Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2012, 18:21   #36
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przeklęty niech będzie rodzaj męski! Jakże się oni ośmielili takie katusze zadawać bezbronnej hrabiance ?!
Przeklęty staruch de Avernier, który ośmielił się zakłócić spokój jej domu swoim pobytem.
Przeklęty niech będzie Maur i ten jego dumny uśmieszek. Przeklęty, przeklęty, przeklęty...
Tuląc się na łóżku, tuż obok swego psa, też bezużytecznego samca a jakże... Tuląc się Marjolaine wpatrywała się we drzwi... i czekając.
I zastanawiając się jak do tego doszło. Jakim dziwnym zrządzeniem losu ona, wszak tak dumna z wodzenia za nos hrabiów, markizów i innych szlachetnie urodzonych mężczyzn, znalazła się w tej sytuacji.
Siedząc w delikatnej koszuli nocnej i czekając na mężczyznę, trwożąc się, że będzie się do jej wdzięków dobierał. A co gorsza wiedziała, że się rozczaruje jeśli tego robić nie będzie.
Bo wszak wyglądała prześlicznie. Tkanina otulająca jej ciało odsłaniała, tak wiele... ale wszak nie wszystko. Jeśliby się nie daj Boże, Gilbert wykazał wstrzemięźliwością, to co miała wtedy myśleć?
Że nagle mu zbrzydła?! Że nagle zapałał bezwstydnym uczuciem do jakiejś służki?!
I na wszystkich świętych, czemu ona hrabianka d’Niort przejmuje się tak bardzo względami narzeczonego?
Fałszywego narzeczonego w dodatku.
Jakim cudem dała się w to wmanewrować ? Przecież dotąd to ona rozgrywała swe partyjki z mężczyzna w sposób taki jaki chciała. Nie straciła przecież swego wpływu na mężczyzn. Monsieur de Foix niemalże jadł jej z bucika. Ale D’Eon...

Przypomniała sobie sprawę z rumakiem. Wszak wpierw jej chciał jej darować tego konia... Dawał wierzchowca, bez żadnych warunków.
I nie wiadomo kiedy okazało się, że hrabianka musi tego konia wygrać. W dodatku stawiając na szali obnażenie się przed swym narzeczonym.
Przeklęty Maur obracał wszystkie jej czyny, przeciw niej samej. Nastawał na jej cześć przy każdej okazji i w dodatku coraz śmielej. Dotykał w sposób zdecydowanie nieprzyzwoity! Wsunął swe dłonie pod jej bieliznę i dotykał gołych pośladków bezwstydnik jeden!
Jakim więc cudem czeka tu niego drżąc? Jakim cudem bezpieczeństwo swe złożyła w jego ręce?
Wszak to dawanie owczarni w opiekę wilkowi. Jakim cudem... Gdzieś w główce Marjolaine pojawiały się irytujące myśli. Że tym cudem były jego pocałunki, że tym cudem były jego pieszczoty i dotyk.
Że choć jego zachowanie było tak skandaliczne, to jednocześnie i podniecające. A choć wielokrotnie uciekała z jego objęć, to czyż... nie czuła się w nich bezpieczna? I wyjątkowa?
A teraz bezpieczeństwa potrzebowała. Wszak inny Gilbert jej zagrażał, choć nie spodziewała się po starym szlachcicu gwałtownych działań. Byli też i bandyci ścigający de Averniera, którzy mogli wkroczyć przez te drzwi i brutalnie pohańbić Marjolaine. Któż by im stanął na drodze? Służba... No tak, na pewno część służby stawiła by opór napastnikom.Ale główną nadzieję jednak pokładała w swym silnym narzeczonym.

W końcu przyszedł. Nagi!... W zasadzie prawie nagi, co zauważyła Marjolaine po chwili dopiero. Bowiem pierwszy raz widziała tors swego mężczyzny. Gilbert przyszedł do niej, jedynie mając ciemnobrązowe spodnie, które nie dawały kontrastu z jego opalonym ciałem. Cóż... można było się spodziewać, że szlachcic tak jawnie łamiący etykietę, także i modę lekceważyć będzie. Opalone i umięśnione dość ciało, kojarzyć się mogło... jedynie z barbarzyńcą. Zwłaszcza, że kilka blizn zrobionych pewnie ostrzem rapiera bądź szpady znaczyło jego klatkę piersiową.
W dłoni Gilbert trzymał stary arkebuz, jeden z tych egzemplarzy które pozostały po poprzednim właścicielu tej posiadłości.


Hrabianka traktowała je jako ozdoby, ale... Maur trzymał pewnie ową broń. I kojarzył jej się z opowieścią o czasach starożytnych. O porwaniu przez Remusa i Romulusa kobiet z plemienia Sabinów.
W tej chwili... czuła się taką porwaną Sabinką.
Maur uśmiechnął się do niej i rzekł.- Obszedłem twój pałacyk mademoiselle. Nikt się nie zakrada i nikt chyba nie zamierza tego czynić. Jednakże dla twego bezpieczeństwa... porywam cię do mego pokoju.
Tak. W tej chwili była taką porywaną Sabinką, przez swego osobistego... dzikusa.


Nie dane było wypocząć tej nocy Marjolaine. Co rusz to nowe wydarzenia wyrywały ją z błogiego snu.
Ledwo zakończyła sprawę z Maurem, ledwo minęły dwie godziny, a już nowa sytuacja poddawała jej nerwy próbie. I to jeszcze jak bardzo!
Do wrót jej twierdzy dobijali się bandyci!
Le Manoir de Dame Chance choć znajdowała się na peryferiach Paryża, to jednak nadal w granicach cywilizacji. Służba dworku choć dość liczna, w niewielkim stopniu była obeznana z bronią. Wszak jak dotąd jedynym zagrożeniem byli żebracy czasem docierający do wrót dworku. No i czasem pijani muszkieterzy.
Słudzy Marjolaine byli jej wierni i oddani, ale nie byli żołnierzami. A tu do bramy dworku zaczęli się dobijać jacyś żołdacy! Wśród służby zapanował chaos, który okiełznała dopiero Béatrice Paquet.
I szybko przystąpiła do działań. Po pierwsze należało odnaleźć panienkę i powiadomić o zaistniałej sytuacji. Po drugie, uspokoić rozhisteryzowaną matkę panienki nawet za pomocą kłamstw co do obecnej sytuacji.
Po trzecie... Béatrice szybko zebrała dziesiątkę służących, którzy jako tako posługiwali się bronią. Albo przynajmniej wiedzieli w którą stronę skierować nabita fuzję i do czego służy spustowy. Lub na tyle dobrze zbudowanych, że w ich rękach topory do rąbania drewna i rzeźnicze tasaki nie wyglądały zabawnie.
Na szczęście po dawnym właścicielu dworku pozostała kolekcja bogato zdobionych broni. Na tyle ciesząca oko, że Marjolaine nie zdecydowała się ich pozbyć.

Tymczasem po drugiej stronie bramy banda grasantów najwyraźniej zaczynała się niecierpliwić. Było ich tylko... pięciu, co nie czyniło ich aż takim zagrożeniem, gdyby nie fakt, że nie wyglądali na byle kmiotków.
A raczej dezerterów z armii królewskiej, którzy na własną rękę zdobywali bogactwo. A może byli byłymi najemnikami, zatrudnionymi przez niektórych możnych jako żołnierze w prywatnych armiach.
Albo pozbawionymi majątku synami szlacheckimi, którym ojcowie mogli przekazać tylko dumę i rodzinne sztuczki szermiercze.
Kimkolwiek byli nie miało to w tej chwili znaczenia. Ważne że byli groźni. Byli też konno i uzbrojeni.
Pomijając jeden muszkiet reszta miała mniej imponujące egzemplarze w postaci pistoletów.
No i każdy miał przy sobie broń sieczną. Rapiery, oraz niektórzy lewaki. Tylko ich przywódca.


Jasnowłosy fechmistrz o stalowym spojrzeniu szarych oczu w walił rękojeścią ciężkiego pałasza w drewnianą okutą bramę posiadłości, wrzeszcząc głośno.- Co to ma być do licha ?! Ile jeszcze mamy czekać! Otwierać, ale już !
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline