Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2012, 09:35   #24
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ciernisty deszczyk zacinał z ukosa, niesiony wiatrem małej ulewy - do nawałnicy było jeszcze daleko. Niebo tylko ściemniło się w sobie pod zakrytym słońcem, kładąc się cieniem na mieście. Zaproponował Ann kask, a sam założył okulary. Chwilę potem pędzili przez miasto. Jechał szybko i pewnie omijał auta, a za względu na pasażerkę i żeby trochę zaszpanować - slalomem wymijał nawet kałuże. Jeszcze zdąży się pani oficer pobrudzić na mieście. Wydawało mu się, że czuje zapach jej perfum, ale mogły to być tylko feromony. Co za różnica? Ich ubrania były grube, a dodatkowo wnętrze kurtki dziewczyny okazało się pełne jakichś małych, ale twardych przedmiotów o niestandardowych wymiarach. Ed uniósł brew a na ustach wykwitł mu szeroki uśmiech. Czyżby dwa żołnierzyki stanęły na baczność?

Projekty były odkąd sięgnął pamięcią zawsze takie same. Dżungla z betonu, kiedyś postawiona dla świętego spokoju białych, w ramach humanitarnej segregacji rasowej. Sumienie było czyste i podatki szły na tych, co żyli z renty. Dawno temu jak był dzieckiem słyszał dowcip o Jezusie zstępującym z nieba na miejską ulicę. Był tam biały ślepiec i po po słowach, „- Co mam ci uczynić synu?” zapytany odpowiedział „Obym widział”. No i go uleczył. Cud. Był tam kaleka na inwalidzkim wózku i go Jezus również uleczył kiedy tamten go poprosił w swojej odpowiedzi. Ed nie pamiętał, co przytrafiło się trzeciemu, ale chyba kulał. Pamiętał za to, że był czarny. Kiedy Jezus go zapytał „Synu, a co mam ci uczynić?” – tamten wzdrygnął się i cofnął o kroków gestykulując ożywiony „- Man! Don’t fuck with my disability!”.

Dzisiaj nie było płaszczyka socjalnej jałmużny, jak to kiedyś nazywano w słodkich ustach polityków - sieci bezpiecznego lądowania dla mniej zaradnych życiowo, biednych ludzi. Teraz nikt nie płacił za płodzone w tym celu dzieci, ani nie rozdawał darmo kuponów na jedzenie w postaci przelewów na konto, za które kupowało się przede wszystkim alkohol i papierosy. Handel pod ladą wymiany na walutę, używki a nawet narkotyki obracał się i potem, kiedy specjalne karty można było tylko używać na wyselekcjonowane produkty spożywcze. Tak, Ed może i wyglądał na ignoranta, ale lekcję historii miał odrobioną. Korporacje zawsze żerowały na jednostkach i to one powaliły porządek publiczny państwa prawa na kolana. Wirus X. Patrząc na to co się teraz dzieje, wiedział, że on wciąż był w zmutowanej formie. Zaadoptował się i przeżył. Żywe trupy nadal chodziły ulicami i kanałami. Zamiast żywymi ludźmi karmiły się hedonizmem używek, obrazów, technologii i wszczepów. Wirus nie atakował mózgu lecz duszę. Mózg był już zlasowany, przeprogramowany cybernetyką i sztuczną inteligencją klasy imbecyli 101. Wydawać by się mogło, że nie było na to ani lekarstwa, ani szczepionki. Zamknięte w złotych klatkach enklaw, bogate zombie, karmiły się z kawiorem z dupy korporacji. Cała reszta społeczeństwa w kwarantannie, zlizywała rzucone ochłapy walcząc o nie jak tylko ludzkie zombie potrafią najlepiej. Najsłabsi i najstarsi, w takich gettach jak te, dogorywało karmiąc się trawionym często własnym żołądkiem. Kiedy ze starości upadłeś na ziemię, to jak mieszkałeś sam, to chociaż była szansa na to, że jak już zdechniesz na podłodze, to przynajmniej, poje sobie, niczym na stypie twój wyleniały kot i poczujesz się pożyteczny w cybernetycznym społeczeństwie.

Jeżeli na mieście było pochmurno i szarawo, to na projektach było ciemno niemal jak w nocy.
Motor zaparkował w spowitej mrokiem alley za apartamentowcem wskazanego adresu. Maszynę przykrył mokrą folią co łopotała na wietrze, uczepiona konteneru na odpady. Nie spodziewał się, żeby ktoś był tak głupi, żeby zwinąć na Long Island motor Anioła, no ale przecież od głupich byli jeszcze głupsi, oraz całkiem zuchwali mądrogłupi oportuniści za mordę trzymani w garści przez różnorakie nałogi.




Przez chwilę myślał, że to graniczyło z cudem, że starowinka przy wejściu, wykrzywiając się grymaśnie na jego widok, mogła zrobić się jeszcze brzydsza na zoranej zmarszczkami twarzy. Kto wie, może kiedyś była piękna i tak mocno kochała życie, że teraz ból jej sprawiała obca rzeczywistość świata, za która nie nadążała, nie rozumiała i nienawidziła. Relikt przeszłości. A wszczep Eda był jak cierń bodący oko starowinki. Płachta na byka. Nie wiedział jak zareagować więc tylko zacisnął szczęki. Przecież nie trzepnie babkę w czapkę, żeby się nakryła nogami, choć znał takich co by im ręka nie zadrżała.

Tak jakoś wyszło po dżentelmeńsku, że przodem poszła płeć piękniejsza od Eda. Nie narzekał. Kurtka Ann była długa, ale nie po kolana. Z tyłu, z niżej perspektywy, mając wile pięter do przebycia, na spokojnie mógł ocenić, że pod skórą katany, dziewczyna ma świetnie wysportowane pośladki i uda. Musiał się zagapić, bo zanim dostrzegł skośnych partyzantów, co zaczęli prawić komplementy dla Ann, to już jednemu w ręku błyszczał nóż. Walters złożył usta w łódeczkę pokazują białe ząbki. Kurwa, really? Ale nie musiał nic robić. Jego nowa koleżanka okazała się być nie tylko seksowna, ale jeszcze szybka i gotowa na wszystko. Od razu przeszła do rzeczy przeskakując grę wstępną. W rączce pojawiła się giwera. Kiedy luf dotknęła czoła blondynka, Ed przekrzywił lekko głowę w podczerwieni w zoomie rejestrując szczegóły zabawki Ann. Broń jak motor lub kobieta, wiele mówiła o facecie. Kiedy laska nosiła spodnie działało chyba analogicznie. Marka, kaliber, rok produkcji, seria wydania, stan zadbania i zużycia były tym czym są parametry wymiarów kobiecości. Zapatrzył się znowu za długo, bo zdążył tylko westchnąć i „Chinkie” się zmyły. Widać Ann nie miała ochoty robić im krzywdy. Ciekawe, czy jak on da jej klapsa, to mu nic nie zrobi – uniósł brew spokojnie wyciągając pistolet z kabury pod kurtką. Ciekawe czy Ann widziała kiedyś taką japońską zabawkę.

- Poszłaś do woja w ślady taty, czy na przekór niemu? - Zapytał robiąc minę uznania, po tym jak szybko wyciągnęła gnata i sprawnie obeszła się z azjatyckimi obszczyklatkami.
- Bo lubię wymachiwać bronią i pokazywać jaki ze mnie mucho - odparła z przekornym uśmiechem. - Potem spoważniała i wzruszyła ramionami - To trudno wyjaśnić... od dzieciństwa uczono mnie jak się obronić, walczyć i przetrwać.
- I gdzie się podziali faceci z tamtych lat? - Zaśmiał się smutno - podobno kiedyś to oni byli po to, byście się czuły bezpieczne.
- Powiedz to mojemu ojcu. - Szepnęła cicho.
Udał, że nie usłyszał. Lubił sobie przy niej żartować. To było jak odrobina normalności. Teraz jednak chyba uderzył w czułą nutę.

Podchodząc upewnił się krótkim, bacznym wejrzeniem w jej twarz, patrząc na oczy, czy jest wszystko w porządku. Jeżeli małolaci ją zestresowali, to umiejętnie to ukryła. Postanowił bardziej uważać, mniej błaznować i nie dać rozpraszać się przez hapę, bo zaduch wiszący w ciemnościach szeptał, że gnoje nie odpuszczą. Pod drzwi Newt doszli póki co bez przeszkód i takową nie był też zamek, który ustąpił natychmiast pod Spiridionowym szyfrem.



***



Po wyjściu z powrotem na korytarz było tak jak mówił fixer. Robota zawodowców. Spierdolili tylko odpalenie ładunku EMP. Całkiem jakby chcieli, aby jego ślady zostały odkryte. Ann zgodnie z umową udała się na ploteczki z sąsiadami hakerki a Ed w zasięgu słuchu oglądał korytarz i pomieszczenia publiczne. W pomieszczeniu na windę towarową i zsyp na śmieci znalazł subpanel elektryczny. Połowa oświetlenia i tak nie działała na schodach a na długim sufitowym holu tylko kilka lamp LED rzucało snopy białych, okrągłych wysp na brudnej posadzce korytarza.

Rozbawiła go trochę rozmowa Ann z dziaduniem a na rezultat innych prób skrzywił się marszcząc czoło. Może niepotrzebnie wysłał ją samą lub w ogóle. Dziewczyna chyba pierwszy raz była wrzucona w takie uliczne klimaty i nie musiała wiedzieć, że tu nigdy nikt nic nie wiedział, nie słyszał i nic nie powie. A zwłaszcza obcym lub policji. Strach ma wielkie oczy a mafia długie ręce i nie nosi twarzy. Bezpieczeństwo zapewnia polityka niewpierdalania się w cudze sprawy. Newt nie umiała, przegięła pałkę swych zdolności pewnie dostała czapę. Na skwitowanie rozmowy zachrypniętego punka, co na kacu gigancie czaił się za drzwiami, niemal parsknął śmiechem. Przez chwilę rozważał, czy nie przycisnąć sąsiadów twardszymi argumentami idąc Ann z pomocą, ale szybko rozwiał ten pomysł. Mógł tym ludziom przyprowadzić śmierć do domu. A Spiridiom nie dosyć, że miał usmażony sprzęt z mieszkania, to jeszcze nie pokazał wszystkich kart.



***



Powiedział Ferric co zamierza zrobić a ona przystała na propozycję bez słowa sprzeciwu. Kamień spadł mu z serca. Choć żałował, że nie przesłuchali obszczyklatków, kiedy mieli ich pod wylotem lufy, to teraz nie zamierzał z nimi się spotykać. Brakowało mu jeszcze do szczęścia, aby dać się w głupi sposób zabić przez głupich kaczanów, którzy mogli pobiec po posiłki.

Po kolei wyłączył wszystkie guziki bezpieczników panela zasilanego energią solarnych baterii, aby nie włączyły się awaryjne światła ewakuacyjne na common areas. Dopiero jak to skończył, bez ceregieli pociągnął za wajchę starego przekaźnika, który pamiętał chyba jeszcze przełom tysiącleci, nie bawiąc się z indywidualne gaszenie tych kilku na krzyż obwodów obsługujących oświetlenie klatki.

- Odsuń się pod ścianę Ann. – powiedział dziewczynie.

W ciemnościach jakie całkowicie już panowały na tym poziomie, rzucił metalowy pręt na szyny panela awaryjnego. Jebutło i zaiskrzyło wzniecając snop iskier i dymu. Mieszkańcy musieli być chyba przyzwyczajeni do takich takiego rodzaju odgłosów i się nimi nie miał zamiaru w tej chwili przejmować. Musiał być niezły gieroj, żeby odważyć się wyściubić nosa ze swojej zaryglowanej nory. Zresztą większość budynku zdawała się być opuszczona lub wymarła, co zważywszy na problem przeludnienia kraju, było totalnym marnotrawstwem logistyki mieszkaniowej. Pręt zaspawał się nieco do wysadzonego panela. Zwarcie wywaliło główny bezpiecznik na dachu. Został jeszcze panel główny i jego zasilanie z podziemi. Metal ustąpił oderwany od dymiącej skrzyni i Ed zrobił powtórkę z tym drugim dystrybutorem. Jebło jeszcze głośniej jak wystrzał pistoletu a czerwonoserbrne iskry zasypały posadzkę.

- Dobra jest.

Podszedł do zasuniętych drzwi windy i siłując się z wsuniętym w pomiędzy pióra kawałkiem żelastwem. Pozbawione prądu hamulce puściły, lecz zardzewiałe szyny rozsuwających się paneli, wcale nie ustąpiły łatwo. W końcu stanął w otworze szybu. Spojrzał w dół. Potem uważnie przyjrzał się Ann. Źrenice były takimi jakimi być powinny. Nic nie widziała w ciemnościach. Wyjął zapalniczkę i oświetlił dno szybu.

- Tu jest drabinka – pokazał jej zejście, którego metalowe szczebelki ginęły w czeluści otworu poza granicą płomyka kilka metrów dalej. Poszedł pierwszy.

Z czarnej uliczki wyjechali na drugim jej wylocie, skręcając w kierunku, z którego przyjechali. Ciekawe jak długo "Chinkie" będą się czaić w ciemnościach klatki schodowej? Może jak japońscy weterani na wyspach Pacyfiku na dwadzieścia lat po wojnie. Miał nadzieję, że przez przypadek nie dadzą bobu Bogu ducha winnej, przygodnej parze.



***



„Super 8 Motel” był typowym sieciowym bajzlem, który kiedyś nawet miał chyba ze dwie i pół gwiazdki. Teraz nie było ich tak wiele, bo nie było już sieci i nie wszyscy musieli nawet wiedzieć, że był tak popularny jak McDonalds. Jednak brudne logo neonowej czarnej kuli bilardowej wciąż było takie samo jak kiedyś.

Ed usiadł na łóżku i opadł się plecami o ścianę.
Wysłuchał Rustlerki emigrantki, która już chyba nigdy nie pozbędzie się obcego akcentu i Spanglish. Swoją drogą ciekawiła go trochę. Granice były szczelnie zamknięte a ona musiała przyjechać pewnie w ostatniej dekadzie. Szeroko otworzył oczy wsłuchując się w przebieg rozmowy telefonicznej z drugą żoną analityka. Miał tylko nadzieję, że kobita nie korzysta z systemu nagrywania rozmów telefonicznych, które sa standardem, zwłaszcza w rozmowach bieznesowych i konferencyjnych. Jak odsłucha tego nagrania ktoś z olejem w głowie, to cała akcja pójdzie się kochać. Chica nie miała pojęcia o wszczepach, ale nie chciał siać defetyzmu, bo było już po ptakach. Bacznie przyjrzał się tylko Evans trochę zdziwiony, że to nie ona miała zbajerować kobitę. O ile obcy akcent nie był niczym dziwnym w ustach telemarketera, to jego giberish technologii wszczepów, mógł wzbudzić podejrzenia. Bał się też, że zostawili po sobie charakterystyczny ślad, który jeżeli takowym był, to może wpaść w łapy analityka po akcji.

- Auto ukraść tak jak mówisz Chica. – pokiwał głową odpalając papierosa. - Zdjąć kody to nie problem. Wyczyści się kompa po akcji. Flota ma setki pojazdów. Zanim dojdą, że jeden wcięło, to już będzie z powrotem. A sprzedajnym psom się płaci. – odpowiedział Felipie patrząc na nią. – Znajomości nie mają tu nic do rzeczy a długów wdzięczności za tę marną premię od Corpu za tę fuchę nie mam zamiaru sobie zaciągać... – powiedział spokojnie. – Jak się da to się zrobi. Obczaję za ile. I tak zaraz jadę po te wszczepy co je sobie deska zamówiła. Suareza mogę obserwować z tobą jak zdejmiemy ciuszki. - uśmiechnął się mrużąc oczy od kłębu dymu. - Nasze kurtki się gryzą na mieście i ściągają wzrok. - przygryzł wargę nie odrywając od Felipy wzroku. - Albo pojadę jako kierowca vena. - wzruszył ramionami. - Z uroczą panną Jack. Na budowie i naprawie wszczepów znam się pewnie lepiej od doktorówny, choć skomplikowanej operacji nie zrobię.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline