Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2012, 01:02   #7
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EDySgeN3l7A[/MEDIA]


Daleki zachód Oleandrii, bez ustanku walczącej z chaosem panującym za granicą królestwa spowijają nie tylko ziemie należące do pomniejszych księstw. Rozciągają się tam też spore puszcze dające schronienie banitom, sektom, wiedźmom i elfom. Ci ostatni nie posiadając już swojego własnego państwa, podbitego przez ludzkie krucjaty połączyli się w mniejsze, trudniejsze do wykrycia klany. Chcąc przetrwać nauczyli się do perfekcji trudnej walki partyzanckiej, stawiając niebywały opór przeważającym siłom królewskich armii. Od dziecka uczeni obsługi broni, nienawiści i wrogości do ludzi, wierzą że walczą za wyższą sprawę. Ich celem jest zachowanie kultury i tradycji swej rasy, odbicie ziemi która niegdyś do nich należała i ponowne stworzenie niezależnego elfiego państwa. Wierzą że walczą o swój naród, o wolność i suwerenność. Że ich bogowie, docenią to poświęcenie ofiarując godne bohaterów miejsce w świecie umarłych.

W oczach króla Oleandrii nie mają żadnych praw, tępieni niczym zwierzęta są wrogiem bez swego terytorium. Szkodnikami nazywanymi przez ludzi dzikimi elfami, lub złośliwie z racji długich uszu wiewiórkami. Liczba klanów wędrujących po lasach na zachodzie Olenadrii jest nieznana, wiadomo jednak że jest ich więcej niż trzy. Mimo że żyją w biedzie z tego co da im natura, patrzą na siebie z dumą wynosząc się w swym mniemaniu ponad resztę elfów która zniewolona przez ludzkie rządy przyjęła ich kulturę, religię i mentalność.

Myroue była jedną z nich, upartą i silną kobietą, a zarazem córką wodza przewodzącego klanowi Niewidzialnych. Po przejściu inicjacji na wojowniczkę jej policzki spowiły tajemnicze tatuaże które do tej pory nosiła z dumą. Nie była aniołkiem. Tak jak ludzie mordowali ich, jej strzały godziły szybko i precyzyjnie odbierając życie wielu krótko-uchym, i nie było ważne żołnierzom czy też nie.


Gdyby na nią spojrzeć można było dostrzec średniego wzrostu elfkę, o nieco pełniejszej figurze choć dalej szczupłą jak na ludzkie standardy. Wyraźnie opalona, o ciemniejszej karnacji z delikatną skórą i bardzo sprawną, wyćwiczoną sylwetką sprawiała jednak bardziej wrażenie lekkiej i zwinnej, niż silnej. Jej długie, ciemnobrązowe włosy spływały wolno aż do połowy pleców, niespięte w żadnej wymyślnej fryzurze. Tylko czasem można było zobaczyć że ściągnie je w kucyk.

Młoda twarzyczka dziewczyny rzadko ukazywała swoje piękno w uśmiechu, zamiast tego zazwyczaj zdawała się zmartwiona lub zamyślona co podkreślały jej dość ostre rysy. Tajemnicze i niezwykłe oczy przypominające zalane wodą szmaragdy mieniły się niebiesko zielonym kolorem. Czasem, jeśli była możliwość robiła sobie uroczy, elfi makijaż.


Jej ciało zdobią też dwa tatuaże. Pierwszy, mało widoczny znajduje się na policzkach, a jego znaczenie jest bardziej symboliczne. Jest to jeden z symboli wojowników, oznaczający że Myroue przeszła inicjację, a jej klan uznał ją za godną noszenia broni. Inicjacja ta jest obowiązkowa dla każdego z chłopców gdy przychodzi czas by mogli nazywać się mężczyznami. Kobiety nie muszą jej przechodzić, gdyż ich ceremonią samą w sobie jest poczęcie dziecka. Jednak jako iż w elfim społeczeństwie częściej niż ludzkim zatarte są różnice w roli między płcią mogą się one o to ubiegać na własne życzenie.

Kolejny z tatuaży, piękny i bardzo kobiecy przedstawia wijący się od podbrzusza zachodzący nieco na brzuch i przez bok aż do pachy różany krzew. Przypomina o wszystkim co najważniejsze w byciu elfką – pięknie, miłości i sztuce, często zapomnianych przez niekończące się wojny z ludźmi.


Zapach także jest dla kobiety bardzo ważny, a Myroue mimo że związała swoje życie z lasem i walką dba o siebie i swoją atrakcyjność na ile może. Pozbawiona drogich perfum z miast, pachnie zazwyczaj tym co da się uzyskać z natury. Są to często szybko wietrzejące zapachy owoców, kwiatów, lasu i ziół.

Jeśli chodzi zaś o kobiece piękno, elfka nie ma sobie wiele do zarzucenia. Ma zgrabne nogi i krągłe biodra, szczupłą talię i młody, jędrny biust. Brakowało jej jednak ładnych tkanin, ubrań i biżuterii o które ciężko podczas wędrówek klanu przez las. Zazwyczaj więc okryta prostymi, leśnej lub brązowej barwy pelerynami, a ubrana w skórzane, wiązane rzemieniami spodnie i kurtkę nie wyróżniała się zbytnio na tle biedoty Oleandrii. Co sprawiło jednak że znalazła się tak daleko od „domu” którym mogła zwać swoją puszczę?

Los ponownie odwrócił się od elfów, a cesarz zdołał podstępem wymordować cały jej klan, została tylko ona.. w zasadzie tylko dzięki zbiegowi okoliczności. Ona i zdrajca, bo ktoś musiał pomagać cesarzowi. Bez domu do którego mogłaby wrócić, bez przyszłości wyruszyła do Topolin by odnaleźć człowieka imieniem Vincent, a ten jak się dowiedziała miał coś wspólnego z elfem któremu miała wymierzyć sprawiedliwość. Myroue straciła wszystko. Pozostała jej tylko zemsta i tylko ona dawała jeszcze siłę by stawiać kolejny krok.

Z każdym dniem podróż stawała się jednak coraz trudniejsza. Mimo iż gorączkowo trzymała nienawiść w sercu, nie mogła długo tak wytrzymać. Była tylko kobietą. Zranioną i wystraszoną kobietą która potrzebowała się wypłakać, przytulić i poczuć bezpiecznie. Oparcie znaleźć mogła jednak tylko w sobie, a to.. po szoku jakiego doznała było niewątpliwie za trudne. Zaczęła się wspomagać narkotykami których jej klan używał przy obrzędach i szło jej to całkiem nieźle jako że sama umiała je przygotować. Nie myślała o dalekiej przyszłości, nie widziała jej…


***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=J9AOTMNoFKY[/MEDIA]


Delikatne i blade światło księżyca wraz z uciekającymi promieniami słońca rozpraszało półmrok z którego wyłoniła się nieśmiało smukła sylwetka. Przeszła zaledwie kilka kroków zza ściany lasu i niepewnie spojrzała w tył, by mimo wszystko ruszyć pośpiesznie dalej naprzód. Zakryta od stóp po głowę starą, brązową peleryną kobieta wyciągnęła dłonie muskając sterczące kłosy zboża. Lekko drżały jej palce, ale nie zatrzymywała się. Nawet nie zwolniła. Nie był to pierwszy raz jak widziała ludzkie miasteczko czy wieś, ale nigdy wcześniej nie wchodziła tam od tak po prostu. Bała się. Nawet nie znała najlepiej ludzkiego języka nie mówiąc już o zwyczajach. Słyszała jednak opowieści o żyjących pośród ludzi upadłych elfach. Mówiła sobie w myślach że jeśli one potrafiły, to ona także. Nie była pewna czy im współczuć czy też z nich kpić za to że ulegli. Łuk ukryła razem z ze swoją klaczą nieco wcześniej, w lesie. Przypominała z wyglądu raczej zielarkę, a jej elfich cech poza lekkim i zwinnym krokiem nie dało się dostrzec nie ściągając kaptura.


Była już blisko czegoś co wydawało się pasować do opisu który otrzymała od wykrwawiającego się dowódcy prawie miesiąc temu. Nim umarł na jej kolanach, powiedział wszystko co chciała wtedy usłyszeć i właśnie za to, w formie nagrody spotkała go szybka śmierć.

Odgłosy uciech, biesiad i cienie bawiących rzucały się przez szyby karczmy zaraz obok niej. Elfka jednak usiadła tylko opierając się o twardą, drewnianą ścianę i ujęła twarz w dłonie. Zdawało się że będzie teraz płakać, ale tylko zaszkliły się jej oczy. Nie wiedziała czy to dobrze czy też nie, w zasadzie w głowie miała taki mętlik emocji że szanse na jakkolwiek konstruktywne działanie były mizerne. Przetarte korzenie Yarsill które służyły jako narkotyk pomagający zapanować nad strachem mogły przez jakiś czas pomóc jej zapanować nad lękiem. Nie wahała się i sięgnęła do małej sakiewki… Przez chwilę straciła poczucie czasu, chyba za długo je żuła. Usłyszała tylko odgłos zza budynku. Ktoś wszedł do środka i ona też już powinna. Wstała, poprawiła kaptur i minęła drzwi karczmy.

Niczym lisica wślizgująca się do kurnika zmierzyła przelotnie wzrokiem zebranych zatrzymując jak słup soli w wejściu, a może to ona była owcą wchodzącą między wilki?

Nie znała się na ludziach aż tak dobrze, zawsze byli dla niej zwierzyną, niebezpieczną zwierzyną z którą trzeba było się liczyć podczas polowań. Dyskretnie wymacała ukryty za ubraniem sztylet, chcąc upewnić się że ma go blisko gdyby był potrzebny. Delikatna, kobieca sylwetka wślizgnęła się w głąb pomieszczenia. Nawet mimo narkotyku nie czuła się bohaterką, bardziej chyba przestraszona wspomnieniami z niedawnej przeszłości które ożywiła przed chwilą niż samą bliskością ludzi. Nie wiedziała gdzie usiąść, ale wolała byle jak najdalej od wścibskiego towarzystwa więc upatrzyła sobie stolik obok kata. Mężczyzna ten wyglądał dość niecodziennie, ale skąd ona miała wiedzieć kim jest i czym się zajmuje? Był inny, ona też. Myroue nigdy nie była w ludzkim mieście, a więc nie widziała też egzekucji, a ich kultura także była jej zupełnie obca. Kuszący był za to dystans jaki zachowywała reszta bywalców tawerny. Usiadła więc miękko i sięgnęła dłonią okrytą kasztanową, skórzaną rękawicą za kaptur. Nie zdjęła go wewnątrz pomieszczenia, zamiast tego poprawiając kosmyk lekko wylewających się zza niego ciemnobrązowych włosów. Unikała spojrzenia mężczyzny naprzeciwko jakby w ogóle go tam nie było, zastanawiając się jak zdobyć to po co tu przyszła i przeżyć, a odpowiedzi wciąż jej brakło.

Na szczęście nie zwrócili tu na nią większej uwagi, a nim nadarzyła się okazja do zaczepki objawili swą typowo ludzką naturę wszczynając bójkę i demolując miejsce w którym postanowili wspólnie spędzić posiłek. W oczach elfki wypadli tylko tak jak się spodziewała.. jak agresywne, śmierdzące zwierzęta. Czmychnęła uciekając z powstałego zamieszania nim ktoś zrobiłby jej krzywdę. Wyszła przed budynek i wpatrywała się przez szybę w zjawisko które było elfom obce. Gdy zapanował już spokój weszła z powrotem, omijając ostrożnie leżące na ziemi ciała i potrzaskane meble, a także kałuże rozlanego alkoholu czy inne niespodzianki. Szybko weszła na piętro odszukać pokój w którym to zebrali się chętni odnalezienia kupca – Vincenta. Podeszła powoli z dłonią za ubraniem, już na rękojeści sztyletu, głównie na widok tych którzy weszli do środka w zbrojach. Usiadła miękko, nieco z tyłu i słuchała nie rozumiejąc połowy słów, jak np. chędożyć czy burdel. Jej znajomość ludzkiego języka była ograniczona do prostych nauk przekazywanych przez klan i słów zasłyszanych od ofiar. Nie odezwała się więc ani słowem, aż wszyscy nie zaczęli się zbierać. Wtedy niespodziewanie uniosła lekko dłoń i rzekła cicho aczkolwiek stanowczo.

- Pójdę z wami.



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 23-09-2012 o 10:45.
Kata jest offline