomnieć.

Nie czas na zbędne fanaberie.

Mroczny elf wytęrzył swój bystry wzrok, skupiając całą uwagę na wymarłej osadzie.
Ciała rozrzucone były w chaotyczny, bezładny sposób.
Zupełnie tak jakby stado dzikich, rozszalałych zwierząt wtargnęło do placówki, siecząc pazurami na prawo i lewo, pozostawiając za sobą tylko samą juchę i śmierć.
Problem jednak był w tym, że żadne ze znanych Filzaerowi stworzeń nie zapuszczało się w regiony takie jak te... Ba! Nie byłyby na tyle liczne by móc dokonać podobnej masakry.
Pozostawały więc inteligentne humanoidy... Ale Kuo-toa? Nie posiadali przecież żadnych kosztowności na tyle wartościowych, by przeprowadzać tak ryzykowny atak.
Mord okultystyczny? Nie pasował do rozmiarów i przebiegu rzezi. Kto więc stał za tym wszytkim? Jak? Dlaczego? Po co?

Pytania, pytania, pyatnia.

Bliższy rekonesans w pobliżu opsutoszałej faktorii mógłby rozwiać wiele wątpliwości, ale... ryzyko było zbyt wielkie by stawiać je na równi z życiem. Cholera wie co może czychać tam na dole, pośród mrocznych zgliszczy...

Nie żeby zastępca kapitana straży domowej rodu Kaenefin obawiał się walki... Służył wyższym ideą i nie mógł sobie pozowlić choć odrobinę pofolgować ze śmiercią. Na swój sposób był bezcenny...

Trzeba było więc działać jak najszybciej.

Postąpił nieznaczny krok w tył. Potem następny i kolejny.
Powoli, bezszelestnie oddalał się od czychającego gdzieś w ciemnościach, niebezpieczeństwa.

Należało powiadomić kapłanę Loth o zaistniałej sytuacji... Od tej chwili obóz drowów nie można było w żaden sposób uznać za bezpieczny.
Szkoda tylko roboty Virdth'a... Ale cóż, sam sobie wybrał taki los.

Filzaer szedł przez moment, zastanawiając się nad swoją niespodziewaną chwilą miłosierdzia dla czciciela pieska Pajęczej Bogini.

Parsknął pod nosem.

Nie warto zawracać sobie głowy takimi pierdołami... przecież i tak wszyscy zginą.

Wkrótce.
 
Glyswen jest offline  
Stary 10-09-2012, 22:10   #133
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W obozie panował spokój, ale Virtdh nie był spokojny. Rozpoczął wszak knucie intrygi i nie wiedział jak ona się potoczy. Ryzykował i to bardzo. Sprzymierzając się z Saerith nadal mógł przegrać. Ba, mogło się okazać, że kapłanka wyda go swej przełożonej. A ta zastawi na niego pułapkę.
Jedna mikstura wszak to niewielka gwarancja bezpieczeństwa. A nawet jeśli dzięki niej ucieknie, to co dalej?
Będzie wyrzutkiem.
Jednakże było to drobnostką w porównaniu z tym co proponował mu więzień. Bowiem przyjęcie propozycji Milseara było odstępstwem od wiary. A tego Selvetarm mu nie daruje.
Utrata wszystkiego w zamian za niepewne obietnice więźnia, który w każdej chwili może zginąć?
Maelstar odpoczywała rozkoszując się kieliszkiem wina. Ten doskonały trunek był zabrany z powodu jej kaprysu i tylko dla jej wygody. I wykorzystywany tylko dla rozkoszy jej podniebienia.
Niemniej kolejne łyki jakoś nie powodowały rozchmurzenia się Maelstar. Coś kapłankę gnębiło.

I Zeshan wiedział co... Spóźniali się. I ci wysłani na zwiad. I ten, który udał się sprawdzić tyły.
To było niepokojące, także i dla Virtdha. Bądź co bądź nie chciał zginąć tutaj, nawet z wiedzą że Maelstar zginie wraz z nim.
Jedynie Trogs wydawał się być spokojny, ale czegóż innego spodziewać się po jaszczurze o inteligencji niewiele większej od szczura. Dobrze, że toto chociaż rozumiało cywilizowaną mowę.

Pojawienie się Filzaera tylko na moment poprawiło humor kapłance. Bo też jego raport był zapowiedzią problemów. Cała osada kuo-toa wyrżnięta w pień przez nieznaną siłę i to niedawno.
Czy ich czekał ten sam los? Nie wiadomo.
Tożsamość przeciwników? Nieznana.
Przyczyna ataku? Nieznana.
Zagrożenie? Duże... i też nieznane.
-Jesteś bezużytecznym tchórzem.- syknęła wściekłym tonem głosu Maelstar patrząc wprost w oczy Filzaera.-Niczego się nie dowiedziałeś, bo brakło ci męskości. Kobieta która wybrała cię na swego samca musi pewnie bardzo żałować swego wyboru.

Po czym kapłanka ruszyła w kierunku więźnia i związanego kopnęła w twarz posyłając na podłogę. Milsear wypluł krew i jeden z wybitych tym kopniakiem zębów.-Myślisz, że nie wiem co się roi w twoim małym móżdżku? Myślisz, że twoi przybędą ci z pomocą, prawda?
Milsear nie odpowiedział, a kapłanka zaczęła kopać go po żebrach mówiąc.- Mylisz się. Zginiesz tu i teraz... i powoli, o ile nie powiesz co też twoi knują. Po co wybijali kuo-toa? Po co idą na powierzchnię?! Po co?!
-Tooo.. nie... oni... To nie oni.-
wycharczał bity więzień, sprawiając że Maelstar na razie przestała go maltretować.- Nie mogliby... Nie byliby w stanie. Nie są dość liczni. To musiał zrobić, ktoś … miejscowy.
-Kto?-
spytała lodowatym tonem głosu drowka.
-Robactwo...- wydyszał drow.
-Co ty mi za nonsens opowiadasz.- Maelstar kopnęła mocniej w brzuch drowa.
-Prawdę... Zobaczysz... Wszyscy zobaczycie...- uśmiechając się bezczelnie Milsear wypluł kolejną strugę krwi.
-Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy warto cię jeszcze trzymać przy życiu.- burknęła pod nosem Maelstar, po czym krzyknęła głośno.- Zeshan! Uzdrów go, zanim nam tu skona... pomylony heretyk.
-I gdzie na czarny odwłok Vhaeruna podziewa się zwiad ?!-
w głosie kapłanki słychać było delikatną nutkę strachu ukrytą pod gniewem. Bo i problem był poważny. Wszak połowa sił tej wyprawy, już powinna wrócić z powrotem.

A powrót ich przeciągał się nie bez powodu.

Ishil przez chwilę musiał czekać w milczeniu, bowiem odpowiedź nie nadeszła dość szybko. Zarówno kapłanka jak i czarodziej dyskretnie się naradzali, a Jaerden... ostentacyjnie się nudził.
Półdrowowi pozostało czekać w milczeniu. I ciszy.
Ile jeszcze to będzie trwało ?
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Spojrzenie drowa omiatało podłogę. Czy tamta kałuża nie była przypadkiem kilka centymetrów dalej? Gdy ostatni raz patrzył w tamtym kierunku nie była tak blisko.
A może mu się tylko zdawało?
Nie był pewien, ale... chyba niektóre kałuże się do niego zbliżały.
Ale które... z nich ? Co skupił spojrzenie na jednej, to wydawała się stanąć w miejscu.
A może to tylko nerwy? Bo jakoś nie mógł przyłapać kałuży na byciu śluzem.
Jeszcze by tego brakowało, by widział wrogów tam gdzie ich nie ma.
Ishil spojrzał na rozmawiających ze sobą kapłankę i czarodzieja. Mogliby się pospieszyć ! Ile jeszcze ma trwać tutaj.
Kałuże były coraz bliżej... Nawet jeśli wydawały się być jeszcze daleko. Musiał się stąd wydostać, zanim śluzy zeżrą go żywcem.

Wreszcie kapłanka przekazała mu prosty sygnał. “Wracaj”.
I półdrow powoli i cicho ruszył z powrotem. Lecz ledwo zrobił kilka kroków, a z sufitu jaskini coś spadło z hukiem odcinając go od towarzyszy.
Olbrzymi pająk, cichszy niż jakikolwiek inny znany mu stawonóg. I większy od pająka na którym jeździła kapłanka Maelstar.



Stworzenie swą barwą doskonale wtapiało się w tło, przez co umknęło spojrzeniu Ishila i nie tylko jego. I za ten błąd mógł teraz zapłacić życiem. Niewolnik wpatrywał się w “pysk” stworzenia, w oczy który nie było.
Zamiast oczu były puste jamy za którymi kryła się czysta ciemność. Ten pająk był... ożywieńcem stworzonym przez mroczną magię i jawną kpiną z dogmatów Lolth.
Pierwsza zareagowała Saerith krzycząc.- Zabić mi to ...coś !
Tymczasem "to coś" ruszyło wprost na Ishila.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-09-2012, 14:27   #134
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Corella czuła się, jak po otrzymaniu ciosu prosto w żołądek. Zniszczony garnizon, a nigdzie żywego ducha, tylko ten deszcz i fetor kolejnego, gnijącego ciała. Nadzieja, jaką wiązała z resztą oddziału, z pomocą, którą może uzyskać dla Evelyn, z... bratnimi, żywymi duszami w tym przeklętym miejscu, wszystko to prysnęło niczym kropla deszczu rozbijająca się o przeszkodę.

Gdy ugięły się pod nią nogi, i opadła na bruk, wciąż trzymając nieprzytomną, ranną towarzyszkę w ramionach, ogarnęła ją najprawdziwsza rozpacz. Deszcz zmieszał się ze łzami na jej twarzy... puściła przyzywaczkę, która osunęła się w miarę delikatnie po jej kolanach na ziemię, a Corella zacisnęła pięści.
- Ale... - Szepnęła, i na więcej nie było ją stać. Tkwiła tak przez dłuższą chwilę w deszczu, z dudniącymi skroniami i własnymi paznokciami wbijającymi się w dłonie. Znów miała straszny natłok myśli, znów rozważała wiele opcji, wszystko zaś po raz kolejny malowało się pod wyjątkowo przytłaczającymi barwami.

I wtedy otrzymała tak brutalne, tak strasznie realnie odczuwalne ukłócie prosto w swym sercu, że aż Paladynce brakło tchu, a ona sama pochyliła się w przód, znajdując teraz sporą częścią ciała nad Evelyn, przysłaniając ją niejako sobą.

Głód.

Głód powrócił, dał brutalnie o sobie znać, a dziąsła zabolały na równi z resztą. I znowu te głosy, te powątpiewanie, te kuszenie...
- Nie zostawię jej - Syknęła przez zaciśnięte zęby - Już mówiłam...

Po czym strzeliła samą siebie własną dłonią w pysk, jakby to miało pomóc. Raz, drugi, trzeci. Zaskomlała nad piekącym policzkiem, po czym wstała na wiotkich nogach, capnęła towarzyszkę za rękę, po czym zaczęła ją ciągnąć do jednego z budynków.
- Jest... tu... kto? - Bardziej szeptała, niż nawoływała umęczona przeżytymi zdarzeniami.
Odpowiedzią był tylko szmer deszczu niemalże wtapiający się w ciszę. Deszczyk ten towarzyszył im przez cały pobyt w tym mieście. Podobnie jak brak słońca, ciągle skrytego za szarymi chmurami. Zupełnie jakby znajdowała się poza Faerunem.
Budynki były niemymi świadkami jej walki, ale czy tylko one?
Szept paladynki nikł w tym ciągłym szmerze. Nie miał szans by dotrzeć do czujnych uszu... Jeśli były jakieś w okolicy.

- Będzie dobrze - Powtarzała do nieprzytomnej Evelyn - Będzie dobrze... będzie dobrze... - Głos Paladynki brzmiał mało przekonująco, i mógł być nie tak całkiem skierowany do towarzyszki. Czyżby i samą siebie chciała do tego przekonać?

Lazaret okazał się pusty... i zakrwawiony. Wyglądało jakby odbyła się tu jakaś jatka. I jakby drzwi do lazaretu były atakowane od wewnątrz.


Ciemnoczerwona posoka jeszcze nie była świeża, ale w wilgotnej atmosferze panującej w mieście, krew nie zasychała szybko. Po towarzyszach paladynki nie został ni ślad, a posoka... drażniła powonienie Corelli.
Lazaret zawierał to co powinien. Łóżka, szafki przy nich... i brak medykamentów.
Nie było również ciał, ani pacjentów ani agresorów.

Do nosa Corelli jeszcze przed wejściem do lazaretu dotarł już zapach krwi, a ona sama próbowała sobie wmówić w ciągu tych kilku kroków potrzebnych do wejścia, że przecież tak właśnie często w owych miejscach czuć... w środku jednak zastała istną rzeź, na którą w głębi ducha się gotowała. Małym pocieszeniem był przynajmniej fakt, że nie było ciał. Może więc jednak ktoś przeżył?
- Zaraz coś znajdziemy - Panna Swordhand ułożyła towarzyszkę na jakimś jedynie lekko zabrudzonym krwią łożu, po czym zaczęła poszukiwać wszelakich medykamentów, mogących pomóc Evelyn.

Na darmo.

Oklapła obok przyzywaczki z rezygnacją, spoglądając w twarz dziewczyny. A widok i zapach posoki drażnił coraz bardziej, świdrując jej zmysły z niezykłą siłą... potrząsnęła głową. Pomasowała chwilę palcami skronie.
- Stajnia! - Wstała gwałtownie z miejsca. Może coś się ostało w wozach którymi tu wszystko przywieźli.
- Przeżyjesz tu sama parę chwil? - Spytała oczekująco spoglądając na Evelyn, a ta, znajdując się nadal poza jawą, leżała naturalnie bez ruchu - To świetnie, za chwilę wracam! - Paladynka kiwnęła energicznie głową.

Głód stawał się coraz silniejszy zwłaszcza, gdy zapach krwi trafiał do nozdrzy paladynki. Głód boleśnie skręcał kiszki Corelli, gdy ta zbliżała się do stajni.
Tam bowiem zostawiono wozy z zaopatrzeniem. Tam mogły być medykamenty jakie przywiozła ze sobą mateczka Deldi.
I wozy rzeczywiście były, drewno zaczynało w nich gnić, jakby wyprawa przybyła tu dekadnie temu, a nie zaledwie przed paroma dniami.
Paladynka jednak stanęła jak wryta, spoglądając na podłoże stajni. Żywe podłoże.


Tysiące robaków wiło się po podłodze stajni, będąc niejako żywym dywanem. W dodatku wydawały z siebie ciche piski zupełnie jakby... komunikowały się ze sobą.

Corella do “miękkich” nie należała, widok nieskończonej ilości oślizłych robali przyprawił ją jednak o dreszcze. Ze skwaszoną miną, targana lekkim obrzydzeniem, oraz równocześnie chorym głodem względem krwi, w końcu jej się odbiło... i raz i drugi, i trzeci. Żołądek miała jednak już od dawna pusty, toteż wśród własnego krztuszenia się, jedynie się brzydko wypluła...
- Pieprzone Wormbane i pieprzone robaki - Skwitowała wszystko, po czym tąpnęła nogą w wijące się paskudztwa, rozdeptując kilkanaście z nich. Ale to co zdarzyło się potem...
To tego się paladynka nie spodziewała. Robaki “zaatakowały” w specyficzny sposób. Nie utworzyły żadnego ciała, tylko energicznie zaczęły wpełzywać na but, a parę najszybszych już wlazło za cholewą do środka i próbowało sforsować barierę spodni.
- Precz! - Wrzasnęła Corella, okładając robaki dłonią, do tego i podskakując, w trakcie ściągania na szybko buta - Precz cholerstwa!
Robactwo jednak postępowało w odmienny sposób, cały ten wijący dywan zaczął otaczać paladynkę, by pochłonąć ją w siebie. Robaki piskami ponaglały siebie nawzajem próbując dopełznąć do dziewczyny i wejść na nią... Dalsze ich plany były zbyt przerażające dla Corelli by je rozważać, a tym bardziej pozwolić je urzeczywistnić.
Paladynka zaczęła się cofać ku wejściu, zastanawiając co dalej uczynić. Jej jeden ściągnięty but zniknął gdzieś pod nawałnicą pełzających po podłodze robali, efektem czego utykała w drugim... skupiając swe spojrzenie na mrowiącym się draństwie. Po chwili wyczuła emanujące z przeszkody zło, może by więc tak... sięgnęła do swej torby, po czym wyciągnęła flaszkę wody święconej.
- No to zobaczymy! - Powiedziała, po czym zaczęła nią chlustać przed siebie.
Woda oblała dziwne robale, jednakże nie spowodowała, że one zniknęły z piskiem, lub zaczęły się rozpadać, nadal uparcie podążając za swoją ofiarą. Powoli ale z determinacją godną krasnoludów.
- Ehhhh... - Zdenerwowała się Corella, chowając flaszkę na powrót do torby. Nie wiedziała za bardzo co też uczynić, ponieważ opcji co prawda kilka było, jednak wszystkie wydawały się mało prawdopodobne do ukończenia sukcesem, a ona nie miała zamiaru wylądować prosto w tych przeklętych robalach. Cofała się więc...
A robactwo podążało za nią, aż do... wejścia do stajni. Tu stworki się zatrzymały. Paladynka nie wiedziała czemu, ale robaki nie mogły opuścić stajni. Coś je zatrzymywało. Ale co?
- A może by tak... - Paladynka sięgnęła ponownie do swego oporządzenia, po czym wyciągnęła “Słoneczny pręcik”, odpaliła, i zrobiła z nim krok w kierunku robali.
Światło jakoś nie odstraszało stworzeń, im bardziej się zbliżała, tym fala robali gęstniała tuż przy wejściu do stajni.
- Mam was gdzieś! - Krzyknęła, rzucając w masę paskudztw pręcikiem, po czym wyciągnęła z torby flaszkę “Alchemicznego ognia”.
- Nażryjcie się tego! - Cisnęła w stłoczone tuż przy wejściu do stajni robactwo.
Ogień zapłonął jasno i mocno, piski płonących żywcem robali niemalże przeszywały uszy paladynki. A te które były w pobliżu ognia rozpełzły się. Z pewnym wyjątkiem.
Te które by uniknąć żaru musiałaby wypełznąć poza granice stajni, wiły się niespokojnie... ale nie uciekły pozwalając się w końcu pochłonąć płomieniom.
Sam ogień alchemiczny spalał się szybko, wilgotne robactwo i nasycone wilgocią powietrze skutecznie tłumiły rozprzestrzenianie się ognia.

Corella ze skwaszoną miną ściągnęła drugi but, po czym w akcie desperacji cisnęła nim w robale. Następnie przyglądnęła się dokładniej stajni i otaczającym ją budynkom... i po chwili miała nowy plan. Jeśli i ten by nie wypalił, to już nie wiedziała co dalej począć, a przecież jej towarzyszka potrzebowała medycyny, którą musiała, po prostu musiała zdobyć!.
Wyruszyła na poszukiwanie lin, może i jakiejś drabiny, mając zamiar dostać się do stajni od góry. Przy okazji zajrzała również do Evelyn, ściągając nieprzytomnej buty, w końcu póki ta zalega na łożu to jej niepotrzebne... poszukała również kilku flaszek wina, coby przypalić ponownie robale, jeśli zajdzie taka potrzeba. No i wypadałoby też coś zrobić z własną raną na plecach.

Wyekwipowana, ruszyła w końcu do wieży, by stamtąd dostać się na dach stajni...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 16-09-2012, 11:39   #135
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
Virdth myślał o wiosce pełnej wyrżniętych stworów i o zwiadowcach, którzy już dawno powinni być z powrotem. Albo natknęli się na coś niepokojącego i postanowili to zbadać, albo coś już zlizuje ich ciepłą, słodko-słoną krew z ziemi i stygnących zwłok. Życiodajny napój, co wampiry odkryły już dawno temu. Chodź sam siebie tym zaskoczył, zależało mu na ich powrocie. Konkretnie na powrocie Saerith… Tyle, że jeśli kapłanka go wyda, warto mieć innych kompanów. Milsear był niepewny. W końcu co on znaczył – nie mógł nic, był więźniem. Ale ten młody mieszaniec… Gdyby udało się go przekonać do wsparcia męskiej sprawy, przeciwstawienia się kobietom… Samo jego istnienie świadczyło, że albo samica upadła tak nisko, że miała dziecko z nie-drowem, albo samiec się wyzwolił i… Drowy to chora rasa. Mężczyźni powinni rządzić! Do tego zostali stworzeni! Niewolnik musi go poprzeć. Może uda się rozegrać wszystko tak, by powstała trzyosobowa grupa najbardziej poniżonych samców, którzy przejmą kontrolę. A później on przejmie kontrolę nad nimi. A jeśli nie, uwięzi. Przecież jakiś szacunek trzeba mieć do byłych towarzyszy. Wtedy zginą z głodu…

Nie! Jeśli się nie podporządkują, zginą na miejscu. Wyżyje się na kimś innym, cały świat będzie stał przed nim otworem. Z nich wyssie całą krew…

Nagle z zamyślenia wyrwała go czerwona struga wypluta przez więźnia. Nozdrza mu drgnęły, a oczy błyskawicznie przecięła czerwona siatka naczyń włosowatych. Przymknął powieki, aby nikt tego nie zauważył i starał się nie poruszać, gdy kapłanka znęcała się nad Milsearem. Nie mógł się zdradzić ze swoją słabością. Jeśli ktoś ją pozna, będzie miał Virdtha w garści.

Drgnął, gdy kolejna struga wytęsknionego płynu zmarnowała się na ziemi. Powstrzymał się przed wylizaniem jej i zachował powagę, ale miał coraz większą ochotę rzucić się na Maelstar, albo niedoszłego jeszcze współpracownika. Tak dawno nie miał okazji skosztować krwi… Tak dawno zabił kogokolwiek… Oczyma wyobraźni wybiegł w przyszłość i zobaczył ciała dotychczasowych towarzyszy leżące w namiotach, a jedyna krew w obozie należy do niego: czy to w krwioobiegu, czy w żołądku. Krew… Słodka, ale jednak słonawa o metalicznym posmaku… Ciepła i lepka… Czerwieńsza od wina...

Usłyszał swoje nazwisko i powrócił do rzeczywistości. Nie zrozumiał, czego chciała kapłanka, ale po słowach „pomylony heretyk” domyślił się, że chodziło o uleczenie Milseara. Sama mogła to zrobić niedochędożona jędza, ale gdzieżby się przeklęta kapłanka przeklętej Lolth zniżyła do czegoś takiego.

Zamknął na sekundę oczy, żeby opanować żądzę krwi i pochylił się nad więźniem bez słowa. Nie patrzył mu też w oczy, żeby go nie zdradziły. Skupił się na tym, co póki co musiał robić planując nieustannie, w jaki sposób w nocy dostanie się do namiotu Maelstar, żeby wreszcie dać upust swoim mrocznym nałogom.

Skręcić kark jej wybrankowi…

I zatopić zęby w jej tętnicy. Pożałuje, że poniżała go na każdym kroku!

Zacisnął z całej siły zęby, ale prawie natychmiast się uspokoił. Dalej drażnił go jednak nieco zapach krwi, więc nieznacznie falowały mu nozdrza, ale nie był w stanie nic z tym zrobić. Miał tylko nadzieję, że nikt niczego się nie domyśli.
 

Ostatnio edytowane przez Grzymisław : 22-09-2012 o 23:59.
Grzymisław jest offline  
Stary 17-09-2012, 10:16   #136
 
Rodryg's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputację
Puste jamy pełne ciemności, w miejscach oczodołów pająka spoczęły na półdrowie. “Sojusznicy” Ishila ruszyli co prawda do boju pod wodzą kapłanki, ale niewolnik zdawał sobie sprawę, że nie zaryzykują życia dla niego.
Jednak jego przeczucie że coś kryło się na suficie okazało się prawdziwe szkoda że tak późno, mógł przeklinać sytuację w jakiej się znalazł ale nie było na to czasu. Szybko ocenił sytuację tunel za nim był zbyt wąski, by bestia zdołała się tam wcisnąć, ale na drodze był drow bądź jego truchło jak i nici które utrudniły by mu dostanie się tam. Poza tym cała sytuacja wyglądała na pułapkę mającą na celu zwabienie ofiary właśnie w rzekomo bezpieczny korytarz. Ishil wolał nie przekonywać się czy jego domysły było tylko jego wyobraźnią czy też prawdą. Zamiast tego zdecydował się zaryzykować i ominąć bestię z prawej strony. Ryzykował jednak wiele znalazł by się między ścianą i pająkiem który nawet jeśli był niezbyt bystrym ożywieńcem mógł go przygwoździć do ściany gdzie musiał by się beznadziejnie bronić przed jego atakami. Mimo wszystko zdecydował że zaryzykuje natychmiast wymierzył kuszę w prawy bok pająka. Truposze i tak potrafiły się poruszać do póki nie zostały zupełnie zmasakrowane więc nie było sensu mierzyć w odnóża zwłaszcza gdy było ich aż tyle. W razie najgorszego będzie musiał zdać się na zawieszony przy pasie cep ta broń sprawdzała się lepiej przeciwko nieumarłym, miał nadzieję że przeciw temu stworowi też się sprawdzi w końcu wielki ożywiony pająk nie był czymś często spotykanym. Dzięki wieloletniemu treningowi precyzyjnie wymierzył i oddał błyskawiczny strzał po czym nie patrząc czy bełt dosięgną celu ruszył z miejsca ile tylko miał sił w nogach.
Zważywszy na bliskość wroga i niezbyt wygodne warunki do strzelania, Ishil wycelował z kuszy i nacisnął spust. Bełt pomknął w kierunku odwłoku bestii i zagłębił się w nim. Lecz gruba płyta chitynowego pancerza sprawiła, że postrzał nie był tak śmiercionośny jak być powinien.
No cóż... jeśli zdoła się bardziej oddalić od przeciwnika powinno mu pójść lepiej. Tak przynajmniej półdrow się pocieszał.
Ruszył po strzale w bok próbując wyminąć pająka, lecz ten także przemieścił się w bok nie pozwalając ofierze się wyminąć.
Tymczasem wsparcie Ishila biegło w kierunku drowa. Jaerden skorzystał z okazji, by pokryć jeden mieczy jakimś olejem sprawiając że ostrze zapłonęło ogniem.
Jego krewniak czarodziej wezwał tymczasem olbrzymiego czarciego pająka.


Który jednak przy swym nieumarłym odpowiedniku wydawał się malutki. Zaś kapłanka wymodliła boską łaskę, która otoczyła ją przez chwilę mrocznym blaskiem obdarzając błogosławieństwem Lolth. Towarzysze niewątpliwie zamierzali walczyć z tą nieumarłą obelgą dla królowej pająków, ale... nie zamierzali nadmiernie ryzykować życia dla Ishila.
A pająk okazał się potężnym wrogiem. Może i dużym oraz niezgrabnym, za to szybkim w ataku. Głowotułów wysunął się błyskawicznie w kierunku tropiciela. Nogogłaszczki zacisnęły się na ciele półdrowa, kły jadowe wbiły głęboko w ciało. A choć nieumarły przeciwnik nie miał jadu, to Ishil oprócz bólu czuł nienaturalne zimno, zupełnie jakby stwór chciał wyssać z niego życie. Na szczęście nieskutecznie, wola życia półdrowa okazała się silniejsza.
Co więcej półdrowowi udało się jakimś cudem wyślizgnąć z nogogłaszczek truposza i wyrwać z tego uścisku. Ale nauczyło go to jedno. Musiał za wszelką cenę zwiększyć dystans, jeśli chciał przeżyć. Pająk był zbyt niebezpieczny, by pozwolić sobie na walkę z bliska. Musiał oddalić się od niego, jeśli chciał przeżyć.
Nienaturalne zimno skutecznie oprzytomniło półdrowa, nie docenił przeciwnika. Może i nie posiadał jadu ,ale posiadał coś o wiele gorszego jeśli jego domysły były prawidłowe. Oddalenie się było jedynym słusznym wyborem nawet jeśli umiał walczyć w zwarciu to i tak nie miał szans z tym przeciwnikiem. Biegł pochylony, lecz nie z powodu rany. Przez ramię obserwował wyczekując chwili, gdy ożywieniec uderzy ponownie. Zamierzał uskoczyć, gdy nadejdzie atak, pozostawało mu liczyć że jego wrodzona zwinność pozwoli mu uniknąć ciosu, który zakończył by jego marną egzystencję.
Było to ryzykowne ale jedyne wyjście, stwór oczywiście zaregowała na jego działania, potężna kończyna zakończona pazurem wysunęła się w jego kierunku, gdy Ishil niebezpiecznie zbliżył się do pająka chcą go wyminąć. Nastąpił atak, Ishil skoczył szczupakiem do przodu... Pazur bestii jedynie zdołał go drasnąć. A sam półdrow nie przestawał biec, by jak najbardziej oddalić się od stwora. Widział zbliżającego się z naprzeciwka Jeardena, który widząc efekty działań półdrowa łyknął jakiś eliksir.
Kapłanka wypowiedziała modlitwę do Lolth, po czym bezgłośnie krzyknęła. Ale skutecznie, bowiem w pająka uderzyła fala drżącego powietrza, która rozerwała część odwłoka.
Zaś zamaskowany mag krzyknął głośno.- Wycofywać się! Wycofać...jak najdalej od pająka.
Po czym zaczął intonować zaklęcie. Pod jego wpływem kałuże zaczęły parować ale opar jaki się tworzył z nich miał dziwną pomarańczową barwę. Nieumarły pająk przemieszczając się przez nie zdawał się co chwilę zapalać czerwonawym płomieniem. Przywołany zaś pająk stanął pomiędzy magiem, a swym nieumarłym odpowiednikiem. Pająk zaś przemieścił się w kierunku zbliżających się wrogów, przedzierając przez gęsty opar zapalających się gazów.
Unik rzeczywiście uratował mu skórę wątpił czy zdołał by się wyrwać z uścisku bestii zwłaszcza gdy został by osłabiony tym nienaturalnym atakiem. Widząc wojownika przez chwilę zamierzał krzyknąć i przestrzec go przed efektami ataków bestii ale się opamiętał. Przecież nie obchodziło go to czy akurat on zginie choć jego pani mogła by być niezadowolona ze straty “pupilka” zresztą Jaerden musiał się czegoś domyślić skoro zażył specyfik. Ishil kontynuował bieg już nie w tak szaleńczym tempie tym razem zamierzał zająć pozycję do czystego strzału. Obrócił se na pięcie szybko się pochylając i ładując kolejny bełt, robił to wiele razy i w końcu wyrobił odpowiedni sposób na błyskawiczne przeładowanie. Uniósł kuszę celując w bestię i wypuścił pocisk w dogodnym momencie, zamierzał się odpłacić bestii za wcześniejsze rany. Miał tylko nadzieję że jest to bezpieczna odległość od nieumarłego i spowijającego go niszczycielskiego zaklęcia czarownika.
Przywołany przez Urasima opar trochę utrudniał wycelowanie w pająka. Ale Ishil nie był byle kim, wystrzelony bełt niczym pocisk śmierci pognał w kierunku łba stwora i wbił się centralnie w jeden z pustych oczodołów, choć tego faktu półdrow dojrzeć nie był w stanie. Właśnie z powodu tego oparu.
Jaerden posłuszny słowom maga wycofywał się do tyłu, podobnie jak ostrzeliwujący się Ishil. Grupa pościgowa powoli zwierała szeregi, pod wpływem nieumarłego zagrożenia.
Pająk okazywał się piekielne wytrzymały na cios i cała nadzieja była czarujących członkach wyprawy. Bez nich... mogło być krucho.
Saerith sięgnęła po kolejny czar, wywołując w pobliżu pająka kakofonię dźwięków. Widocznie milkliwa kapłanka lubiła krzykliwe zaklęcia. Jednak tym razem jej czar nie odniósł spektakularnego skutku. Nieco lepiej poszło magowi, dwie bursztynowe kulki które wyczarował i którymi cisnął w pająka wybuchły elektrycznymi błyskami uderzając o niego. Nie powstrzymało to jednak nieumarłego monstrum przed podążaniem w kierunku żywych. Podobnie jak nie powstrzymywały go ogniste wybuchy łatwopalnych oparów na pancerzu.
Półdrow znowu błyskawicznie załadował kuszę i wymierzył tym razem celując trochę dokładniej niż ostatnio, co prawda poza nim nikt nie został ranny ale to mogło szybko się zmienić jeśli nie utłuką bestii zanim ta się do nich zbliży. Po wystrzale znów się wycofał całe to zajście przypomniało mu czemu wcześniej nie zdecydował się na ucieczkę od drowów w czasie któregoś ze zwiadów, podziemia były śmiertelnie niebezpieczne nawet dla kogoś kto umiał się po nich poruszać. Pozostawało liczyć, że na powierzchni będzie łatwiej przetrwać.
Kolejny wystrzelony przez Ishila bełt, zagłębił się w ciele nieumarłego. Ale to nadal nie wystarczyło. Przeklęte bydle nie chciało zdychać! To znaczy... ponownie zdychać.
Stwór nie przejmując ciosami jakie otrzymywał powoli przemieszczał się w kierunku drowów, zbliżając się coraz bardziej. Jaerden się cofnął niechętny bezpośredniej konfrontacji z pająkiem w pojedynkę. Zamiast tego sięgnął po kolejną fiolkę i cisnął ją w pajęczego przeciwnika.
Alchemiczny ogień rozlał się po pancerzu płonąc silnym ogniem.
Kapłanka sięgnęła po ręczną kuszę i posłała bełt prosto w ciało nieumarłego pająka. Choć po twarzy nie było tego widać to w oczach kapłanki czaił się strach.
Pająk przywołany przez czarodzieja zaś ruszył do ataku, jego nogogłaszczki zaczepiły się o stwora, ale kły jadowe nie zdołały przebić pancerze. Zaś sam Urasim posłał w kierunku pająka kwasową kulkę czyniąc jednakże niewielkie obrażenia. Wyglądało na to, że drużyna pościgowa nie była przygotowana do starcia z nieumarłymi. Zaś sam olbrzymi pająk wynurzył się z ognistych oparów i zaatakował przywołanego stwora. Uderzenie odnóża pajęczego ożywieńca odrzuciło nieco do tyłu przywołanego pająka. I mocno zmasakrowało. Było pewne, że stworek Urasima nie przeżyje kolejnej rundy. Ale... nieumarły pająk skupił na nim swą uwagę, nie przejmując się resztą drużyny.

Pająk jak przystało na nieumarłego zupełnie ignorował odniesione rany i parł na przód. Przynajmniej przyzwany przez czarownika jego mniejszy pobratymiec odwrócił jego uwagę dając trochę czasu na kontynuowanie ataku i odwrotu, nie wyglądało jednak na to że zdoła przetrwać dłużej zaś grupa zbliżała już się do tunelu którym przybyli. Ishil odruchowo przeładował i oddał strzał po czym ponownie się wycofał. Ile to jeszcze będzie trwać trudno było powiedzieć stwór nie wyglądał najlepiej ale nic nie wskazywało że ponownie wyzionie ducha.
Psiakrew... ile to jeszcze będzie lazł ? .Powinien już dawno paść pod ich atakami, ale nie.. ruszał się dalej i parł nieustępliwie. Ishil drżącymi rękami wycelował kuszę i strzelił. I chybił!
Z takiej odległości ?! To była kpina. Na odwłok Lolth, nie powinien chybić. Nie teraz, gdy jego życie wisiało na włosku. A stwór z każdą chwilą był coraz bliżej i bliżej.
Widząc ciężką sytuację, Jaerden zaklął pod nosem i rzucił się na olbrzymiego pająka. Ostrza jego dwóch mieczy ze świstem przecięły powietrze i uderzyły o pancerz. Wbiły się głęboko, jedno płonąc, drugie ociekając kwasem. Drow okazał się szybki i niszczycielski w swych działaniach. Zasługiwał w pełni na tytuł mistrza areny.
Kolejny pocisk z kuszy Saerith wbił się w ciało pająka tuż po owych atakach. I magia podtrzymująca egzystencję tego stwora się... wyczerpała. Nieumarłe truchło z hukiem opadło na posadzkę. Wróg został pokonany.
 
Rodryg jest offline  
Stary 17-09-2012, 22:53   #137
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Spodziewał się takiej reakcji.
Kapłanki kurewskiej bogini z definicji myślały tylko i wyłącznie swoim włochatym, niedoruchanym pipskiem.
Gdyby zginął tam, pośród zgliszczy osady wyrżniętych żaboludów, nikt nie zdałby raportu o możliwym niebezpieczeństwie... W takim przypadku jasne zdawało mu się, iż żadną miarą nie warto było ryzykować życia...

Z każdym słowem sączącym się z ust oblubienicy Loth, w Filzaerze wzbierała niepohamowana złość. Miał szczerą ochotę przypieprzyć tej krnąbrnej dziewce prosto w ten jej niewyparzony ryj...
Z trudem panował nad emocjami. Jednak na jego szczęście w porę przygasił tlący się w nim żar. Na powrót przybrał swe zimnie, pokerowe oblicze i ponownie począł wczuwać się w rolę niewzruszonego głazu.
Pokrzepiony swym drobnym zwycięstwem z pokorą przyjmował na klatę kolejne zarzuty.

Dotrwał do końca tyrady. Nie zrobił przy tym nikmu krzywdy - sukces.

Służce Pajęczej Boginii najwidoczniej znudziło się wyżywanie na strażniku domu Kaenefin, albowiem swą frustację przelała na skrępowanego heretyka.
Seria ciosów i kopniaków, zważywszy na stan zdrowia więźnia, nie było najrozsądniejszym pomysłem.
Oto kolejny dowód na ułomność płci przeciwnej...
Jednak De'speana nie miał zamiaru angażować się w ten cyrk.
Jak zwykle stał na uboczu bacznie obserwując całe zajście. Szczególną uwagę poświęcił dla samego kapłana Pieska Loth... Ze wszystkich drowów właśnie on wzbudzał w nim niezdrową wręcz ciekawość. Kompletnie nie wiedział co o nim myśleć... A taka niewiedza rodziła niepokój.

Koniec końców zdyszana kapłanka dała sobie spokój z katowaniem na wpół żywego mrocznego elfa. Jego utrudzone ciało zostawiła pod nadzorem Verditha...
Filzaer przez moment trwał w głębokim zamyśleniu, wpatrując się w jakiś niewidoczny punkt zawieszony pomiędzy kapłanem, a herytykiem.
W końcu mrugnął nieznacznie, po czym udał się w kierunku swojego "legowiska". Zabawił tam chwilę, a następnie niosąc w ręku część swego dziennego prowiantu na powrót znalazł się obok zmasakrowanego niewiernego.
-Bierz i żryj póki Ci pozwalają. - De'speana rzucił jedzenie wprost na rozdygotane kolana torturowanego.

Nie czekając na odpowiedź ruszył szukać dogodnego miejsca z którego mógłby obserwować okolicę.
 
Glyswen jest offline  
Stary 18-09-2012, 19:41   #138
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
“Pierwszy krok uczyniony w ciemną czeluść schodów jest najstraszniejszy, ale dopiero to co czeka u ich końca jest prawdziwym zagrożeniem.”

W końcu nieumarły pająk padł martwy na ziemię. To jednak nie wywołało radości, a jedynie ulgę. Pająk był wszak tylko strażnikiem. Truchło drowa jedynie pułapką. Obiektami mającymi odstraszyć od dalszej eksploatacji podziemi. Kto je umieścił?
Kult Ghaunadaura?
W to wątpił i czarodziej i kapłanka. Ich pełna emocji dyskusja obok zadowolonego z siebie Jaerdena i poturbowanego Ishila. Pewny siebie drow przypisywał sobie zasługę ubicia pajęczej poczwary, choć po prawdzie zwycięstwo było ich wspólnym dziełem.
Kto jeszcze mógł zrobić coś takiego ? Duengarom brakowało finezji i fantazji do czegoś takiego. Ilithidzi również nie pasowali. Choć krążyły plotki o jakimś religijnym kulcie, to jednak większość tych kreatur brzydziła się nieumarłymi sługami, którzy byli niepodatni na ich dominację umysłową.
Nie było na razie odpowiedzi na te pytania. Drowka "łaskawie" zdecydowała się całkowicie wyleczyć Ishila za pomocą boskiej magii. I cała grupka mogła się wrócić, by zdać raport u kapłanki Maelstar.

Oczywistym faktem, było to że ich przywódczyni nie była ucieszona z sytuacji. Żaden członek wyprawy poza jeńcem, nie był zadowolony. Wszak to miało to być polowanie na nieliczną i słabą grupkę heretyków.
Zadanie wymagające dyskrecji, a nie siły. Której de facto grupa nie miała. Nawet ich mag nie nadawał się do walki, co przyznał cicho. Mistrz dywinacji nie umiał efektywnie używać magii wywołań i nie znał zbyt wielu zaklęć z tej szkoły. Nieumarły pająk okazał się dużym zagrożeniem.
Niemniej Maelstar zarządziła natychmiastowe wyruszenie dalej i wsiadła na swego wierzchowego pająka.- Nie spoczniemy dopóki nie dotrzemy do powierzchni.

I nie zamierzała dyskutować w tej sprawie. A świeżo rozłożony obóz należało zwinąć z powrotem. I oczywiście ten obowiązek spadł na barki niewolników. A głównie na barki Ishila.
Bowiem troglodyta był do tego za głupi. Półdrow pocieszał się tym, że i tak większość dobytku to Trogs będzie niósł na swym grzbiecie. Co ciekawe podczas składania namiotu Saerith, Ishil natrafił na list.

Cytat:
„O, Kapłanko… Mogę zapewnić Ci władzę w ekspedycji nie narażając Twojego imienia. Po północy przez godzinę czekał będę poza obozem.”.
Nie było podpisu, niemniej niewolnik wydedukował, że tylko dwie osoby mogły podrzucić kartkę do namiotu Saerith. Jedną był Filzaer, drugą Virdth. Przy czym kapłan miał o wiele łatwiejsze zadanie, bowiem ów namiot rozkładał. Półdrow schował karteczkę, zastanawiając się co może przy jej pomocy uzyskać.
Bo możliwości było sporo.

Ale nie w tej chwili... Wyprawa drowów ruszyła bowiem dalej, ku powierzchni.
Siedzący martwy drow okazał się pułapką. Gdy do niego dotarli, siedząca na swym pająku kapłanka, za pomocą zaklęcia wystrzeliła ognisty promień o blasku silnym jak słońce. Gdy ów promień uderzył w trupa ten wybuchł z siłą, która zaskoczyła nawet Maelstar rozrzucając odłamki kości i jadowite robactwo po całej podłodze.
-Robactwo... dobre sobie.- prychnęła niezbyt przekonująco najwyższa kapłanka. Wydawało się, że wycisnęła z Milsera okruszek prawdy. Mały okruszek co prawda.

Dalsza wędrówka bynajmniej nie okazała się łatwa. Korytarz, którym podążali od jaskini z ubitym pająkiem wkrótce okazał się łącznikiem z innymi jaskiniami. Obłymi i dziwacznymi. Zupełnie jakby zostały wydrążone czymś owalnym i wygładzone. Nie były one dziełem naturalnym, ani też dziełem żadnych drowom stworzeń.
Ishil co prawda z czymś się kojarzyły. Z korytarzami z Dolmroku, z korytarzami znajdującymi się niżej niż siedziby łupieżców umysłów. Z korytarzami kryjącymi stworzenia tak tajemnicze, że nikt nie potrafił ich opisać. I tak groźne, że nikt nie przeżył spotkania z nimi.
Co gorsza, Trogs wpadł w panikę i bełkocząc coś w swoim prymitywnym języku, odmawiał udania się w głąb tych korytarzu. Jego strach był tak silny, że zaczął wydzielać z siebie śmierdzącą substancję w odruchu obronnym. Nie pomogło krzyki, ani bicie. Maelstar musiała go okiełznać za pomocą magii.
Bo nie mogli wszak sobie pozwolić na utratę tragarza, nie wspominając już o dużej sile bojowej jaką stanowił Trogs.
Ruszyli więc dalej, za przewodnictwem Milseara. Krok po kroku byli bliżej powierzchni. Powietrze stawało się świeższe i bardziej wilgotne. Było to dziwne zważywszy, że powinni być gdzieś w okolicy.
Wkrótce natrafili też na sączącą się powoli w dół stróżkę wody, świadczącą, że idą w dobrym kierunku.
I doszli... światło dnia, przytłumione nieco było już widoczne. Pomiędzy nimi, a wyjściem na powierzchnię był jednak... Szlam.


Zielony szlam pokrywał, ściany i podłogę... ba, był nawet u stropu jaskini. Ta zielona paćka była niebezpieczna. Trawiła z łatwością ciało i radziła sobie zarówno z drewnem jak i metalem. Szkodziły jej tylko wysokie i niskie temperatury, światło słoneczne... oraz modlitwa kapłańska o usunięcie choroby.
Jednak trójka kapłanów nie przyszła tu się bawić w uzdrowicieli. Ów szlam całkowicie odcinał drogę na powierzchnię. A drużyna nie miał, aż tylu ogni alchemicznych, by utorować sobie od razu drogę.
Kapłanki zaczęły prowadzić dysputę z więźniem. Milsear stwierdził, że innej bezpiecznej drogi nie ma, ale są w korytarzach inne drogi do “zakazanego miasta”. Gdy tak rozmawiali, a reszta ekipy się nudziła, więzień nagle zrzucił kajdany. A dokładniej same one spadły z jego śluzowatych macek.


Bo tym nagle stały się jego dłonie. Trafił nimi zaskoczone kapłanki. Saerith nagle zamarła, a Maelstar wrzasnęła. -Zatrzymajcie go!
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Milsear rzucił się do ucieczki wprost w szlamową pułapkę. Nie bacząc na obrażenia, bądź też będąc niepodatnym na efekt owego szlamu. Podążać się za nim nie dało. Można było jedynie posłać pociski.
A najwyższa kapłanka posłała za nim osę. Na próżno. Choć ciężko raniony przez Ishila oraz Filzaera, niedawny więzień wybiegł na powierzchnię, a w jego ślady podążyła przyzwana osa.


“Śmiertelny wróg, śmiertelny kochanek. Wszystko jest kwestią punktu widzenia. Kłopoty pojawiają się, gdy wróg jest nieśmiertelny... lub kochanek.”

W kuźni była drabina. Bosymi nogami brodząc w kałużach i drżąc z zimna paladynka z trudem wytaszczyła ją z pomieszczenia. Upór pchał ją do przodu, upór i nadzieja nie dawały jej przerwać działań.
Ale strach sprowadzał niepewność w jej ruchy. Strach i... głód. Bo głodna była bardzo.
Ile wytrzyma jeszcze bez rzucenia się przyzywaczce do gardła?
Ile godzin? Ile minut?
Przecież Evelyn była teraz bezbronna i słaba. Nikt jej nie przeszkodzi. Nikt nie będzie widział. Nikt nie oceni. Nikt.
Drabina została oparta o ścianę stajni. Robactwo kłębiło się przy wejściu, jednakże jakaś bariera... Jakiś niezrozumiały przymus nie pozwalał im jej dopaść. Nie, gdy znajdowała się poza stajnią.
To nie było logiczne. Ale w tym mieście, logika była odwieszona na kołek.
Stopień po stopniu Corella wchodziła na górę. Drabina była śliska, wspinaczka trudna. Ale kłopoty dopiero zaczynały się później. Bowiem potem paladynka musiała wspiąć się po dachu, co łatwe nie było.
Dach był dość stromy i bardzo śliski. A Corella była kiepska, jeśli chodzi o wspinaczkę.

Z trudem poruszała się po dachu, kierując w stronę świetlika w nim wykonanego, gdy nagle poślizgnęła się i zjechała po dachu w dół. I pewnie by spadła, gdyby nie drabina o którą zahaczyła stopą. I która wyhamowała impet zsuwającej się paladynki. Jednocześnie jednak zsuwająca się dziewczyna odepchnęła drabinę i ta upadła na ziemię. Tak więc dziewczyna, rozłożona na powierzchni dachu niczym rozdeptana żaba, utknęła w dość trudnym położeniu, dosłownie i w przenośni.
I mokła na dachu przez dobrych kilkanaście minut zanim usłyszała z dołu słowa mówione we wspólnym, choć z obcym akcentem.-Co ty tam robisz na górze ?-
Słowa wypowiedziane przez drowa. Mroczny elf stał na dziedzińcu i z zaciekawieniem przyglądał się jej sytuacji.


Był dość niski, nawet jak na elfa, strasznie wychudzony i całkowicie otulony purpurowym płaszczem. Miał długie siwe włosy, o lekko różowym połysku. I niewątpliwie był magiem. Ale był też drowem. Rasą słynącą z okrucieństwa i zdradliwości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-09-2012 o 19:57. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 23-09-2012, 14:23   #139
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
Niech to szlag! Choć zwiadowcy wrócili, kapłanowi przyniosło to tyle szkody, co i pożytku. Za nic nie spodziewał się, że namioty będą składane jeszcze przed nocą! Wiadomość… Nie możliwe, żeby dotarła do Saerith. Albo zgubiła się podczas zwijana obozu, albo – co gorsza – znalazł ją mieszaniec… Przecież liścik ukryty był tak, żeby łatwo było na niego trafić… Ishil wydawał się bystry… Nie zajmie mu długo dojście do tego, kto jest autorem karteczki. Trzeba będzie jak najszybciej wyjść do niego z jakąś rozsądną propozycją, żeby nie przyszło mu do głowy coś, czego Virdth mógłby potem żałować. Było to bardzo niekorzystne, ale nie miał innego wyboru… Należało tylko czekać odpowiedniego momentu.

A gdyby go tak… zabić?

Nie, to zdecydowanie zły pomysł. Nie ma gwarancji, że plan by się powiódł, a poza tym zabicie bezsprzecznego dowodu na upodlenie jakiegoś drowa byłoby dla kapłana jawnym bluźnierstwem przeciwko własnym przekonaniom. Ale nie może też działać z nim na równych warunkach – z nikim nie może… Chyba, że zawrą tymczasowy sojusz, a na powierzchni ich drogi się rozejdą. Pozwoli mu nawet żyć, żeby kuł w oczy dumnych przedstawicieli chorej rasy.

Podjąwszy decyzję przestał zaprzątać myśli bieżącymi wydarzeniami i oddał się błogiemu nawykowi wyobrażania sobie krwawych rzezi. Na chwilę wyrwała go z zamyślenia eksplozja robactwa, przywołując w pamięci słowa więźnia, ale zaraz pozwolił wizjom wrócić i skupił się dopiero, gdy okazało się ku jego zupełnemu zaskoczeniu, że jego główny cel niemal został zrealizowany. Od powierzchni dzieliły ich już tylko metry. Żeby jednak sytuacja nie wyglądała tak różowo, metry te zawalone były szczelnie śluzem. Nie mieli fizycznej możliwości, aby pozbyć się go w sensowny sposób i rozsądnie szybko. A żeby dopełnić szalę goryczy kapłana, więzień zbiegł i okazał się prawdopodobnie wcale nie być drowem, a zamaskowaną, zieloną paćką. Virdthowi został już tylko jeden potencjalny wspólnik, a to łamało urojoną w rozgorączkowanym umyśle koncepcję triumwiratu.

Zbaraniały rozejrzał się po uczestnikach wyprawy, a jego wzrok padł zupełnie przypadkiem na mężczyznę, którego dotąd z nieznanych sobie powodów pomijał w swych planach. Filzaer De'Speana… Widać było po nim, że niczego się nie boi i miałby siłę przeciwstawić się kapłankom. Był w końcu zawodowym żołnierzem. Pytanie brzmiało raczej, czy zdecydowałby się od nich odwrócić? Bądź, co bądź, był przecież ich strażnikiem, a to oznaczało przynajmniej śladową lojalność…

Zdał sobie nagle sprawę, że strażnik wcześniej przyglądał mu się dokładnie. Co to mogło oznaczać? Czyżby coś podejrzewał?

Zabić! Krew! Zabiiiić!!! – zawyła jego spragniona, przesiąknięta złem dusza.

Nie, akurat jego nie mógł i nie chciał zabić. Gdyby udało się go przekonać do męskiego buntu, byłby niezwykle cennym towarzyszem. Virdth musiał wybadać ile Filzaer wie, ile podejrzewa, oraz czym ewentualnie podzielił się już z kimś innym. I kto by to mógł być. Nie widział jednak szansy, by wytrzymać najbliższą noc bez zanurzenia zębów w czyimś ciele. Gardło miał zupełnie suche – potrzebowało krwi. W podświadomości szalała dzika bestia pragnienia. Podsuwała wizje słodkiego ciepła w ustach i gęstej wilgoci w przełyku. Sytości… Tylko kogo mógłby zabić…? Najlepiej Maelstar i jej przeklętego, potulnego kochanka! Tak, to najlepsze wyjście.

Nieco uspokojony myślą o rychłym zabójstwie postanowił spojrzeć prawie pewnemu znalazcy niefortunnej wiadomości w oczy, żeby coś z nich wyczytać…
 
Grzymisław jest offline  
Stary 23-09-2012, 15:20   #140
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Zapał Paladynki okazał się wyjątkowo szybko zniweczony rzeczywistością, która w brzydki sposób postanowiła wypiąć się na wyznawczynię Pana Poranka. Cokolwiek ta by nie wymyśliła, czy i uczyniła, przeszkody padały(obecnie chwilowo pod jej bose) nogi niczym wielkie Cienioczuby. Nic tylko się rozbeczeć...

Ni to leżąc, ni to wisząc na krawędzi dachu stodoły, panna Swordhand bluzgała wewnętrznie niczym jakiś stary wilk morski, lecz na jej mokrej od deszczu twarzy jedynie co pewien czas tylko lekko drgała brewka, a sine wargi zaciskały się wyjątkowo mocno. W zimnie, w nieustającej mżawce, utknęła na tym cholernym dachu, a tam towarzyszka zdana na łaskę losu potrzebowała jej pomocy. Jakoś wyciągnęła sztylet zza pasa i udało jej się go wbić w dach, by choć mieć na takiej prowizorce możliwość zawiśnięcia, i dać nieco odpocząć strudzonym palcom wszystkich kończyn.

- Co ty tam robisz na górze ?- Rozległo się po jakiejś wieczności, a ona aż zamrugała oczami. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy to kolejny omam przeklętego miasta, z drugiej jednak strony, w końcu już raz spotkały Drowa...
- A wiszę sobie - w końcu wychrypiała.
-To widzę... A wisisz tak sobie ponieważ?- spytał ów białowłosy osobnik przyglądając się bacznie paladynce. I nie wykazując ni grama kurtuazyjnej inicjatywy w postaci, podstawienia biedaczce drabiny.
- Ponieważ jest do dupy, to sobie postanowiłam powisieć - Zirytowała się jego postawą - Podstawisz mi tą cholerną drabinę??
-Dlaczego mam ci ją podstawić ?- spytał się całkiem poważnym tonem mroczny elf, spoglądając na trzymającą się ostatkiem sił paladynkę.
- Bo... tak wypada? - Odparła.
-Nie mnie... Jaki miałbym interes w pomocy tobieW zasadzie wygodniej mi by było zabić ciebie. Jesteś teraz łatwym celem, a twój ekwipunek mógłby mi być użyteczny.- mag kierował się typową dla tej klasy logiką nie mającą nic wspólnego ze standardami powierzchni.-Jeśli zaś ci pomogę, ty zyskasz przewagę i łatwiej ci będzie mnie ubić.

Corella kilkukrotnie zamrugała. Tego się nie spodziewała, no ale ponoć Drowy takie właśnie były?
- Nie wiem kim jesteś, nie wiem co tu robisz, i szczerze powiedziawszy, nie interesuje mnie to za bardzo. Jeśli nie stoisz za tym, co spotkało te miasto, to z mojej strony nic ci nie grozi. - Ręce i nogi Paladynki zdecydowanie odmawiały już posłuszeństwa, a i pojawiły się pierwsze, niemiłe skurcze - Pomóż mi więc w ten banalny sposób, podstawiając drabinę, a następnie rozejdziemy się w swoje strony, jeśli nie masz nic przeciw...
-Nadal nie mam w tym interesu by ci pomóc. Co zyskam?- spytał drow i po chwili dodał coś zaskakującego.-Wiesz... co prawda z tyłu trudno ocenić, ale wydajesz się być dość atrakcyjna, a ja dawno nie miałem kobiety. Twoje ciało jest dobrą kartą przetargową na początek.
- Za kogo ty mnie masz?? - Obruszyła się - Nie mam zamiaru!. To już prędzej spadnę i połamię sobie gnaty!. Jeśli... jeśli jednak szukasz w tej całej farsie cholernego interesu, może zaciekawią cię jakieś informacje dotyczące miasta?
-Za kogo? To proste. Za zdesperowaną kobietę zagrożoną upadkiem.- rzekł w odpowiedzi drow podnosząc drabinę.-Poza tym... podobno wy z powierzchni, jesteście łatwe. Zresztą, z kim zamierzasz jeszcze zażyć cielesnej przyjemności w tym miejscu? Z żywymi trupami ?
- Nie wszyscy są tacy, jak się ich maluje... - Corella skryła na moment twarz we własnym ramieniu - ... a spółkować będę z tym, kogo uznam za odpowiedniego do tego czynu!
-To umrzesz bez zaspokojenia.- stwierdził spokojnym tonem głosu drow podstawiając jej drabinę.-Bo tu nie masz wielkiego wyboru.
- Zawsze jest jakiś wybór - Powiedziała, stawiając w końcu stopy na solidnej podporze - I częściej się idzie w miłosny tan z owej miłości właśnie, niż z przymusu - Zatrzymała się na drabinie dobre cztery szczeble od bruku, w dłoni wciąż trzymając sztylet, a będąc już zwróconą do niego przodem - I co dalej? - Spytała z półprzymróżonymi oczami.
-Głupia... Łudź się dalej. Ale odkąd weszłaś do miasta, nie masz już wyboru.- zaśmiał się szyderczo drow. Po czym chłodnym tonem rzekł. -A teraz... mów.
-No ale co konkretnie? - Wzruszyła ramionami.
-Samice... jedyny z nich pożytek w łóżku. Bo do niczego innego się nie nadają.-parsknął z irytacją drow.- A tam na górze, kręcąc zadkiem twierdzilaś, że masz ważne informacje o mieście. I gdzież one są?
Splótł ręce razem.-Ale czegóż się spodziewać, po idiotce która utknęła na dachu. Zmarnowałem na ciebie mój cenny czas.
- Nie ubliżaj mi do cholery! - Prychnęła - Czy ja ciebie obrażam? Ponoć Drowy to inteligentne są, ale jakoś tego nie widzę! Jest wiele, co można by o tym przeklętym miejscu powiedzieć, więc skąd mam wiedzieć co już wiesz, a czego nie? No i chyba nie będziemy tu w deszczu tkwić i gadać?
-To twoja siedziba? Jesteś tu sama? Gdzie reszta twej grupy?- padły pytania ze strony drowa, który naciągnął kaptur na głowę.-Gdybyś ty była inteligenta, wiedziałabyś co jest ważne, a co nie... I nie myśl sobie, że podzielę się z tobą tym co ja... wiem.
- Tak, nie, reszta w środku, lub patroluje miasto... - Zaczęła wyliczać, schodząc w końcu z drabiny.
-A gdybym ci powiedział, że łatwo przejrzeć mi twoje kłamstwa?-spytał w odpowiedzi drow i ruszył w kierunku administracyjnego budynku garnizonu.

- Nie kłamię, bo jestem Paladynką! - Krzyknęła za nim, po czym zamieniła sztylet na miecz i pognała za Drowem - Nie wchodź tam! Zabraniam! - Powiedziała stanowczym tonem głosu.
-Szybko shardziałaś, a przed chwilą jeszcze trząsłaś tyłeczkiem. To był śliczny widok, szkoda że tak szybko ci pomogłem.- rzekł w odpowiedzi drow.Ale zatrzymał się mówiąc.-I skłamałaś. Nikt nie patroluje tego miasta. Wiemy to... a ty też powinnaś.
- Ja sama patrolowałam, były i inne grupy!. Trzy tuziny zbrojnych! - Odgarnęła mokre kosmyki z twarzy - Za to ja Drowów nie widziałam, ty kłamiesz! Był tylko jeden, ale zginął!
-Oczywiście, że nie widziałaś. My nie pokazujemy się im. Wystarczy, że musimy znosić wpływ miasta.-rzekł pogardliwym tonem drow, spoglądając na paladynkę i oceniając krytycznie.-Na nałożnicę, przynajmniej masz warunki. Bo na zwiadowcę to nie bardzo...
Po czym spojrzał na miecz.-To takie jest słowo paladynki? Tyle warte? Na mnie... z mieczem?
- Nie ufam ci - Zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści oręża - Jednak, jak widać, jeszcze nie wyprowadziłam cięcia. Jak więc było wcześniej uzgodnione, odejdź proszę w swoją stronę, opuść garnizon... nim będzie za późno - Dodała, dziwnie gapiąc się na jego szyję - Ja... ja nie mogę...musisz odejść. Naprawdę...
-Ależ już jest za późno. Przyszedłem tu w konkretnym celu. I nie było nim podanie co drabiny samico.-burknął w odpowiedzi drow.-A ty... nadal nie dałaś mi żadnej użytecznej informacji. I łamiesz postanowienia naszej małej umowy.

Słowa Drowa docierały do niej z coraz większym trudem, zdawały się jakby dochodzić z bardzo daleka, a on sam wydawał się coraz bardziej spowity jakąś cienistą mgłą. Jedynie jego kark stawał się coraz wyraźniejszy, kuszący, wprost wołający o wbicie w niego zębisk i posmakowanie cieplutkiej posoki...
- To... czego szukasz... jest w ratuszu lub... - Zachwiało nią - ...u miejscowej gildii... wystrzegaj się świątyni... - Z jej ust pociekła strużka śliny, a może to była krew? - Choroba... choroba drąży wszystko i wszystkich... - Spojrzała na niego dziwacznym wzrokiem.


Który on zupełnie zignorował, zamiast tego z typową dla siebie arogancją rzekł.-To wiem! I o świątynii. I o gildii. I ratuszu. Ja to wszystko wiem, a ty nie wiesz nic ciekawego. Tylko tyle odkryłaś ?
W jego głosie było słychać irytację.-A wiesz co jest ukryte? A wiesz dlaczego jest ukryte? A wiesz... skąd się bierze to wszystko? Nie wiesz... Tak samo jak nie wiesz, czemu zwą Wormbane “zakazanym miastem”.
Uśmiechnął się złośliwie.-Ty nic nie wiesz, prawda ?
- Wiem...że moja towarzyszka potrzebuje pomocy... - Spuściła głowę, wpatrując się w bruk - A tam jest lekarstwo... - Machnęła niedbale w kierunku stajni.
-Nie. Nie wiesz. Łudzisz się, że jest... a to duża różnica.-odparł drow z irytacją.-Myślisz że jej choroba jest normalna, albo twoja, albo moja? Myślisz, że to... samice są takie głupie.
Machnął ręką wskazując leżące i gnijące truchło olbrzymiego żuka.- W tym mieście nic... nie jest normalne. Od wielu dni nie jest.
- Ale jej trzeba pomóc! - Niemal krzyknęła - Normalne czy nie, nie można tego tak zostawić.
-Pomijając nieracjonalność twej argumentacji, świadczącą o tym jak nisko upadły powierzchniowe samice.- odparł mag irocznym tonem głosu i pocierając podbródek rzekł.-Rzecz nie w tym czy trzeba, tylko czy potrafisz jej pomóc. Myślisz, że na starym wozie w starej jest jakieś cudowne remedium na klątwę ?
Uśmiechnął się złośliwie powoli wymawiając otatnie słowa.- Są tylko dwa miejsca w tym zawszonym mieście, w którym możesz znaleźć jakieś magiczne lekarstwa. Jednym jest świątynia, drugim... gildia magiczna.
- Tam są mikstury, maści, zwoje...coś musi pomóc...ty możesz pomóc, znasz się na magii! Ściągniesz z niej tą klątwę! - Zacisnęła usta w poziomą kreskę.
-Głupia ty... nikt nie trzyma magicznych zwojów na wozie w stajni, ani eliksirów. Co najwyżej zwykłe medykamenty.- prychnął czarownik wzruszając ramionami.-A nawet gdybym potrafił jej pomóc, co bym z tego miał ? Na razie nie zdołałaś spłacić długu za pomoc z drabiną, a liczysz, że następny u mnie zaciągniesz ?
- Dasz już spokój z tą drabiną? Bo porównujesz to niemal do wielce epickiego wydarzenia, a to było tylko durne podstawienie drabiny. A z informacjami... no cóż, skąd miałam wiedzieć, że wiesz o wszystkim co mówię? - Wzruszyła ramionami.
-Przypuszczam, że wiesz więcej, ale nie chcesz zdradzić swych sekretów.- odparł z uśmiechem czarownik podchodząc bliżej do paladynki.-Więc zbywasz mnie oczywistymi faktami.
Ujął palcami jej podbródek i spojrzał jej w oczy mówiąc.-Zamiast powiedzieć, to czego wiedzieć nie mogę. Na przykład skąd się tu wzięłaś, gdzie wędrowałaś po mieście... i ilu was jest. I w jakim celu przybyliście tu. Tak, tych informacji nie mógłbym znać, prawda ?
Gdy Drow znalazł się blisko niej, ujmując jej podbródek i mówiąc do Corelli z bliska w pewnym momencie znalazł się między ich ciałami włożony powoli tam powoli miecz, mający za zadanie nieco odgrodzić ich od siebie...
- A potem tu przyjdziecie i nas wszystkich zabijecie, albo samice zniewolicie do wykorzystania... - Szepnęła.
-Wy... ludzie, uważacie się za najważniejsze istoty na świecie. Myślisz, że nie mamy nic lepszego do roboty, że przybyliśmy do tej... przeklętej dziury, by zabić kilku z was i zgwałcić... kilka kobiet? Doprawdy, cóż za przejaw pychy.- rzekł sarkastycznym tonem drow.-Po cóż niby miałbym was mordować? Szaleństwo miasta zrobi to za mnie. Nie.. mój pajączku. Nie mamy czasu, by się bawić w polowanie na twoich towarzyszy.
Mieczem się niespecjalnie przejął nie odsuwając się i mówiąc.- Mamy misję do wykonania.
- Ja też mam do wykonania misję. I jestem odpowiedzialna za życie innych. A rasizmu i pychy mi nie wytykaj, bo ja nie z takich. Wcześniej już mówiłam, że nie wszyscy są tacy, jakich się ogólnie maluje - Cofnęła twarz spod jego palców - Czego szukasz tu, w garnizonie?
-Powodów... ruchawki. Ostatnio nieumarli nabrali dziwnej maniery napadania na garnizon po zmroku. Szukamy też innych... rzeczy. Między innymi artefaktu. Figurki stwora przypominającego stonogę. Ona jest tu, albo w ratuszu.- drow wycofał się nieco.-Ale ostatnim razem nie znaleźliśmy jej. Ale skoro oni tu znów szukają to... może po prostu mieliśmy pecha i ona tu jest.
- O figurce słyszałam...ale nie wiem co ona czyni. Może i przyciąga truposze, ale może i one same za nami ganiały tu do garnizonu...no i tu żuk wszystko rozwalił a nie nieumarli... - Wzruszyła ramionami i nieco opuściła miecz w dół. Trochę zaczęła drżeć na całym ciele, spędzając już chyba drugi kwadrans na deszczu...
-Bezużyteczna.- mruknął mag i ruszył w kierunku budynku administracyjnego garnizonu.
- Pieprz się - Odwarknęła mu Corella, a sama ruszyła do Evelyn.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172