Szum wiatru płynął gdzieś z oddali. Zafir takim go odbierał mimo, że zachodni prąd powietrza z mocą przenikał rękawy jego lnianej koszuli, zrywał z głowy kaptur i targał jasne włosy. To krew płynąca w żyłach chłopca zagłuszała wszystko inne, wraz z głośnymi, dudniącymi w uszach, uderzeniami serca, tłumiła pozostałe dźwięki.
Podekscytowany skakał rozbieganym wzrokiem pomiędzy najbliższymi towarzyszami, starając się wychwycić, na którym z frontów potrzebne będzie wsparcie jego zakrwawionej osoby. Gdy tylko spostrzegł, że Naim znajduje się w opałach, wystrzelił przed siebie z wysuniętą, ostrą zakończoną kością udową, trzymaną niby kopia. Planował z rozpędu wbić się w gardło żwarca, odciągnąć uwagę od leżącego, a przynajmniej na tyle utrudnić bestii przełykanie, aby Rusanamani mógł uniknąć zjedzenia.
Gdyby nieumarły obrał go za cel, Zafir miał zamiar zasłaniać się podniesionym wcześniej kawałkiem klatki piersiowej i wycofywać, chcąc umożliwić Naim’owi powstanie, jeśli wciąż atakowałby leżącego, planował założyć go psu na łeb niczym kaganiec. |