Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2012, 14:23   #139
Grzymisław
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
Niech to szlag! Choć zwiadowcy wrócili, kapłanowi przyniosło to tyle szkody, co i pożytku. Za nic nie spodziewał się, że namioty będą składane jeszcze przed nocą! Wiadomość… Nie możliwe, żeby dotarła do Saerith. Albo zgubiła się podczas zwijana obozu, albo – co gorsza – znalazł ją mieszaniec… Przecież liścik ukryty był tak, żeby łatwo było na niego trafić… Ishil wydawał się bystry… Nie zajmie mu długo dojście do tego, kto jest autorem karteczki. Trzeba będzie jak najszybciej wyjść do niego z jakąś rozsądną propozycją, żeby nie przyszło mu do głowy coś, czego Virdth mógłby potem żałować. Było to bardzo niekorzystne, ale nie miał innego wyboru… Należało tylko czekać odpowiedniego momentu.

A gdyby go tak… zabić?

Nie, to zdecydowanie zły pomysł. Nie ma gwarancji, że plan by się powiódł, a poza tym zabicie bezsprzecznego dowodu na upodlenie jakiegoś drowa byłoby dla kapłana jawnym bluźnierstwem przeciwko własnym przekonaniom. Ale nie może też działać z nim na równych warunkach – z nikim nie może… Chyba, że zawrą tymczasowy sojusz, a na powierzchni ich drogi się rozejdą. Pozwoli mu nawet żyć, żeby kuł w oczy dumnych przedstawicieli chorej rasy.

Podjąwszy decyzję przestał zaprzątać myśli bieżącymi wydarzeniami i oddał się błogiemu nawykowi wyobrażania sobie krwawych rzezi. Na chwilę wyrwała go z zamyślenia eksplozja robactwa, przywołując w pamięci słowa więźnia, ale zaraz pozwolił wizjom wrócić i skupił się dopiero, gdy okazało się ku jego zupełnemu zaskoczeniu, że jego główny cel niemal został zrealizowany. Od powierzchni dzieliły ich już tylko metry. Żeby jednak sytuacja nie wyglądała tak różowo, metry te zawalone były szczelnie śluzem. Nie mieli fizycznej możliwości, aby pozbyć się go w sensowny sposób i rozsądnie szybko. A żeby dopełnić szalę goryczy kapłana, więzień zbiegł i okazał się prawdopodobnie wcale nie być drowem, a zamaskowaną, zieloną paćką. Virdthowi został już tylko jeden potencjalny wspólnik, a to łamało urojoną w rozgorączkowanym umyśle koncepcję triumwiratu.

Zbaraniały rozejrzał się po uczestnikach wyprawy, a jego wzrok padł zupełnie przypadkiem na mężczyznę, którego dotąd z nieznanych sobie powodów pomijał w swych planach. Filzaer De'Speana… Widać było po nim, że niczego się nie boi i miałby siłę przeciwstawić się kapłankom. Był w końcu zawodowym żołnierzem. Pytanie brzmiało raczej, czy zdecydowałby się od nich odwrócić? Bądź, co bądź, był przecież ich strażnikiem, a to oznaczało przynajmniej śladową lojalność…

Zdał sobie nagle sprawę, że strażnik wcześniej przyglądał mu się dokładnie. Co to mogło oznaczać? Czyżby coś podejrzewał?

Zabić! Krew! Zabiiiić!!! – zawyła jego spragniona, przesiąknięta złem dusza.

Nie, akurat jego nie mógł i nie chciał zabić. Gdyby udało się go przekonać do męskiego buntu, byłby niezwykle cennym towarzyszem. Virdth musiał wybadać ile Filzaer wie, ile podejrzewa, oraz czym ewentualnie podzielił się już z kimś innym. I kto by to mógł być. Nie widział jednak szansy, by wytrzymać najbliższą noc bez zanurzenia zębów w czyimś ciele. Gardło miał zupełnie suche – potrzebowało krwi. W podświadomości szalała dzika bestia pragnienia. Podsuwała wizje słodkiego ciepła w ustach i gęstej wilgoci w przełyku. Sytości… Tylko kogo mógłby zabić…? Najlepiej Maelstar i jej przeklętego, potulnego kochanka! Tak, to najlepsze wyjście.

Nieco uspokojony myślą o rychłym zabójstwie postanowił spojrzeć prawie pewnemu znalazcy niefortunnej wiadomości w oczy, żeby coś z nich wyczytać…
 
Grzymisław jest offline