Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2012, 19:36   #28
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 18:27, środa, 2 wrzesień 2048
New York City
6 dni do wyborów, 56 godzin do wyczerpania się akumulatora



Beckett

Zabrali go z ulicy, gdy właśnie gadał z jednym z kontaktów w Queens, próbując dowiedzieć się czegokolwiek nowego o ludziach kradnących plany wszczepów. Sprawa wyszła niedawno, ale zanim zdołano zastawić jakąś pułapkę, tamci się zmyli, nie próbując ponownie. Byle kto nie mógł mieć tak wysoko postawionych wtyk w Corp-Techu, bo w przypadki i tak niesamowite szczęście złodziei nie wierzył zupełnie i absolutnie nikt. Przydzielono więc Becketta, jako jednego z wielu, aby spróbował czegoś na mieście. Wyników nie było, zwłaszcza w jego przypadku.
Problemem był fakt, że niewielu ludzi na mieście znał, zwykle jak miał kogoś odnaleźć, to wynajmował “przewodnika”, który w danej dzielnicy mu pomagał, jednocześnie nie pałając miłością do szukanych. Teraz nie było wiadomo gdzie zacząć, co nie przeszkodziło korporacji wysłać w teren masę pracowników. Sprawa wydawała się faktycznie poważna, dopóki go nie odwołano. Do czegoś jeszcze ważniejszego. Można by nawet odnieść wrażenie, że pali się komuś grunt pod nogami. Załatwili to nawet z pominięciem jego bezpośredniego przełożonego.

Zadzwonił do niego jakiś Alan Dirkuer, przedstawiając mu nową sytuację. Miał zostać przeniesiony do innej roboty, a szczegóły przekazać mu miał niejaki Madsen, w jednej z kafejek w Brooklynie, blisko już mostów na Manhattan. Coś takiego nie zdarzało się prawie nigdy, więc albo poleciała tu jakaś amatorka, albo wszystko było na ostatnią chwilę. W każdym razie siedzący przed nim Terrence, wyprostowany gość w idealnie skrojonym cywilnym garniaku, niezbyt chętnie wdawał się w szczegóły.
- Powiedziano mi, że zostałeś przydzielony do odszukania zaginionej dwa dni temu przesyłki. Kurier, nasz człowiek, został zatrzymany i zgarnięty w Queens, straciliśmy trop. Dzisiaj dalszy podsunął nam fixer imieniem Spiridon. Podejrzany to Corbin Suarez, szczegóły poda ci reszta grupy. Ich imiona, nazwiska i zdjęcia otrzymasz zaraz na komunikator. Twoje zadanie to nie tylko pomoc im, ale także kontrolowanie, nie wszyscy tam są z C-T, uważaj zwłaszcza na latynoskę. Przesyłka musi trafić do nas, ale jednocześnie nikt nie może wiedzieć, że korporacja próbuje ją odzyskać. To chyba wszystko. Jak się pospieszysz, to jeszcze złapiesz ich wszystkich w “Super 8 Motel”, to niedaleko stąd. Powodzenia.
Wszystko wyrzucił z siebie jednym, monotonnym ciągiem, jakby był na jakiś ostrych prochach stymulujących nerwy. Noga mu chodziła bez przerwy, ale poza tym wydawał się uosobieniem spokoju. Szybko zresztą zniknął, a Malcolm nie miał innego wyjścia, jak tylko udać się do tego motelu.


Super 8 Motel

Nie zdążyli się jeszcze porozjeżdżać, do domów lub do zajęć, które sami sobie wyznaczyli, gdy znów odezwał się Dirkuer.
- Zostałem poinformowany, że przydzielono wam kogoś na zastępstwo dla pana Madsena. Malcolm Beckett, były żołnierz, teraz detektyw operacyjny Corp Tech. Macie moje potwierdzenie, zapewnijcie mu dostęp do wszystkich informacji, które także sami posiadacie i skoordynujecie swoje działania. Pan Beckett obecnie spotkał się z Terrencem, zostało mu przekazane miejsce waszych spotkań, więc zjawi się za kilka chwil. Czy macie mi jeszcze coś do przekazania?
Okazało się, że “kilka chwil” faktycznie było kilkoma chwilami. Dodano jego numer do komunikatorów i zadzwonił ten należący do Ann, informując głosem Malcolma, że byłoby miło, gdyby podali numer pokoju. Polecenie z góry, nie było co z nim dyskutować, jedynie mieć nadzieję, że będzie znacznie lepszy od Madsena.
Facet okazał się dość wysoki, szczupły, ale pod zwykłym, cywilnym ubraniem bez śladu korporacyjnych garniaków, nie dało się dokładnie określić jego sylwetki, nawet jak zdjął mokrą od deszczu kurtkę, tyle, że pod ubraniem odbijały mu się kabury broni, widoczne dla wprawnych oczu. W miarę przystojna twarz, swobodne zachowanie i raczej pozytywne nastawienie rokowało jakieś nadzieje. Większość go nie znała, ale w oczach Felipy i Malcolma pojawił się błysk wzajemnego rozpoznania.

“VirtuaGirl” było serwisem dość popularnym, Remo sprawdził, że mają około 500 000 wejść dziennie, chociaż ciężko stwierdzić było, ile z nich sięga dalej, do zapłaty za któryś z “programów”. Zwykły kosztował 50 E$, zabierając seks oralny i klasyczny, ale były tu absolutnie wszystkie perwersje, jakie można było zrobić z kobietą. Lub kobietami, bo można było to łączyć. Za delikatną dopłatą. Łatwo było to osiągnąć, bowiem wszystko było wirtualne - i ponoć tak samo przyjemne jak rzeczywiste, albo nawet lepsze. Tak się reklamowali, prowadząc przy okazji sklep internetowy. Najprostsza “nakładka” w postaci zakładanej na głowę siatki neuronowej kosztowała 800 E$, ale proponowano także wszczepy nawet po kilka tysięcy, umożliwiające przeżywanie pełnej rozkoszy w dowolnej chwili i miejscu. Działanie pewnie polegało na zsynchronizowaniu czynności wykonywanej przez wirtualną laskę i odpowiednich pobudzeń mięśni i nerwów na ciele klienta, ale faktyczne działanie ciężko było sprawdzić bez tego sprzętu.
A oglądanie wdzięczącej się kobietki wykonującej polecenia... no dobra, na to też znajdowali się amatorzy. Cena była bez zmian, doznania klient musiał zapewnić sobie sam.

Ustalili dokładną listę potrzebnego sprzętu, obserwując przy okazji samochód Suareza, który zaraz po szesnastej ruszył już spod posterunku. Corbin chyba nie lubił brać nadgodzin, albo miał trochę zaległych, bo z posiadanych przez nich informacji wynikało, że powinien pracować godzinę dłużej. Przynajmniej nie kombinował, kierując się prosto do Inner City i nie zbaczając z tej trasy ani na chwilę, wjeżdżając na prowadzącą tam obwodnicę Bronxu.
Mając numer domu, już wcześniej odnaleźli jego lokalizację. Duża, ogrodzona działka i sam budynek znajdowały się na trzeciej przecznicy od chwili wjazdu na osiedle. Od muru nie było to tak daleko, ale Bronx, w którym stały ostatnie wysokie budynki, leżał dobry kilometr dalej. Teoretycznie nowe, budowane na szybko i tanimi środkami bloki sięgały dwudziestu-trzydziestu pięter, mając piękną panoramę na Mt. Vernon. Odległość wymagała jednakże dobrego sprzętu, na dodatek również dostępu do okien z odpowiedniej strony, bądź dachu któregoś z tych wysokościowców.

Ostatnia sprawa, dostęp do policyjnego depozytu, jeśli miałby obejmować tylko sprawdzenie co zawiera, to był koszt około 200-300 eurodolców. Taniej raczej się nie dało, gliny wiedziały, że każdemu kto pyta, na czymś konkretnym zależy, a na dodatek u tych na Manhattanie było znacznie mniej chętnych do brania w łapę. Lista nazwisk osób zajmujących się odkładaniem rzeczy na półkę i pieczętowaniem ich była tańsza, można było mieć ją za stówkę, a może i taniej, jak ktoś był w tym dobry. O wykradzeniu tego nie było mowy, komisariat nawet w nocy był bardzo ruchliwy, dodatkowo mocno monitorowany, a każdy wchodzący gdzieś dalej - sprawdzany. Ze zdolnościami Remo w sprawach elektroniki, Felipy w zapuszczaniu dobrej ściemy czy Malcolma w wyglądzie niemal policyjnym mogli dać radę, o ile poświęciliby wiele godzin na przygotowanie takiej akcji. Nie było szans zrobić tego “na już”, a nawet po przekazaniu łapówki poprzez “znajomego znajomego” musiało trochę potrwać.


Thousand Faces

Joseph F Mafera Park znajdował się mniej więcej w centrum obecnego Ridgewood, nie wyróżniając się zbytnio niczym prócz faktu, że był jedynym takim miejscem w okolicy. Poza ścieżkami i ławkami, znajdowało się tu kilka boisk do przeróżnych sportów a także korty tenisowe, obecnie zaniedbane i używane głównie przez dzieciaki, którym nie przeszkadzały przeszkody takie jak brak siatki. Park ten właśnie od ich strony przylegał do zakładów i magazynów firmy Thousand Faces, dużej i prężnej biorąc pod uwagę jej pozorną przynajmniej neutralność. Corp Tech i Umbrella opychały im pewnie mnóstwo swojego towaru, a dodatkowego miejsca zbytu nie opłacało się torpedować.

Na ogrodzonej i monitorowanej posiadłości znajdowały się trzy wielkie budynki oraz parking. O ile te pierwsze były dla nich nieistotne w tym momencie, to sam parking już bardziej. Zjeżdżały się tu zarówno TIR-y, które prawie od razxu podprowadzano pod rampy magazynowe, gdzie automatyczne roboty rozładowywały lub załadowywały nowoczesne ciężarówki. Poza nimi stało tu sposo samochodów firmowych i cywilnych, w większości osobowych, dla ludzi z marketingu i sprzedaży, bo wątpliwe, że dyrektorzy i inne szychy parkowały na zewnętrznym parkingu. Kompleks był jednakże nie za młody i pewnie nie opłacało się powiększać jego podziemnych części - albo były już powiększone dla innych celów. Na parkingu stały bowiem także furgonetki i vany, w liczbie około dwudziestu sztuk, trzy różne modele. Jeden wyglądający jak chłodnia, dwa pozostałe ciężkie do określenia i z zewnątrz zupełnie zwyczajne prócz cybernetycznej twarzy na granatowym tle wymalowanej pod literami z nazwą firmy.

Mimo, że był już wieczór, samochody wjeżdżały i wyjeżdżały. Było ich dużo, ale każdy kierowca identyfikował się przy wjeździe, dopiero wtedy otwierała się bramka i znikała kolczatka pod nią. Stare sposoby tutaj działały całkiem sprawnie. Oprócz głównej bramy mieli jeszcze jedną, mniejszą i zamkniętą oraz furtkę. Wszystko monitorowane przez ruchome kamery umieszczone na słupach po wewnętrznej stronie kompleksu, wszędzie była też otwarta przestrzeń, bez ozdób w formie zieleni czy czegokolwiek innego. Robiło się za to już całkiem ciemno, noc nadchodziła wcześnie, zwłaszcza, gdy jeszcze nad miastem wisiały ciemne chmury, z których nieprzerwanie lał się deszcz.
Dostanie się do środka bez odpowiedniego przygotowania wydawało się niemożliwe.


Jesus

Remo dał cynk tuż przed osiemnastą, informując, że Ford należący do Suareza opuścił Inner City, kierując się gdzieś w stronę Manhattanu. Wrzucił mapę z zaznaczoną kropką na podgląd, przez co dotarcie w to samo miejsce okazało się bezproblemowe. Deszcz zacinał teraz mocniej, ruch uliczny powodował frustrację, ale głównie tych jadących w przeciwną stronę, pragnących na noc wrócić do swoich domów. Śledzenie samochodu, mając go wciąż na mapie GPS-u, stało się banalne nawet dla amatora. Wóz na pewno był ten sam, ale szyby miał przyciemnione, a wraz z zapadającym zmrokiem, w podwoziu włączyły się fioletowe neony, oświetlając mokrą jezdnię pod nim.
Śledzony minął Central Park, wjechał w 8th Avenue, a potem skręcił, wjeżdżając na kryty parking restauracji Natsumi, serwującej japońskie żarcie - drogie i luksusowe, na dodatek mieli zwyczaj wpuszczać ludzi tylko na rezerwacje. Nie interesował ich motłoch z ulicy, jak to sobie niektórzy w takich przypadkach tłumaczyli. Gorzej, że Tetsujinem wcale nie jechał Corbin. Wysiadła z niego szczupła kobieta, na niezwykle wysokich szpilkach i w sukience tak krótkiej, że ledwo zakrywała jej tyłek. Doskonałe nogi, krągłe piersi, fioletowe włosy i właśnie pod nie dobrany kolor całego stroju, na który zarzuciła tylko biały, puchaty szal. Wyglądała na dwadzieścia kilka lat, więc mogła być Alice Suarez, starszą z żon Corbina. Szybkim krokiem zniknęła w środku, podając pilota do samochodu otwierającemu jej drzwi pracownikowi restauracji.

Felipa nie zdążyła wykonać ruchu, gdy jej holofon oznajmił przychodzące połączenie. Ze zdziwieniem wyświetlacz zakomunikował, że dzwoniącym jest nikt inny jak Wayland. Gdy odebrała, zaczął trajkotać jak karabin maszynowy.
- Cześć, słuchaj no, bo... czy ty wiesz z kim pracujesz?! Sam Kye Remo, rany, dlaczego się nie pochwaliłaś? Czy ty nie wiesz kim jest ten gość?! Znaczy, takie plotki tylko do mnie doszły... - zanim zdążyła wziąć oddech, on już kontynuował. To nie było dla niego zwyczajne. Mówić chwilowo więcej niż ona! - Słuchaj, bo ja dostałem to zdjęcie, nikt się tym zająć nie chciał, bo roboty dużo... - znów przerwał na ułamek sekundy - ...a to chyba właśnie z waszej sprawy jest. Bo cholera, chyba wiem kto to może być, to znaczy system wie. Ale oni mnie z roboty nie wyleją, oni mnie od razu stukną... nie mogę gadać przez holo. Napisz gdzie, tylko szybko... jak ktoś się dowie to po mnie.
Rozłączył się jak zwykle, ale tym razem praktycznie nie dała rady nic nawet wtrącić. No i tak roztrzęsionego to chyba go jeszcze nie słyszała.


Evans

Telefony od Roy’a zawsze pojawiały się niezapowiedziane i z nieznanych numerów. Pewnie dlatego wciąż odbierała takie połączenia, ignorując fakt, że mogły pochodzić od niezbyt zadowolonych pacjentów czy kolejnych ankieterów lub marketingowców. Tym razem się nie przeliczyła, głos brata aż drżał z emocji. Musiał być albo po jakiejś akcji albo w sporej potrzebie.
- Cześć! Słuchaj, byłem w szpitalu, jakieś wolne sobie zrobiłaś? To do ciebie niepodobne.
Okrężną drogą do celu, ale nie próbował gadać za długo.
- Słuchaj mam sprawę. Tym razem to coś na poważnie, mówię ci. Bywasz jeszcze u tego Dużego Tommiego, czy jak mu tam? Spotkajmy się tam, powiem ci co mogę.
Zastanawiał się jeszcze chwilę czym tu jeszcze ją zachęcić.
- Uwierz mi, teraz to zupełnie inna gadka. Sam nie dam rady. Za godzinę? Pół?
Był jak zwykle niecierpliwy i w pilnej potrzebie. Ale może przynajmniej wyjaśni jakoś to podniecenie. I tak jej zadania dla C-T zaczynały się dopiero następnego dnia, jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 24-09-2012 o 20:42.
Sekal jest offline