Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2012, 12:15   #9
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Sedeos - świat bez bogów


Gelim podniósł wzrok, spoglądając na gigantyczny posąg.

Rzeźba przedstawiała piękną, nagą kobietę, z długimi włosami i dłońmi uniesionymi do modlitwy. Jej spokojna twarz i zamknięte oczy czyniły z niej nieomal anioła, zdolnego oddać własne życie za wiernych, którzy pokładali w niej swoją nadzieję.

Kapłan miecza uśmiechnął się delikatnie. Wiele, naprawdę wiele można było powiedzieć o Gai, ale nie to, że była aniołem. Prawdę mówiąc, jeśli wierzyć zeznaniom ostatniego naocznego świadka, jedyne, co było prawdziwe w przedstawionej postaci to kamień, twardy, zimy i niewzruszony.

Ruszył w głąb kamiennego kompleksu. Schody zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a każda sekunda była odmierzana rytmicznymi krokami i drganiem płomienia, który dzierżył w dłoni – jedna z rozlicznych sztuk, którymi został obdarzony przez swoją Panią.

Po długiej wędrówce, w końcu trafił na najniższy poziom niegdysiejszej świątyni. Czekały tu na niego lewitujące, świetlne kule, rzucające wokół bladą poświatę, pnącza obejmujące ciasno antyczne mury, sadzawka z czystą i zimną wodą... oraz Zeruel, we własnej osobie.

- Witaj Pani, Twój sługa przybył – ukłonił się,wykonując zamaszysty gest ręką. Szkarłatny materiał zatańczył w delikatnym świetle, mieniąc się wszelkimi odcieniami czerwieni.

- Witaj Gelim, cieszy mnie Twoja obecność – odparła, uśmiechając się delikatnie. Rzadko kiedy widział jej twarz w pełnym radości, szerokim uśmiechu. Byli tacy, którzy twierdzili, iż miała wtedy twarz potwora, kanibala z ostrymi kłami, wyszczerzonymi w wilczym grymasie. Gelim osobiście uważał, że to najpiękniejszy uśmiech świata.

Zeruel była jedyną anielicą, jaka kiedykolwiek istniała. Jej długie, nasycone szkarłatem włosy mogłyby przyciągnąć uwagę każdego, gdyby nie odciągały jej piękne, doskonale białe skrzydła, rodzące krystaliczne iskierki nawet tu, w skąpym oświetleniu. Podeszła do Gelima swobodnym krokiem, trzymając dłonie w kieszeniach zwiewnej sukni.


- Czy wiesz, jakie jest moje prawdziwe imię? – spytała z dziwnym płomieniem w oczach.

- Ja... - chciał coś rzecz, lecz nie pozwoliła mu.

- Wypowiedz je. Wypowiedz je i zwiąż mnie jego mocą – jej głos nie znosił sprzeciwu, lecz to jej spojrzenie sprawiło, że wykonał polecenie.

- Stefani, zaklinam Cię na Twe prawdziwe imię, bądź mi posłuszna.

Płomień w jej oczach jedynie rozgorzał. Gelim nie miał nad nią żadnej mocy!

- Dziękuję – znów obdarzyła go delikatnym uśmiechem – Tak jak myślałam, nie istnieje już żadne z praw Elohim. Chodź ze mną, musimy o tym porozmawiać – w kącie pomieszczenia leżały dwie poduszki, które umknęły uwadze kapłana.

- Co wiesz o Elohim? - spytała, gdy już na nich zasiedli.

Oh, wiedział wiele.

Elohim byli pierwotnymi bóstwami tego świata, jego stwórcami i dawcami wszelkich praw. Najpierw, w pierwotnej pustce Vox stworzył Słowo, a następnie Illuminati przemówił, tworząc Światłość.

Tak wszystko się zaczęło.

Każdy z Elohim przybrał sobie imię i dziedzinę, którą miał pod swoją pieczą. Każdy miał własny wkład w dzieło stworzenia, czasem na poziomie fizycznym, innym razem metafizycznym. Tak więc Gaia stworzyła ziemię i życie, Wenus seksualne pożądanie, Quetzalcoatl niebiosa i nadzieję. Elohim czerpali ze swoich darów i dzielili się nimi między sobą. Na końcu, wspólnym wysiłkiem, stworzyli ludzkość.

Tu historia mogłaby się zakończyć, gdyby nie jeden drobny problem. Elohim, choć stanowili kolektyw, w pełni rozumieli i dbali tylko o własne domeny, nie troszcząc się o nic innego. Co więcej, znudzone bóstwa, zakończywszy akt stworzenia, musiały zająć się czymś innym. Spragnione rozrywki, za poradą filuternej Wenus stworzyły Boskie Igrzyska – zasiadły przed złotym stołem w niebiosach, chwyciły srebrne kostki i zatrzęsły światem śmiertelnych.

Igrzyska polegały na tym, by ludzkość, zrodzona z wszystkich Elohim, przyczyniła się do wzrostu znaczenia jednego z nich kosztem innych. Bóstwa klaskały w dłonie i czekały w zniecierpliwieniu na swoją turę, a ludzie... ludzie ginęli w męczarniach.

- Nie, to nie była zwykła śmierć – zaprzeczyła Zeruel – to było coś znacznie, znacznie bardziej nieludzkiego. Widziałeś posąg Gai? Jej kapłani chcieli wierzyć, że jest piękna i litościwa, matka wszelkiego życia, litująca się nad ginącymi. Ale widzisz, Elohim nie byli ludźmi, nie pojmowali rzeczywistości w ludzkich kategoriach. Gaia owszem, kochała życie – wszelkie życie. Nie ceniła człowieka ani mniej, ani bardziej niż niedźwiedzia, wilka czy wygłodniałego tygrysa – i w przypadku, gdybyś spotkał tego ostatniego, modlitwa do niej nic by Ci nie dała. Potrafiła razić swoim gniewem za ścięcie najmniejszego drzewa, a muchy składające jaja w ciele rannych zaskarbiły sobie jej szczególną miłość. Pomyśl tylko, taki mały, głupi człowiek przeżyje, a z jego rany wylęgnie się dziesięć much! Cóż za rozkosz, rozprzestrzeniać życie! - zakpiła gorzko.

- Quetzalcoatl? Tak, był tak piękny, jak o nim mówią, bajeczny wąż z tęczowymi łuskami. Wiesz co robił, by umocnić swoją pozycję? Tworzył tornada, wywoływał burze i sztormy, a im więcej ludzi zginęło wskutek jego działań, tym większą radość mu to sprawiało. Potrafił zaprzestać swoich zabaw tylko wtedy, gdy umęczeni padali na kolana i modlili się, w złudnej nadziei, iż powstrzyma to gniew bóstwa. Powstrzymywało, tak długo, aż nadzieja nie minęła. Potem zabawa zaczynała się od początku.

- Wenus była jeszcze gorsza, sprowadziła istotę ludzką tylko i wyłącznie do warstwy seksualnej. Nie potrafiła zrozumieć prawdziwej miłości, hodowała więc całe pokolenia seksualnych niewolników w swych świątyniach, tworząc jak największe penisy i piersi, dbając uważnie, by każdy następny „miot” - tak, tego słowa właśnie użyła! - był bardziej sprawny w sztuce erotycznej od poprzedniego. Ci ludzie nie potrafili mówić, czytać, pisać, nie wiedzieli czym jest natchnienie, muzyka, malarstwo. Jedyne, do czego byli zdolni, tu chrumkać, sapać i spółkować. Nie wierzę, że to mówię, ale cieszy mnie los tych, którzy nie spełniali wygórowanych oczekiwań Wenus. Skręcony kark uchronił ich przez zezwierzęceniem – w jej głosie czuć było smutną szczerość.

- A potem... potem pojawiłaś się Ty – zauważył Gelim.

- Tak. Mieli dosyć swoich niecnych sztuczek, podmieniania kostek i przesuwania pionków za plecami. Musieli stworzyć sobie kogoś, na kogo nie mogliby wpływać w żaden sposób, kogoś, kogo nie interesowałby udział w ich rozgrywce i kto posiadałby przyrodzone poczucie sprawiedliwości. Ostatni raz więc w swym istnieniu użyli swej mocy stworzenia i uczynili mnie, Zeruel.

Oczywiście, o tym Gelim także wiedział.

Żaden z Elohim nie mógł zabić, skrzywdzić lub omamić Zeruel, tak, by nie stanęła po czyjejkolwiek stronie. Jej zadaniem było sędziować Bożym Igrzyskom i dbać o to, by zasady były przestrzegane. Dzięki przyrodzonemu immunitetowi, żadne bóstwo nie mogło zrobić jej krzywdy, nie bała się więc podejmować działań, nawet radykalnych, gdy tego wymagała sytuacja.

I podjęła je. Widząc, co Boże Igrzyska zrobiły z ludźmi, kierując się poczuciem sprawiedliwości, podniosła dłoń na swych rodziców. Jej pierwszą ofiarą padł Vox - rozdarła go na strzępy, a wraz z jego śmiercią, odebrała każdemu Elohim zdolność wysławiania się.

Przemyślała swój ruch wnikliwie, oczywiście. Każda istota mniejsza niż Elohim posiadała własne prawdziwe imię, którego poznanie umożliwiało przejęcie nad nią władzy absolutnej. W przypadku ludzi była to zaledwie ciekawostka, kolejny sznureczek, za który mogli pociągnąć, by teatrzyk kukiełek trwał w najlepsze. W przypadku Stefani był to jedyny sposób na przejęcie nad nią kontroli, gdyby okazała się nieuczciwym sędzią. Nikt jednak nie przewidział tego, iż zabije ona boga słów.

Po zabójstwie Voxa Elohim uciekli w popłochu, niektórzy kryjąc się w zakamarkach niebios, inni w świecie śmiertelnych. Zeruel nie ustała w poszukiwaniach, odnajdując jednego po drugim i zabijając, a z każdym ojcobóstwem potęga Elohim jako grupy malała. Z śmiercią Setha stracili zdolność do walki, klęska Kali uniemożliwiła im zaś niszczenie i zabijanie. Z czasem utracili nawet umiejętność do postrzegania świata przy pomocy zmysłów i popadli w odmęty szaleństwa.

- Jak wiesz, nie zaprzestałam swojej walki na zabiciu bogów. Pozostawili po sobie, szczególnie Gaia, wiele zagrożeń, które musiałam zneutralizować. Lewiatany, wilkołaki, smoki – te wszystkie kreatury dalej stąpały po ziemi, atakując i pożerając niewinnych. Choć błogosławieństwo Elohim uczyniło mnie niezdatną na ich własne ataki i nieśmiertelną, dalej mogłam zostać zabita przez byty pomniejsze. Pamiętając los mych ojców, wyciągnęłam ręce do ludzi i zaoferowałam im moc, by mogli razem ze mną stanąć do walki o lepsze jutro.

- A większość odmówiła – dopowiedział Gelim. Ludzie bali się Zeruel. Bali się jej wilczego uśmiechu, skrzydeł, tak podobnych do tych, które posiadał Quetzalcoatl, najbardziej jednak bali się tego, iż potrafiła zamordować bez mrugnięcia okiem tych, którzy stworzyli cały świat, ścigać ich bez wytchnienia i wbijać w ich stygnące ciała swoje szpony.

Zeruel o Skrawionych Szponach, tak o niej szeptali, gdy się odwróciła. Ta, której grzech będzie przez wieczność znaczył jej dłonie, Ta, której do końca dni będzie towarzyszył metaliczny odór śmierci jej rodzicieli.

Bali się jej wielkich, włochatych łap, ciągle pokrytych ciepłą, gęstą posoką. Nawet wśród kapłanów tylko paru w ciągu istnienia kościoła ośmieliło się uścisnąć jej rękę. Mogli być wdzięczni za jej nauki, ale jeszcze bardziej byli jej wdzięczni, gdy była daleko.

- Tak, ale część podążyła za mną. To najważniejsze – wyciągnęła dłoń z kieszeni i pogładziła kosmyk swych włosów – Nauczyłam ich walczyć mieczem, ogniem i wiarą. Pokazałam im, że są siłą, która może zmienić świat, że dzięki wspólnej pracy mogą zniszczyć wszelkie potwory i zadbać o własny los. Nie musieliście już dłużej drżeć w obawie przed Wielkimi, sami mogliście sięgnąć po Wielkość.

Gelim zasmucił się, przypomniawszy sobie przeszłość – Aashish...

- Nie, to nie tak – pokręciła głową – i naprawdę nie chcę, żebyś znowu do tego wracał. Aashish zrobił wszystko, co w jego mocy, użył całej siły, jaką miał, by bronić swej godności. Uczynił tak, jak powinien uczynić każdy człowiek. To jego rodzina jest winna, a nie Ty.

- Wiem, ale... gdybym miał tą moc wcześniej, mógłbym go ochronić. A ja... ja tylko patrzyłem.

- Nonsens. Pierwsza lekcja, jaką otrzymują wszyscy kapłani głosi, iż każdy musi mieć Zakrwawione Dłonie, niegojącą się ranę, która przypomni o tym, że gdzieś tam są inni, słabsi, potrzebujący pomocy. To dlatego każdy z moich wybrańców musi się rytualnie okaleczyć – zbyt łatwo jest zapomnieć o naszych powinnościach, gdy jesteśmy syci, zdrowi i szczęśliwi. Moja krew na rękach, piekące rany w boku, Aashish: to wszystko sprawia, że znajdujemy siłę, by nie spocząć na laurach, by dalej ruszać w świat i zmieniać go na lepsze, nawet, jeśli inni wokół nas uznają, iż jesteśmy szaleni, bezbożni i fanatyczni. Pamiętaj, pierwszym grzechem Elohim był brak zrozumienia ludzkich potrzeb, drugim brak szacunku dla cierpienia. Gdyby zaznali obu, świat wyglądałby zupełnie inaczej. Ja nie miałabym swoich szponów, Ty swoich ran. Nie rozgrzebuj ich, bo zaropieją.

Poprawił okulary. Zaruel miała rację. Gdyby nie Aashish, nigdy by nie dołączył do Zakonu Miecza. Spróbował zmienić temat rozmowy, bojąc się tego, że czarne myśli go pochłoną. Zbyt często wypłakiwał się Stafani.

- Więc wezwałaś mnie po to, by upewnić się, że Twoje prawdziwe imię straciło moc? Nie byłaś pewna, czy to prawo upadło razem z Elohim, czy może trwa wiecznie, niezależnie od nich?

- Oh, nie – posmutniała – tak długo, jak istniało, byłam go pewna. Ale jakiś miesiąc temu... - czerwone kciuki zakręciły nerwowo młynka.

- Tak? – przyjrzał się jej z uwagą.

- Nie powiedziałam ludziom całej prawdy, bojąc się tego, iż wpadniecie w panikę. Ostał się jeden, jedyny Elohim, Jahwe, Wszechlord. Podejrzewałam, że ukrył się gdzieś, na wpół szalony. To dlatego podróżowałam po świecie z mym zakonem, zabijając wszelkie monstra. Liczyłam na to, że kiedyś natrafię i na Jahwe, mogąc się z nim rozprawić. Jahwe, jak dobrze wiesz...

- Definiował Elohim – wszedł jej w słowo – i choć każda zmiana, jaką mógłby uczynić, musiała by dotyczyć wszystkich bogów, także i jego, to cieszył się niezwykłym poważaniem wśród innych bóstw. On jedyny mógłby zabić sam siebie albo uczynić śmiertelnikiem, a reszta musiałaby podzielić jego los. Elohim nie bali się niczego bardziej, to dlatego pozwalali mu wygrywać w Igrzyskach, a jego ruchy były najstraszliwsze, gdyż nie miał żadnego związku z ludzkością i jej potrzebami. Mógł zrobić wszystko, na co tylko przyszła mu ochota i nikt, nikt by go nie powstrzymał. Powiadają... że raz zmusił ojca do złożenia syna w ofierze... – Gelim przygryzł wargi.

- Teraz rozumiesz, czemu tak bardzo się go bałam – Stefani uśmiechnęła się przepraszająco – choć po śmierci innych Elohim stracił praktycznie wszystko poza własną egzystencją, ciągle może stanowić zagrożenie. A ostatnio... miałam sny. Koszmary, przedstawiające rzeczy, o jakich nie śniłam nigdy wcześniej w swoim długim życiu.

- Jakie sny? - zapytał wyraźnie zaniepokojony Gelim.

Zamknęła oczy. Przez jej twarz przebiegł cień, gdy próbowała sięgnąć w głąb siebie, szukając odpowiedzi - Nie wiem. Albo Jahwe zrezygnował ze swojej boskości, by móc mnie zabić, albo znalazł jakiś sposób, by obejść własne prawa. Lub... pojawił się ktoś inny i go zabił. Ktoś, kto ma moc zdolną obalić Elohim, a kto ukrył się przed Zakonem...

~*~

Bohater pozytywny: Zeruel, Anioł, Ojcobójca, Krwaworęka. [Postać gracza]

Bohater negatywny: Jahwe, król Elohim, Wszechlord.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 21-09-2012 o 12:41.
Kaworu jest offline