Wątek: Upadek
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2012, 14:47   #1
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Upadek

„I właśnie temu Paul chciałby położyć kres?- Zapytała Ishatr, wskazując w stronę chmurnej dali.
Kobietę trudno było określić mianem człowieka. Od super rozciągniętego ciała, rozłożonego teraz w pozycji lotosu na lewitującym dysku, przez wąską twarz, do złotych oczu i srebrnych, dwumetrowej długości włosów przetykanych klejnotami w pawi ogon jej wygląd krzyczał o pozaziemskim pochodzeniu. Jednak jej DNA było równie ludzkie jak kobiety stojącej tuż obok.
Sheida Ghorbani liczyła sobie prawie trzysta lat, lecz wyglądała, jakby właśnie przekroczyła dwudziestkę. Jej skóra miała witalność młodości, a jej tycjanowskie włosy choć ciasno związane, błyszczały naturalnym blaskiem zdrowia. Wokół jej karku, wpleciona między włosy, spoczywała dwumetrowej długości skrzydlata jaszczurka o tęczowej skórze przypominającej miliony błyszczących klejnotów.
W przeciwieństwie do swojej towarzyszki- nagiej, jeśli nie liczyć skromnej przepaski biodrowej ze złota- Sheida miała na sobie prosty kombinezon z badwabiu. Łatwo można było wziąć ją za uczennicę. Do czasu, aż nie spojrzało by się w jej oczy.
Sheida westchnęła, zerkając nad górskim jeziorem i głaszcząc jaszczurkę. Woda w stawie była tak błękitna i nieruchoma, że zdawało się, jakby do namalowania go sam Bóg użyczył kropli królewskiego błękitu. Z trzech stron tafle otaczały przykryte śniegiem góry stromo opadające do wody. Z czwartej strony jezioro przechodziło w dwustustopowy wodospad kończący się w szerokiej dolinie. Do idyllicznego nastroju sceny doskonale pasował przypominający grecką świątynię potężny budynek o wielu kolumnach. Kobiety zatrzymały się u szczytu schodów, patrząc w stronę wody.
Kobieta oparła się o jedną z kolumn i skinęła głową, podbródkiem wskazując na przyjaciółkę.
- Cóż, nie wydaje mi się, żeby planował zniszczenie jeziora- powiedziała, chichocząc.- Ale skończył by pewnie z przeważającą większością te3go wszystkiego, przynajmniej dla większości ludzi. Chce, żeby ludzie z powrotem nauczyli się używać swoich własnych nóg. Nauczyli się znów być silni. I znów być ludźmi.
- Masz na myśli człekokształtność- Poprawiła Ishatr.- Człowiek kryje się w umyśle i duszy, nie postaci.- Filozofia Tzumaiyamy w tym zakresie nie pozostawiała dyskusji. Ale przypuszczam, że jest ekstremalnym konserwatystą- dodała sucho.
- Uważaj, co mówisz- odparła Sheida.- Żeby zdefiniować Paula, musisz się zagłębić w danych tak starych, że praktycznie zapomnianych. Czy zdaje sobie sprawę z tego czy nie, tak naprawdę jest faszystą. Przypuszczam, że sam nazwałby się socjalistą, jednak wcale nim nie jest.
- Czym?- Zapytała Ishatr. Zamrugała kilka razy, podłączając się do danych , potem kiwnęła głową.- Ach. Rozumiem co masz na myśli. To rzeczywiście antyki. Ale pasuje to do jego osobowości.
- Chciałby wykorzystać władzę Rady nad dystrybucją energii jako narzędzie do kontroli ludzi- dodała Sheida.- Dlatego właśnie zwołał to spotkanie.
- Jesteś tego pewna?- Mnie nic nie powiedział.
- Wydaje mi się, ze uważa, że się z nim zgadzam, ponieważ nie poddałam się Przemianie.
- Naprawdę?- zdziwiła się Ishatr.- Ale faktycznie, znam Cię przynajmniej od stu lat i jeśli nie liczyć okazjonalnych zmian koloru włosów i oczu, nigdy nie widziałam u Ciebie Przemiany.
- Dobra Przemiana wymaga składnika genetycznego- odrzekła wskazując na formę Ishatr.- Sama wiesz, czym Daneh zarabia na życie.
- Ależ z pewnością wyszliśmy już poza ten etap- uznała Ishatr.- Nie zdarzają się już takie błędy.
- Może tak, może nie- odpowiedziała Sheida.- Ja jednak postanowiłam zachować własną postać. Jest dostatecznie dobra.
- A więc on uważa, że będziesz głosować za nim?- zapytała Ishatr.
- Prawdopodobnie. Przynajmniej sądząc na podstawie rzucanych przez niego sugestii. A ja nie dałam mu powodu w nie wątpić, równocześnie nie deklarując się tak naprawdę. Wydaje mi się też, że czekał aż do Rady zostanie wybrany Chansa.
- Chansa jest…. Dziwny- mruknęła Ishatr.- Słyszałam pewne brzydkie plotki o jego życiu osobistym.
- Dziwny, lecz genialny- odpowiedziała Sheida.- Podobnie jak reszta frakcji Paula. Tak błyskotliwi, a zarazem tak brakuje im… mądrości. Wydaje się, że to cecha, której nie byliśmy w stanie rozwinąc w ludziach. Odporność, zdolności obliczeniowe, piękno.- Westchnęła i potrząsnęła głową.- Ale nie mądrość. Są tak bardzo, bardzo sprytni, a zarazem tak głupi wobec wszystkich tych faktycznie istniejących problemów.
- Ale rzeczywiście się z nim nie zgadzasz?- spytała Ishatr, marszcząc lekko brwi.
- Och, oczywiście.- Sheida potwierdziła lekkim skinieniem głowy.- Mają racje o tyle, że naprawdę mamy problem. Jednak nie oznacza to, że ich rozwiązania są optymalne lub choćby poprawne. Ale zastanawiam się, co zrobi, kiedy się o tym przekona?
- Powiedziałabym, że chętnie bym się temu wszystkiemu przyjrzała- z uśmiechem dodała Ishtar.- Ale, niestety, ja również znajduję się w samym środku tej dyskusji.
- Przemiana to nieunikniony owoc naszej techniki.- Sheida westchnęła, wzruszając ramionami.- Nanity i replika tory zapewniają nam opiekę medyczną. A ta sama technologia umożliwia ludziom stanie się….- zerknęła na swoją towarzyszkę i uśmiechnęła się- czymkolwiek, co możemy sobie wyobrazić.
Ishtar roześmiała się na dwuznaczność zakończenia i wzruszyła szczupłymi ramionami.
- Może Paul chce po prostu skończyć z wszelką techniką medyczną? Może to również jest „niepotrzebne”?
- W takim wypadku musiałby mieć do czynienia z moją siostrą.

John Ringo „Tam Będą Smoki”.
***

Acarkan
Na trakcie zmaterializował się koń z jeźdźcem.
Trakt to szumne słowo. W zasadzie była to jedna z wielu ścieżek, jakie kiedyś były drogami, a teraz pamiętało o nich niewiele osób. Przemieszczało się nimi jeszcze mniej. Jednak z jakiegoś powodu, jakieś programy dbały o to, aby trasa nie zarosła, aby w dalszym ciągu była przejezdna nie tylko dla konnego, ale również dla wozu. Miejscami nawet na szerokość dwóch wozów.
Koń prychnął niezadowolony. Było to zwierze z krwi i kości, nie jakaś tam namiastka napisana przez domorosłego programistę. Zwierze, które potrafiło za siebie myśleć, która potrafiło dać jeźdźcowi do zrozumienia, ze nie bardzo przepada za teleportacją. Że jest głodne, że pogoda mu nie odpowiada, że trawa nieopodal wygląda nader interesująco i w końcu, że zamiar przejażdżki ma w głębokim poważaniu.
Ściągnąłeś uzdę, co spowodowało dyskomfort zwierzęcia. Wędzidło mocno wcisnęło się w pysk zwierzęcia, a to bezbłędnie wyczuwając nastrój swego pasażera uspokoiło się w mgnieniu oka. Jedynym podsumowaniem były jabłka nawozu jakie zaczęły spadać za stojącym zwierzęciem.
Teleportacja zawsze źle wpływała na żołądek.
Rozejrzałeś się wokoło. Żywego ducha. Cóż… w zasadzie normalne. Czasy zatłoczonych traktów i tłumów przemieszczających się z jednego ośrodka miejskiego do innego dawno minęły. Teleportacja była doskonałym wynalazkiem i teraz w zasadzie każdy kto chciał gdzieś dotrzeć wołał Dżina i po prostu się tam znajdował. Rzadko kiedy teraz ktoś z własnej nie przymuszonej wody decydował się na podróż w starym stylu… dla zabawy. Ale z drugiej strony czy w dzisiejszych czasach robiło się coś nie dla zabawy?
Spojrzałeś na to co znajdowało się przy tobie. Zbroja okalała Twoje Ciało. Nałożył ją program oszczędzając ci tej całej masy zapinania sprzączek i dociskania pasków, obok przytroczony do siodła znajdował się miecz, za Tobą zrolowany koc w raz z racjami żywnościowymi. Trochę wędzonego mięsa, trochę kukurydzy. Nic wyszukanego… od to, co dla wędrowca z epoki było wszystkim czego potrzebował. Tarcza wraz zwisała przy drugim udzie, a noże zasunięte były za bogato zdobionym pasem.
Miałeś wszystko. Onegdaj zdarzało się, że przy teleportacji jakieś przedmioty „gubiły” się, materializując w losowym punkcie na terenie planety. Czasy te na całe szczęście były krótkie i się skończyły… tym niemniej sprawdzenie, czy masz wszystko przy sobie leżało w twej naturze i było czymś co uważałeś za profesjonalne.
Delikatnym ruchem pięt zachęciłeś zwierze do podjęcia wędrówki. Miałeś czas i możliwość obejrzenia tego, co ludzkość od długich wieków starała się osiągnąć. Program rewitalizacji naturalnych zasobów ziemi był z jednej strony koszmarnym wydatkiem dla planety, z drugiej jednak dawał możliwość oglądania dzikiej przyrody w czasach, gdzie w zasadzie mogły by tu być jedynie pustynie po atomowych wojnach… pustynie które tak na dobrą sprawę wiele wieków temu zalewały prawie całą planetę.
Odtrąciłeś tę ponurą i prawie prehistoryczną myśl od siebie delektując się świeżym powietrzem, graniem cykad przeplatanym przez okazjonalne plaśnięcia jabłek nawozu….

UlfBjork
- Kochanie… podniosłeś wzrok znad książki, automatycznie poprawiając okulary na nosie. Brunhilda, cycata blondynka uczesana w dwa warkocze i pokazująca na prawo i lewo to, czym bóg obdarzył ją nader szczodrze prezentowała swe Rubensowskie kształty w drzwiach do pokoju.
Homunkolus, spoglądał na Ciebie oczami starej dobrej przyjaciółki, która spędziła w Twym towarzystwie wiele czasu, która znała na wylot Twoje upodobania, która je rozumiała i akceptowała takimi, jakie faktycznie były. Ideał. Już dawno zdecydowałeś się na takie towarzystwo w miejscu tradycyjnego dżina. Owszem była od pierwszego odrobinę wolniejsza, jednak posiadała całą masę inszych… walorów, o których standardowa aplikacja dżina mogła jedynie zamarzyć.
- Zbliża się do nas konny. Stwierdziła uśmiechając się zalotnie. - Jego ekwipunek uniemożliwia mi identyfikację gościa… lub napastnika. Wyczekała chwilę nie reagując początkowo na twe pytające spojrzenie. Kokietując i drażniąc odrobinę. - Zdaje się nie mieć groźnych zamiarów. Jest albo bardzo pewny swego, albo bardzo głupi. Jedzie wprost do głównego wejścia…
Ech te programy. Zawsze starały się wykryć zagrożenie i ostrzec przed nim swego właściciela. Z początku taką funkcje pełniły palmtpy z zainstalowaną aplikacją S.I. potocznie zwane „Buckley’ami”. Miały one tendencję do panikowania w każdym możliwym momencie, wszędzie węsząc spisek i zagrożenie… cóż z biegiem czasu ewoluowały nabierając pewnych dodatkowych… walorów.
Mimochodem przeleciałeś wzrokiem o tychże, czując przebiegający dreszcz w krzyżach. Potem zdjąłeś jeden z posiadanych toporów ze ściany, zwarzyłeś go w ręku, kiwnąłeś twierdząco do siebie i wyszedłeś na powietrze.
Wieczór był ciepły. Cykady grały, świetliki świeciły, gdzieś nieopodal w otaczającym domek lesie usłyszałeś dzika nieomylnie ryjącego w poszukiwaniu żołędzi. Zignorowałeś to, ponieważ do Twych uszu dotarło miarowe i regularne uderzanie kopyt o trakt. Po zaledwie kilku chwilach, które były wystarczające, aby przygotować się do walki i uruchomić wszystkie systemy obronne Twym oczom ukazał się jeździec.
Siedział na jabłkowitej klaczy, która najwyraźniej była szalenie niezadowolona. Ciężko było się jej dziwić. Dźwigała dorosłego męża, jego zbroję oraz pełny ekwipunek. I najwyraźniej miała już dość drogi na ten dzień….

Acarkan
Oczom Twym wyłonił się widok niemalże utopijny. Otóż w głębi lasu, w niemalże nieprzebytej puszczy, która nagle wyrastała nieopodal traktu, stał sobie drewniany domek. W jego oknach paliło się światło. Jakieś sto metrów od niego znajdowało się jezioro. Na niewielkim mostku przytroczone było czółno. Wokoło panowała z jednej strony dzika przyroda, z drugiej jednak wszystko było uporządkowane, jak w ogrodzie doskonałego architekta.
W drzwiach domostwa stał natomiast wielki mężczyzna, o długiej brodzie, która łączyła się z wąsami, spływała kaskadą włosów łącząc się z warkoczami i okalając całą postać mniej więcej do wysokości barków. Spod tej burzy włosów spoglądały czujne i doświadczone oczy. Co jeszcze charakteryzowało tegoż męża? Cóż… nie sposób było nie zauważyć, pięknie wykonanego topora opartego o odrzwia. Brań niby niepozornie informowała o swej obecności. Była jednak w takiej odległości, iż w czasie jednego uderzenia serca mogła znaleźć się w rękach swego właściciela, a następnie nieść śmierć i zniszczenie.

Nuid
Wszedłeś do dużego pomieszczenia. Jego ściany, były murowane przez mistrzów kamieniarskich. Równo ułożone cegły spływały półkolem łącząc się w przeciwległym punkcie sali. Tamże znajdował się również ołtarz wraz z otaczającym go rzędem świec. Ten składał się z linii prostych i zakoli, które nieomylnie składały się na figurę pentagramu. Wokoło kilku osobników, ubranych w ciemne, okalające cale ciała płaszcze, przechadzało się pilnując aby świece nie zgasły. W środku natomiast, na samym ołtarzu leżała niewiasta ubrana w białą szatę. Zdawała się być nieprzytomna. Nad jej ciałem nachylała się kolejna postać. W jej dłoni znajdował się bogato zdobiony i opalizujący w zielonkawym kolorze sztylet. Mistrz ceremonii najwyraźniej wyczuł Twoją obecność. Zresztą zdawać by się mogło nie było to trudne. Ty czułeś go od samego początku tego levelu. Mistrz ceremonii podniósł na Ciebie spojrzenie.
Browsing deviantART
Wzrok zdawał się świdrować, wgryzać się w Twój umysł, mamiąc Cię i starając się osłabić Twą koncentrację. Jakże by jednak było to możliwe?
Postąpiłeś krok do przodu. Łuski Twojej zbroi zagrały metalicznie dostosowując się do zmiany w ułożeniu ciała. Jeden stopień, potem drugi. Twój przeciwnik zdawał się początkowo bagatelizować Twoja obecność. Zdawał się nie doceniać Twych umiejętności, nie pojmować kogo ma przed sobą. Ty jednak wyszedłeś z mroku i stanąłeś w pełni oświetlony blaskiem świec.
Oczy, które przed kilkoma chwilami wierciły i niemalże szydziły, naraz stały się pełne strachu. Zrozumiał, pomyślałeś.
Chrapliwym, pełnym paniki głosem w języku którego nie rozumiałeś zawezwał swe sługi. Te zrzuciły kaptury z głów i dopiero teraz Cię dostrzegły. Naraz rzuciło się w Twym kierunku kilkunastu mężczyzn uzbrojonych w miecze, topory i to co akurat zdołali zebrać. Jeden z nich miał pochodnie, którą groźnie wymachiwał.
Dobyłeś broni. Dwuręczny miecz, wykonany przez mistrzów kowalskich zabłysł odbijając refleksy świec. Stanąłeś wyczekując nadejścia przeciwników, oczekując walki, oczekując wypełnienia swego przeznaczenia. Gdy wrogowie byli już na wyciągnięcie ręki, gdy ich ostrza już prawie, prawie Cię dosięgały ugiąłeś mocniej kolana i wybiłeś się do skoku. Ten byłby beznadziejną próbą ucieczki z sytuacji. Nie miałeś dostatecznej siły w nogach, aby przeskoczyć napastników. Widziałeś już, że Twój główny przeciwnik zamierzał złożyć dziewczynę w ofierze. Ostrze jego sztyletu było już uniesione do pchnięcia, gdy skoczyłeś.
Wybijając się do góry kopnąłeś pierwszego z napastników. Okuty but trafił w kości twarzy gruchocząc je z przeraźliwym, mrożącym krew w żyłach chrupnięciem. Potem kontynuując lot, pociągnąłeś mieczem po ciele kolejnego parując jednocześnie cięcia dwóch kolejnych. Dwuręczne ostrze, ciężkie i nieporęczne zdawało się w twych rękach szaleć niczym brzozowa witka. Skok, który winien się skończyć po zaledwie ułamku sekundy trwał nadał. Trwał za sprawą, rozpostartych, czarnych skrzydeł, którymi się wsparłeś. Podlatując pod sklepienie pomieszczenia, które niestety było zaledwie trzy metry nad posadzką, runąłeś na Mistrza Ceremonii. Ciąłeś szybko, bez zastanowienia. Cięcie weszło gładko rozłupując bark i powodując , iż przed Twymi oczyma roztrysnęła fontanna czerwieni. Krople posoki spadały dokoła mocząc wszystko. Biała suknia kobiety stała się ubarwioną w krwawe, makabryczne i chaotyczne wzory, krople spadały brudząc Ciebie, twoją zbroję i sklejając pióra Twoich skrzydeł. Ty nie bacząc jednak to wszystko obróciłeś się stając przeciw pozostałym przeciwnikom.
Szybkim ruchem, nie dbałym, jakby od niechcenia, przeciąłeś kajdany i uwolniłeś dziewczę. Zamłunkowałeś potężnym ostrzem oczekując kolejnych przeciwników. Syk przecinanego powietrza i furkot, jaki wydała broń stał się upiorną muzyką, która to będzie ich prowadzić w ich ostatnią podróż… Byłeś tego pewien.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 28-09-2012 o 08:40.
hollyorc jest offline