Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2012, 14:31   #71
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Tego było już za wiele. Kobieta była obłąkana a te maleńkie czarne paluszki...
Ból serca trwał tylko chwilę. Nigdy nie będzie miała dzieci, z tym pogodziła się już dawno. Wydawało się, że natura odebrała jej nawet taką potencjalną możliwość, jakby w ogóle spisała ją na straty w tym zakresie. Ale z tym też się już pogodziła. Przynajmniej nie przeszkadzało w podróży. Teraz i tak nie miała na to czasu. Miała misję a przepełniająca ją moc była słodsza od wszystkich dzieci świata...

Śmierci też się nie obawiała, za to szaleńców bała się jak ognia.
Wolała ciemność nocy...

Bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła dalej taktem. Jednak młoda kobieta nie dała za wygraną. Uczepiła się jedną ręką strzemienia, prosząc o pomoc. Dla kruszynki. Tej kruszynki, od której Mara miała ochotę uciec jak najdalej. Wysupłała jakiegoś miedziaka i rzuciła w błoto za kołyszącą się matką, która natychmiast rzuciła się, by ją szukać.
Dopiero teraz priester Wirgiliusz się obejrzał - rychło w czas. Z wyraźną naganą w oczach rzucił się na pomoc kobiecie... i równie szybko odskoczył. Spojrzał na Marę tym razem ze zrozumieniem i westchnął. Pociągnął z bukłaka tęgi łyk i wrócił do kobiety, która pokazywała “maleństwu” ubłoconego srebrnika, szczebiocząc radośnie o jedzeniu, które za niego kupi. Ubrankach i zabaweczkach. Cały czas kołysząc zawiniątko w rękach...
Kapłan podszedł jeszcze raz do kobiety i starając się jak najmniej ją dotykać, zwrócił w kierunku drogi do przeprawy, mówiąc coś cicho.
- Ależ nie, ojcze, mylicie się! Prawda, skarbeńku? - śmiech, który rozbrzmiał, niósł w sobie wszelkie znamiona szaleństwa.

***

Czarodziejka odwróciła się do pozostałych, niepewnie spoglądających to na nią, to na sigmarytę prowadzącego na przemian szczebioczącą i śmiejącą się dziewczynę, cały czas mówiąc coś do niej cicho. Niecierpliwie machnęła ręką i ruszyła traktem przed siebie, omijając wieś. Po chwili drogę zajechał jej Tonn, wskazując powoli ciemniejące niebo i przeprawę.
- Nie ryzykowałbym przejazdu przez ten las po zmroku. Jest w nim coś dziwnego... możemy przecież przenocować na zachodnim brzegu i wyruszyć o świcie - był wyraźnie zdenerwowany, choć starał się tego nie okazywać. Przez całą drogę od posterunku strażników rozglądał się uważnie na boki, coraz bardziej zaniepokojony atmosferą panującą wokół. Wizja bezpieczeństwa nocą była zdecydowanie zbyt nieprawdopodobna, żeby decydować się na taki krok bez powodu. A tego ostatniego ochroniarz nie widział.
- Nie będziemy się tu zatrzymywać - ton czarodziejki nie pozostawiał cienia wątpliwości - ta dziewczyna tuli do siebie zwłoki, jak mogłeś tego nie zauważyć? Nie wiem co za zaraza panuje w tej wiosce i w całej baronii i nie mam ochoty się dowiadywać. Sam mówiłeś, że to nieciekawa okolica więc wynośmy się stąd jak najszybciej. Konie spokojnie dadzą radę, rano możemy się zatrzymać na popas. - jakby przecząc tym słowom, oba wierzchowce nerwowo zastrzygły uszami i zarżały, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
- Może w końcu ruszymy? Zaraz zapadnie zmierzch a im dalej odjedziemy, tym lepiej dla nas wszystkich - podjeżdżający bliżej Heidelman wtrącił się do rozmowy, prowadząc za sobą bliźniaków z wozem i swojego osobistego ochroniarza - Mi też się nie podoba ta okolica, coś bardzo nieprzyjemnego wisi w powietrzu - tu kichnął donośnie i wytarł nos, po czym wzorem priestera pociągnął z bukłaczka i puścił go w obieg - Jedźmy już...

Mara nie zawracała sobie głowy dalszą dyskusją. Ruszyła traktem na północ pełna złych przeczuć, ale też utwierdzając się w słuszności podjętej decyzji. Pozostanie w zajeździe mogłoby się wiązać z kolejnymi opóźnieniami, na które nie miała ochoty, nie mówiąc już o możliwości wizyty “zbrojnych”, o których mówiła dziewczyna. Pewnie o zabijaków tego całego barona jej chodziło. Nie, zdecydowanie nie miała ochoty na mieszanie się w lokalną politykę. Tonn zrównał się z nią, kiedy mijała pierwsze pokryte liszajem drzewa. Nadal kręcił głową, ale już przyjął postawę ochroniarską, nie zamierzał więcej kwestionować podjętej decyzji. Może później zapyta, ale teraz były ważniejsze rzeczy. Słońce chowało się powoli za horyzontem, kładąc na trakcie upiorne cienie.

***

Nie wiedząc nawet kiedy, pogonili konie, które chętnie przyjęły narzucone im tempo. Las zdawał się ożywać w zapadającym zmroku, choć panował w nim nadal przerażający bezruch i cisza. Żadne z nocnych zwierząt nie obudziło się jeszcze na polowanie, ani jeden owad nie przyleciał zwabiony zapachem krwi ludzi i koni. Nic.

Ludzie trzymali się blisko, gotowi w razie zagrożenia bronić siebie i towarzyszy. Zwierzęta też instynktownie usiłowały zbić się w ciasną gromadę, od czasu do czasu rżąc cicho do siebie..
Tylko Diet gdzieś sobie polazł, pozostawiając szybko stygnące miejsce na kolanach Mary.


Gdzieś na zachodzie zahuczał grom.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 26-09-2012 o 14:10.
Viviaen jest offline  
Stary 26-09-2012, 00:45   #72
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie rwał się za bardzo do zejścia, bo bardziej od niego niecierpliwych i tak było tam dosyć, a takie przepychnie się nad dziurą w posadzce rzadko wychodzi na dobre. Poza tym udział w inżynieryjnych zabawach sprawił, że kiedy Płomienny Łeb znikał już w otworze, Spieler dopiero dociągał pas na swojej połatanej kolczudze. Stąd też przypadło mu w zaordynowanej przez krasnoluda kolejności miejsce dość odległe. Zresztą i tak raczej puściłby przodem buzujących bojowym zapałem gospodarzy. To była wszak tak jakby ich dziura i tak jakby ich truposze. W każdym razie bardziej niż Konrada, Gomrunda albo Spielera.
Żeby jednak w tym oczekiwaniu nie zgnuśnieć do szczętu, przepatrzył najbliższe otoczenie pod kątem przedmiotów możliwie ciężkich i poręcznych a niezbyt przy tym cennych, którymi bez żalu można by ponaprzykrzać się z góry napastliwym truposzom.
Skalne odłamki schludnie zebrane w skrzynię nadawały się do tego zupełnie nieźle, na tyle też były blisko, że jeszcze zanim Konrad dołączył w dole do Płomiennego, pierwszy grzmotnął już siarczyście w najbliższy zewłok. A zaraz potem kolejny, w następną paskudę.

I na tym na jakiś czas się skończyło, bo w zamęcie na dole coraz trudniej przychodziło wybierać pewne cele. Ale że i tak nie było tam dla Spielera miejsca, nie ustawał w wysiłkach, dopóki w mroku nie znikęły wszystkie co większe kamulce. Dla porządku zepchnął jeszcze do dziury skrzynię z pozostałą drobnicą, potem zaś poderwał z posadzki młoteczek dość tęgi, żeby nim swobodnie osadzać w ziemi pale. Więcej amunicji nie miał, przymierzył tedy najlepiej, jak umiał, nim go z rąk wypuścił. Z przyzwoitym skutkiem.

Otrzepał z zadowoleniem dłonie, pod pachę wetknął naręcze zawczasu przygotowanych przez krasnoludów żagwi, w garści zamknął pierścienie dwóch lamp i zlazł wreszcie do krypty, bacząc, żeby przez nieuwagę z drabinki nie zlecieć.

– Powoli... Żeby czego nie przegapić.

Odstawił drugą lampę na ziemię, obok rozsypał smolne szczapki. Odpalił dwie i osadził w szparach przy drabince. Dwie następne rzucił przy bocznych drzwiach, trzecią w korytarz za drzwiami, które otworzył Konrad, i obejrzał się na krasnoludów.
– Wam to pewnie niepotrzebne... Ale ponoć te ścierwa nie lubią ognia, zresztą... Ej, Konrad, tam ktoś leży? Poświeć. Dwóch... Szlag, półtora raczej... Ten jeszcze dycha. Chodźcie, panie majster, trzeba go stąd wynieść.
 
Betterman jest offline  
Stary 26-09-2012, 12:27   #73
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
-Nie jestem człowiekiem –tym razem mówi to na głos. W nocnej ciszy słowa brzmią zbyt długo i wyraźnie. Więc jakiś czas leży z zamkniętymi oczami sprawdzając, czy któryś z chłopców nie usłyszał tego wyznania. Kobiet tu nie ma. Shalyitki w swej nieskończonej mądrości przydzieliły im oddzielne dormitoria.

Chłopcy nie słyszą. Albo mają tyle rozsądku, żeby tego, że usłyszeli po sobie nie pokazać. Ścierwiec w końcu wstaje, jest jeszcze ciemno, przez małe okienko u szczytu ściany wpada tylko lekka poświata z oddalonej latarni, dlatego zapala niewielką lampkę. Po pokoju rozchodzi się zapach oliwy. Pomieszczenie jest duże, ale znajdują się w nim tylko trzy łóżka, ława i stolik z naczyniami do mycia. Na podłodze leży wyrzeźbiony w jasnym drzewie konik. Mężczyzna zdejmuje koszulę, prostuje się, przeciąga z głośnym ziewnięciem, spogląda na swoje ramiona, brzuch, nogi, robi kilka wymachów, obraca się w jedną, drugą stronę, wygina, odkopuje zabawkę pod najbliższe łóżko i opada na ziemię. Bez śladów zmęczenia, starannie, w równym rytmie robi dwadzieścia pompek. Liczy je głośno. Słychać głuche uderzenia dziobu o podłogę. Potem podnosi się i wrzeszczy:
-Wstawać lenie! Czas na modlitwę!

To ich czwarta noc tutaj. Zna już rytm wydarzeń i budzi się zawczasu. Dziś kapłanka Anna nie zagląda, żeby go poprosić o ciszę. Wygląda zdziwiony na pusty korytarz. Zaaranżowano im pokoje w suterenie, obok pralni i spiżarni. Na górze, na dwóch piętrach, jest szpital. Kapłanki od pierwszego dnia nie zamykają drzwi. Kusi go, żeby sprawdzić jak daleko sięga ta wolność, czy ustanowiły jej granice? Widują właściwie tylko dwie shalyitki. Kapłanki, które modlą się z nimi w świątyni rano, kiedy słońce zaczyna dopiero wschodzić i w nocy, gdy na kilka godzin przybytek zamyka wrota przed wiernymi. Młodsza z kobiet, ładna, unika go od pierwszego dnia, kiedy dostrzegł w wielkich błękitnych oczach litość i kłapnął dziobem tuż obok jej policzka. Ale Anna, z siateczką zmarszczek w kącikach oczu, drugą wokół ust i wygiętymi w pałąk plecami, nie boi się mężczyzn, nie ocenia, jest łagodna i cierpliwa. Nie jestem mężczyzną – tym razem Ścierwiec napomina siebie bezgłośnie.

Na dnie żelaznej miski jest trochę wody. Mutant opłukuje nią szpetną twarz.
Przybył tu dla dachu nad głową. Dla nocy, w które można zasnąć bez strachu, dla pełnego kaszy brzucha dzień po dniu, dla nafty w lampce i łóżka z siennikiem. Chciał odpocząć. Tymczasem to w niczym nie przypomina odpoczynku. Nawet, jeśli widują tylko dwie kapłanki, cały czas docierają do nich odgłosy tętniącego życiem miasta. Nagle znowu trzeba mierzyć się ze wspomnieniami. Ale najgorszym wrogiem jest nadzieja. Przegrał już pierwszego dnia. Kiedy główna kapłanka zaprowadziła ich przed posąg Shalyi, zapaliła świecie i zaintonowała pieśń. Jak na zawołanie sfrunęła wtedy spod stropu popielata synogarlica, żeby skubnąć leżący na tacy chleb. A on pomyślał, że gdyby się udało, to wypiłby kufel ale w Srebrnym Potoku, takiego z gęstą pianą, usiadałby na stołku przy ladzie i wodził wzrokiem za cycatymi córkami Gerdy, teraz już pewnie wszystkimi w jedną, mężatkami.

Odtąd każda godzina jest torturą, każde spojrzenie kapłanek obelgą. A modlitwy kpiną. Więc powtarza sobie w kółko, żeby nie nabrać wątpliwości, żeby nie pragnąć niczego, żeby nie mieć snów nie-Ścierwca: Nie jestem człowiekiem.

Powinien stąd odejść. Zatruwa serce Żaby nienawiścią, straszy chłopczyka i ładną kapłankę. Tafla każdego ranka wita go z tak serdecznym uśmiechem, że musi się powstrzymywać, żeby nie wetrzeć go jej z powrotem w twarz. A za mimowolny podziw, który budzą w nim swą dobrocią shalyitki każdą z nich mógłby udusić gołymi rękami.

Przegrał już z pierwszą modlitwy starej baby. Co mu teraz z tych słów powtarzanych bez przerwy. Tak. Nie jest człowiekiem. Co więcej nigdy nim już nie będzie. Ale znowu o tym marzy.

***

Van Eymerich zjawił się w świątyni przed świtem. Przyjechał w otoczeniu zbrojnych, ale zostawił hufiec przed świątynią. Marlena źle spała tej nocy, więc już od godziny modliła się u stóp bogini. Sigmaryjczyk nieprzyjemnie ją zaskoczył. Poza arcykapłanką w przybytku była tylko herborystka - Anna. Przychodziła tu zawsze zanim poszła do sutereny po podopiecznych i modliła się sama, w bocznej nawie, przy niewielkim mosiężnym posągu bogini, który pochodził podobno z Bretonii i był starszy niż sama świątynia. Posążek był ośniedziały, rysy twarzy Shalyi zatarte, ale nawet Marlena przyznawała, że nieśmiały uśmiech tego wizerunku zawsze potrafi przynieść pocieszenie.

Inkwizytor wypytywał ją o wydarzenia sprzed paru tygodni, o członków starej rady i o skład nowej, o kupieckie rodziny, żywych i zmarłych, o przebieg walki w magazynach. Z typową dla sigmaryjczyków prostolinijnością. Był uprzejmy, wręcz serdeczny, na sposób osoby żyjącej w całkowitym przekonaniu o swojej nieomylności. Miał bardzo ładną twarz, idealnie regularne rysy, nawet tonsura łysiny nie zmieniała faktu, że był nieprzeciętnie przystojny. Kiedy patrzył jej w oczy miała wrażenie, że szuka w nich swojego odbicia. Potem wyrzucała sobie, że uległa pozorom, pod maską próżności nie dostrzegła dociekliwego umysłu. Nie odesłała Anny, co w kącie cicho szeptała modlitwę o oczyszczenie.

Wreszcie wyszedł, ale nie zdążyła odetchnąć z ulgą. Wrócił po niespełna minucie z hufcem, mówiąc, że rozejrzy się trochę. Oznajmiał, nie pytał. Jej wypowiedziany twardo protest, zignorował. Rzadko się zdarzało, że ktoś nie uląkł się mówiącej takim tonem Marleny. Zbrojni przeszli przez świątynię na dziedziniec, kierując się do szpitala. Ona i Anna tylko krok przed nimi.

I wtedy pojawił się Ścierwiec.

***

W końcu zniecierpliwił się. Narzucił na głowę kaptur, przykazał rozbudzonym chłopakom zostać w pokoju i wyszedł się rozejrzeć. Szpital nie ciekawił go zbytnio. Już się w życiu naoglądał mord wykrzywionych bólem i ciał w różnym stopniu rozkładu, nawdychał zapachów potu, ziół i moczu. Najchętniej to by poszedł popatrzeć na tancerki w dobrym altdorfskim lokalu, ale tu miał wybór między szpitalem, świątynią i niewielkim budynkiem zamieszkanym przez kapłanki. No to wrzaśnie sobie: Aniu, dzieweczko czemuś jeszcze do nas nie przyszła - i wywoła popłoch w domu dziewic. Może przynajmniej zobaczy trochę rozpuszczonych włosów. Zaklekotał rozbawiony minimalizmem swoich oczekiwań. Potrafił się śmiać po ludzku, z gardła, ale przecież nie był człowiekiem.

I wtedy usłyszał żelazo.

Mur łączący kilka shalyiańskich budynków miał najwyżej dwa metry wysokości. Bez trudu, siłą ramion podniósł się do góry. Zbrojni sigmaryjczycy wchodzili do świątyni.

Ścierwiec zastygł bez ruchu. Słyszał jak szli przez świątynię. Z tej pozycji widział uliczkę gdzie był właz kanału, którym przyprowadziła ich Siwa. Na podwórze pierwsze weszły kapłanki, ale zbrojni ponaglani przez dowódcę, już je wyprzedzali. Szli w kierunku szpitala. Nawet słabe światło latarni starczyło żeby widział źle ukryty strach na twarzy przygarbionej Anny. Zdjął kaptur, dźwignął się do góry. Zaklekotał. Wszystkie głowy obróciły się ku niemu.
- No co blaszaki? –ryknął – kilku sigmartów wzdrygnęło się. Ludzie nie lubili, gdy z potwornej paszczy wydobywał się normalny głos. – To już pomodlić się nie wolno?

I zaczęło się.
Może zdążyłby dopaść klapy w zaułku nim wysypali się wszyscy za nim. Ale kapłanki potrzebowały więcej czasu. Spróbuje go im dać.

***

Sylwię w świątyni przyjęły herborystka i nowicjuszka. Miały na twarzach smutne uśmiechy. Opowiadały o nocnych wydarzeniach jedna przez drugą, jakby obie czuły ulgę, że mogą z kimś o tym pogadać. Van Eymerich ganiał za Ścierwcem dostatecznie długo. Kiedy wrócił kontynuował przeszukanie, ale niczego, ani nikogo nie znalazł.
- To dobry człowiek –powiedziała starsza mając na myśli Ścierwca – Poświęcił się dla rodziny.
- Nie są jego rodziną – siwowłosa zaprotestowała odruchowo.
-Są, dziecko –Anna pogłaskała Sylwię po głowie matczynym gestem.- Są.
Marleny Rubenstern Syliwa nie spotkała. Arcykapłanka poszła do Świątyni Sigmara wypomnieć Van Eymerichowi, że naruszył starożytne prawo shalyickiego azylu.

Siwowłosa wyszła ze świątyni po dłuższej modlitwie. Klęczała przed uśmiechniętą statuetką i szantażowała boginię, że jeśli nie ocali Ścierwca, ona zabije Goertina.

***

Franz tak jak obiecał czekał na nią w Złotym Pstrągu. Siwowłosa zaczęła płakać, gdy tylko wyszedł jej na spotkanie. Objął ją nieporadnie jakby to robił pierwszy raz.
- Nic mi się nie udaje. Nic. Nic. Nic. Boję się iść do inkwizytora. Nie dam rady się włamać do lochów świątynnych. To wielki budynek. Twierdza. Nie dam rady. Złapią mnie i spalą. Nie chcę. Nie umiem tak nakłamać żeby mnie do niego wpuścili. Ktoś mnie rozpozna. Nie chcę być przesłuchiwana. Nawet go nie lubię. Nie wiem, co robić.
Płakała powtarzając to bez przerwy: Nie, nic, niczego. W końcu oddech jej się uspokoił i mężczyzna słyszał tylko ciąganie nosem.
-Ja chyba muszę się przespać -powiedziała patrząc na niego i na jednym wdechu jakby nie zmieniała tematu - Znasz kogoś, kto celnie strzela i dobrze się ukrywa?
Franz przytaknął.
- Żeby nie umierał w płomieniach.
Mężczyzna pokiwał głową jeszcze raz. Sylwia przytrzymała jego rękę.
- Ale nie idź jeszcze –poprosiła cicho –tylko mnie przytul.

Słońce dopiero wstawało nad horyzontem.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 01-10-2012, 00:24   #74
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pobojowisko cuchnęło tak bardzo, że nie tylko Konrad, ale i schodzący właśnie po drabince Dietrich musieli przez chwilę walczyć z odruchem wymiotnym, który niczym szponiasta ręka ghula zacisnął się obu na żołądkach i uniósł je jakby wyżej. Magia podtrzymująca zgniłe zwłoki w stanie ciągłego zepsucia prysnęła gdy ożywieńcy zostali zniszczeni, a natura błyskawicznie upomniała się o swoje. Rozkład zaczął w oczach trawić pozostałe na kościach mięso. Belegol splunął siarczyście.
- Trupoczarostwo - warknął spoglądając na ściany ciasnego pomieszczenia. Wniesione przez ochroniarza światło odbijało się w kilku bryzgach posoki z ranionych ożywieńców. Nie tylko ta maź jednak zdobiła ściany. Pokrywały je również jakieś symbole przywodzące na myśl gwiazdy na niebie i zaznaczone z nich wzory geometryczne. Tak samo wyglądał sufit i po chwili obserwacji również posadzka.
Minak okutym butem zaczął zgarniać trupy na bok, co by zrobić miejsce dla nowych schodzących z semafora.
- Aaaale syf... - mruknął - wypalić to mus będzie, bo tu jak nic zarzewie grobowej zgnilizny i innych choróbsk. Ino najpierw tę maszkarę trzeba złapać. I upewnić się, że tu więcej takich nie ma.
Konrad pierwszy podszedł do drzwi za którymi zniknął ghul i popchnął je do środka. Mrok. Kompletny mrok. Cóżby innego mogło tam na nich czekać.
- Gonimy go? - zaproponował odważnie gdy Dietrich wręczył mu lampę i zaczął odpalać łuczywa.
- Gomrund? - Minak spojrzał na krajana, który chwilę temu po walce zatoczył się trochę słabo i aż oparł o ścianę. Norsmen jakby obudzony tym pytaniem spojrzał na nieznaczne skaleczenie jakie zostawił mu jeden z przeciwników i warknął tylko w stronę klapy.
- Rzuć tu który medykamentu...
Rozumiejące się momentami w mig krasnoludy od razu podały Płomiennemu jego menażkę. On zaś pociągnął mocno kilka razy po czym zakorkowawszy panaceum potrząsnął głową jakby z wody przed chwilą wylazł.
- Prowadź panie kapitan - powiedział dobywając miecza.

***

- I gówno.
Minak bardzo trafnie określił wynik przeczesywania krypty... czy cokolwiek to było gdzie się znaleźli. To były też pierwsze jego słowa od momentu gdy znaleźli dwóch krasnoludzkich inżynierów w kolistym korytarzu wewnętrznym. Wypowiedziawszy je zaś skinął tylko Gomrundowi i wspiął się po klamrach w górę do pomieszczenia semafora gdzie szarogórcy wynieśli obu znalezionych.
Załoganci Świtu zostali więc już w podziemiach sami. Bo choć obeszli każdy kąt, ghula nigdzie nie znaleźli. A i do obchodzenia nie było wiele.
Kolisty korytarz otaczały trzy pomieszczenia tylko. Znajdujące się po lewej i prawej stronie zejścia, którym się tu dostali laboratorium i gabinet, oraz największe - biblioteka. Dokładnie po przeciwnej stronie kolistego korytarza niż wejście.
Laboratorium było nieduże i nawet dla niedoświadczonego oka jasne było, że pracować swobodnie w nim mogła najwyżej jedna osoba. Wzdłuż zewnętrznej ściany stał masywny stół, na którym pozostawiono wszelakiego rodzaju aparaturę alchemiczną. Były tu słoje, moździerze z pozostawionymi w nich substancjami, stojaki z retortami, oraz wielki, służący do destylacji alembik alchemiczny. Dietrich był pewien, że widział coś takiego w jednej z altdorfskich gorzelni. Co jednak od razu zwróciło uwagę wszystkich to zamknięte ołowiane puzderko, które spoczywało pośród słojów z zeschniętymi, lub zapleśniałymi substancjami alchemicznymi...
Poza stołem nie licząc kilku innych nadgryzionych zębem czasu mebli stał tu również wysoki na półtora metra i stylizowany na przymilnie wyszczerzonego gargulca, mosiężny stojak z rozłożoną na nim książką. Tylko tytuł jednak dało się odczytać, a i to wymagało starcia z obwoluty grubej warstwy kurzu. Recro Mortis głosiły ładnie wykończone litery. Treść na wewnętrznych stronicach spisano w niezrozumiałym dla nikogo z obecnych języku.
Gabinet wyposażono w kilka regałów z książkami, duże biurko z litej dębiny i rysownicę z tubusami pełnymi map. Większość z tych ostatnich przedstawiała różne wizje imperialnych kartografów na temat obszaru pomiędzy Reiklandem, a Talabeclandem i pomimo, że różnice u różnych autorów były znaczne widać było, że właściciela gabinetu interesował bardzo konkretny obszar. W wielu miejscach próbowano nakreślić jakieś linie i pozaznaczano zasięgi, ale nic nie wskazywało na to, czy i czego autor mógł szukać. Biurko okazało się zamknięte na kluczyk, ale Dietrich, któremu zdarzyło się stawiać czoło zamkom, w mig uporał się z tym problemem przy użyciu swojego noża.
Zawartość biurka nijak nie wprawiła nikogo w euforię. W środku znajdowały się przybory piśmiennicze, dwanaście złotych monet z godłem Imperium choć niepodobnych do dzisiejszych, oraz notes. Ten ostatni jednak miast jakichś informacji zawierał wyłącznie skomplikowane wzory matematyczne i dziwne wykresy, oraz kształty geometryczne podobne do tych jakie widzieli na ścianach przedsionka. Tutaj ściany ozdobione były portretami jakichś arystokratów, ale brak podpisów uniemożliwiał identyfikację.
Dopiero opuszczając pomieszczenie Konrad odkrył pozostawiony w kącie sękaty kostur z głownią zakończoną wyrytym w kamyku jakimś herbem szlacheckim.
Najwięcej czasu zajęło przeczesanie biblioteki, bo choć pomieszczenie poza regałami z książkami nie zawierało niczego innego, to było największe ze wszystkich i tu najłatwiej mógł się schować ghul. Tu też wiódł ślad krwi prowadzący z kolistego korytarza, ale urywał się przy jednym z regałów. Zbiór książek tu obecnych był jednak nad wyraz imponujący i może nie mógł konkurować z tymi jakie posiadali verenici w Bogenhafen, to jak na kolekcję jednej osoby, robił wrażenie. Oczywiście głównie na tych dla których słowo pisane miało wartość większą niż to mówione. Gomrund przejrzawszy kilka tytułów stwierdził, że większość pozycji traktuje o historii, filozofii, przyrodzie i teologii.
Tak jak jednak wszystkie te pomieszczenia wydawały się dość zwyczajne, tak w kolistym korytarzu, nawet Gomrund czuł się nieswojo. I chyba nie tylko ze względu na znalezionych tutaj dwóch inżynierów. Konstrukcja korytarza nie miała w sobie niczego nadzywczajnego, ale przebywając w nim czuło się jakąś taką obcość. Tak jak i w przedsionku ściany, sufit i posadzka pokryte tu były geometrycznymi wzorami utworzonymi z fragmentów nieba, jednak tutaj, coś sprawiało, że dłuższe przypatrywanie się tym rysunkom powodowało, że traciło się perspektywę. Jakby to wcale nie były płaskie rysunki i wystarczyło wyciągnąć dłoń by sięgnąć nią za ścianę. Do tego wszystkiego dochodził taki dziwny ledwie słyszalny pisk w uszach. Niby nic nie powodowało hałasu, jednak gdy tylko drzwi do korytarza się zamykały, wszyscy mieli wrażenie, że coś naprawdę słychać. Jakby dźwięk pustki. Z rzeczy godnych uwagi, wart odnotowania był fakt, że ścianę wewnętrzną korytarza wykonano ze stali i nie przylegała ona ściśle do podłogi. Zaś po dwóch przeciwnych stronach w podłodze umieszczone były długie na metr wajchy.

***

- Jjjaaa? - jęknęła dziewczyna gotowa Ericha ponowni położyć do snu przy użyciu dzierżonego w dłoni masywnego pagaja. Opuściła go gdy upewniła się, że wozak opadłszy z powrotem na swoje posłanie dał do zrozumienia, że nie zamierza się ruszać. Co zresztą nie było z jego stroną, żadną formą załagodzenia w tej nowo nawiązywanej znajomości. Erich zwyczajnie czuł się tak słaby, że miał wrażenie, że już samo oddychanie go męczy - Jjulita jestem.
Dziewczyna w świetle trzymanego w drugim reku kaganka nie wyglądała na groźną. Natomiast na pewno na wystraszoną. Była niewysoka, nieco okrągła i miała krótko obcięte czarne włosy. Przebita przez ucho dziewczyny mała szekla żeglarska błyskała odbijanym światłem z kaganka. Jakoś tak zamiast na dziewczynę wozak przez chwilę patrzył się właśnie na tę szeklę.
- Aha - Oczywiście imię dziewczyny nic mu nie mówiło, ale na razie tylko tyle zdołał wymyślić w odpowiedzi.
- Twoi kompani są na górze w wieży... znaczy pewnie zaraz tu będą, ale... wiesz co? To może ja po nich pójdę?
- Czekaj - stęknął i ponownie uniósł głowę. Chyba już wiedział czego potrzebował - Coś do picia...
Dziewczyna odłożyła pagaj po chwili wahania i zbliżywszy się do niego ostrożnie podała ma swój zaczepiony na sznurku bukłak. Wyciągnął po niego dłoń i dopiero teraz zobaczył, że ma na niej założoną rękawicę. Spojrzał na Julitę, ale nie znalazł w jej oczach odpowiedzi.
- Może najpierw poczekaj aż przyjdą...
Coś telebało się gdzieś w głębi jego głowy. Jakieś wspomnienie...
Trzymajcie mu rękę... A mocno i nieruchomo...
Nieeeeee!!!!

Zerwał rękawicę.
Purpurowa dłoń zdawała się silna i pełna tętniącego w niej życia.

***

- Aleś się na te ząbki połasił wozaku...
Gomrund nie mógł się nadziwić, że Erich nie dość, że nie był w stanie stwierdzić co działo się z nim gdy byli w Altdorfie to jeszcze prawie niczego nie pamiętał z rejsu Krańcem Cierpliwości. Oldenbach zresztą słabo słuchał zadawanych mu pytań. Jadł właśnie śniadanie. Właściwie trzecie śniadanie. I odkrył, że kocha chrzan.
- Jaki mamy plan tak w ogóle? - zapytał jakby nigdy nic pakując sobie do ust kolejny kawałek chleba.
Był ranek. Krasnoludzcy inżynierowie ponownie odpieczętowywali kryptę u stóp wzgórza. Odratowany dzięki przeczesaniu lochów starszy fachman Bardin powoli dochodził do siebie.

***

Mutant. To słowo brzmiało po reiklandzkich karczmach gorzej niż “podatek”. Jakby fakt mutacji miał sprawiać, że człek taki gorszym się stawał. Uwolniony z imperialnej machiny wyzysku, był przecież taki jak wcześniej. Jak wcześniej mógł pozostać tępym szubrawcem i narzędziem zaledwie, lub poświęcić się sprawie i ukierunkować uwolniony zeń żywioł. W czym niby gorszym ma być mutant od pospolitego bandyty? Ludzie... bydło wsłuchane w hipokryzję sigmaryckiego kościoła...
Mara poczuła nagły żal, że nie sprawiła Priestera jak tłustego prosięcia i żywego jeszcze nie upiekła na spaczogniu. Ilu jemu podobnych paliło ludzi takich jak ona na stosach? I to za co? Za niezależne myślenie. Za własny pomysł. Każdy mutant to jedna dusza uwolniona z imperialnego kłamstwa. Dużo ich uwolniła w swoim życiu akademickim. Naprawdę dużo. Wraz ze swoim mistrzem i Johannesem Teugenem mogli poszczycić się tym, że nie tylko wiedzą, ale i czynią. Że w pełni uczestniczą w budowaniu fundamentów oczyszczenia tych ziem z zakłamania i tyranii.
Takie myśli naszły Marę Herzen gdy w pewnym momencie z leśnej głuszy wyszła na drogę postać o rosłej męskiej sylwetce. W świetle księżyca, który momentami wyłaniał się zza chmur, od razu dostrzegła mutację. Ciekawą. Nawet bardzo.
- Roben Haube, do usług piękna panienko - powiedział z chytrym uśmiechem na ustach. Poruszył przy tym kilka razy wysuniętym do przodu i ozdobionym pięknym wąsem, gryzonim nosem. Na oczy i czoło nasuniętą miał podłużną czapkę
W rękach Stauba w mig znalazł się samopał o szerokiej lufie, a bliźniacy wyjęli kusze, które trzymali załadowane od momentu minięcia posterunku straży.
- Wara dziwolągu - warknął Tonn wysunąwszy się przed Marę. Lewą dłonią trzymał wodze, prawa spoczywała na udzie tuż obok rękojeści miecza.
- Nie sądzę - odparł tamten - Tak sobie myślałem... tak piękna... nie potrzebuje dóbr doczesnych... a wóz ciężko się toczy. Wyładowany... Nie lepiej zostawić? Ale teraz - znów poruszył swoim nosem i zbliżył się na krok uniósłszy głowę. Mara uśmiechnęła się. Bała się szaleńców. Śmierci trochę widziała i zdarzyło, że się o nią ocierała. Ale mutację miała od zawsze za swoją dziedzinę. Mężczyzna nie miał oczu. Nie żeby miał wyłupane. Po prostu w jego czaszce nie było miejsca na oczy - Teraz myślę, że nawet po dobroci nie damy wam przejść.
“Spojrzał” na Marę. Czuła to.
- Masz coś na co z przyjemnością się połaszę. Na nich!
Ledwo krzyknął, a już dał nura w krzaki. Za to z obu stron drogi wyskoczyła na nich banda postaci. Każden jeden z poważną mutacją ciała. To już jednak nie byli mutanci. Tych już można było spokojnie nazwać zwierzoludźmi.

***

Przytulił ją. Tak jak o to prosiła. A potem powiedział, że musi iść. I że pokój na piętrze jest do jej dyspozycji i że straż jej nie szuka. I odszedł.
Spała do południa.

Przymrużył oczy i odruchowo skulił się nieco. Skrzypiący powóz więzienny wytoczył się z ocienionego ganku świątynnego na skąpany w słońcu plac ratuszowy Bogenhafen. Ostatnich kilkanaście godzin jakie przegnił w lochu w całkowitej ciemności zrobiło swoje. Dopiero po chwili zauważył więc wielki tłum jaki zgromadził się przed świątynią Sigmara. Większy niż jakikolwiek jaki jemu, prostakowi, dane było zobaczyć. I wszyscy wpatrywali się tylko w niego. Ścierwiec poczuł jak zatyka ma dech gdy tłum jak jeden mąż zawrzał swoją setką gardeł. Najszybciej wychwycił okrzyki o “stosie” choć jak się zorientował nie były one najczęstsze. Do jego uszu dotarło też coś o zdradzie, herezji i abominacji. Tylko kurwa nic o tym, że jest mutantem.
Podniósł się na kolana i uchwycił oburącz kraty patrząc z niedowierzaniem na tą ludzką masę, która przyszła zobaczyć jego śmierć.
Wóz zatrzymał się jednak w pewnym momencie. Dokładnie na środku placu. Ścierwiec dokładnie widział oblicza najbliższych mieszczan. Przeważało na nich obrzydzenie, które jemu już spowszedniało. W większości jednak przypadków mieszało się ono z albo ze współczuciem, albo z jakąś niezrozumiałą nienawiścią. Ktoś rzucił jakimś zgniłym warzywem. Rzepą chyba. Rozbryzgła się na kratach. W tłumie zawrzało i poleciały kolejne odpadki. Kilka nawet celnie sięgnęło jego dzioba. I znów. “Stos!”. I znów “Zdrada!”.
Broniący dostępu do wozu uzbrojeni w młoty kapłani nie mieli łatwego zadania z utrzymaniem porządku. Powoli do niego docierało, że o to ci święci wojownicy bronili go przed tłumem. Ale i to nie było wszystko. Teraz już widział to dokładnie. Tłum był podzielony. Ci co wołali o zdradzie, krzyczeli też by go uwolnić. Dochodziło do bójek... Ludzie zaczęli się po mordach okładać o jego życie...
Aż nagle wszystko umilkło.
Zimny dreszcz przeszył jego kark gdy usłyszał za swoimi plecami czysty, mocny i donośny głos odzianego w pełną płytę konnego mężczyzny.
- Ludu Bogenhafen! Poddani cesarza! - zawołał mężczyzna od razu przeciągając całą uwagę zebranych z Ścierwca na siebie - Miesiąc temu w waszym mieście wykryto heretycki spisek jaki zawiązali wasi notablowie. Przez swoją ignorancję i toczące ich umysły szaleństwo omal nie doprowadzili do otwarcia w waszym mieście bram chaosu! Na waszą zagładę! Czy chcecie by ich miejsce zajęli nowi im podobni? Bo przysięgam wam, że jak tu jestem wśród was tak kościół Sigmara dopuścić do tego nie zamierza! Władze miejskie w postaci straży i rady utrudniają mu to jednak zasłaniając się prawem i przepisami! Chcą zataić swoje tajemnice przed nim i przed wami. A ja wam mówię, że herezji rady nie nadszedł jeszcze koniec! Plugastwo chaotyckiej myśli nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Wiem to, bo objawy spaczonego czarostwa jakie ma tu miejsca są naoczne i namacalne! W mieście są odmieńcy! - przerwał na chwilę. Na jego obliczu nie było nawet krztyny zawahania - W mieście są mutanci!
Szmer szeptów przeszył tłum. Ktoś zawołał cicho o zdradzie, ale w krzyku tym nie było ani pewności ani siły.
- Przypatrzcie się temu stworzeniu! - zawołał - Przypatrzcie się uważnie! Dziś po trzecim dzwonie popołudniowym powiedziemy chaotyka tego na podgrodzie gdzie oczyści go święty ogień młotodzierżcy!
Po tych słowach mężczyzna zawrócił konia w stronę świątyni, a tłum bardzo powoli zaczął odżywać. Ścierwiec wpierw odprowadził go wzrokiem, a potem spojrzał na otaczających go ludzi. Było w tym coś niesamowitego, bo choć Ścierwiec w swoim życiu dopuścił się wielu występków i za większość z nich Shalya nie miała powodu by go kochać, czy choćby oczyszczać z mutacji, to z pewnością nigdy by się nawet nie domyślił, że jego śmierć może wywołać tak wielkie zamieszanie. Wystawiony na bogenhafeński dziedziniec świątynny w klatce obstawionej przez sigmarycką gwardię poczuł się nagle jak jakie panisko co śmiało rzucić wyzwanie samemu cesarzowi. Ba! Samemu Sigmarowi! Taki samozwańczy bohater co to jego armię rozbito w pył i teraz już trzymano go przed ludem na pośmiewisko niby. A lud, jak to lud. Lubi drzeć mordę. I co go coraz bardziej zaczynało bawić to fakt, że wcale niemało wrzasków domagało się jego wypuszczenia. Postanowił więc nie wypadać z tej roli.
- Ścierwiec jestem! - zakrzyknął oznajmiając bogenhafeńczykom swoje mutackie imię i zaklekotał swoim dziobem. A krzyk, trzeba mu było to oddać, miał niemniej mocny i silny co jego świątobliwy przedmówca. Przebijał się przez gwar czerni wyciszając go. Setki oczu wbite tylko w niego - Ścierwiec!
Tłum podchwycił. Jego imię rozbrzmiało w powietrzu.
- Ścierwiec! - krzyknął ponownie - Przypatrzcie mi się ludzie!!! Nie jestem człowiekiem!!!!!
Tłum podchwytywał za każdym razem. W końcu zaczęło dochodzić do większych bójek między mieszkańcami. Straż zaś nie mogąc bez sięgania po broń zagrozić sigmarytom, musiała coraz częściej pacyfikować co agresywniejszych mieszkańców. “Spalić Ścierwca!”, “Uwolnić Ścierwca!” i donośny głos potężnego mutanta pomiędzy tym wszystkim. Wielki herszt mutacki miał właśnie swoja ostatnią i chyba najlepszą rozrywkę życia gdy rozbrzmiał pierwszy popołudniowy dzwon. Ścierwiec uniósł głowę spoglądając na świątynną wieżę, która odmierzała pozostały mu czas.
- Nie jestem człowiekiem!!! - wrzasnął i ponownie zaklekotał swoim dziobem.
I wtedy ją dostrzegł. Siwa stała w tłumie. W towarzystwie jakiegoś niskiego człowieczka, który szeptał coś do niej.
I co siwucho? Nabrałem wyrazu?

***

- Na murze jest dobre miejsce - powiedział Szerszeń do stojącej obok niego dziewczyny. Nie był pewien, czy go słuchała, ale nie przejmował się tym. Jego zadanie było proste i nie polegało na zachowaniu uwagi słuchaczy. Wręcz przeciwnie - Pytanie jeszcze czy chcesz by się gawiedź zorientowała, bo mogę użyć strzałek, albo kuszy.

Sylwia rzeczywiście słabo go słuchała. Zastanawiała się nad złożoną Shalyi obietnicą. Wśród pilnujących porządku na placu strażników, dostrzegła Reinera Goertrina.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 01-10-2012, 19:08   #75
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Szczur! - Konrad wszedł kilka stopni po drabinie.
Chłopak, palący się wprost do zejścia w dół natychmiast wsadził głowę w otwór prowadzący do piwnic.
- Śmigaj natychmiast na “Świt” i powiedz Julicie, że trzeba uważać, bo jakieś straszydło się może włóczyć po okolicy. Jeśli cokolwiek przylezie, dajcie w łeb i spuście do rzeki.
- Ale...
- zaczął Szczur, najwyraźniej nie mogąc przeboleć okazji spenetrowania podziemi.
Konrad przerwał mu, unosząc rękę. Chłopak, o dziwo, się zamknął.
- Twój wkład jest doceniony - powiedział kapitan barki - i będziesz miał swój udział w ewentualnych zyskach. Ale wolałbym nie stracić “Świtu”. Jasne?
Szczur skinął głową, niechętnie, ale jednak.
- Tak jest, kapitanie - odparł.

- Zawsze mi mówiono - stwierdził Konrad, spoglądając na stojące na półkach księgi - że wiedza to skarb. No i dochodzę do wniosku, że to może być prawda. W pewnym sensie oczywiście. Te księgi muszą być warte ładny kawałek grosza. Byle nie trafić na jakąś zakazaną. Ale to już wasza rola znaleźć coś odpowiedniego.
Usiłując sprzedać zakazaną księgę mogliby się wpakować w niezłe tarapaty. Zapewne nie skończyłoby się na pytaniu “Skąd to macie?”
Gdyby nie zabrali żadnej z ksiąg, to ich łup byłby co najmniej marny. Paręnaście złotych monet sprzed wieków, kajecik z jakimiś zapiskami, mapy, które się natychmiast Konradowi spodobały. No i ołowiane pudełeczko, co do którego Konrad nie wiedział, czy w ogóle je tykać, nie mówiąc już o otwieraniu. Sękaty kostur ozdobiony herbem również był kiepską zdobyczą, ale Konrad postanowił go zabrać.
- Odpiłuje się końcówkę i będzie można w Nuln się dowiedzieć, co to za rodzina szlachecka pieczętowała się czymś takim - powiedział. - Może się dowiemy, kto sobie uwił gniazdko na tym zadupiu i dlaczego. No i czego poszukiwał, bowiem bazgrał strasznie po tych mapach.

Jednak w tej chwili były ważniejsze sprawy, niż zastanawianie się, czym zajmował się pierwszy mieszkaniec podziemi. Krasnoludzcy inżynierowie mogli sobie czekać nie wiadomo jak długo z poszukiwaniami, ale Konrad wolałby jak najszybciej załatwić sprawę ghula.
- Jeśli ten ghul nie potrafi przechodzić przez ściany, to tu musi być przejście. - Oparł dłoń na regale, przy którym niknęły ślady krwi. - Na tajemnych przejściach to ja się nie znam. Oczywiście - dodał - mógłby w jakiś chytry sposób wejść po półkach do góry.
- Rozbieramy, czy usiłujemy znaleźć jakiś przycisk czy coś tam?
- spytał.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-10-2012, 08:25   #76
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ze wszystkich bóli z jakich obecnie się składał przynajmniej ból brzucha nieco zelżał, gdyż Erich nieco sobie już podjadł i popił. Spoglądał na brodatą twarz Gomrunda z niejakim rozczuleniem. Krasnolud nie zostawił go gdy Oldenbach był nieprzytomny, ba … nie obciął mu purpurowej ręki. Za co był mu Erich serdecznie wdzięczny. Obcinanie zmutowanych części ciała było wszak powszechną praktyką w takich przypadkach.
- Jaki mamy plan tak w ogóle? - zapytał Erich jakby nigdy nic pakując sobie do ust kolejny kawałek chleba.
- Uchronić cię od spalenia na stosie - odparł Konrad. - A wcześniej od trafienia do lochu. Mówiła ci już Julita, że jesteś poszukiwany za napad na świątynię?
Szczęki Ericha przeżuwające chleb znieruchomiały na chwilę, by podjąć pracę znacznie wolniej.
- Nie … zapomniała wspomnieć. - Oldenbachowi przyszło do głowy, że może bycie nieprzytomnym nie było takie złe.
- A … tego … możesz mi powiedzieć, czy napadłem na świątynię? - uśmiechnął się przepraszająco. - Niewiele pamiętam.
- No i tu cię muszę rozczarować -
powiedział Konrad. - Nikt z nas tego nie wie. Pamiętasz zapewne owego magistra od zębów. Ząbki ci wstawił ładne, ale zostawiliśmy cię pod jego opieką na jeden dzień. Wtedy ponoć narozrabiałeś. No a jego nie mogliśmy przepytać, bo się rozpłynął w powietrzu.
- Sądząc z jakości podobizny, to byłeś ty -
dodał. - Ale w Bogenhaven też były jakieś nasze podróbki. Nie wiem, czy to cię pocieszy.
- No to pięknie. -
pokiwał Erich smutnie głową - Od początku mi się tego jego chytre oczka nie podobały i mówił dziwne wyrazy. Pewnie ta purpurowa łapa to od niego. Pieprzony wykształciuch. Ale … - pomacał szczękę językiem - ale zęby dobrze zrobił. Nic nie uwiera.
Rozejrzał się jakby coś sobie przypomniał.
- A gdzie Sylwia?
- Poszła sobie -
odparł Konrad. - Uwolniła garstkę mutantów i sobie poszła. Chyba że oni uwolnili się sami i ją zatłukli, ale na to to ona jest raczej zbyt cwana. Parę mutantów nie dałoby jej rady. W każdym razie mutanci i ona zniknęli tej samej nocy.
- Cóż … jak to mówimy my wozacy “baba z wozu szkapom lżej”. -
zauważył filozoficznie Oldenbach zagryzając chlebem.
- Konrad a gdzie była ta świątynia co ją podobno obrobiłem? - spytał szybko zmieniając temat.
- Naraziłeś się Shallyitkom w Altdorfie. I to pewnie nieźle narozrabiałeś, bo ładny kawałek miasta wytapetowano twoimi wizerunkami.
Ericha złapał gwałtowny atak kaszlu, gdy kawałek chleba wpadł mu nie do tej dziurki co trzeba. Na szczęści po kilku próbach wypluł pechową skórkę i otarł usta ręką.
- Shallyitkom w Altdorfie? Ożesz ty. Pięknie, po prostu pięknie. Znaczy się nie mam co wracać do Altdorfu. A tak przy okazji, to dokąd płyniemy? - spytał z lekką obawą w głosie.
- Do Nuln - odparł Konrad - chociaż nie wiem, na ile to dla ciebie bezpieczne będzie. Jeśli się sprawa dość szybko nie wyjaśni, to polecałbym Księstwa Graniczne.
- Nigdy nie byłem w Nuln, to dobrze. Nikt mnie tam nie zna. Jeśli będę unikał stacji powozowych, to powinienem być dość bezpieczny. -
zastanawiał się na głos pomijając milczeniem ponury żart Konrada o Księstwach Granicznych.
- Znał, nie znał... U tych Shallyitek toś ty chyba do portretu pozował - powiedział Konrad. - Na obrazku skóra jak żywcem zdarta. Gomrund, pokaż mu, jeśli masz pod ręką. Ślepy by rozpoznał. Może brodę zapuścisz długą, krasnoludzką?
- Jasne. Poczekam tu sobie jeszcze pięćdziesiąt lat, aż wyrośnie. -
zakpił Erich. - Lepiej już się ogolę. Ech … szkoda.
Westchnął żałośnie. Ktokolwiek chciał go wrobić zadbał o szczegóły.
- Cóż Panie Olenbach tak jak mówił kapitan Sparren nie wygląda to ciekawie. A najgorsze jest to, że wszyscy daliśmy się nabić w butelkę jak nie przymierzając to bretońskie wino. No może oprócz tej Siwej kozy… ona od razu doktorkowi nie wierzyła. - Powiedział brodacz który do tej pory tylko przysłuchiwał się paplaninie długonogich. – Masz dwa cholernie wielkie problemy: jeden to ten list gończy za zbrodnie dość znaczne, a drugi to ta łapa. A za oba jak cię dostanie jakiś reprezentant prawa dasz gardło. Ręka ci się zmienia… kiedyś była tylko czarna teraz jest różowiutka jak pipa dziewicy… Może jak ją oberżniemy to się zatrzyma ten proces?
“Sam se oberżnij” -
pomyślał w duchu Erich ograniczając się jedynie do spojrzenia niczym bazyliszek na krasnoluda,
- Nie odpowiadaj pochopnie, przemyśl to ale szybko nim ta chaośnicka gangrena do reszty cię zeżre! - Skwitował nad wyraz poważnie krasnolud. – Dietrichowi mus jechać do Nuln, bo tam sprawy jakieś ma… a mnie do Grissenwaldu bo też tam sprawy mam. Reprezentuję majestat gildii inżynierów… kurwa ich mać! No ale mus to mus, dlatego póki co takie mamy na najbliższy czas plany.
- W takim razie moje plany to nie pokazywać się bez potrzeby i zdrowieć, bom słaby jakiś. Dobrze żeśmy na łodzi. Mogę podróżować i nie rzucać się w oczy jednocześnie. -
stwierdził Erich czując jak ogarnia go senność. Miał za dużo wrażeń jak na jeden raz.
- Idę się położyć. -
stwierdził spoglądając na rękę. - Skoro była czarna, a jest purpurowa, to chyba dobrze? Znaczy traci barwę.
Nim jednak poszedł skłonił się nisko i przystawiając rękę do piersi stwierdził:
- Dziękuję Wam panowie żeście się mną zajęli. Gdybyście mnie porzucili pewnie już bym nie żył. Przekonacie się jeszcze, że Wiem co to znaczy wdzięczność.
Uśmiechnął się i poszedł położyć.

Koja pod pokładem przywitała Ericha znajomym smrodkiem dawno nie zmienianych kocy i wyrobionymi przez jego ciało, wygodnymi dołkami. Położył się wygodnie. Gdzieś z góry z pokładu słyszał stąpanie Julity. Skrzypiące pod jej nogami deski zakłócały błogą ciszę, jednak po chwili przestało mu to przeszkadzać i zaczął zapadać w słodkie objęcia snu, gdy nagle resztki świadomości coś uchwyciła. Zaniepokojony Erich otworzył szerzej oczy i ze swojej koi przyjrzał się ładowni, którą widział przez uchylone drzwi. Znajdowało się tam mnóstwo worków czymś wypełnionych, a między nimi coś się poruszyło. I wstało. I wyglądało na nieludzko wysokie i nienaturalnie się poruszające. I chyba go widziało.
Erich gwałtownie usiadł od czego natychmiast zakręciło mu się w głowie.
- Ju … che,che … Ju … che,che,che.
Chciał krzyknąć „Julita”, ale zamiast tego zaczął się nerwowo śmiać. Śmiał się coraz głośniej i nie potrafił nad tym zapanować. Wyzywał się w duchu od debili i głupków. W ładowni było coś, co mogło być groźne, a on jak idiota się śmiał, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie potrafił przestać, to było takie zabawne.
- Che, che, che, …
Zataczając się wstał chwytając za kuftsosowy miecz i ruszył w stronę wyjścia na pokład. Niespokojnie spoglądając w stronę ładowni.
- Ju … che, che, che. Julita! – wreszcie udało mu się wykrzyczeć.
- Julita! Żyra … żyrafa pod pokładem. Che, che, che!
Zaśmiał się na całe gardło.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 04-10-2012, 22:15   #77
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Brodacza zamroczyło i to solidnie… dawno nie czuł takiej niemocy w nogach i pewnie gdyby przyszło mi tu dłużej zmagać się z truposzami mógłby dać gardło. Okowita pomogła zmyła z gardła paskudny zapach rozkładających się zwłok a i nie zapomniał o skaleczeniach. Niby nic ale przepłukanie wysoko procentowym alkoholem ni jak nie mogło zaszkodzić. Kiedy doszedł już jako tako do siebie większa część podziemi była już pobieżnie sprawdzona i wyglądało na to że ten wesoły chujek – ghul zwiał. Parszywiec jeden! Całe te podziemia wyglądały trochę jak piwnica jakiejś wieży… jakby jaka pracownia magusa czy innego popaprańca. Pełno ksiąg, pełno jakiś narzędzi alchemicznych i ani śladu zbiega. No właściwie był ślad ale ni jak za nim podążyć. Penie Norsmen byłby nieźle wkurzony ale okazało się, że ich szybka reakcja uratowała jednego brodacza.

Gomrund przysłuchując się temu co ma do powiedzenia kapitan uważnie przyglądał się stalowym ścianom w kolistym korytarzu… wajchom i innym dziwacznym mechanizmom. Nie wiedział po jakiego grzyba ktoś montował takie pancerne ciulstowo no ale... Na jego krasnoludzko inżynierski rozum wyglądało jakby były na jakiś szynach… zupełnie tak jakby mogły się przesuwać. Jednak póki co istotniejsza była biblioteka, w końcu tam kończyły się wyraźne ślady uciekiniera.

– Cóż, ten trupożerca powinien gdzieś zostawić ślady swoich łapsk… a nie tylko broczyć krwią po podłodze. Nie wierzę żeby się nie złapał za wystające bebechy trzeba by dobrze poszukać. - Powiedział brodacz. – Możemy najpierw to porządnie przeszukać jak nic nie znajdziemy to na upartego można użyć kilofa… ale nie słychać żeby tam była pusta przestrzeń. - Stwierdził po opukaniu ściany regału, przy którym kończyły się ślady. – Chociaż specem nie jestem. Można wziąć parę wiader wody i rozlać na podłodze tak by ona znalazła sama sobie ujście. No, ale ruszenie tych dwóch wajch w korytarzu to jest jakby to powiedzieć konieczność. No to psia jego mać oglądnijmy to sobie…

Co powiedziawszy zabrał się za dokładne i systematyczne przeszukiwania pomieszczenia. Mniej więcej kwadrans tyle dał sobie czasu nim myśli wrócą do wajch ulokowanych po obu stronach pomieszczenia. Kwadrans. Niestety niczego co mogłoby sugerować jakiś mechanizm nie znalazł... jakiś zwój wetknięty między księgi może z czarem. Ale nie tego szukał. Schował za pazuchę.

No to czas na jakieś elfie pierdolety się skończył. Ściągnięty wcześniej kilof trzeba było połączyć z krasnoludzkim mięśniem ramion i obadać tutaj ścianki. Pieprznął raz, drugi trzeci… w nagą, pozbawioną osłony z papierowej wiedzy ścianę. Jednak kamień nawet nie jęknął... Nie da rady. Gomrund wrócił zatem do wejścia i zakrzyknął do szarogórców o spuszczenie wiadra wody... a potem wrócił do pomieszczenia i powoli wylewając płyn sprawdzał czy aby nie znajduje ujścia. I o dziwo woda znalazła ujście... miejsce niepozorne jak to którym tutaj weszli. Szybkie zapoznanie z tematem pozwoliło ocenić, że jak nie znajdą mechanizmu urachamiającego to będzie sporo pierdzielenia się. Żeby przekuć się przez tą posadzkę to ładnych parę godzin zajmie ładnym paru krasnoludom i ładnie się przy tym spocą. Mus było im szukać innego rozwiązania… a zatem znowu sekretny kurwa jego mać mechanizm.

- No to jak panowie? Wajchy w korytarzu czy zaczynamy zabawę z kilofami?


- Na mój rozum, to ten regał powinien się odsuwać od ściany - powiedział ponuro Konrad. - Tylko że inżynier ze mnie żaden. Sprawdził, czy na podłodze są jakieś ślady sugerujące, że półki z księgami się mogły przesuwać. Oczywiście nie musiały... Tudzież księgi obejrzał. A nuż która była ostatnio ruszana.
Niestety nic nie wskazywało na to, że ktoś którąś ostatnio dotykał.

- Szkoda, ze jakiegoś psa nie mamy. Pewnie by go wytropił
- dodał. - Ciekaw jestem, czy ten gad uciekł, czy też siedzi za ścianą i się z nas śmieje. Wywalimy to wszystko na podłogę?

- No przecież nie będziemy się z tym pieścić! - odrzekł brodacz, który zaczął ściągać księgi. Przy okazji wybierał co ciekawsze pozycje i jeżeli chodzi o bogatość oprawy jak i o tematykę. Niestety ze względu na brak klasycznego sporo tytułów musiał się domyślać po rycinach zamieszczonych wewnątrz, a o jakiś tajemnych językach nie wspominając. Mimo wszystko segregował księgi tak aby te bardziej wartościowe wynieść… a potem popchnąć w mieście. Bo jakby na to nie patrząc to sporo na tym można było zarobić.

I w ten oto sposób powstał piękny stosik ksiąg leżących sobie na podłodze, a pięć drewnianych półek w stalowych przytwierdzonych do ściany uchwytach świeci smętnie pustką. Kilka ksiąg nie przetrwało tej próby i uległo swojemu wiekowi.
- Ognisko sobie możemy fest zrobić - mruknął Konrad. - To na podpałkę - wskazał na smętne resztki paru ksiąg, zjedzonych zębem czasu - a dzięki półkom będzie się dłużej palić. Teraz jeszcze rybka albo i kawałek kiełbasy...

- Coś gdzieś pociągnąć, czy przydusić? - Konrad usiłował wprowadzić swe słowa w ruch, to ciągnąc półki, to próbując nacisnąć gwoździe i śruby mocujące półki i uchwyty. - Gdyby to była bajka, to ani chybi coś by się dało przekręcić. Loch być może jako i tajemne wyjście jakim umknął ghul, były niczym z bajki, ale dotknięte już rdzą i próchnem półki, zdecydowanie nie.

No i gówno jedno wielkie gówno! Nie znaleźli absolutnie nic… nawet Spieler się zniecierpliwił i poszedł na górę… a krasnoluda pchało do tego żeby albo dopaść zbiega albo posunąć sprawę dalej. Trudno było jednoznacznie stwierdzić na czym mu bardziej zależało czy na mordobiciu czy na udowodnieniu że tutaj jest przejście. Póki co jednak dał ciała… czyli zostawały wajchy. Nim jednak sprawdzili co się nimi uruchamia powynosili wartościowsze księgi i mapy, które były też dość ciekawe, a co poniektóre to i pewnikiem cenne. Jak znajdą odpowiedniego kupca to te znaleziska powinny im się opłacić.

Płonący Łeb wreszcie ruszył wajchą. Jakiś ukryty gdzieś pod posadzką mechanizm zazgrzytał nieprzyjemnie gdy krasnolud pociągnął za jedną w wajch. Po dotarciu do oporu... nic się jednak nie wydarzyło. Natomiast gdy Gomrund puścił przeciągniętą wajchę, ta wróciła do pozycji wyjściowej. I nadal jedyne co było słychać w korytarzu to ten dziwny ledwie słyszalny pisk.

- Spróbujemy za obie równocześnie? - spytał Konrad, po sprawdzeniu stanu biblioteki, gdzie, jak na złość, żadne tajne przejście się nie otworzyło. - Słyszysz ten jakiś pisk, czy ja mam omamy? - dodał po chwili, pocierając uszy i kręcąc głową. - To coś żywego, czy też może powietrze się przedziera przez jakąś szczelinkę?

- Coś uruchomiliśmy ale widocznie coś na zewnątrz. spróbujmy albo w innym pomieszczeniu. Rozejrzyjmy się tutaj a potem ruszymy drugą. a jak nic nie będzie to poszukamy czy coś widać na górze.
Wyraził swoje zdanie brodacz, który nie widział logiki w takim montowaniu mechanizmu. Ale widocznie nie był on znawcą ludzkiej myśli inżynierskiej.

Sprawdzenie innych pomieszczeń niczego nie ujawniło. Nic nie wyglądało inaczej. Nic się nie zmieniło. Przynajmniej dla oczu Gomrunda i Konrada.

- Dietrich? - Konrad zwrócił się do kompana, który byczył się piętro wyżej. - Zobacz, czy gdzieś tam, na zewnątrz, coś się nie zmieniło. Otworzyło na przykład.

- Stary poszedł w pizdu... odpowiedział któryś z szarogórców. - Ale sprawdzimy co i jak...

Dopiero pociągnięcie za drugą wajchę coś zmieniło. A i to nie od razu, bo pociągnięcie za nią z opóźnieniem nic nie da bo była zablokowana. Gdy Gomrund i Konrad jednak jednocześnie pociągnęli za wajchy, coś pod posadzką zaskoczyło. Fundament zadrżał niepewnie, a z sufitu posypało się trochę kurzu. I w tym momencie stalowa ściana zaczęła się przesuwać. A raczej dwie jej części, które zaczęły się na siebie nasuwać otwierając jakieś wejście dokładnie na przeciwko wejścia do biblioteki. Nie skończyły się też jeszcze rozsuwać gdy z wnętrza (rdzenia) dobiegł jakiś odgłos. Jakby blachy jakieś i coś zaczęło się nader szybko przemieszczać.

Gomrund odruchowo się cofnął gotując się na odparcie jakiegoś ataku… ustawił się pod ścianą i wyczekiwał. – No to się młody doprosiliśmy. Ciekawość psia jego mać…
 
baltazar jest offline  
Stary 05-10-2012, 01:52   #78
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Od początku nie podobało mu się w tych zimnych, zatrupiałych podziemiach. Zwiedził je – owszem – rzetelnie z resztą poszukiwaczy zaginionego ghula, rozrzucając zapalone łuczywka, gdzie się dało, ale to mu w zasadzie starczyło za całą rozrywkę. Bo na nic szczególnie zachęcającego do pozostania na dole jakoś nie natrafił. Może zabrakło tego, co tak pociągającymi czyniło przytulne – i pilnie strzeżone – piwniczki altdorfskich spelunek, a może nie udzielił mu się po prostu zapał Gomrunda i Konrada do zgłębiania tej akurat tajemnicy.
Z jednej strony nie bardzo by się zdziwił, gdyby w ogóle żadnej nie było... Zagnieździło się po prostu paskudztwo w opuszczonej pracowni jakiegoś odludka... Z drugiej – dosyć miał wszelkich mrocznych sekretów, spisków i zakazanych praktyk. Napatrzył się już, nasłuchał, nabrał nawet po łbie za innych.
A przez skórę czuł, że niedługo jeszcze weźmie... Tym razem za swoje.

Ile zresztą przyjemniej było na świeżym powietrzu... Odetchnął głęboko, skrzywił się, pomasował bok. Ktoś by pomyślał, że Szczur jest taki ciężki... Bo że kościsty, to każdy głupi mógł zaobserwować. A Spieler przekonać się nawet na własnych żebrach.
Ale po prawdzie gniewał się już na gnojka tylko dla zasady. Rześko i dość jasno, żeby nie wykręcać nóg w każdej dziurze... Jemu w takie noce też nie tęskno było do wyrka. Najlepiej się pracowało.

A teraz, po sutym śniadaniu, w sumie najrozsądniej było by pewnie pójść w ślady przebudzonego niespodziewanie Ericha i z nawiązką odrobić nocne straty.
Że też swoją drogą wozakowi jeszcze nie zbrzydło... Powinien być przecież za wszystkie czasy wyspany. Wypadałoby zresztą zaczekać, aż się wyjaśni, czy z kombinacji w podziemiach co złego jednak nie wyniknie...

Spieler zszedł niespiesznie z pagórka i – posłuszny raczej wspomnieniom i zasiedziałej w kościach rutynie niż faktycznej obawie o bezpieczeństwo – obszedł go dookoła. A potem skręcił w stronę kołyszącego się sennie masztu Świtu.
Względem pochowanego pod samotnym drzewem topielca nie żywił żadnych szczególnych uczuć, a w każdym razie nie takie, które mogłyby go skłonić do lekkiego odchylenia kursu, gdyby nie dokonała tego potrzeba całkiem prozaiczna. Na szczęście nie tak jeszcze nagląca, żeby nie dało się z jej zaspokojeniem trochę wstrzymać.
Bo przy grobie rozgrzebanym i przybranym w krwawe resztki dużo trudniej było by to uznać za akt bezpretensjonalnej, męskiej solidarności. Poza tym Erichowe pokrzykiwania z barki nagle nabrały dla Spielera nowego, w dodatku bardzo nieprzyjemnego sensu.

Z mieczem w dłoni pognał po krwawych śladach na nabrzeże, gniewnymi bluzgami podsycając gasnącą bezlitośnie nadzieję, że to tylko durne wygłupy.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 05-10-2012 o 12:34. Powód: chronologia...
Betterman jest offline  
Stary 15-10-2012, 01:06   #79
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Bracie... bracie... Tyle czekałem... Tak długo..

Konrad rozejrzał się nerwowo dookoła po ścianach korytarza szukając źródła dźwięku. Wyrysowany na nich gwiezdne konstelacja raz jeszcze i trochę jakby mocniej przyprawiły go o zawrót głowy... Jakby ktoś zawodził gdzieś z tej okropnej pustki. Im bardziej jednak się rozglądał tym bardzie był pewien, że dałby sobie uciąć, że głos nie dochodził z żadnego konkretnego kierunku. Po prostu tu był. Tu w tym lochu... albo w jego głowie.

Bracie... Wrogowie twego domu są moimi wrogami... Gorze larwim synom, pomiotom chaosu!

Grzechot i skrzypienie zastałej od stuleci stali, wbijał się zarówno w uszy Konrada jak i Gomrunda, ale to krasnolud obeznany w rzemiośle bitewnym domyślał się co obaj za chwilę ujrzą. Postać, która wyszła z rdzenia wewnętrznego korytarza, swoim wzrostem nie przewyższała rosłego mężczyzny. Na pierwszy rzut oka widać było tylko pełną zbroję w jaką była odziana. Stalowe płyty były zaśniedziałe, a i nawet w tak marnym świetle widać było też rdzę, która zaczęła zżerać rynsztunek. O tym kogo pancerz skrywał i Gomrund i Konrad przekonali się dopiero gdy zobaczyli rękę dzierżącą korbacz rycerski. Zaciśnięte na trzonku szare paliczki kości wyzierając zza przeżartej starością rękawicy, zdawały się wydawać chrupiący odgłos przy każdym ruchu. Lewica nieumarłego dzierżyła tarczę z herbem, który Konrad już gdzieś widział. Choć ten widoczny na tarczy był o tyle inny, że dodatkowo zdobił go czarny kwiat na żółtym tle.
Ciemność ziejąca zza przyłbicy wpierw zwróciła się w kierunku Konrada, a następnie Gomrunda. Norsmen zmróżył oczy. Bił się wystarczająco dużo razy by wiedzieć co teraz nastąpi.
Zbroja zachrzęściła niemiłosiernie, a nieumarły ruszył na brodacz z wzniesionym korbaczem...

***

Konrad nie poruszył się. Ściskając nadal w garści przestawioną wajchę tak mocno, że aż mu knykcie zbielały. Nie był w stanie jej puścić. Nie był nawet w stanie zrobić kroku przytłoczony widokiem martwego rycerza. Jego głosu więcej nie słyszał, ale on nadal odbijał się w jego pamięci. Okrutnie bolesny, a jednocześnie tak bezwględny i bezlitosny, że przewoźnik gdzieś pod skórą czuł. Nie pokonają go. Nie uciekną mu. Zaraz umrze Gomrund, a po chwili także on.
Czuł walenie swojego serca i jedyne co śmiał robić to słuchał. Jak gdzieś po drugiej stronie nieumarły rycerz idzie na krasnoluda. I jak klapa wiodąca do pomieszczenia semafora zatrzaskuje się zamykając ich w tym lochu...

***

Żyrafa stała na dwóch nogach. Dwóch nogach! Kiwała obłą głową na lewo i prawo gdy podchodziła do Ericha. Ktoś jej musiał wcześniej różki obciąć. A tego było już za wiele dla wozaka. Chłopak jakby skrawkiem świadomości słuchając swojego instynktu, uniósł miecz. Nie utrzymał go jednak długo. Kolejne spazmy śmiechu były coraz silniejsze. Żyrafa zamiast rąk, miała długie łapska i szła prosto na niego. A może Konrad coś palnął i zamiast shalyitek, narozrabiał w jakimś ogrodzie zoologicznym? I jakaś rządna zemsty żyrafa przyszła tu po niego?
Zgiął się w pół nie mogąc wytrzymać kłucia w brzuchu.
- Ju.... ju... - czuł już jak mu łzy napływają do oczu gdy żyrafa stanęła przed nim. Śmierdziała wyjątkowo obrzydliwie. Jakby zdechła, albo jakby była... nieumarłą żyrafą!
Upadł na kolana po czym bezsilnie legł na ziemi zanosząc się histerycznym niemal śmiechem. Był złoczyńcą poszukiwanym za zabicie mszczącej się na nim martwej żyrafy. Chichocząc patrzył jak żyrafa wyciąga po niego swoje szpony...

***

Nigdy nie wierzyła w to, że przynosi pecha łodziom. A jak już coś starało się jej zbyt nachalnie wmówić taką możliwość, miała na taką okazję przygotowane lekarstwo w swoim przytroczonym do ręki bukłaczku. Niestety Konrad sprawiał wrażenie jakby postawił sobie za punkt honoru wychowanie jej w trzeźwości. Jej. A wcale nie dałaby mu ni jednej wiosny więcej niż sobie. Przez tę gładką buzię, to nawet byłaby w stanie się założyć, że dwudziestego krzyżyka jeszcze nie miał na karku. No ale tyle jej co mogła sobie pomarudzić. Dobrze, że poza Konradem byli jeszcze Gomrund i Dietrich, którzy choć wieczorami łagodzili wprowadzoną przez kapitana prohibicję. Teraz jednak gdy w momencie gdy robiła klar na łodzi spod pokładu dobiegło ją wołanie tego obudzonego o jakiejś pieprzonej żyrafie, gotowa była uwierzyć we wszystko. A to co zobaczyła gdy stanęła w zejściu tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu.
Wielki podobny do człowieka stwór właśnie podchodził do tarzającego się ze śmiechu po podłodze Ericha, który nic sobie z tego jednak nie robił. Tylko śmiał jak jakiś szaleniec, którym najwyraźniej był. A stwór... był najokropniejszym potworem jakiego kiedykolwiek widziała. Wyglądał trochę jak ghul, choć trochę wyższy. Zwykłego zdarzyło się jej widzieć i ten na pewno nie był zwykły... Jego twarz nie była wynaturzoną ludzką. Nie miała z ludzką nic wspólnego. To nie mogło być wcześniej człowiekiem... Patrzyła jak stwór schyla się po bezbronnego Ericha. Strach nie sparaliżował jej jednak całkiem. Nie na tyle by nie zrobić czegoś. Uderzenie długim pagajem w łeb wystarczyło by potwór zwrócił gwałtownie na nią swoje oblicze. Chciała poprawić raz jeszcze w twarz, ale teraz gdy spojrzała w te oczy, jedyne co zdołała uczynić to cofnąć się na pokład.
Upadła tyłkiem na deski gdy potwór wyskoczył za nią na światło dzienne zostawiając Ericha swoim napadom śmiechu. Stąpał ciężko. Teraz w lepszym świetle było to dobrze widoczne. Był ranny. Szarawa skóra nosiła znamiona otrzymanych bardzo niedawno cięć, które jednak wyraźnie miały się ku zasklepieniu. Krok za krokiem zbliżał się do niej. Słyszała coraz cichszy śmiech Ericha i oddech tego potwora. Chciała wstać, ale wstanie oznaczało zbliżenie się do potwora. Leżąc więc i podpierając się rękoma cofała aż dotarła do burty. Nawet nie zauważyła kiedy upuściła pagaj. W ostatnim rozpaczliwym geście zasłoniła tylko twarz by nie widzieć tego co się za chwilę stanie.
Cokolwiek miałoby to jednak być, musiało poczekać, bo gdy ghul schylał się by złapać dziewczynę za nogę, na pokład wbiegł Dietrich. Brzeszczot ochroniarza sięgnął celu za pierwszym razem, ale było w tym sporo zasługi zaskoczenia jakie sprawił potworowi. Ostrze cięło przez przykryty zakrwawionymi łachmanami tors ghula, który spóźnił się z unikiem. Drugi cios nie sięgnął już celu. Za to sprawił, że ochroniarz za bardzo się wychylił. Trenowana ostatnio sztuka uników nie uratowała go przed uderzeniem szponów. Prawe udo zapiekło go boleśnie. Potwór nie ruszył jednak do dalszego ataku, którego taki stary wyga jak Dietrich się spodziewał z przygotowanym mieczem. Raniwszy ochroniarza zaczął krążyć wokół niego jak wilk wokół ofiary. Spieler szybko się zorientował w tej strategii. Nogi zachwiały się pod nim gdy jad z pazurów wniknął do krwi ochroniarza.

***

Pierwszy cios przyjął na tarczę. Drugi tak samo. Trzeci szczęśliwie go nie sięgnął, bo już by chyba nie zdążył się zastawić. Co nie zmieniało oczywiście faktu, że nim jeszcze cała walka się zaczęła, został zepchnięty do intensywnej defensywy. Jego przeciwnik nie szczędził siły. Był też na tyle doświadczony by umiejętnie wywijać korbaczem w niezbyt szerokim korytarzu. Gdyby był żywy Gomrund uznałby, że po kilku chwilach będzie ciężko sapać. Tego chyba jednak nie można było powiedzieć o zakutym w zbroję szkielecie jakiegoś rycerza.
Wyglądając zza tarczy krasnolud nie był w stanie doszukać się jakiegoś szybkiego sposobu na zakończenie walki. Co gorsza nie mógł doszukać się też najbliższej okazji do wyprowadzenia jakiegoś własnego ataku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 15-10-2012, 14:15   #80
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Serce na moment stanęło w piersi. Nie, żeby się przestraszyła. Bo dlaczegóż miałaby się bać mutanta? Służą przecież temu samemu bogu, powinni więc szybko dojść do porozumienia. Zaniepokoiło ją coś innego - za chwilę otwarcie przyzna się do “herezji”. Niby profesjonalnego ochroniarza nie powinno to obchodzić, ale jednak... niedobrze by było zostać pośrodku lasu w kiepskiej okolicy bez ochrony albo - co też mogło się zdarzyć, z ochroną zwróconą przeciwko sobie...

Zawahała się na moment, gdy mężczyźni wyjęli broń.

Tylko na moment, w trakcie którego okazało się, że stojący przed nią “dziwoląg”, jak poetycko nazwał go wychodzący naprzód Mika, wcale nie miał zamiaru z nikim się dogadywać. Był pospolitym rzezimieszkiem, o tyle niebezpiecznym, że bez problemu wyczuł jej najcenniejszy skarb. Z pewnością zamierzał sprzedać proszek z dużym zyskiem a część zachować dla siebie, by za jego pomocą prowadzić rekrutację do swojej szajki.

Z wściekłości aż zaniemówiła.
Dlatego nie podniosła dłoni i nie kazała im się wycofać.

Obejrzała się i zobaczyła pytające spojrzenie Heidelmana. W świetle latarni, którą odwieszał właśnie na tył wozu, był doskonale widoczny. Tak samo jak Mara, której twarz oświetlały lampy zawieszone na prawej burcie. Skinęła głową. Rąk maga nie było widać, ale skupienie malujące się na twarzy było oczywistą wskazówką. Powoli zwrócił się w stronę wyskakujących od prawej zwierzoludzi, pozostając jednak poza ich zasięgiem z jednej strony dzięki osłonie, jaką dawał mu wóz, a z drugiej asyście nieodłącznego górala.
Nie czekała na rezultat jego działań. Ogarnęła tylko z aprobatą wzrokiem szykujących się do walki ochroniarzy i sama już też koncentrowała się na zaklęciu. Zwróciła się przeciwko grupce atakującej od lewej i ze złością wyrzuciła ręce przed siebie. Zwierzoludzie zawahali się spoglądając po sobie niepewnie, ze strachem w oczach. Jeden z ostatnich dał nura z powrotem w krzaki i zniknął między drzewami.
Na trakcie zapadła na moment potworna, dźwięcząca w uszach cisza.

***

Mara zamierzała wykorzystać ten moment na rzucenie się w las w poszukiwaniu przywódcy zwierzoludzi, jednak dwie rzeczy uniemożliwiły jej jakąkolwiek inicjatywę w tym zakresie. Tonn dobywszy miecza odgrodził ją od zagrożenia i zablokował jakąkolwiek możliwość ruchu, wyraźnie dając do zrozumienia, żeby nie oddalała się od wozu. Oczywiście nie miał pojęcia o tym, że to ona mogłaby teraz chronić jego, nie on ją... ale nie było czasu na sprostowania bo w tym właśnie momencie gdzieś spomiędzy drzew padł warknięty rozkaz, po którym mutanci natychmiast zaatakowali.

Większość rzuciła się na tyły wozu. Spoglądająca za nimi czarodziejka już koncentrowała się na następnym zaklęciu, trzymając dłoń na rękojeści miecza. Zdążyła jeszcze zauważyć, że napastnicy z prawej poruszają się z wielkim trudem, jakby brodzili w smole, co pozwoliło Staubowi precyzyjnie wymierzyć i wypalić w najbliższego przeciwnika a góralowi powalić kolejnego, choć na jej oczach efekt ten bardzo szybko mijał. Mężczyźni zostali już po chwili otoczeni chmarą zwierzoludzi i zniknęli jej z oczu. Trudno, będą musieli sobie poradzić. Sama miała własne zmartwienia, bo jej najbliższy ochroniarz usiłował właśnie zatrzymać równocześnie trójkę mutantów, którzy dzięki długim drzewcom berdyszy pozostawała poza jego zasięgiem. Zaklęła cichutko i wyszarpnęła z pochwy miecz, który pofrunął posłusznie w stronę walczących. Dwójka atakujących padła nie zorientowawszy się nawet, co ich zabiło. Trzeci zaczął oganiać się od miecza, który wbrew wszelkiej logice atakował sam z siebie, nie trzymany przez nikogo. Zajęło go to na tyle, że Tonn mógł spokojnie odwrócić się i podjechać do Mary. Próbował jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył i bezwładnie zsunął się z siodła. W świetle latarni jego krew wsiąkająca w trakt była czarna.

***

Pilnując miecza dobijającego właśnie ostatniego ze zwierzoludzi, nie zauważyła kilku innych, wychodzących zza wozu. Koń jej się spłoszył, dzięki czemu dostała cięcie jedynie w nogę, choć obliczone było na przecięcie jej wpół. Natychmiast nasłała na nich miecz, jednak z każdą chwilą czuła, że ma coraz mniej mocy i długo już tak walczyć nie da rady. Od tyłu wozu nieprzerwanie dochodziły do niej dźwięczne odgłosy stali uderzającej o stal i obrzydliwe odgłosy stali przecinającej ciało. Jakiś nieokreślony kształt zniknął gdzieś w krzakach. Kolejnego mutanta mniej. Pozostało ich jednak nadal za dużo... Słabnąca czarodziejka zorientowała się, że po tej stronie wozu jest jedyna. Konie płoszyły się coraz bardziej, nie uspokajane przez nikogo. To by znaczyło, że bliźniacy także oberwali. Zmusiła konia do zrobienia kilku kroków po leżących ciałach tylko po to, żeby potwierdzić swoje domysły. Bliźniacy leżeli martwi - jeden miał przegryzioną tchawicę, drugi był przecięty niemal na pół. Zanim umarli, zdążyli zabić trójkę napastników. Z dwóch z nich sterczały bełty kusz, porzuconych teraz gdzieś pod wozem.
Mara poczuła, jak rodzi się w niej wściekłość. Najpierw na siebie. Spieszyło jej się, ale przecież nie bez powodu... a teraz nie miała z kim jechać dalej. Przez jednego chciwego skurwysyna, który dostał w darze wolność, a wybrał niewolę.
Pozwoliła, aby gniew zapłonął ognistą kulą w jej dłoniach. Zwolniony z posłuszeństwa miecz upadł gdzieś między walczącymi, gdy wyjechała na środek ścieżki zwracając się w kierunku lasu. W stronę, z której padł ostatni rozkaz.

Migoczące płomienie podświetlały jej jasne włosy krwawą łuną i rzucały głębokie cienie na twarzy. Wściekłość wyostrzyła rysy, czyniąc ją podobną do jakiejś mistycznej bogini śmierci. Jakiś nieostrożny lub głupi po prostu mutant usiłował zajść ją od tyłu, ale od niechcenia rzucony ognisty pocisk skutecznie wybił mu z głowy takie pomysły. Jeszcze przez chwilę słychać było jego wrzaski, gdy bezskutecznie usiłował ugasić płonącą sierść ale już po chwili ucichły. Kątem oka zauważyła, że Staub, Heidelman i Bojan podjeżdżają w jej kierunku, choć czarodziej wstrzymywał konie pozostałych widząc, co się święci, tłumacząc i gestykulując gorączkowo.
Czyli jednak wybili wszystkich przeciwników.

***

Nie widziała już, jak Staub rzucił się do pozostałych ochroniarzy i ukląkł przy bezwładnym ciele Tonna, zaczynając gorączkowo opatrywać paskudne cięcie, którego impet wbił zerwane ogniwa kolczigi głęboko w ciało.

***

Nie zauważyła też, jak Heidelmann z trudem powstrzymuje górala przed rzuceniem się na nią. Bo wiedźmy należy przecież zabijać, a najlepiej palić w ich własnym ogniu.

***

Coś zaszeleściło w krzakach.
W tym samym momencie w rękach Mary pojawiła się następna kula.
Jej zielone oczy zapłonęły jaskrawym blaskiem, gdy spojrzała w niebo, na którym rozgościł się Morrslieb w pełni, a później wbiła spojrzenie w ciemność przed sobą.

- Wyjdź tchórzu! - jej słowa poniosły się echem daleko w las - Wyjdź, Robenie Haube, albo w imię tego, który mnie tu przysłał, spalę cały ten las i Ciebie razem z nim!!!

Powoli zaczęła w myślach odliczanie do dziesięciu.

Jeden...

Po tym czasie rzuci kulę przed siebie i przygotuje następną.

Dwa...

Na tyle jeszcze miała mocy.

Trzy...

Wypali cały ten las, jeśli będzie musiała i będzie to hołd złożony tym, którzy zginęli.

Cztery...

Ich najwspanialszy w dziejach stos pogrzebowy.

Pięć...

Coś znowu zaszeleściło w krzakach, tym razem dalej od traktu.

Sześć...

Krew cieknąca z rany na nodze syciła rozciętą spódnicę jeszcze głębszą czerwienią.

Siedem...

Trzymana w dłoniach ognista kula zadrżała, gdy krzywy bełt z kuszy przeleciał Marze koło ucha i wbił w ziemię z cichym pacnięciem. Chwilę później nocną ciszę, przerywaną tylko jękami umierających, rozdarł głośny wrzask a po nim spomiędzy drzew jak z procy wystrzelił niewielki, czarny kształt, który usadowiwszy się w bezpiecznej odległości od zarośli, począł myć sobie pyszczek. Spoglądał przy tym wyczekująco na swoją panią, jakby chciał powiedzieć “ja już swoje zrobiłem, teraz Twoja kolej”.

- DZIESIĘĆ!!! - okrzykowi kobiety towarzyszył mocny zamach, po czym płomienny pocisk trafił dokładnie w to miejsce, skąd przed chwilą wyskoczył Diet. Po nim poszybował następny... i następny...

***

Z początku nie działo się nic wartego uwagi. Pociski leciały między drzewa i znikały - po ostatnich deszczach wszystko było mokre i niezbyt chętne do współpracy. Przywódca mutantów, nawet jeśli nadal tam był, nie zdradził się niczym o swojej obecności. Mara ostrożnie zsunęła się z siodła i kulejąc, podeszła do granicy lasu, stając przed wyraźnie martwym, pochylonym drzewem. Chwilę stała w ciszy ze spuszczoną głową, po czym gwałtownie wyrzuciła obie ręce przed siebie. Na ten gest otworzyło się przed nią przejście w krzakach a pień z potwornym trzaskiem runął w miejsce, które powoli zaczynało się palić. Zgodnie z przewidywaniami, jeszcze zanim drzewo uderzyło w ziemię, z zarośli wyskoczył mutant, kierując się głębiej w las. Na to Mara była przygotowana. Resztkę magicznej mocy włożyła w ostatnią kulę ognia, która pomknęła ku uciekającemu, nabierając po drodze zielonkawego zabarwienia. Trafiła dokładnie między łopatki i powaliła, podpalając ubranie, od którego zatliły się najbliższe krzaki. Wrzeszczący z bólu i strachu Haube Zdarł z siebie płonącą kurtkę podpalając kolejne zarośla i odcinając sobie drogę ucieczki w las. Nie mając już innego wyjścia rzucił się w stronę traktu.

***

Czarodziejka oparła się ciężko o Heidelmana, który znikąd wyrósł u jej boku. Towarzyszący mu góral trzymał się z boku, wyraźnie starając się trzymać od nich na dystans. Kiedy tylko mutant postawił stopy na drodze, potężny mężczyzna natychmiast go obezwładnił i zmusił do uklęknięcia, ignorując wrzaski bólu i miotane pod adresem wszystkich dookoła przekleństwa.
Mara odetchnęła głęboko i przygryzając wargi z bólu powoli podeszła do klęczącego przywódcy bandy zwierzoludzi. Kiedy się odezwała, jej głos był cichy, choć nadal pełen wściekłości.

- Robenie Haube, niniejszym skazuję Cię na śmierć, co jest sprawiedliwą karą. Śmierć przyjdzie szybko, choć na taką łaskę nie zasłużyłeś. Otrzymałeś dar, jednak postanowiłeś go zmarnować. Otrzymałeś wolność, jednak ją sprzedałeś i wybrałeś niewolę. Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie? Możesz mówić teraz jeśli chcesz. Za chwilę i tak nie będziesz miał możliwości powiedzenia czegokolwiek.

Była zmęczona. Tak potwornie zmęczona... Powinna go chyba przesłuchać, ale zwyczajnie nie miała na to siły. Noga paliła żywym ogniem a ona nie miała nawet na tyle mocy, żeby próbować uśmierzyć ból. Czuła się wypalona, zupełnie pusta w środku i nie była pewna, czy cokolwiek jeszcze będzie w stanie wypełnić tę pustkę. Obejrzała się na Tonna, który siedział oparty o koło wozu i wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Żył...
Staub stał obok niego z samopałem w rękach. W jego oczach widziała strach. Jak zahipnotyzowana przyglądała się jak unosi broń i kieruje w jej stronę. Szczęknął zamek, krótko błysnęła iskra i z lekkim szarpnięciem pocisk wystrzelił z lufy.

Czas zwolnił, gdy kula przemknęła na wysokości piersi kobiety i z obrzydliwym odgłosem wbiła się w środek czaszki mutanta. Gdyby miał oczy, to byłoby dokładnie pomiędzy nimi.
Czas nagle przyspieszył, a razem z nim ziemia wybiegła Marze na spotkanie...

***

Ocknęła się na wozie. Nogę miała opatrzoną, tyle czuła. Choć nadal bolała. Otworzyła oczy i zobaczyła, że przez szczeliny dachu sączy się blade światło. Noc minęła... Kiedy próbowała zmienić pozycję na wygodniejszą wyczuła, że nie jest sama. W półmroku oczy Tonna wydawały się błyszczeć mocniej, niż powinny. Chociaż mógł to być skutek gorączki. Wyciągnęła rękę i ostrożnie dotknęła jego czoła. Nie cofnął się pod jej dotykiem, czego wbrew sobie trochę się bała. Tak jak przypuszczała, było rozpalone. Niedobrze... Spróbowała zaczerpnąć trochę mocy, by choć w ten sposób mu pomóc. Obniżyć temperaturę i uśpić.
Chyba się udało, bo poczuła nagły odpływ sił i zapadła z czarną otchłań snów bez marzeń.

***

Nie poczuła już, jak ochroniarz kładzie opiekuńczym gestem dłoń na jej dłoni.

***

Diet przeciągnął się na nogach śpiącej pani po czym przeszedł wyżej i położył przy jej głowie, mrucząc do snu.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172