Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2006, 18:40   #10
Esco
 
Reputacja: 1 Esco ma wyłączoną reputację
[center:6f30b7daac][/center:6f30b7daac]

Przez caly dzien karawana przemierzala kolejne poziomy Skullport, kierujac sie wciaz w gore – w strone lezacego dokladnie ponad nimi miasta powierzchni, Waterdeep. Radsvin trzymal sie w pewnej odleglosci, pozostajac niewidocznym dla reszty podroznych. W rzeczy samej jedynie Hadrogh, kupiec i zarazem jego pracodawca, wiedzial jak dotad o jego udziale w tej wyprawie. Duergar zastanawial sie, w jaki sposob tajemniczemu kupcowi udalo sie odnalezc go w takiej zatloczonej dziurze jak Skullport. To sekretne miasto, polozone poltorej mili pod ulicami Waterdeep, wrecz roilo sie od zlodziei, piratow, bandziorow i wszelkiego rodzaju platnych ostrzy. Wielu z nich zyskalo calkiem spory rozglos w miescie-jaskini, bedacy swego rodzaju gwarancja jakosci uslug. Ale nie Radsvin. Szary krasnolud dzialal inaczej. Jego sila bylo pozostawanie niewidzialnym, cichym, nieuchwytnym. Przebywal juz wprawdzie w Porcie Cieni od dobrych kilku tygodni, i zdazyl wykonac kilka pomniejszych zlecen, jednak jego modus operandi byl wciaz niezmienny – zadnych pozostawionych sladow, poszlak, swiadkow, narzedzia czy trupow. Zwlaszcza to ostatnie – pozbywanie sie cial – stalo sie punktem numer jeden w osobistym kodeksie lotra, od czasu niefortunnych wydarzen z Menzoberranzan. Uslugi Radsvina znane byly jedynie kilku wtajemniczonym osobom w Gildii i tylko dzieki ich rekomendacjom moglo dojsc do spotkania z potencjalnym klientem. Tego kupca jednak nie przyslal nikt z Gildii. W jaki wiec sposob Hadrogh dowiedzial sie o nim?

Duergar postanowil zostawic nurtujace go pytania na pozniej. Poki co cieszyla go mozliwosc opuszczenia Skullport – pozostawanie dluzej w jednym miejscu nie wrozylo nic dobrego. Ze skrzetnie ukrywana radoscia przyjal oferte kupca, decydujac sie nawet na podroz na powierzchnie – do Waterdeep. Nawet razace swiatlo slonca i brak atramentowo czarnego mroku, w ktorym tak latwo mozna sie ukryc, byly lepsze niz to, co wczesniej czy pozniej czekalo by go gdyby pozostal w porcie. Zastanawial sie, co kierowalo kupcem w doborze towarzyszy. Zaciekawil go zwlaszcza dziwny mag, z wszedobylskim, myszopodobnym chowancem. Nie przepadal za magami, ale skoro juz ktorys z nich byl w poblizu, to lepiej aby byl po jego stronie. Mial tylko nadzieje, ze nie dolacza do nich po drodze zadne drowy. Niczego w zyciu tak nie cierpial jak mrocznych elfow.

Od momentu opuszczenia miasta i wejscia w razace swa pustka korytarze Podmroku duargar stal sie nadzwyczaj czujny. Krazyl na przedzie pochodu, pozostajac niewidzialnym zarowno dla potencjalnych wrogow jak i dla swoich sprzymierzencow. Sprawdzil caly poltora milowy odcinek podziemi pomiedzy Skullport a Waterdeep, zanim karawana zdazyla jeszcze opuscic ostatni poziom miasta-jaskini. Czekal w mroku tunelu, az pochod zblizy sie na tyle, by mogl wslizgnac sie posrod nich niepostrzezenie i zameldowac o swych spostrzezeniach Hadrogh’owi.

Duergar czekal ukryty w zaulku, w towarzystwie swojej wiernej przyjaciolki - niezmaconej ciszy. W koncu uslyszal kroki zblizajacych sie podroznych. Wtedy tez w ciemnosci pojawila sie para oczu jakiegos niewielkiego stworzenia. Radsvin wycelowal w to miejsce swoja lekka kusze i juz mial nacisnac spust, gdy jego purpurowe oczy dostrzegly w infrawizji czerwone zarysy stworzenia. Myszowaty chowaniec stanal na tylnich lapkach i gapil sie na szarego krasnoluda, najwyrazniej zaskoczony niespodziewanym spotkaniem. Na pokrytej klanowymi tatuazami twarzy Radsvina pojawil sie grymas zlosci. W koncu stwor wyciagnal w jego strone futrzasty paluch i jakajac sie wydarl swoja mala paszcze:
–Dure-dru-drue... Duergar! – pisk zdumionego stwora w ciszy Podmroku zabrzmial niczym ryk ranionego smoka i odbil sie echem niosac sie po korytarzach na kilka mil we wszystkich kierunkach.
- A niech cie szlag... zaklal duergar i strzyknal slina przez zeby. Po tym jego skora wraz z calym ubraniem przybraly ciemnoszara barwe i Radsvin wtopil sie w sciane. Myszor w tym czasie umknal spowrotem do swego pana, a Radsvin korzystajac z daru niewidzialnosci przeniknal pomiedzy podroznych i zjawil sie obok kupca, sprawiajac iz ten podskoczyl ze strachu. Zlozyl krotki raport ze swej wycieczki, w trakcie ktorego wsrod szeptu co i raz rozlegal sie zgrzyt zawiasow zle zrosnietej szczeki krasnoluda.
- Sprawdzilem cala <zgrzyt> trase. Brak jakichkolwiek <trzask> pulapek. Ale jakies pol mili stad <trach> czai sie banda <chrup> grimlokow. Zajde ich od tylu. Polec magowi by byl czujny <chrrrup> i trzymal gryzonia przy sobie <trach> zanim napyta nam jakiejs <skrzyp> biedy.

Po sprawozdaniu ze swojego rekonesansu, Radsvin wycofal sie w mrok i nie pojawial sie juz wiecej tego dnia. Nie liczac przewidywanej potyczki z grimlokami, w ktorej to czarodziej dal wspanialy popis fajerwerkow (jednoczesnie komunikujac wszystkim swoja obecnosc w calym chyba regionie) nie wydarzylo sie nic ciekawego. Pod wieczor skalisty, wulkaniczny tunel urwal sie w miejscu, gdzie sekretne drzwi prowadzily do kanalow Waterdeep. Szum brudnej wody i zatechly smrod scieku powital wedrowcow, ktorzy dotarli na powierzchnie. Tutaj Radsvin pozwolil reszcie isc przodem. Gdy wspinal sie niepewnie po zelaznej drabince w gore, w strone wlazu, przez kraty ktorego przebijaly jasne promienie swiatla, rozwarzal jeszcze aby zawrocic. W koncu wyszedl na gore.

Podmuch swierzego powietrza i oslepiajacy blysk byly pierwszym, bolesnym wrazeniem jakie odczul. Jego nie uzywane nigdy w swietle oczy plonely z bolu. Zakryl je dlonmi i wil sie przez moment, niczym nocne zwierze, ktoremu skrwawionym okiem kazano wpatrywac sie w jasny blask slonca. A byl to zaledwie wieczor.
Powiew wiatru przyniosl obce, egzotyczne zapachy – won dymu i jakis nieznanych mu przypraw, odor konskiego lajna i smrod rynsztoka. W uszach eksplodowala kakofonia dzwiekow – gwar setek rozmow w nieznanych jezykach, porykiwanie bydla, odglosy podkutych kopyt podzwaniajacych o uliczne kamienie, smiechy ludzi, odglosy kucia zelaza z pobliskiej kuzni...

- Zejdz mi z drogi, tepy gnomie! – wrzasnnal ktos we wspolnej mowie, ktora Radsvin ledwie rozumial i w ostatniej chwili odskoczyl na bok przed nadjezdzajacym furgonem siana. Znalazl sie tuz pod sciana, staral sie stopic z otoczeniem, lecz nie mogl po raz kolejny wykorzystac dzis daru niewidzialnosci. Nigdzie nie bylo mroku, w ktorym mogl sie zanurzyc, zaledwie cienie budynkow, ktore dawaly marne schronienie przed oczami tlumu. Poczul nagly dreszcz gdy strumien cieplej wody oblal go od glowy po pas. Zadarl swa lysa, przecieta blizna glowe w gore. Jakas otyla, stara baba wygladala z okna na pietrze, tuz nad nim, trzymajac w rekach balie z ktorej dopiero co wylala jakies pomyje. Zarechotala wrednie ukazujac pienki przegnilych zebow. Radsvin zrobil kilka krokow w przod, ale od razacego, pomaranczowego swiatla zachodzacego slonca zakrecilo mu sie w glowie i musial przykleknac. Wszedzie wirowaly obrazy, pelne jasnego blasku i mnostwa jaskrawych kolorow, polowy ktorych nazw Radsvin nawet nie znal.

- Hej, potrzebujesz pomocy wedrowcze? – padlo pytanie gdzies z gory i wysoka postac zaslonila slonce. Duergar podniosl wzrok. Przed nim stal rycerz – w jasnej wypolerowanej na blysk zbroi, z symbolem pancernej rekawicy z okiem po srodku, widniejacym na napiersniku. Rycerz zmarszczyl czolo i pochylil sie nad szarym krasnoludem, jakby w jakis magiczny sposob wyczul nagle wrogie intencje Radsvina. W mrocznym sercu duergara rozpalila sie bowiem chec wbicia krotkiego miecza pomiedzy laczenie plyt zbroi, tuz pod same zebra czlowieka. Ale nie mial w sobie wystarczajaco sil. Zrobil jedyna rzecz na jaka go bylo stac – zerwal sie do ucieczki, w tej samej chwili, w ktorej paladyn dobywal swego miecza.

W koncu odnalazl gospode, w ktorej zatrzymali sie jego towarzysze i udalo mu sie niepostrzezenie dostac w poblize Hadrogh’a, tuz po tym jak ten wyrekrutowal jakiegos polorka (co wcale nie poprawilo Radsvinowi i tak paskudnego juz humoru). Ustalili ze wyrusza z pobliskiego magazynu o swicie, gdy tylko karawana bedzie gotowa. Radsvin postanowil iz dolaczy do pochodu w momencie, gdy wejda do podziemi. Nie chcial czekac do wschodu i ponownie ogladac znienawidzonego slonca, w tym smierdzacym miescie rozwrzeszczanych ludzi. Noc byla idealna pora, aby mogl wreszcie spokojnie powrocic w chlodne, ciemne i ciche objecia swojej ojczyzny - Podmroku.
 
Esco jest offline