Eckhardt był bardzo zadowolony z tego, że Morryta nieświadomy niczego służył mu jak przestraszone dziecko. Uśmiech na twarzy Khornity nie schodził gdy kapłan zadzyszany wpadł do karczmy tłumacząc co i jak.
Schwartzhaut jedynie kiwnął głową na znak, że zrozumiał.
- Teraz idź do świątyni i błagaj aby bogowie mojej misji przychylni byli, jednocześnie za twój grzech bluźnierstwa przepraszaj. Jeśli moje zadanie wykonam wiedz, że masz w nim udział. Usłyszysz z pewnością o mnie gdy tylko cel spełnię. – powiedział. Miał nadzieję, że gdy tylko Morryta za jakiś czas zrozumie co zrobił popełni samobójstwo lub coś w ten deseń. Wyobrażenie podcinającego sobie żyły kapłana wywołało u Eckharda uśmiech. Przewodnik duchowy, który nie wtrzymuje presji. Co za ironia losu.
Khornita udał się na targ. Tam zdobył mapę prowincji i poprosił o zaznaczenie mu Grunwald. Nie chciał zahaczać od Talabecheim. Na ten moment było to zbyt ryzykowne. Miasto przecież liczyło ponad 70 000 mieszkańców. Na pewno było tam mnóstwo jakiś oszukańczych czarodziei i kapłanów. Magiczne sztuczki zawsze dawały nieuczciwą przewagę.
Wrócił do lasu. Na miejsce potyczki. Tam doglądnął czy jego mały oddział zwierzoludzi jest gotów i czy odpowiednio zajęli się niemowlęciami. Ruszali na wschód, do dwóch osad, które Eckhardt uznał za łatwy cel. Uderzenie planował na godzinę przed świtem. Gdy chłopi spali i dopiero za jakiś czas mieli wychodzić na pola, do pracy. |