Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2012, 14:31   #71
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Tego było już za wiele. Kobieta była obłąkana a te maleńkie czarne paluszki...
Ból serca trwał tylko chwilę. Nigdy nie będzie miała dzieci, z tym pogodziła się już dawno. Wydawało się, że natura odebrała jej nawet taką potencjalną możliwość, jakby w ogóle spisała ją na straty w tym zakresie. Ale z tym też się już pogodziła. Przynajmniej nie przeszkadzało w podróży. Teraz i tak nie miała na to czasu. Miała misję a przepełniająca ją moc była słodsza od wszystkich dzieci świata...

Śmierci też się nie obawiała, za to szaleńców bała się jak ognia.
Wolała ciemność nocy...

Bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła dalej taktem. Jednak młoda kobieta nie dała za wygraną. Uczepiła się jedną ręką strzemienia, prosząc o pomoc. Dla kruszynki. Tej kruszynki, od której Mara miała ochotę uciec jak najdalej. Wysupłała jakiegoś miedziaka i rzuciła w błoto za kołyszącą się matką, która natychmiast rzuciła się, by ją szukać.
Dopiero teraz priester Wirgiliusz się obejrzał - rychło w czas. Z wyraźną naganą w oczach rzucił się na pomoc kobiecie... i równie szybko odskoczył. Spojrzał na Marę tym razem ze zrozumieniem i westchnął. Pociągnął z bukłaka tęgi łyk i wrócił do kobiety, która pokazywała “maleństwu” ubłoconego srebrnika, szczebiocząc radośnie o jedzeniu, które za niego kupi. Ubrankach i zabaweczkach. Cały czas kołysząc zawiniątko w rękach...
Kapłan podszedł jeszcze raz do kobiety i starając się jak najmniej ją dotykać, zwrócił w kierunku drogi do przeprawy, mówiąc coś cicho.
- Ależ nie, ojcze, mylicie się! Prawda, skarbeńku? - śmiech, który rozbrzmiał, niósł w sobie wszelkie znamiona szaleństwa.

***

Czarodziejka odwróciła się do pozostałych, niepewnie spoglądających to na nią, to na sigmarytę prowadzącego na przemian szczebioczącą i śmiejącą się dziewczynę, cały czas mówiąc coś do niej cicho. Niecierpliwie machnęła ręką i ruszyła traktem przed siebie, omijając wieś. Po chwili drogę zajechał jej Tonn, wskazując powoli ciemniejące niebo i przeprawę.
- Nie ryzykowałbym przejazdu przez ten las po zmroku. Jest w nim coś dziwnego... możemy przecież przenocować na zachodnim brzegu i wyruszyć o świcie - był wyraźnie zdenerwowany, choć starał się tego nie okazywać. Przez całą drogę od posterunku strażników rozglądał się uważnie na boki, coraz bardziej zaniepokojony atmosferą panującą wokół. Wizja bezpieczeństwa nocą była zdecydowanie zbyt nieprawdopodobna, żeby decydować się na taki krok bez powodu. A tego ostatniego ochroniarz nie widział.
- Nie będziemy się tu zatrzymywać - ton czarodziejki nie pozostawiał cienia wątpliwości - ta dziewczyna tuli do siebie zwłoki, jak mogłeś tego nie zauważyć? Nie wiem co za zaraza panuje w tej wiosce i w całej baronii i nie mam ochoty się dowiadywać. Sam mówiłeś, że to nieciekawa okolica więc wynośmy się stąd jak najszybciej. Konie spokojnie dadzą radę, rano możemy się zatrzymać na popas. - jakby przecząc tym słowom, oba wierzchowce nerwowo zastrzygły uszami i zarżały, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
- Może w końcu ruszymy? Zaraz zapadnie zmierzch a im dalej odjedziemy, tym lepiej dla nas wszystkich - podjeżdżający bliżej Heidelman wtrącił się do rozmowy, prowadząc za sobą bliźniaków z wozem i swojego osobistego ochroniarza - Mi też się nie podoba ta okolica, coś bardzo nieprzyjemnego wisi w powietrzu - tu kichnął donośnie i wytarł nos, po czym wzorem priestera pociągnął z bukłaczka i puścił go w obieg - Jedźmy już...

Mara nie zawracała sobie głowy dalszą dyskusją. Ruszyła traktem na północ pełna złych przeczuć, ale też utwierdzając się w słuszności podjętej decyzji. Pozostanie w zajeździe mogłoby się wiązać z kolejnymi opóźnieniami, na które nie miała ochoty, nie mówiąc już o możliwości wizyty “zbrojnych”, o których mówiła dziewczyna. Pewnie o zabijaków tego całego barona jej chodziło. Nie, zdecydowanie nie miała ochoty na mieszanie się w lokalną politykę. Tonn zrównał się z nią, kiedy mijała pierwsze pokryte liszajem drzewa. Nadal kręcił głową, ale już przyjął postawę ochroniarską, nie zamierzał więcej kwestionować podjętej decyzji. Może później zapyta, ale teraz były ważniejsze rzeczy. Słońce chowało się powoli za horyzontem, kładąc na trakcie upiorne cienie.

***

Nie wiedząc nawet kiedy, pogonili konie, które chętnie przyjęły narzucone im tempo. Las zdawał się ożywać w zapadającym zmroku, choć panował w nim nadal przerażający bezruch i cisza. Żadne z nocnych zwierząt nie obudziło się jeszcze na polowanie, ani jeden owad nie przyleciał zwabiony zapachem krwi ludzi i koni. Nic.

Ludzie trzymali się blisko, gotowi w razie zagrożenia bronić siebie i towarzyszy. Zwierzęta też instynktownie usiłowały zbić się w ciasną gromadę, od czasu do czasu rżąc cicho do siebie..
Tylko Diet gdzieś sobie polazł, pozostawiając szybko stygnące miejsce na kolanach Mary.


Gdzieś na zachodzie zahuczał grom.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 26-09-2012 o 14:10.
Viviaen jest offline